Darujmy sobie łzawe opowieści o polistopadowych emigrantach na paryskim bruku, Dąbrowskim w Komunie Paryskiej, Curie-Skłodowskiej na Sorbonie. Francuski euronacjonalizm Macrona to projekt polityczny, w którym nie ma dla nas choćby minimalnie godnego miejsca. Mimo to pola do współpracy są, trzeba jednak zechcieć je dojrzeć – pisze Michał Sutowski.
Na pozór nietrudno stwierdzić, dlaczego polska prawica Emmanuela Macrona tak bardzo nie znosi. Złote dziecko elitarnych szkół, mateczników laickiego oświecenia i liberalizmu. Ostentacyjny Europejczyk, co rusz powtarzający mantrę o potrzebie ściślejszej integracji. Rzecznik ambitnej polityki klimatycznej, własnym życiem prywatnym spluwający w twarz kulturze niedorobionych macho, patriarchalnych przegrywów. Do tego francuski arogant, z pobłażliwością spoglądający na ciemnogród z europejskich Dzikich Pól na wschód od Łaby. Wreszcie, błyskotliwy retorycznie i tak celnie złośliwy, gdy zapowiada w głośnym wywiadzie dla „The Economist”, że razem ze swym sojusznikiem Viktorem Orbanem będą perswadować Polakom inną politykę wobec Rosji.
Tyle że to wszystko nieprawda. Albo nawet i prawda, ale nie za to go nienawidzą. Tylko za to, że umie w to, w co sami by chcieli, ale nie potrafią. Czyli w twarde forsowanie interesu państwa narodowego za fasadą uniwersaliów. I niestety, z tego samego powodu należy uznać, że polityka Macrona szkodzi Polsce w Europie obiektywnie, a nie tylko dlatego, że nie w smak jest Mateuszowi Morawieckiemu. Szkodzi, owszem, straszliwie przy takim rządzie, jaki mamy; mogłaby szkodzić trochę mniej, gdyby nasz rząd był inny. Albo gdyby ten obecny miał na Francję Macrona jakiś pomysł.
czytaj także
Cudów jednak nie będzie – wszystko wskazuje na to, że największą zaletą Macrona z naszego punktu widzenia jest to, że zaczął wkurzać Niemców. No i jeszcze, że czasem trzeźwo diagnozuje europejską kondycję – choć z tych diagnoz wyciąga niemiłosiernie francuskie wnioski. I żadna wizyta w Polsce ani żaden (spodziewam się, że efektowny i erudycyjny) wykład na Uniwersytecie Jagiellońskim tego nie zmienią.
Macron nie patrzy na Wschód, ale na Południe
Darujmy sobie łzawe opowieści o Poniatowskim w nurtach Elstery, polistopadowych emigrantach na paryskim bruku, Dąbrowskim w Komunie Paryskiej, Curie-Skłodowskiej na Sorbonie, de Gaulle’u w nadwiślańskim okopie 1920 roku, gościnnym Maisons-Laffitte czy wielkiej sympatii francuskich intelektualistów i trockistowskich związków zawodowych dla wielkiej Solidarności. Ja też, jak oglądałem Niebieskiego, chciałem, żebyśmy w Polsce wszyscy cierpieli egzystencjalne męki w takich dekoracjach jak Julie z Olivierem; ja też w 1998 roku fetowałem dwie główki Zidane’a w finale z Brazylią, Paryż do dziś uważam za najpiękniejsze miasto świata i szkoda mi było Notre-Dame.
Do prawicowego Twittera: To oświeceniowa Europa odbuduje Notre Dame, nie wy
czytaj także
To wszystko nie ma znaczenia – francuski euronacjonalizm Macrona to projekt polityczny, w którym nie ma dla nas choćby minimalnie godnego miejsca. Tak przez doraźną politykę dnia dzisiejszego, jak i przez rozmach jego wizji przyszłości. No i przez ogólną hipokryzję.
Praworządność? Macron jest za wiązaniem funduszy spójnościowych z jej przestrzeganiem. Na upartego polska opozycja mogłaby się ucieszyć – oto pojawia kolejny sojusznik obrońców demokracji.
Ale trudno uwierzyć, że faktycznie chodzi o wymuszanie standardów podziału władzy czy niezależności sądownictwa u nas, skoro najbardziej w tej sprawie skompromitowane Węgry są ustawiane w roli potencjalnego sojusznika Francji. Nie o zmianę kierunku polityki i standardy zatem chodzi, lecz o pretekst do ograniczenia przepływu środków finansowych na Wschód – co pozwoliłoby je zaoszczędzić na użytek Południa, tego samego, któremu Francja pragnie przewodzić.
I czemu tak twardo Macron stawia problem korupcji i praworządności akurat w związku z aspiracjami członkowskimi państw z Europy Południowej, Macedonii Północnej i Albanii? Aspiracjami popieranymi, dodajmy, przez region wyszehradzki?
czytaj także
Jasne, że nie nam na złość. Po prostu francuscy wyborcy nie chcą więcej „obcych kulturowo” imigrantów w Europie, zaś ich prezydent chce przy okazji pokrzyżować szyki Niemcom i Austriakom, którzy tradycyjnie sprzyjali rozszerzaniu UE na regiony swej ekspansji gospodarczej. Stąd propozycja zasady „stopniowania akcesji” i „odwracalności negocjacji”; w praktyce oznaczające ruinę unijnych aspiracji nowych kandydatów. A że przy okazji tworzy się grunt pod ekspansję rosyjską, turecką czy saudyjską, lokalne nacjonalizmy i niszczy kluczowe narzędzie soft power UE – zdaje się nie mieć znaczenia.
Praworządność? Nie o zmianę kierunku polityki i standardy chodzi, lecz o pretekst do ograniczenia przepływu środków finansowych na Wschód.
Rosja jako strategiczny partner? Znów, nasze nastroje mają tu niewielkie znaczenie; Macron nie jest również „człowiekiem Putina” w Pałacu Elizejskim. Tyle że Francja bardzo potrzebuje dobrych relacji z Kremlem głównie ze względu na jego wpływy w Libii i na Bliskim Wschodzie. To południowe sąsiedztwo Unii Europejskiej, a nie Ukraina czy Bośnia spędzają Francuzom sen z powiek. To na południu, po serii wojen, upadków państw i nieudanych interwencji w regionie, zagrożone są interesy inwestorów w dawnych koloniach, przede wszystkim zaś grożą kolejne fale uchodźców wojennych, klimatycznych i ekonomicznych.
czytaj także
Z tym wiąże się również kształt i przeznaczenie Europejskiej Inicjatywy Interwencyjnej, czyli europejskich wojskowych zdolnych działać w sąsiedztwie UE. Francuski pomysł wypływa ze słusznego przekonania o konieczności zabezpieczenia przed wyjściem USA z Europy i zbudowania „autonomii strategicznej”. Wiąże się niestety u Francuzów z wąskim rozumienie strategicznych celów bezpieczeństwa UE: dotyczą one wyłącznie kierunku północnoafrykańskiego i bliskowschodniego.
W tej optyce wschodnie sąsiedztwo UE to raczej obszar, który należałoby strategicznie odfajkować przez uznanie za wyłączną strefę wpływów Rosji, traktowanej – niestety – jako zwykłe mocarstwo pragnące niby tylko bufora terytorialnego, a nie aktor dążący do rozbicia politycznego Unii Europejskiej jako całości. To dość oczywisty kontekst dla tezy o „śmierci mózgowej” NATO, wartej rozważania na seminarium eksperckim, ale w ustach prezydenta mocarstwa będącej czymś na kształt samospełniającej się przepowiedni.
czytaj także
Słowa prezydenta Macrona, w kontekście potrzeby współpracy z Rosją we wrażliwych dla Francji regionach sugerują bowiem, że strategiczny odwrót Amerykanów z Europy nie jest dla niego li tylko niepokojącym scenariuszem, na który przezornie należy się przygotować, lecz trendem błogosławionym. I nie bez powodu: wyjście militarne USA z kontynentu wzmacnia relatywne znaczenie francuskiego mocarstwa atomowego. Gorzej, że wcale nie rozwiązuje – a to Macron w wywiadzie dla „Economist” sugeruje – problemu agresywnej działalności Rosji u naszych sąsiadów i w regionie Bałkanów.
Wyjście militarne USA z kontynentu wzmacnia relatywne znaczenie francuskiego mocarstwa atomowego.
Powiedzmy wyraźnie: przesłanki, że USA wycofają się wojskowo z regionu Europy, są bardzo poważne. W jej bliskim sąsiedztwie, czyli w Sahelu, Francja boleśnie się przekonuje, że postawa USA w temacie bezpieczeństwa UE ma charakter nie tyle już transakcyjny, ile wprost obojętny; zapowiedzi wycofania wsparcia wywiadowczego francuskich oddziałów to kolejny sygnał, po wycofaniu Amerykanów z północnej Syrii, że hard security będziemy musieli zapewnić sobie – jako Unia – sami. Tyle że francuskie odpowiedzi niespecjalnie uwzględniają perspektywę innych regionów niż śródziemnomorskiego. Już nie tylko Bałtowie i Polska ze wschodnią flanką, ale także Austria i Niemcy z Bałkanami niespecjalnie mieszczą się w strategii Francuzów.
czytaj także
Osobny wątek francuski w sferze bezpieczeństwa to inicjatywa PESCO, do której Polska w końcu z oporami przystąpiła, nakierowana na wspólne projekty przemysłów zbrojeniowych poszczególnych państw. W tym przypadku można powiedzieć, że wart Pac Pałaca – Polska zrywa kontrakt na francuskie śmigłowce i wprost deklaruje, że kupować sprzęt będzie wyłącznie od Amerykanów. Co owocuje, dodajmy, wzrostem cen – vide niedawny zakup myśliwców F-35; nasz rząd nie potrafił nawet w celach negocjacyjnych poudawać, że się waha i że przecież w Europie też produkuje się niezłe uzbrojenie.
Macron chce grać w lidze gigantów
To wszystko jednak nie znaczy, że proste przestawienie wajchy (np. w razie zmiany rządu w Warszawie) ułatwiłoby nam wejście w kontynentalne łańcuchy produkcji zbrojeniowej. Musimy bowiem pamiętać, że francuskie podejście do współpracy koncernów przemysłowych – nie tylko zbrojeniówki – niespecjalnie przewiduje miejsce dla firm i krajów-średniaków.
Francuskie podejście do współpracy koncernów przemysłowych niespecjalnie przewiduje miejsce dla firm i krajów-średniaków.
Polityka „wspierania europejskich czempionów”, którą Macron forsuje poprzez francuskiego komisarza ds. jednolitego rynku (zawiadującego również przemysłem obronnym!), na przekór polityce komisarz ds. konkurencji Vestager, zakłada możliwość fuzji firm-gigantów. To wszystko w imię efektu skali i konkurowania z Chinami i USA, głównie jednak ku chwale wielkich banków inwestycyjnych, a często też na pohybel europejskim dostawcom i konsumentom.
Krótko mówiąc, polityka przemysłowa Macrona służy tworzeniu prywatnych monopoli z osłoną Unii, wbrew interesom podmiotów mniejszych, zwłaszcza tzw. Mittelstandu, czyli średniej wielkości firm-kooperantów, którymi stoi potęga gospodarki Niemiec, a do których aspirować są w stanie firmy z takich krajów jak Polska.
Podział polityczny w Europie – szansa na postęp czy droga do katastrofy?
czytaj także
Dalej, kluczowym – nawet jeśli ostatnio wyciszonym – elementem agendy Macrona jest reforma strefy euro. W stronę, dodajmy, konstrukcji lepszej, bardziej elastycznej i bezpiecznej, zdolnej do prowadzenia polityki antycyklicznej w miejsce topornych cięć w imię dogmatycznej doktryny sprzed lat kilkudziesięciu. Wreszcie, zobowiązującej państwa z nadwyżkami (Niemcy) do bardziej solidarnościowej partycypacji w układzie, na którym świetnie skądinąd się pożywiły.
Problemy, niestety, są dwa. Po pierwsze, nawet do tak lepiej skonstruowanej strefy euro Polska niespecjalnie się wybiera; trudno stwierdzić, czy jakiś inny rząd byłby w stanie przekonać Polaków do pozbycia się własnej waluty.
Po drugie, błyskotliwe manifesty w prasie (i zręczność w zawodach o unijne stanowiska, gdzie Macron załatwił Francuzce Lagarde posadę szefowej EBC) nie wystarczą, by przekonać Niemców do zaakceptowania „unii transferowej” i wspólnego budżetu euro, do którego musieli by się solidnie dołożyć. W tej sytuacji góra rodzi mysz, a zamiast dodatkowego budżetu UE do strefy euro, łączna pula zostaje ta sama – z perspektywą przesunięcia środków z kasy ogólnounijnej na państwa unii walutowej.
Kolejny temat, to podatek cyfrowy. Inicjatywa ze wszech miar słuszna – Macron mocno naciskał, aby gigantów gospodarki cyfrowej, tzw. GAFA opodatkować na poziomie europejskim, od dochodów, które czerpią z liczącego blisko pół miliarda mieszkańców rynku. W obliczu oporu materii, zdecydował się zaszarżować i nałożyć podatek w samej Francji – 3 procent od dochodów powyżej 750 mln dolarów w UE. Niestety, wiele wskazuje na to, że przehandlował go za nienakładanie przez Amerykanów barier importowych na ser i szampana – choć to i tak lepiej niż polski rząd, któremu do rezygnacji z buńczucznych zapowiedzi wystarczyła wizyta amerykańskiego wiceprezydenta. Tak czy inaczej, podatek wprawdzie obowiązuje, ale… nie jest egzekwowany; w zamian USA wpuszczają francuskie wyroby.
czytaj także
Co prawda, są szanse na ustawę nakazującą platformom telewizyjnym (typu Netflix) przeznaczanie 1/4 zysku z danego kraju na krajową produkcję. Uniwersalna zasada opodatkowania zysku tam, gdzie powstaje, redukuje się jednak do gry w „suwerenność kulturalną”. Dla Francji dobre i to, acz trudno w tej mierze spodziewać się skutecznego naśladownictwa z polskiej strony.
Wreszcie, polityka klimatyczna. Macron jest rzecznikiem ambitnych celów neutralności klimatycznej i zapowiada, że nie będzie europejskich środków na transformacje ku gospodarce nisko- czy wręcz bezemisyjnej, bez akceptacji samego celu.
Spurek: Czy Europejski Zielony Ład to naprawdę taki moment jak lądowanie na Księżycu?
czytaj także
Znów, pełna słuszność, ale Francja sama wyraźnie zalega z realizacją swych celów klimatycznych – i to pomimo korzystnego miksu energetycznego, w którym aż 75 procent elektryczności produkują elektrownie atomowe. Macron optował za większym Funduszem Sprawiedliwej Transformacji, który pozwoliłby wesprzeć reformę energetyki czy transportu w regionach uzależnionych od węgla; ostatecznie jednak z niezbyt imponujących jak na to wyzwanie 100 mld euro zrobiło się w unijnym budżecie ledwie 25.
Czy istnieje możliwość współpracy?
Czy w obliczu tych wszystkich różnic, sprzeczności interesów (pomijając już narracje czy ideologię) między Francją prezydenta Macrona a Polską Kaczyńskiego istnieje jakieś pole do współpracy? Realne z tym rządem, potencjalne z jakimś innym?
W negocjacjach ram budżetowych na kolejną siedmiolatkę układy koalicji państw są dość złożone, acz Francja i Polska są w jednym obozie, gdy chodzi o udział środków na rolnictwo; koalicja 19 państw pod przywództwem Francuzów walczy z propozycją Komisji Europejskiej, aby nakłady na nie obniżyć z 35 do 28 procent budżetu UE.
czytaj także
Drugi wspólny temat to energetyka – Macron poparł włączenie jako „czystej” energii atomowej do przyszłego Nowego Zielonego Ładu Unii Europejskiej, aczkolwiek w przypadku Polski ma to znaczenie jedynie potencjalne. W innej palącej dla nas kwestii – budowy gazociągu Nord Stream 2 – Francja przejściowo tylko optowała za zmianą prawa unijnego, które pozwoliłoby Komisji Europejskiej projekt ten zablokować; wszystko wskazuje na to, że zrezygnowała z konfrontacji z Niemcami w zamian za koncesje dotyczące unijnego prawa autorskiego.
A zatem – mało tego. Teoretycznie Francuzi mogliby budować u nas elektrownie atomowe, ale nie wiemy ani czy to opłacalne, ani kiedy i czy w ogóle w Polsce rozwijana będzie energetyka jądrowa, ani czy polski rząd nie wybrałby w takiej sytuacji dostawcy amerykańskiego, analogicznie jak w sektorze zbrojeniowym. Gdybyśmy zapłacili za kilka bloków, może Francuzi byliby gotowi np. docisnąć resztę krajów w sprawie większych pieniędzy na Fundusz Sprawiedliwej Transformacji. I to właściwie wszystko, co Polska i Francja mają dziś wspólnego w Unii Europejskiej.
Popkiewicz: Polska musi przestać trzymać się zębami węglowej futryny
czytaj także
Gdyby polski rząd wykazał więcej wyobraźni i inicjatywy, a francuski – otwartości, polem do współpracy mógłby być pewien zaniedbywany w debacie obszar polityki klimatycznej. Tak się bowiem składa, że Francja największe zaległości wykazuje w obszarze emisyjności budynków i transportu; Polska zaś w tych dwóch obszarach, tj. termomodernizacji oraz produkcji środków transportu zbiorowego jest relatywnie najlepiej przygotowana, by dostarczać technologii, usług i produkcji sprzyjających ograniczeniu emisji.
Francja największe zaległości wykazuje w obszarze emisyjności budynków i transportu; Polska zaś w tych dwóch obszarach jest relatywnie najlepiej przygotowana.
Być może współpraca przemysłowa, a być może lobbing na rzecz większych wydatków unijnych na te narzędzia mitygacji zmiany klimatycznej byłyby jakimś pomysłem na wzajemnie korzystną kooperację.
Dalej, Inicjatywa Interwencyjna, o której była już mowa powyżej, została pomyślana „po francusku”. Ponieważ zdążyły do niej dołączyć wszystkie kraje skandynawskie plus Estonia, warto byłoby zawalczyć o rozszerzenie formuły EII; zamiast odcinać się od niej jako pomysłu Francji na wyparcie NATO i USA z Europy, włączyć się w jej tworzenie pod warunkiem, że mogłaby służyć także zwalczaniu „zielonych ludzików”.
W ten sposób – przy poparciu krajów wschodniej flanki UE lub NATO – stworzyłaby się perspektywa upowszechnienia tego, co dziś partykularne, tzn. zalążka europejskiej armii przeznaczonej do zadań na tylko jednym kierunku. Z kolei ewentualny sprzeciw Francuzów oznaczałby jawną niezgodę na wzmocnienie zdolności obronnych na wschodzie (ze względu na Rosję), stawiając Francję w sytuacji kłopotliwej.
czytaj także
Wreszcie, Polska mogłaby pociągnąć wątek wskazany przez jednego z dawnych doradców Emmanuela Macrona z czasów ministerialnych, w sprawie obrony nuklearnej. We wspólnym artykule napisanym z historykiem Adamem Tooze, Shahin Vallée wskazał, że ciężar ponoszony przez Francję w temacie obronności (odstraszanie nuklearne, wydatki na armię) uprawnia do domagania się większego wkładu Niemiec do wspólnej gospodarki.
Być może Polska powinna wystąpić z inicjatywą europeizacji (tzn. współfinansowania w zamian za parasol ochronny) francuskiej broni nuklearnej – tak, by w sytuacji strategicznego wyjścia Amerykanów z Europy oraz po Brexicie, państwa członkowskie nie pozostawały osamotnione, ani tym bardziej zdana na suwerenną decyzję tylko jednego z państw?
Macron obiecał swoim wyborcom
To wszystko brzmi dość abstrakcyjnie, może nawet desperacko. Ale nie przypadkiem. Macron obiecał swoim wyborcom, że uczyni Francję znowu wielką, pardon, Europę bardziej francuską. W samej Francji idzie mu różnie, ale nie sądzę, by można było zredukować jego europejską agendę do „ucieczki do przodu”, czyli próby kompensacji niskiego poparcia w kraju uznaniem za granicą.
czytaj także
Prezydent Francji ma wizję Europy, opartą na bynajmniej nie absurdalnych podstawach. Z punktu widzenia Francji dogadanie się z Rosją i „wyczyszczenie” tematu Ukrainy czy Bałkanów to w zasadzie gra o sumie dodatniej, choć oczywiście kosztem samych zainteresowanych, a także Polski, Niemiec i Austrii. Zbudowanie zdolnej do działania w Afryce Północnej armii interwencyjnej to ze względu na położenie Francji dość oczywisty priorytet. Założenie, że Amerykanie jak zechcą, to Europę opuszczą w cholerę jest więcej niż rozsądne.
Budowa strefy euro z większym udziałem mechanizmów solidarnościowych na rzecz południa UE jest w interesie francuskim, tym bardziej uzasadnionym, że wyniki gospodarcze tego kraju są bardziej obiecujące niż kilka lat temu. I to dzięki reformom prowadzonym raczej w „niemieckim” duchu, choć brutalnym dla słabszych.
Wreszcie, połączenie unijnego wsparcia dla firm z kapitałem francuskim z walką o wolny handel na poziomie światowym będzie służyć francuskim miejscom pracy; ochrona rodzimego rynku przed konkurencją pod hasłem podwyższania standardów pracy też się wyborcom spodoba. A przynajmniej zrównoważy część kosztów asymetrycznej i elitarnej polityki ekologicznej w kraju.
czytaj także
Czy to wszystko się Macronowi uda zrealizować, nie wiadomo – ale w odróżnieniu od koalicyjnego rządu Niemiec francuski prezydent nie udaje przynajmniej, że status quo w Europie można utrzymać, względnie, mówiąc frazą dra Marcina Kędzierskiego z Klubu Jagiellońskiego, że woda z garnka nie wykipi, jeśli usiądziemy na pokrywce. Dla nas jednak, w wymarzonej Europie złotego dziecka z liceum w Amiens, nie ma po prostu miejsca. Największy z niego dla nas pożytek, że zmusza Niemcy do szukania sojuszy gdzie indziej, niż za Renem.