Świat

Co jest nie tak z ekonomią?

Gdyby ekonomiści chcieli zbadać konia, nie poszliby go obserwować. Zamknęliby się w gabinecie, mówiąc do siebie: „Co bym zrobił, gdybym był koniem?”. I szybko odkryliby, że chcieliby maksymalizować swoją użyteczność.

Gdybym miał wymienić 20 najciekawszych publikacji non-fiction z ostatnich kilkunastu lat, to pewnie jakąś jedną trzecią stanowiłyby publikacje ekonomiczne. Równocześnie żadna inna dyscyplina nie wywołuje we mnie takiej irytacji co współczesna ekonomia.

Z jednej strony dostarcza mnóstwa ciekawych danych i inspirujących teorii. Z drugiej – jej przedstawiciele nazbyt często wydają się kompletnie niezainteresowani dokonaniami innych dyscyplin: od klimatologii, przez medycynę, po antropologię. A jednocześnie nie potrafią się powstrzymać przed autorytatywnym wypowiadaniem się na tematy, które wymagają choćby ogólnej znajomości tych obszarów wiedzy. Jakby uważali, że księga świata jest napisana językiem ekonomii i znajomość tego języka wystarczy, by rozprawiać na dowolny temat.

Warufakis: Ekonomia to podróbka nauki w służbie postprawdy

Do pewnego stopnia jest to problem każdej dyscypliny społeczno-humanistycznej, ale w przypadku ekonomii uderza szczególnie – z dwóch powodów. Po pierwsze, przedstawiciele socjologii, antropologii czy filozofii nie mają z reguły aż tak niewzruszonego przekonania o naukowości swoich dociekań jak ekonomiści. Rzadziej opakowują więc swoje przemyślenia w retorykę „ustaleń naukowych”.

Po drugie, ekonomia zajmuje wyjątkowo uprzywilejowaną pozycję we współczesnym świecie politycznym. Jak pisze Richard Thaler: „ze wszystkich osób zajmujących się naukami społecznymi ekonomiści dysponują największą siłą przebicia w kształtowaniu polityki, a tak naprawdę praktycznym monopolem na doradzanie instytucjom publicznym”.

To sprawia, że wady ekonomii mają daleko idące konsekwencje.

Ekonomiści o klimacie

Dobrym przykładem jest dyskusja na temat kryzysu klimatycznego. Coraz głośniej mówi się o tym, że ekonomiści nie mają się czym chwalić w tej kwestii – ich nadmierna pewność co do swoich teorii i modeli połączona z lekceważeniem wkładu przedstawicieli innych dyscyplin, w tym samych klimatologów, wprowadziła do debaty wiele niepotrzebnego zamieszania.

Weźmy Williama Nordhausa, który w 2018 roku otrzymał Nagrodę Banku Szwecji, tak zwanego Nobla z ekonomii, za badanie relacji między gospodarką a zmianą klimatu. Jego modele są dużo optymistyczniejsze niż to, co zazwyczaj mówią przedstawiciele nauk o klimacie. Ci drudzy przestrzegają, że powinniśmy zatrzymać ocieplenie na granicy wzrostu temperatury o 1,5 stopnia Celsjusza. Z modeli Nordhausa wynika jednak, że – z punktu widzenia PKB – koszty walki z globalnym ociepleniem stają się mniejsze niż spodziewane zyski dopiero po przekroczeniu 4 stopni.

Niebezpieczne rojenia o optymalnym globalnym ociepleniu

Zastanawialiście się kiedyś, w jaki sposób ekonomiści są w stanie w ogóle przewidywać takie rzeczy, jak wpływ bezprecedensowego w dziejach naszej cywilizacji wzrostu temperatury na PKB?

Nordhaus stosował różne metody. Na przykład wytypował, jakie sfery gospodarki mogą być wrażliwe na ocieplający się klimat. Przyjął, że tylko te funkcjonujące „na zewnątrz”, jak rolnictwo, ale już nie to, co dzieje się „wewnątrz” – na przykład w budynkach czy środkach komunikacji.

To oczywiście dość absurdalne i czysto arbitralne założenie. Jeżeli powódź kompletnie zaleje twoje miasto, nie mówiąc już o całym państwie, to naprawdę nie ma aż tak dużego znaczenia, czy pracujesz w polu, czy w biurze. Podobnie, jeśli długotrwałe susze wywołają braki wody i doprowadzą do przerw w dostawach prądu.

W 1994 roku Nordhaus rozsyłał też ankiety do ekspertów z prośbą o oszacowanie, jak ich zdaniem wzrost temperatury wpłynie na PKB. Odpowiedziało mu 19 osób – w tym 10 ekonomistów (z czego ośmiu nie zajmowało się ekonomią środowiskową) i pięciu przedstawicieli inżynierii oraz nauk przyrodniczych. Odpowiedzi znacząco się różniły – przedstawiciele nauk przyrodniczych przewidywali 20- do 30-krotnie gorsze efekty niż ekonomiści. Znacząca była reakcja Nordhausa na te rozbieżności. W kolejnym badaniu, z 2017 roku, skupił się na tekstach napisanych niemal wyłącznie przez ekonomistów.

Kiedy Nordhaus publikuje wyniki swoich badań w postaci liczb, tabelek i wykresów, wygląda to bardzo naukowo i wiarygodnie. Przyjrzenie się jego metodzie natychmiast rodzi jednak pytanie, czy ma to jakąkolwiek wartość i czy nie jest to po prostu bardzo wyrafinowany rodzaj hochsztaplerstwa.

Na szczęście w samej ekonomii narasta coraz większy sceptycyzm wobec takiego podejścia – tej swoistej mieszanki zaufania do własnych modeli i lekceważenia wkładu innych dyscyplin. Na przykład powyższą krytykę Nordhausa przytaczam za artykułem Stevena Keena The appallingly bad neoclassical economics of climate change.

Ekonomia to magia białego człowieka

Patrząc zaś na problemy współczesnej ekonomii szerzej, nie tylko przez pryzmat kwestii klimatycznych, jedną z najlepszych publikacji poruszających ten wątek jest książka What’s Wrong with Economics? Jej autor Robert Skidelsky pisze żartobliwie, że „mówi językiem ekonomii z akcentem”. Wprawdzie jest ekonomistą, ale karierę akademicką zaczynał jako historyk. To daje mu unikalną perspektywę kogoś, kto patrzy na ekonomię trochę z wnętrza dyscypliny, a trochę jako outsider.

Kompleks nauki

Książka Skidelsky’ego wykracza poza popularne w ostatnich kilku dekadach zarzuty wobec skrajnie wolnorynkowych nurtów w ekonomii. Choć autor nie szczędzi krytycznych słów pod adresem nadmiernej wiary w rynek, to jego zdaniem kłopoty ze współczesną ekonomią sięgają głębiej. Można by je podsumować tak: ekonomiści zbyt często wyobrażają sobie, że ich dyscyplina przypomina nauki ścisłe. Nie tylko prowadzi to do nadmiernego zaufania w „praw ekonomii” – które zdaniem Skidelsky’ego są „w najlepszym razie tendencjami” – ale skutkuje lekceważeniem innych dyscyplin społecznych i humanistycznych, od których ekonomiści mogliby się wiele nauczyć.

Trochę pokory, ekonomiści!

Skidelsky, chcąc zobrazować, jak dalece ekonomii do nauk takich jak fizyka, przywołuje wypowiedź Johna M. Keynesa, słynnego brytyjskiego ekonomisty: „To tak, jakby upadek jabłka na ziemię zależał od motywów jabłka, od tego, czy warto spadać na ziemię, czy ziemia chce, żeby jabłko spadło, i od błędnych obliczeń ze strony jabłka, jak daleko znajduje się od środka ziemi”.

Ekonomiści mogą tworzyć mniej lub bardziej użyteczne modele, obliczenia i wykresy, ale to nie zmieni podstawowego faktu: ostatecznie przedmiotem ich badania są relacje między ludźmi. Tymi samymi ludźmi, którzy są podatni na niezliczone błędy poznawcze i których zachowania silnie zależą od kontekstu kulturowego, społecznego czy politycznego. Jak zauważa Skidelsky:

„Rolą matematyki w każdej nauce społecznej jest sformalizowanie jej logiki i sprecyzowanie relacji między różnymi zmiennymi. Ale całkowita formalizacja ekonomii opiera się na założeniu, że interesujące zmienne można łatwo wyrazić jako wielkości matematyczne. Wiele faktów behawioralnych, takich jak przyjaźń czy pragnienie władzy, nie poddaje się temu zabiegowi”.

Można by więc pomyśleć, że zapoznanie się – przynajmniej na najbardziej podstawowym poziomie – z dociekaniami innych dyscyplin zajmujących się człowiekiem, od psychologii po filozofię, powinno być pierwszym krokiem do uprawiania ekonomii. Ale to wyglądałoby za mało naukowo. Lepiej stworzyć matematyczny model. Jak to wygląda w praktyce? Pisze Skidelsky:

„W praktyce ekonomiści prawie nigdy nie zaczynają od faktów; jest ich za dużo. Nie zaczynają też zwykle od »czujnej obserwacji« liczb ułożonych w szeregi statystyczne, z których starają się wyodrębnić wzorce i sugestywne anomalie. Zaczynają od hipotezy, a następnie próbują ją udowodnić. Hipoteza nie jest »wyczarowana z powietrza«. Nie opiera się też na systematycznej obserwacji, choć ekonomiści często odwołują się do »niepodważalnych faktów doświadczenia«. Bazują raczej na »bezpośrednim poznaniu« lub »intuicyjnej« wiedzy o tym, jak ludzie myślą”.

To jest naprawdę skomplikowane, czyli po co nam ekonomia złożoności?

Skidelsky puentuje to słowami Ely Devonsa: „Gdyby ekonomiści chcieli zbadać konia, nie poszliby go obserwować. Zamknęliby się w gabinecie, mówiąc do siebie: »Co bym zrobił, gdybym był koniem?« I szybko odkryliby, że chcieliby maksymalizować swoją użyteczność”

Oczywiście, jest to ironiczna przesada. A każdy ekonomista, zapytany o to wprost, od razu przyzna, że jego modele są tylko uproszczeniem. Tylko co z tego, jeśli zaraz potem zacznie ich używać tak, jak gdyby opisywały jakąś głęboką i uniwersalną prawdę na temat ludzkiej rzeczywistości? Bez chęci zmiany podejścia i sięgnięcia po pomoc. „Właśnie dlatego, że ekonomia nie jest nauką ścisłą, potrzebuje innych dziedzin wiedzy, w szczególności psychologii, socjologii, polityki, etyki, historii, aby uzupełnić luki w swoim sposobie rozumienia rzeczywistości” – pisze Skidelsky.

Przyszłość ekonomii

To wszystko nie prowadzi Skidelsky’ego do odrzucenia dorobku ekonomii ani do uznania, że nie jest ona już do niczego przydatna. Przeciwnie: widzi w niej ogromny potencjał. Uważa jedynie, że ekonomiści, zamiast udawać, że zajmują się czymś więcej niż dyscypliną społeczno-humanistyczną, powinni wyciągnąć z tego pełne konsekwencje. O tym, jak mogłoby to wyglądać w praktyce, pisze na przykładzie swojej wymarzonej wersji podręcznika do ekonomii:

„Zacząłbym od instytucji makroekonomicznych i pokazania, w jaki sposób strukturyzują one rynki i kształtują podejmowane na nich indywidualne decyzje. Tak powinna wyglądać właściwa ekonomia socjologiczna.

W gospodarce nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, żeby było co jeść

Centralnymi tematami byłyby rola państwa, rozkład władzy oraz wpływ obu tych czynników zarówno na dystrybucję bogactwa, jak i dochodu. Nie byłoby żadnych założeń dotyczących zachowania jednostek poza tym, że jednostki działają tak racjonalnie, jak tylko mogą, dysponując niepełną wiedzą. Co więcej, mój podręcznik wyjaśniłby, że jedynym dającym się obronić celem ekonomii jest wydźwignięcie ludzkości z ubóstwa. Tu kończą się pożytki z ekonomii, a jej zadanie przejmuje etyka, socjologia, historia i polityka”.

Zamiast mrzonek o naukowości – realistyczna ocena tego, czym jest gospodarka u swych podstaw: strukturą polityczno-społeczno-kulturową. Pozostaje życzyć nam wszystkim, by takie podręczniki nie tylko zaczęły powstawać, ale były wprowadzane do programów nauczania na studiach ekonomicznych.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij