Świat

Chiny rosną po cichu

Fot. Chris Curry/unsplash.com

Chińska cywilizacja jest stara i ma własne systemy wartości, nieprzystające do naszych. My do analizy Chin wciąż stosujemy zbyt proste narzędzia, posługujemy się stereotypami. A one wkrótce przejmą prymat − rozmowa z Bogdanem Góralczykiem.

Rafał Tomański: Yan Lianke, autor wydanej w Polsce książki Kroniki Eksplozji, do tego pisarz niezbyt poprawny politycznie, zarzuca współczesnym Chinom, że postępują nielogicznie, a swym obywatelom fundują nieludzką rzeczywistość. Jak by pan te tezy skomentował?

prof. Bogdan Góralczyk: Moja odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy spojrzeć na chiński dyskurs, który wskazuje na problemy obecnej Unii Europejskiej i wytyka nieudolność prezydentowi Donaldowi Trumpowi. Zdaniem Chińczyków Trump nie zostałby u nich nawet sołtysem wsi, bo nie ma kwalifikacji do rządzenia. Prawdziwe jest natomiast to, co pojawia się we wstępie powieści Yana, tzn. że nie można traktować Chin w standardowy sposób. Państwo Środka, Chińczycy mówią zhongguo, jest większe od Europy, licząc od Portugalii po Ural. Do tego trzykrotnie liczniejszy niż UE przed brexitem, czyli włącznie z Brytyjczykami.

Najważniejsze jest jednak – i to nam się właśnie nie mieści w głowach – że jest to stara cywilizacja, która ma własne systemy wartości nieprzystające do naszych. Jednocześnie my, z polskiej perspektywy, nie mamy i nigdy nie mieliśmy do Chin szczęścia. Wystarczy spojrzeć na datę 4 czerwca 1989 roku: u nas pierwsze wybory, a w Chinach wydarzenia na placu Tian’anmen. Przez 20 lat mieliśmy do Chin podejście ideologiczne i jako młodzi demokraci walczyliśmy z ich systemem politycznym. Potem jednak przyszedł szok 2008 roku, gdy media zachodnie zaczęły z coraz większym zaciekawieniem postrzegać Chiny jako rosnące mocarstwo.

A co na to nasze władze?

Gdy obecnie rządząca w Polsce ekipa pierwszy raz doszła do władzy w 2015 roku, zachwycano się Pekinem. Były wizyty, nasz prezydent szybko pojechał do Chin, w 2016 roku mieliśmy rewizytę przewodniczącego Xi Jinpinga. Podpisano wówczas ponad 20 umów, z których jednak żadnej nie zrealizowano.

To był drugi etap, a w tej chwili, czyli od przełomu lat 2017–2018, otworzyliśmy, moim zdaniem, jeszcze inny rozdział w stosunkach już nie tylko Chiny–Polska, ale Chiny–Zachód. W dwóch najważniejszych amerykańskich dokumentach, tzn. strategii wojskowej i strategii bezpieczeństwa, Chiny obok Rosji wymieniono bowiem jako strategicznego konkurenta. Zakończyła się zatem trwająca od Kissingera epoka 40 lat zaangażowania Ameryki i Zachodu w budowę Chin, a rozpoczęła nowa era strategicznej konkurencji.

Chiny – ostatnie mocarstwo z przyszłością?

czytaj także

Twierdzi pan, że Chińczycy śmieją się z braku kwalifikacji Trumpa, ale pojawiają się także opinie, iż jest on dla Chin opcją korzystniejszą. Bo skoro najbardziej liczą się dla niego pieniądze, można jego przychylność kupić.

Kiedy Trump doszedł do władzy, Chińczycy zagrali w klasyczny dla siebie sposób – zastosowali formułę polityki klanowej wobec rodziny nowego prezydenta USA. Trump dochodzi do władzy 20 stycznia 2017 roku, zapowiada podczas kampanii szybki szczyt z Władimirem Putinem, natomiast już w kwietniu Xi Jinping gości w Mar-a-Lago, prywatnej posiadłości prezydenckiej na Florydzie. Wizyty nie przygotowywał, jak to jest w zwyczaju, Departament Stanu, czyli amerykański MSZ, ale osobiście Jared Kushner, zięć Trumpa. A później ten sam Kushner przejął duże osiedle mieszkaniowe, które wcześniej było w rękach chińskich. Taki przypadek.

Inne okoliczności tej wizyty również nie były tak oczywiste. Przewodniczący Xi jechał oficjalnie do Finlandii, następnie miał mieć wolny weekend, początkowo nie było wiadomo, gdzie go spędzi. Dopiero gdy wylądował na Florydzie, podano do wiadomości, że przyleciał na spotkanie z Trumpem. Podczas spotkania wnuczka prezydenta Trumpa, Arabella, popisywała się znajomością języka chińskiego i śpiewała chiński przebój Mo Li Hua, czyli Kwiat jaśminu. Pół roku później Chińczycy przyjmowali Donalda Trumpa z małżonką u siebie, ogłaszając to jako „wizytę oficjalną plus”.

Co to znaczy?

Dwadzieścia lat spędziłem w dyplomacji i dziesięć lat wykładam protokół dyplomatyczny: nie ma takiej kategorii wizyty głowy państwa. Trump został przyjęty jak cesarz, wrócił do Stanów Zjednoczonych, podziękował stronie chińskiej, a dwa tygodnie później ogłosił… plan rozpoczęcia wojny handlowej. Nie udało się zatem dotrzeć do niego metodą klanową, żadnymi koncesjami dla córki prezydenta, Ivanki Trump, ani obietnicami budowy Trump Tower czy pól golfowych na terenie Chin.

A jak na to reagują Chińczycy?

Najwięksi stratedzy Chin mówią obecnie, że czekają na drugą kadencję Trumpa, ponieważ zrobi on na świecie taką „rozwałkę”, że będzie to dla Pekinu ogromna szansa na nowe rozdanie.

Jak Ameryka wojuje z chińskimi technologiami

My do analizy Chin wciąż stosujemy zbyt proste narzędzia, posługujemy się stereotypami. Dziewięćdziesiąt procent zachodniej literatury na temat tego kraju powiela nasze koncepty. Ma to się nijak do tego, jaka debata toczy się w Chinach.

A jak należy ją rozumieć?

Tamtejszą rzeczywistość trzeba analizować na czterech płaszczyznach. Po pierwsze, Komunistycznej Partii Chin, bo tam partia to państwo i bez tego nie ma w ogóle o czym rozmawiać. Druga płaszczyzna to klasyczna dla Chin i tamtejszej kultury biurokracja. Kraj ten jest ojczyzną biurokracji w skali uniwersalnej, zakorzeniła się ona w tamtejszej mentalności i DNA. Trzeci element, często pomijany w opisie chińskiej rzeczywistości, to dwie dekady rządów inżynierów i faktycznej technokracji przed dojściem Xi Jinpinga do władzy.

Co wolno Jankesowi, to nie Chińczykowi

Dlaczego to ważne?

Bo myślenie inżynierskie jest inne od politologicznego czy sinologicznego. Wreszcie, po czwarte, istotne jest coś, co nazywam merytokracją. Opisałem ten proces, który wdrożył przewodniczący Deng Xiaoping, w mojej ostatniej książce – Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje. Za jego sprawą powstał realny socjalizm o chińskiej specyfice, ze stałym komitetem biura politycznego, którego nawet Breżniew czy Chruszczow nie wymyślili, ze specjalnymi wymogami wobec członków oraz wkomponowanymi elementami konfucjańskimi. Jeżeli tego wszystkiego nie weźmiemy pod uwagę, powielamy swoje stereotypy.

A może Chiny mogłyby robić to samo co Trump, czyli głosić powrót do własnej wielkości, takie Make China Great Again?

Chiny w okresie od Chrystusa do wojen napoleońskich były największym organizmem na świecie. Wcześniej, kiedy w Państwie Środka trwała tzw. epoka walczących królestw, na pierwsze miejsce w ujęciu globalnym wysuwały się Indie.

Stiglitz: Stany Zjednoczone mogą przegrać wojnę handlową z Chinami

Z punktu widzenia chińskiej inteligencji ostatnie dwieście lat, kiedy prymat gospodarczy i polityczny przejął Zachód, to jakaś aberracja. I tak jak obecnie USA Trumpa głoszą przekaz o powrocie do wielkości, Make America Great Again, tak Chińczycy czekają na powrót do postrzegania świata jako tianxia, „tego, co pod niebiosami”, a więc w praktyce zależącego całkowicie od chińskich wpływów.

Kiedy Chiny weszły w czas wojen opiumowych w połowie XIX wieku, dawały światu 33,8 proc. PKB. W 1949 roku, gdy Mao Zedong proklamował ChRL, a Czang Kaj-szek zbiegł na Tajwan, PKB Chin wynosiło zaledwie 3,5 proc. świata. Dziesięciokrotnie mniej, a przecież kraj dysponował połową miliarda obywateli. Dzisiaj Chiny, po 40 latach reform, dają światu 17,5 proc. PKB w sensie nominalnym. A od 2015 roku, jeśli mierzyć parytetem siły nabywczej, to kraj ten jest największą gospodarką świata.

Najodważniejszy chiński eksperyment

Deng Xiaoping, mając w pamięci niesamowitą biedę i ręczne sterowanie w ramach błędnej koncepcji tzw. Wielkiego Skoku, gdy Chiny miały gonić gospodarczy potencjał zagranicy, a w efekcie w kraju zapanował Wielki Głód, a także Rewolucję Kulturalną, pozostawił testament. Według jego koncepcji odbudowywanie potęgi kraju miało następować po cichu.

Z kolei rządzący obecnie Xi Jinping po objęciu władzy w 2012 roku precyzyjnie określił nowe cele. Chińska gospodarka miała przestać być napędzana eksportem, przejść na wzrost konsumpcji na rynku wewnętrznym i w tym celu stymulować rozwój klasy średniej. Do 2049 roku Pekin chce osiągnąć ów „wielki renesans”, o którym piszę w książce, czyli doprowadzić do zjednoczenia z Tajwanem. Chiny chcą się na powrót stać największym państwem cywilizacyjnym.

Cłem w Sino-Amerykę , czyli kiedy będzie wojna

W tym kontekście dla chińskich strategów punktem odniesienia i wrogiem numer jeden pozostają Stany Zjednoczone. Rosji poświęca się pięć procent uwagi, Indiom zaledwie jeden, a pozostała część należy do działań przeciwko USA. Do tego rok po dojściu do władzy, w 2013, przewodniczący Xi ogłosił plan budowy dwóch nowych jedwabnych szlaków, ekonomicznych inicjatyw mających na celu podważenie gospodarczej dominacji Stanów Zjednoczonych.

*
prof. Bogdan Góralczyk:
sinolog i politolog, były ambasador RP w krajach Azji Południowowschodniej, dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego.

**
Rafał Tomański jest dziennikarzem, publicystą, japonistą, autorem książek o Korei i Japonii.

***
Więcej na ten temat w zapisie spotkania z 30 listopada 2019 roku z prof. Góralczykiem oraz dr Katarzyną Golik, adiunktką w Centrum Badań Azji i Pacyfiku Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, w ramach Świata pod lupą 2019. Debata: Jak Chiny zmieniają porządek świata.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij