Świat

Monarchia jako serial

Meghan Markle i książę Harry. Fot. Mark Jones, cc, Wikimedia Commons

Życie rodziny królewskiej stało się czymś w rodzaju pierwszego reality show, czy serialu odgrywanego na żywo przed oczami światowej opinii publicznej. Sobotni ślub księcia Harry’ego i telewizyjnej aktorki Meghan Markle to spektakularny finał kolejnego bardzo dobrze przyjętego przez publiczność sezonu.

Historyk David Cannadine napisał kiedyś, że w XX wieku brytyjska monarchia osiągnęła „Olimp dekoracyjnej, choć integrującej niemocy”. Właśnie za sprawą czysto dekoracyjnej, pozornie bezużytecznej funkcji monarcha może pełnić rolę symbolu, integrującego nie tylko głęboko politycznie podzielonych obywateli Zjednoczonego Królestwa, ale także (w mniejszym stopniu) całej Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.

Monarchia Windsorów nigdy nie wspięłaby się na ten Olimp, gdyby nie media masowe i popkultura. Od kilkudziesięciu lat kolorowa prasa, telewizja, internet prowadzą transmisję na żywo z „królewskiego Olimpu”. Życie rodziny królewskiej stało się czymś w rodzaju pierwszego reality show, czy serialu odgrywanego na żywo przed oczami światowej opinii publicznej.

Trzymając się serialowej analogii, można powiedzieć, że sobotni ślub księcia Harry’ego i telewizyjnej aktorki Meghan Markle to spektakularny finał kolejnego bardzo dobrze przyjętego przez publiczność sezonu. Nawet krytycy monarchii muszą bowiem przyznać, że marka Windsorów – trochę zakurzona i podupadła po śmierci Diany – poszła mocno w górę, gdy w dorosłość wkroczyli jej dwaj synowie – William i Harry.

Książę Harry…

Małżeństwo Harry’ego i Markle jest przy tym jeszcze bardziej obudowane różnymi narracyjnymi, (pop)kulturowymi kontekstami, niż małżeństwo jego starszego brata. Niektóre z tych narracji mają bardzo głęboko sięgające korzenie. W szekspirowskim Henryku IV młody książę Harry łajdaczy się w towarzystwie Johna Falstaffa i innych ludzi podejrzanej konduity. W końcu dojrzewa jednak do swojej przyszłej królewskiej roli: zrywa relacje z Falstaffem, odstawia rozkosze stołu i łoża, zakłada koronę i prowadzi Anglię do wielkiego zwycięstwa pod Azincourt. Harry Windsor raczej nie założy korony i nie poprowadzi współczesnej Brytanii do jakiejkolwiek bitwy. W biografii księcia trudno nie dopatrzeć się jednak analogii z szekspirowskim bohaterem.

Tak jak młody Henryk V Harry sprawiał swojej rodzinie przez długi czas głównie kłopoty. Łamał królewski protokół, dawał się fotografować w kompromitujących sytuacjach. Największy skandal wywołał, gdy jako dwudziestolatek na tematyczne przyjęcie „Koloniści i tubylcy” przyszedł w nazistowskim mundurze Afrika Korps. Źle znosił kontakty z prasą, zwłaszcza z paparazzi. W 2004 roku wychodząc z nocnego klubu wdał się nawet w bójkę z grupą usiłujących zrobić mu zdjęcie fotoreporterów.

Małżeństwo z Markle to symboliczny koniec tego wszystkiego. Marnotrawny syn w końcu dojrzewa i wypełnia swój obowiązek wobec państwa i rodziny. Robi to, czego oczekuje się od młodszego syna następcy tronu: żeni się korzystnie. Co w monarchii XXI wieku oznacza nie tyle ważny dla państwa dynastyczny sojusz, ale odpowiedni efekt PR-owy, jaki jest w stanie wytworzyć małżeństwo. Wejście Markle to rodziny królewskiej ma szansę radykalnie ocieplić wizerunek monarchii w oczach liberalnej i lewicowej opinii publicznej.

… i księżna „wokeness generation”

Historia Markle i Harry’ego nie tylko uruchamia narracje rodem z bajki o Kopciuszku – dobra „dziewczyna z ludu” zdobywa miłość księcia – ale także nasyca je językiem i wrażliwością typową dla ponowoczesnej, tożsamościowej lewicy.

Markle pochodzi z mieszanej rasowo rodziny. Jej matka jest Afroamerykanką. Aktorka wielokrotnie mówiła o swoich problemach z rasową tożsamością, trudnościach, jakich w pracy i życiu prywatnym doświadczała jako nie-biała kobieta. Przyszła księżna często zabierała głos w politycznie kontrowersyjnych sprawach. Krytykowała Donalda Trumpa za mizoginię, publicznie poparła kandydaturę Hilary Clinton w wyborach prezydenckich. Na swoim Instagramie polecała książkę Noama Chomsky’ego, krytykującą amerykańską politykę zagraniczną. Przy każdej okazji podkreślała swój feminizm. Zaangażowała się w kampanię, mającą zwiększyć świadomość dyskryminacji, jakiej kobiety doświadczają w krajach globalnego południa w związku z menstruacją.

Czy tampony to towar luksusowy?

Jako księżna aktorka nie będzie mogła formułować tak wyraźnych politycznych opinii (zwłaszcza na temat amerykańskich prezydentów). Wnosi jednak jako posag do rodziny królewskiej symboliczny kapitał, jaki zgromadziła, zabierając głos we wszystkich społecznie istotnych sprawach. Z punktu widzenia długoterminowych interesów monarchii jej wejście do rodziny to świetna polityczna inwestycja.

O millenialsach – zwłaszcza w krajach anglosaskich – mówi się często, że to „wokeness generation”. Słówko wokeness, wywodzące się ze słownika czarnych Amerykanów, oznacza publicznie okazywaną wrażliwość na problemy rasowe, ale także te związane z ekologią, nierównościami płciowymi itd. Dla pokolenia, dla którego wokeness staje się obowiązującym stylem życia, Markle wydaje się idealną księżną.

Rozgrywają to tradycyjnie popierające monarchię prawicowe media i tabloidy. Zaangażowaniem społecznym Markle zachwycony jest konserwatywny „The Spectator”, tabloid Murdocha „The Sun” pisze o „pierwszej feministycznej księżnej”. Podobne teksty można też znaleźć w lewicowej prasie. Georgina Lawton twierdzi w „Guardianie”, że małżeństwo Harry’ego z Markle inicjuje wielką, pozytywną zmianę w relacjach rasowych w Zjednoczonym Królestwie, dając zamieszkującym je nie-białym kogoś, z kim mogą identyfikować się w Pałacu Buckingham.

Trudno powstrzymać się od uszczypliwych złośliwości czytając takie teksty. Współczesna lewica wydaje się być ogarnięta tak obsesją na punkcie kwestii tożsamościowych, że nie jest w stanie dostrzec, jak jej język zostaje włączony w PR-ową machinę średniowiecznej, feudalnej instytucji. Z drugiej strony, gdy nie widać żadnych szans na usunięcie brytyjskiej monarchii, zrozumiałe jest, że część obozu lewicy i liberałów kibicuje temu, by była ona przynajmniej bardziej progresywna i reprezentatywna dla wielokulturowego społeczeństwa XXI wieku.

Siła symbolu

Małżeństwu Markle nie kibicuje za to aktor Matt Smith. Podczas spotkania organizowanego przez „Vanity Fair” wyznał, że żal mu Markle, którą czeka zmiana życia, na jaką nikt nie może być w pełni gotowy. Smith sam gra członka rodziny królewskiej w wyprodukowanym przez Netflixa serialu The Crown (2016-2018) – wciela się w nim w księcia Filipa, małżonka obecnej królowej.


Serial ten w ciekawy sposób pokazuje relacje monarchii, masowych mediów i popkultury. Nie tylko portretuje jak – z wielkimi oporami i wątpliwościami – brytyjski dwór oswaja się i układa sobie życie z takimi mediami jak telewizja czy tabloidy – ale też sam wchodzi w bardzo niejednoznaczną relację z PR-ową maszyną Windsorów.

Z jednej strony produkcja Netflixa oferuje bowiem rewizjonistyczne spojrzenie za kulisy monarchii. Oglądając kolejne odcinki często zastanawiamy się, do czego w ogóle potrzebna jest ta instytucja. Królowa nie może wybrać sobie nawet prywatnego sekretarza, o niczym nie decyduje, wszystko dyktuje jej grupa mężczyzn w średnim wieku, na ogół byłych wojskowych z charakterystycznym wąsem. Królowa jeszcze jakoś to znosi, gorzej jej małżonek. Przed wymuszoną bezczynnością na dworze ucieka w alkohol i romanse. Z drugiej strony widzimy wielokrotnie, jak pozornie bezużyteczna, czysto dekoracyjna instytucja jest ciągle w stanie roztaczać wokół siebie niemal średniowieczną, feudalno-mistyczną aurę, a w momentach kryzysowych autentycznie integrować naród.

Akcja dwóch pierwszy sezonów serialu toczy się w latach 1951-1963, w okresie długich rządów Torysów. Młoda, ucząca się „królewskiego rzemiosła” Elżbieta zostaje zestawiona z trzema kolejnymi konserwatywnymi premierami. Żaden z nich nie jest przedstawiony w korzystnym świetle. Kierujący swoim drugim gabinetem Churchill (1951-55) jest cieniem samego siebie z czasów wojny. Jest schorowany, wiekowy, nie rozumie współczesnych czasów, staje się źródłem wstydu dla własnej partii. Jego następca, Anthony Eden (1955-57), który obejmuje władzę pod hasłami zmiany i nowoczesnego konserwatyzmu, okazje się być wyłącznie wyniosłym głupcem. Wplątuje Wielką Brytanię w bezsensowną wojnę o kontrolę nad Kanałem Sueskim w Egipcie, która kończy się, gdy Stany Zjednoczone przywołują swojego brytyjskiego sojusznika do porządku. Jego następca, Harold Macmillan (1957-63), przedstawiony jest (chyba najbardziej niesprawiedliwie z tej trójki) wyłącznie jako małostkowy intrygant. Gdy jego rząd przeżywa pierwszy wielki kryzys – prasa odkrywa, że minister obrony utrzymywał intymne relacje z kobietą, spotykającą się także z pracownikiem radzieckiej ambasady – ucieka wygodnie w chorobę.

Wobec słabości demokratycznych przywódców, rozpadu Imperium, gwałtownie rosnącej zamożności społeczeństwa, rewolucji technologicznej i obyczajowej, monarchia wydaje się w serialu jedynym stałym punktem na społecznej mapie Wielkiej Brytanii. Instytucją gwarantującą jakąś podstawową stabilność. A młoda Elżbieta pokazana jest w sumie jako sympatyczna osoba.

Siła długiego dystansu

Popkultura nie zawsze tak ją przedstawiała. Zupełnie inny obraz monarchini przynosił choćby film Stephena Frearsa Królowa (2006). Jego akcja toczy się w sierpniu 1997 roku, w okresie tuż po tragicznej śmierci księżnej Diany.


Odtwarzana przez Helen Mirren Elżbieta II pokazana jest jako symbol kostycznego, pozbawionego współczucia establishmentu. W okresie żałoby po śmierci Diany nie jest w stanie dostarczyć narodowi tak potrzebnego, emocjonalnego przywództwa. Pozytywnie skontrastowany jest z nią stawiający pierwsze kroki na Downing Street Tony Blair (urząd premiera objął w maju ’97) – empatyczny polityk, zdolny zbudować więź ze społecznymi emocjami, próbujący ocalić królową przed jej własną znieczulicą.

Przyznam szczerze, że zawsze oglądałem ten film pod włos. To królowa wydawała mi się w nim najbardziej sympatyczną postacią. Empatyzowałem z jej odmową poddania się zbiorowej histerii i żądaniom publicznej, ekspresyjnej żałoby. Na pewno na tle ogarniętej histerią Wielkiej Brytanii 1997 roku Elżbieta wydaje się w dziele Frearsa jedyną zachowującą się rozsądnie osobą.

Dwadzieścia lat po śmierci Diany i 14 po premierze filmu Frearsa królowa politycznie trzyma się lepiej, niż Blair. Nawet brytyjscy republikanie szanują obecną monarchinię, nie będzie żadnej poważnej dyskusji o zniesieniu monarchii za jej życia. Tymczasem Blair jest dziś znienawidzony nawet, jeśli nie przede wszystkim, we własnym politycznym obozie. Pokolenie, które postawiło na Jeremy’ego Corbyna, widzi w Blairze nie twarz empatycznego, nowoczesnego przywództwa, ale zdrajcę lewicowych wartości, który skapitulował przed neoliberalną ideologią oraz bez mała zbrodniarza wojennego, odpowiedzialnego za wciągnięcie Wielkiej Brytanii w faktycznie katastrofalną wojnę w Iraku. W długim dystansie „dekoracyjny Olimp” monarchii okazał się wizerunkowo bardziej wytrzymały od demokratycznego polityka.

Odległe widmo II Republiki

Jeśli William i Harry dalej sprawnie będą odgrywać swoje role, może im się udać przedłużyć serial Windsorowie na kolejne sezony w XXI wieku. Monarchia jest kosztownym anachronizmem, wspierającym absurdalny system z gruntu anty-demokratycznych rytuałów, przywilejów i tytułów, niestety ten anachronizm cieszy się na razie demokratyczną legitymacją. Dlatego nawet republikańscy liderzy – jak Jeremy Corbyn – zaznaczają, że kwestia ewentualnego zniesienia monarchii to nie jest bitwa, jaką pragną na razie toczyć.

Drodzy państwo, w Zjednoczonym Królestwie skończył się thatcheryzm

Największa nadzieja dla brytyjskich Republikanów w tym, że między Williamem, a Elżbietą w kolejce do tronu jest jeszcze Książę Walii – Karol. Karol III to marzenie każdej brytyjskiej republikanki. Jak wiemy, obsadzenie złego aktora w głównej roli może zabić nawet najlepszy serial. Karol w przeciwieństwie do swojej matki i synów nie tylko nie budzi społecznej sympatii, ale chyba też nie bardzo rozumie, że głównym zadaniem monarchy w XXI wieku jest nie budzić nadmiernych kontrowersji. Książę Walii ma z kolei spory talent do zajmowania kontrowersyjnych pozycji w dzielących społeczeństwo kwestiach.

Następca tronu znany był ze swoich kampanii przeciw modernistycznej architekturze, nacisków na rząd w sprawie zakazu polowań na lisy czy promocji „medycyny alternatywnej”. Jeśli Karol, już jako monarcha, zacznie w podobny sposób naciskać na rząd czy zajmować wyraźne stanowisko w kontrowersyjnych kwestiach, może to wywołać nawet kryzys konstytucyjny. A z pewnością silny, anty-monarchiczny sentyment, otwierający dyskusję o przyszłości brytyjskiej konstytucji.

Abdykacja ojca na rzecz syna nie jest jednak czymś bez precedensu w europejskich monarchiach. Jeśli monarchiczny brytyjski establishment ma minimum rozsądku, znajdzie sposób, by wymusić zgodę Karola na pominięcie przy sukcesji. Oszczędzi to Brytanii monarchy przywiązanego do bardzo wątpliwych przekonań, ale jednocześnie może ocalić tę instytucję na długie, długi lata.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij