Świat

Łukaszenka był chory i leżał w łóżeczku

Wyraźna niedyspozycja Aleksandra Łukaszenki i kilkudniowe zniknięcie z publicznych radarów zrodziły masę spekulacji i pokazały, że w spersonalizowanych dyktaturach brak jednego puzzla zaburza całą układankę. Rodzi to pewne szanse, ale niesie ze sobą też ryzyko. Rozmowa z białoruskim politologiem Andriejem Jelisiejeuem.

Paulina Siegień: Łukaszenka jest chory. Czy wiadomo, co mu dolega?

Andriej Jelisiejeu: Nie mamy żadnych oficjalnych informacji, nie znamy diagnozy ani rokowań pacjenta. Przez pięć dni Aleksander Łukaszenka nie pojawiał się publicznie. Już 9 maja w Moskwie widzieliśmy wyraźnie, że jest chory. Od tego czasu do poniedziałku 15 maja nie było wiadomo, co się z nim dzieje. W poniedziałek, wciąż wyraźnie osłabiony, odwiedził punkt dowodzenia wojsk powietrznych.

Łukaszenka nie jest demokratycznie wybranym przywódcą, a dyktatorem. Co to oznacza dla dyktatury, gdy dyktator znika i przestaje pełnić swoje obowiązki?

Są różne rodzaje dyktatur. Można wyróżnić np. dyktatury kolegialne, takie jak wojskowe junty. Ale Białoruś to typowa dyktatura spersonalizowana, gdzie działanie państwa skoncentrowane jest wokół jednej osoby. Kiedy w takim systemie dyktator znika z pola widzenia, nie może nie wywołać to lawiny plotek, spekulacji. Mam wrażenie, że w niezależnych mediach białoruskich było tych spekulacji aż za dużo. Ale reaguje też cały aparat polityczny i biurokratyczny, który traci przewodnika, osobę, która wskazuje kierunki. Rodzi to oczywiście obawy. Do tego służba prasowa Łukaszenki starała się za wszelką cenę fakt choroby ukrywać, praktycznie nie udzielano komentarzy na ten temat.

Tusk: Nie zgadzam się na samounicestwienie [Sierakowski rozmawia z Tuskiem i Applebaum]

Ale właściwie dlaczego nie? Przecież można było powiedzieć, że Łukaszenka jest chory, ale to nic poważnego, potrzebuje tygodnia na rekonwalescencję i wróci do obowiązków.

Rzeczywiście byłoby prościej, gdyby od razu tak powiedzieli. Na Telegramie ten czy inny białoruski propagandysta tak to właśnie formułował, ale to nieoficjalne kanały komunikacji. W telewizji nikt z taką informacją nie wyszedł, nikt z rządu nie wydał takiego oświadczenia. Myślę, że oni też mało wiedzieli i bali się wziąć na siebie odpowiedzialność za takie słowa, bo jeśli mówisz, że wróci za tydzień albo za dwa, a on nie wraca, to co wtedy? Jeśli powiesz, że to nic poważnego, a to jednak jest coś poważnego i nie wiadomo, czy w ogóle wróci? Sądzę, że z niewiedzy i ze strachu przed konsekwencjami tego typu wypowiedzi nikt się nie podjął takiej misji. To też typowe dla dyktatury, że bez dyktatora następuje paraliż decyzyjny.

Czyli pojawienie się osobiście w przestrzeni publicznej to był jedyny sposób, żeby uspokoić nastroje?

Tak, Łukaszenka musiał w pierwszej kolejności uspokoić swoje otoczenie, aparat polityczny i blok siłowy. Pokazać, że – mówiąc kolokwialnie – jest na chodzie i w pełni władz umysłowych. Ale na filmiku, który opublikowała służba prasowa, widzimy, że wciąż jest wyraźnie osłabiony. Na dłoni ma bandaż [w Moskwie miał go na prawym ręku, na nagraniu z poniedziałku na lewym – red.], co wskazuje, że nadal przyjmuje kroplówki.

Białoruś: Serca ciemnieją od nadmiaru zła

czytaj także

Kilkudniowe zniknięcie Łukaszenki przypomniało prostą prawdę, że nikt nie jest wieczny i że w każdej chwili może dojść do sytuacji, kiedy Łukaszenka zniknie. Niekoniecznie umrze, ale może przestać być zdolny do pełnienia obowiązków przywódcy państwa. Pana zdaniem w obecnej sytuacji zniknięcie Łukaszenki to dla Białorusi dobra czy zła wiadomość?

Po pierwsze trzeba wyjaśnić panujące obecnie reguły, które Łukaszenka sam ustalił w poprawkach do konstytucji. Zgodnie z obowiązującymi zapisami w przypadku, gdy Łukaszenka z przyczyn naturalnych nie może pełnić obowiązków, to przechodzą one automatycznie na przewodniczącą wyższej izby parlamentu, w tej chwili to Natalia Kaczanawa. Ale jeśli Łukaszence się coś stanie, dajmy na to, że zginie w zamachu, to według dekretu, który podpisał dwa lata temu, w kraju zostanie wprowadzony stan wojenny. A władzę przejmie Rada Bezpieczeństwa. To kolegialny organ, w którym zasiada około 20 osób i największe wpływy ma oczywiście blok siłowy. Myślę, że nawet gdybyśmy mieli do czynienia z pierwszym scenariuszem, to przewodniczącej Rady Republiki nie udałoby się skupić całej władzy w państwie. Szefowie służb z Rady Bezpieczeństwa zrobiliby wszystko, by przejąć kontrolę, w tym nie zawahaliby się poprosić Moskwy o wsparcie, a nawet interwencję.

Nazywajmy to dalej zniknięciem. Czy jeśli Łukaszenka zniknie, to można się spodziewać jakiegoś zrywu społecznego? Próby dokończenia rewolucji 2020 roku?

Myślę, że jest takie prawdopodobieństwo. Mimo ogromnej skali represji, które reżim stosuje wobec obywateli, sądzę, że społeczeństwo białoruskie odebrałoby brak Łukaszenki jako wyraźny sygnał do działania. Ale znowu pojawia się kwestia Rady Bezpieczeństwa i bloku siłowego, który na pewno nie podda się i nie pójdzie na kompromis z obywatelami. Ci ludzie będą chcieli przejąć władzę i jak już mówiłem, dla utrzymania status quo nie wzgardzą wsparciem z Rosji.

Konieczny: Rząd tańczy tak, jak mu zagra Łukaszenka

Są jeszcze inni aktorzy zainteresowani sytuacja wewnętrzną w Białorusi, zwłaszcza jeśli zniknie dyktator. Niezależne białoruskie media zauważyły, że Wołodymyr Zełenski zmienił retorykę w sprawie Białorusi, a nawet uścisnął dłoń Swiatłany Cichanouskiej.

To, co Zełenski mówił w wywiadzie dla włoskiej telewizji o Białorusi, czy to, że przywitał się z Cichanouską podczas uroczystości w Akwizgranie, nie świadczy moim zdaniem o jakiejś głębokiej zmianie, a już na pewno nie ma związku ze stanem zdrowia Łukaszenki. A kiedy mówimy o aktorach, którzy są zainteresowani przyszłością Białorusi, to dodałbym administrację prezydenta, która jest w obecnym systemie bardzo silną instytucją i niekoniecznie jej cele i wyobrażenia muszą pokrywać się z tym, czego chciałby blok siłowy. Sądzę, że to w administracji prezydenta jest największy potencjał, by podjąć kuluarowe, nieoficjalne rozmowy z ruchem demokratycznym.

Porozmawiajmy jeszcze chwilę o fantastycznych scenariuszach wokół zniknięcia. Takie zamknięte systemy polityczne wręcz zachęcają do budowania najbardziej nieprawdopodobnych teorii. Według jednej z nich władzę po zniknięciu Łukaszenki mógłby przejąć jego syn Wiktar.

Wcale nie uważam, że to jest scenariusz fantastyczny. To raczej całkiem prawdopodobne rozwiązanie dylematu z „tranzytem władzy” i Łukaszenka pewnie by sobie właśnie takiego dynastycznego przekazania prerogatyw życzył. Chociaż wydaje mi się, że jego plany dotyczą najmłodszego syna Mikałaja, który wychowywany jest w bezpośredniej bliskości ojca i jego państwowych spraw. Ale gdyby zdarzyło się coś nieoczekiwanego, to na szykowane dla Mikałaja miejsce mógłby pewnie wskoczyć najstarszy syn. Wiktar Łukaszenka nie jest osobą publiczną, ale nie jest też osobą pozbawioną wpływów politycznych, swego czasu zasiadał w Radzie Bezpieczeństwa. Nadawałby się do przedwczesnego przekazania władzy jako osoba, która stabilizuje cały system.

To w takim razie inna teoria z minionych dni będzie na pewno fantastyczna. Łukaszenka został otruty w Moskwie?

Po pierwsze, już w Moskwie był chory, było to widać bardzo wyraźnie. Po drugie, w ostatnich latach Łukaszenka robi wszystko, czego chce Rosja, i w żaden sposób nie zagraża jej strategicznym interesom. Nie ma więc powodu, by go likwidować i szukać zastępstwa. W tej chwili taka zamiana przyniosłaby Kremlowi więcej kłopotów niż korzyści. Teoria o otruciu nie ma żadnych podstaw, to czyste wymysły.

Łatuszka: Świat ma wszystkie niezbędne narzędzia, by pomóc Białorusi

Ale towarzyszył im przekonujący argument. Otóż Łukaszenka stoi na przeszkodzie w dołączeniu armii białoruskiej do wojny przeciwko Ukrainie. A zbliża się nieuchronnie ofensywa sił zbrojnych Ukrainy i Rosji brakuje zasobów, by ją skutecznie odpierać.

Ale jakoś Łukaszenka nie był w stanie stanąć na przeszkodzie wykorzystywaniu terytorium Białorusi do ataku na Ukrainę. To nie on jest tutaj hamulcowym. On po prostu doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jakie nastroje w tej sprawie panują w społeczeństwie i w samej armii. Ani zwykli ludzie, ani generałowie nie chcą udziału białoruskiej armii w tej wojnie. Gdyby na miejscu Łukaszenki pojawiła się dowolna inna osoba, nawet w jeszcze większym stopniu kontrolowana przez Moskwę, to też musiałaby te nastroje wziąć pod uwagę. Nie jestem ekspertem wojskowym, ale opierając się na opiniach i analizach ekspertów, którym ufam, powtórzę za nimi, że białoruska armia nie rozwiązałaby problemów Rosji i jej dołączenie do wojny przeciwko Ukrainie nie wniosłoby zasadniczych zmian do jej przebiegu. A już na pewno białoruska armia nie powstrzymałaby ukraińskiej ofensywy.

A czy ogłoszona 25 marca, czyli w białoruski Dzień Woli, decyzja o rozmieszczeniu na terytorium Białorusi rosyjskiej broni jądrowej to coś, czego Łukaszenka chciał, czy coś, na co musiał się zgodzić?

To dość dziwna sytuacja, bo mimo że wyznaczono przekazanie tej broni na początek lipca, to nie widać intensywnych przygotowań do tego procesu. W Białorusi nie ma miejsc, gdzie można byłoby broń jądrową składować i przechowywać, trzeba byłoby zbudować całą infrastrukturę. Więc trudno mi oceniać prawdopodobieństwo tego, że do przekazania naprawdę dojdzie w wyznaczonym terminie. Natomiast jeśli broń jądrowa pojawi się w Białorusi i jeśli będzie kontrolowana w stu procentach przez Rosję, to do tego potrzebne będzie zwiększenie kontyngentu wojska rosyjskiego w Białorusi. Może nawet powstanie stała rosyjska baza, a to by oznaczało wzrost wpływu i kontroli Rosji nad Białorusią. Ale jeśli Łukaszence uda się choćby częściowo sprawować kontrolę nad tą bronią, to wtedy jego notowania wzrosną i umocni to jego władzę. Nie wiadomo, jak się ta historia skończy, ale może mieć poważne, jeśli nie decydujące skutki dla przyszłości Białorusi.

Białoruś żyje! Sztuka białoruskiej wspólnoty w Polsce

czytaj także

Czy białoruska opozycja demokratyczna, która działa poza granicami kraju, zachowuje jeszcze jakikolwiek wpływ na procesy, o których rozmawialiśmy?

Nie ma wpływu na decyzje podejmowane w Mińsku czy Moskwie, ale zachowuje wpływ w białoruskim społeczeństwie. Nie mamy rzetelnych badań socjologicznych na temat nastrojów społecznych i postaw politycznych, ale już sama skala represji pokazuje, że reżim cały czas czuje zagrożenie. Akurat w administracji prezydenta dysponują badaniami i mają realistyczny obraz sytuacji społecznej. Nie sądzę, żeby od 2020 roku nastąpiła drastyczna zmiana poparcia dla Łukaszenki. On wciąż pozostaje uzurpatorem, który rządzi bez zgody i poparcia obywateli.

**

Andriej Jelisiejeu – politolog, dyrektor centrum analitycznego EAST.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij