Argentyna szuka ratunku w szaleństwie anarchokapitalisty

Faworyt w wyborach na prezydenta Argentyny Milei chce całkowicie zlikwidować państwo opiekuńcze. I zakazać aborcji, oczywiście.
Dominik Sipiński
Javier Milei. Fot. Wikimedia Commons

W ekonomii libertarianin, społecznie – relikt średniowiecza. Javier Milei ma duże szanse zostać prezydentem Argentyny, bo pogrążony w kryzysie kraj szuka ratunku w szaleństwie.

Argentyński Bank Centralny ma siedzibę kilka minut na północ piechotą od pałacu prezydenckiego przy Plaza de Mayo, przy ulicy Reconquista. Mniej więcej symetrycznie na południe od centralnego placu znajduje się duży oddział najpopularniejszej instytucji finansowej w kraju – Western Union, firmy oferującej transfer gotówki. Nadkładając tylko trochę drogi, można przejść z jednego punktu do drugiego ulicą Florida, głównym deptakiem centrum, gdzie co kilka metrów rozbrzmiewają krzyki cinkciarzy „dólares, dólares”.

Te instytucje to smutne symbole argentyńskiej gospodarki. W bankach Argentyńczycy mogą kupić góra 200 dolarów miesięcznie, co ma powstrzymać ich przed wyprzedawaniem peso. W Western Union mogą odebrać dolary z zagranicy. U cinkciarzy – po dużo gorszym kursie – kupują amerykańską walutę poza limitami. Niby nielegalnie, ale robią to wszyscy.

Javier Milei, jeden z faworytów w nadchodzących wyborach prezydenckich, zapowiada, że jedną z tych instytucji zlikwiduje. W zasadzie chce zlikwidować wszystkie trzy, ale każdą w inny sposób. Bank Centralny – „największy śmieć na tej planecie” – ma bowiem po prostu zniknąć. Radykalny libertarianin, który cztery ze swoich pięciu angielskich mastyfów nazwał od ekonomistów-ekstremistów wolnego rynku – Milton (od Friedmana), Murray (od Rothbarda), Robert i Lucas – uważa, że państwo w ogóle nie powinno prowadzić polityki pieniężnej.

Ameryka Łacińska: rok kryzysów i przełomów

(Najstarszy mastyf Mileia nazywał się Conan, od Barbarzyńcy. Niby bez związku z ekonomią, ale zbieżnie z pomysłami kandydata. Po śmierci psa polityk go sklonował, a teraz opłaca medium, by z nim rozmawiać. Psy ponoć doradzają mu w sprawie programu politycznego. I to wcale nie jest najbardziej ekscentryczny punkt w biografii Javiera Mileia).

Western Union jako takie nie zniknie, ale jeśli Milei zrealizuje swoje zapowiedzi, to stanie się zupełnie zbędne. Kandydat koalicji La Libertad Avanza („Wolność postępuje”) chce bowiem zlikwidować argentyńskie peso, zdolaryzować kraj, znieść obecnie bardzo surowe limity wymiany i wszelkie bariery dla handlu zagranicznego. A przez to siłą rzeczy znikną też cinkciarze.

Te pomysły brzmią niedorzecznie, a to dopiero początek programu Mileia. W 2019 roku pojawił się na konwencji cosplayowej w stroju Generała Ancapa – skrót od anarchokapitalisty. Z początku traktowany jako kuriozum (choć przez to lubiany przez media) i znany głównie z tego, że w telewizyjnym talk-show przechwalał się byciem ekspertem od seksu tantrycznego, Generał Ancap jest obecnie najpopularniejszym politykiem w kraju. W sierpniowym prawyborach, które w Argentynie są obowiązkowe, obejmują wszystkie partie i w zasadzie są pierwszą rundą wyborów właściwych, zdobył pierwsze miejsce z 30 proc. głosów. Sondaże – co prawda w Argentynie mało rzetelne – dają mu teraz około 35 proc.

Na razie gospodarcze pomysły Generała Ancapa skłoniły prokuraturę do rozpoczęcia śledztwa w sprawie kryminalnego zaniżania wartości waluty, ale ta alt-rightowa fantasmagoria nie wzięła się znikąd.

– Ludzie mają poczucie, że elita polityczna się nie nadaje, trzeba ją zmienić. Dlatego są podatni na rozwiązania, które proponuje choćby Javier Milei, choć patrząc z boku, wydaje się to absurdalne – ocenia dr Magdalena Lisińska, politolożka i latynoamerykanistka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – On potrafi zgromadzić głowy i lewicy, i prawicy – po prostu wszystkich niezadowolonych.

Gorzej już nie będzie?

Argentyńczycy szukają ratunku w ekstremach, bo kraj się po prostu sypie. Jak na stabilną, uprzemysłowioną, głęboko zintegrowaną z globalnym handlem demokrację, gospodarka tego kraju od dawna jest w stanie postagonalnym. Jak miał powiedzieć Simon Kuznets, laureat ekonomicznego Nobla z 1978 roku, na świecie są trzy grupy krajów: rozwinięte, rozwijające się i Argentyna.

Miesięczna inflacja dobija do 140 proc., a 100 proc. przekracza co miesiąc od ponad roku. W ciągu roku peso straciło 60 proc. wartości. Narzucone limity wymiany waluty sprawiły, że dziś funkcjonuje kilkanaście różnych, w zasadzie oficjalnych kursów. Jest kurs bankowy, którego poza bankami nie stosuje nikt. Jest kurs dólar blue, powszechnie używany przez cinkciarzy i już niemal trzy razy słabszy od oficjalnego. Są też pośrednie – np. w trakcie zeszłorocznych piłkarskich mistrzostw świata rząd wprowadził kurs Qatar dólar, czyli kurs oficjalny z dodatkowym podatkiem od wymiany, ale za to z rozluźnionym limitem, czy Malbec dólar dla eksporterów wina i niektórych produktów rolnych. Argentyna jest winna Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu 43 miliardy dolarów, niemal trzy razy więcej niż drugi co do wielkości dłużnik na świecie, Egipt.

Największy niespłacalny dług w historii ludzkości

Tę zapaść widać na ulicach. Anegdotycznie: w restauracjach nie ma sensu sprawdzać cen na Google, bo od czasu ostatniej recenzji na pewno wzrosły. Nie ma sensu również przywozić z podróży niewydane peso, bo wiadomo, że za kilka miesięcy będzie można je po prostu wyrzucić, bo będą nic niewarte. Na ulicach reklamy zachęcają do kupowania kryptowalut jako ochrony przed inflacją.

Ale za tym kryzysem stoją też miliony ludzkich dramatów. W kraju gwałtownie rośnie bieda, bo płace nie nadążają za inflacją. 40 proc. osób nie stać na podstawowe potrzeby i opłacenie rachunków. Przez to rośnie też przestępczość, a Argentyna przez lata była krajem bardzo bezpiecznym. Produkty importowane – od podstawowej żywności po luksusowe iPhone’y – są horrendalnie drogie.

– Zapaść ekonomiczna sama w sobie może nie byłaby jeszcze problemem nie do przeskoczenia, Argentyna zmaga się z kryzysami gospodarczymi od dekad. Ale ludzie mają poczucie, że władza, szeroko rozumiana, po prostu nie potrafi sobie poradzić z rozwiązaniem problemów będących jej skutkiem – ocenia Lisińska.

Katastrofa, ale na nowo

Gospodarczo państwo w Argentynie straciło jakąkolwiek wiarygodność, więc Milei mówi, że ma go po prostu nie być. Wszystko, co się tylko da, ma zostać sprywatyzowane, liczba ministerstw obcięta o ponad połowę, podatki zniesione, wydatki publiczne zredukowane do absolutnego minimum. Zamiast rozwoju rząd dał ludziom biedę i trzycyfrową inflację, więc recepta Mileia, „radźcie sobie wszyscy sami”, dziś wydaje się atrakcyjna. Tym bardziej że kandydat dorzuca do tego mesjanistyczny przekaz – zamiast „Make America Great Again” na czapeczkach drukuje hasło „Las fuerzas del cielo” („siły niebiańskie”), a w wywiadzie z „The Economist” wykrzykiwał, że jego program jest „absolutnie moralny”.

Ekonomiczny program Mileia byłby dla Argentynek i Argentyńczyków dramatem; nawet „The Economist” uznał, że choć „gospodarczo ma słuszne idee”, są to pomysły „słabo przemyślane”. Znaczna część wyborców może jednak chcieć dać mu szansę, bo przynajmniej proponuje coś świeżego.

Od drugiej wojny światowej, z wyjątkiem władzy wojskowych, w Argentynie dominują peroniści-kirchneryści. Juan Peron i jego następcy – dziś pod postacią prezydenta Alberto Fernandeza i niespokrewnionej z nim wiceprezydentki (byłej prezydentki i żony Nestora Kirchnera, twórcy peronizmu 2.0) Cristiny Fernandez de Kirchner – proponują dość idiosynkratyczny miks populizmu, protekcjonizmu i nacjonalizmu gospodarczego oraz socjalnego państwa opiekuńczego.

Żeby wyliczyć skandale ciągnące się za skrajnie skorumpowanymi kirchnerystami, potrzebny byłby osobny artykuł. Sama Cristina w grudniu zeszłego roku została skazana na sześć lat więzienia za korupcję (na razie chroni ją immunitet i apelacje), a jej minister robót publicznych został przyłapany, gdy próbował ukryć 9 milionów dolarów w klasztorze. Żeby mniej drażnić wyborczynie, Fernandez i Cristina schowali się na czas kampanii, a kandydatem kirchnerystów jest obecny minister gospodarki Sergio Massa, uważany za centrystę. Tu jest paradoks – Lisińska ocenia, że twardy elektorat kirchnerystów nie przejmuje się aferami, ale może uznać Massę za zbyt umiarkowanego; natomiast wyborcy centrowi są zniechęceni skandalami.

– Peronizm po prostu stracił zaufanie społeczeństwa. Sama Cristina nie szkodzi jakoś strasznie, te afery korupcyjne były znane, zanim oni wygrali wybory w 2019 roku, ale elektorat umiarkowany się odsuwa. A jest też elektorat prawicowy, rozczarowany słabością elit. I na to wchodzi Milei – wyjaśnia Lisińska.

Centroprawicowy prezydent Mauricio Macri rządził od 2015 do 2019 roku i stracił władzę dlatego, że w ciągu czterech lat nie poradził sobie z kryzysem. Inna rzecz, że, jak podkreśla Lisińska, skala zapaści w Argentynie jest zbyt wielka, by w cztery lata dało się z niej wyjść, więc teraz kirchneryści też mówią, że potrzebują po prostu więcej czasu. Ponieważ Argentyna ma kalendarz wyborczy zbliżony do tego w Stanach – co dwa lata wybierana jest połowa deputowanych do Kongresu i jedna trzecia senatorów – kraj jest w permanentnej kampanii, co oczywiście jeszcze utrudnia długoterminowe rozwiązania.

Wybory w Argentynie, czyli czerwona kartka dla neoliberalizmu

– W ciągu ostatnich dziesięciu lat u władzy był przekrój całej klasy politycznej. Zarówno jedni, jak i drudzy nie dali rady zaradzić problemom – podkreśla Lisińska.

Badaczka zwraca uwagę, że pokazują to wyniki prawyborów w Patagonii, historycznie bardzo mocno peronistowskiej, gdzie teraz wyraźnie wygrał Milei. Ale też to, że mimo obowiązkowego głosowania, frekwencja w prawyborach sięgnęła jedynie 70 proc.

Milei kupuje rozczarowanych i znudzonych, gdy w rytm ciężkiego rocka wychodzi na scenę (sam ma zespół grający covery Rolling Stones), wykrzykując hasła o wywracaniu stolika, z wiecznie rozwichrzoną czupryną (twierdzi, że jego fryzjerem jest „niewidzialną ręką”, w domyśle – rynku), bokobrodami i komiksowy atrybutami, np. chodząc w rękawicach bokserskich czy w telewizji przebijając balon symbolizujący Bank Centralny i krzycząc, że „w tym gównie jest szaleństwo”. Estetyka i poglądy jak najbardziej konfederackie, choć przeciągnięte do groteskowego poziomu. Przyciąga nowością, bo zanim w 2021 roku został posłem z Buenos Aires, z polityką faktycznie nie miał wiele wspólnego.

Kandydat dorzuca do swojego toksycznego i po prostu niewykonalnego planu jeszcze ekstremalne pomysły społeczne. Każdemu wszystko ma być wolno – nie tylko kupować dolary do woli, ale też posiadać broń bez ograniczenia czy sprzedawać własne organy oraz być może dzieci. Z wyjątkiem, co dość oczywiste, kobiet, bo aborcja ma być całkowicie zakazana (w Argentynie jest legalna na żądanie do 14. tygodnia ciąży od 2020 roku). Maczystowski image rozwiązłego seksualnie wiecznego kawalera specjalizującego się w seksie tantrycznym nie przeszkadza Mileiowi proponować likwidacji edukacji seksualnej, choć równocześnie nie jest przeciw małżeństwom jednopłciowym.

Milei otwarcie wzoruje się na Trumpie i Bolsonaro. Chce przenosić ambasadę w Izraelu do Jerozolimy (w Argentynie mieszka ok. 180 tys. Żydów, więcej niż w całych Amerykach poza Stanami razem wziętych); zamierza zerwać stosunki handlowe z Chinami, bo „z komunistami nie należy rozmawiać”. Pozornie progresywne pomysły na całkowitą legalizację migracji, pracy seksualnej i wszelkich narkotyków kryją spory haczyk – najpierw Milei chce całkowicie zlikwidować państwo opiekuńcze. Róbta, co chceta, ale państwo nie zapłaci za nic i w niczym wam nie pomoże.

Nadzieja odchodzi ostatnia. Jak Argentynki wywalczyły prawo do aborcji

Milei może sobie nawet pozwolić na krytykę wojny o Malwiny/Falklandy – absolutną świętość w Argentynie – i powiedzieć, że trzeba słuchać głosu mieszkańców archipelagu, którzy niemal jednogłośnie opowiadają się za podległością Wielkiej Brytanii. A co z punktu widzenia przetrwania demokracji pewnie najgroźniejsze, podważa też zbrodnie junt i liczbę desaparecidos (zaginionych ofiar). Wiceprezydentką w jego administracji ma być Victoria Villaruel, prawniczka broniąca wojskowych.

– Wśród dotychczasowych elit nie ma wątpliwości, że Milei jest politykiem groźnym, a jego propozycje są nierealistyczne. Z prawicy krytykują go np. za projekty likwidacji ministerstw czy dolaryzacji, z lewicy za postulaty ideologiczno-światopoglądowe – mówi Lisińska. Jednak sondaże pokazują, że to, co mówią dotychczasowe elity, jest coraz mniej dla wyborczyń wiarygodne.

Co po wyborach

By wygrać w pierwszej turze wyborów 22 października, Milei potrzebuje co najmniej 45 proc. głosów albo 40 proc. i 10 punktów przewagi nad drugim kandydatem lub kandydatką, ale na taki wynik nie ma żadnych szans. Dwie osoby wystartują potem w drugiej turze 19 listopada.

Sondaże sugerują, że w drugiej turze Milei zmierzy się z kandydatem kirchnerystowskiej koalicji Union por la Patria (Unia dla ojczyzny), obecnym ministrem gospodarki Sergio Massą. Ale równie dobrze jedno z miejsc może przypaść Patricii Bullrich z prawicowej koalicji Juntos por el Cambio (Razem dla zmiany). Milei na pewno łatwiej byłoby wygrać z Massą, bo zebrałby elektorat Bullrich. Sondaże wskazują, że wygrałby także z Bullrich, choć z mniejszą przewagą.

Chile skręca w prawo. Tu coraz życzliwiej wspominają Pinocheta

Partia Mileia nie ma natomiast żadnych szans na zdobycie istotnej liczby miejsc w odbywających się równocześnie wyborach do Kongresu. Prezydent, tak czy inaczej, będzie więc potrzebował koalicji. Umiejętności dyplomatyczne Mileia są zerowe (a nową głowę państwa czekają nieuniknione negocjacje z MFW i Chinami o spłacie gigantycznego długu), jego znajomość mechanizmów polityki jest taka sama, do tego Milei nie ma ani swoich mediów, ani żadnej specyficznej grupy poparcia, ani żadnego sojusznika we władzach prowincji w silnie sfederalizowanej Argentynie.

Bullrich, była ministra bezpieczeństwa w prawicowym rządzie Macriego, sama ma poglądy radykalnie prawicowe, w sumie niewiele odbiegające od Mileia. Kraj przesunął się już więc daleko na prawo. Głosowanie na wywracającego stolik libertarianina zapewne da władzę systemowej i też coraz bliższej ściany prawicy. Ale popularność Mileia to efekt w dużej mierze katastrofalnej polityki peronistów i kirchnerystów – lewicy skorumpowanej, korporacyjnej i chroniącej głównie swoich interesów kosztem mądrej modernizacji kraju.

**
Dominik Sipiński – dziennikarz zajmujący się sprawami międzynarodowymi i środowiskowymi, szczególnie w regionach Azji-Pacyfiku i Ameryki Łacińskiej. Doktorant stosunków międzynarodowych na Central European University w Wiedniu, bada secesjonizmy, nacjonalizmy i kwestie dotyczące suwerenności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij