Świat

Chile skręca w prawo. Tu coraz życzliwiej wspominają Pinocheta

Notowania Pinocheta rosną. Zapoczątkowane zamachem stanu 50 lat temu rządy chilijskiego dyktatora jeszcze nigdy nie były oceniane tak pozytywnie jak dzisiaj. Coraz więcej osób od demokracji woli „porządek” i „skuteczność”.

Ta wiadomość dla wielu była niespodzianką. W prawyborach prezydenckich w Argentynie, które odbyły się w połowie sierpnia, najwięcej głosów zdobył przedstawiciel skrajnej prawicy, 52-letni Javier Milei. W kampanii aktywnie wspierał go Jair Bolsonaro, z którym zresztą wiele go łączy. Podobnie jak były prezydent Brazylii, Milei jest fanem ograniczenia roli państwa i administracji publicznej (w kampanii mówi m.in. o likwidacji większości ministerstw), negacjonistą klimatycznym, antyszczepionkowcem, orędownikiem łatwiejszego dostępu do broni i zwolennikiem całkowitego zakazu aborcji, którą w Argentynie zalegalizowano pod koniec 2020 roku.

Propozycje konserwatysty i libertarianina zapowiadającego „skopanie tyłków” innym politykom trafiły na podatny grunt w społeczeństwie zmęczonym rządami centroprawicowych elit oraz peronistycznej lewicy, od lat niemających przepisu na wyjście z ekonomicznej zapaści, w której pogrąża się kraj. Milei wyprzedził w sierpniowych primarias bardziej „tradycyjnych” kandydatów, zdobywając ponad 30 proc. głosów przy rekordowo dużej frekwencji – głosowanie było obowiązkowe i wzięło w nim udział przeszło 68,5 proc. Argentyńczyków. Aktualne sondaże przed drugą (wyznaczoną na 22 października) turą również dają mu przewagę wśród pozostałych kandydatów.

Czy Brazylia tęskni za dyktaturą?

czytaj także

„Przesyłam dużo wsparcia przed dalszą walką, która nie będzie łatwa. Dla dobra Argentyny – niech wygra siła wolności!” – napisał w dniu ogłoszenia wyników prawyborczych inny ultraprawicowy polityk, który kibicował Javierowi Milei w jego kampanii i w ciągu roku spotkał się z nim parokrotnie. Pochodzi z Chile, często powołuje się na dziedzictwo polityczne Augusto Pinocheta, którego darzy niezmienną sympatią, i w przeciwieństwie do Bolsonaro nigdy jeszcze nie stał na czele państwa. Ma też nieco inny sposób uprawiania polityki niż „Trump tropików”. Cechuje go duży dystans do siebie, ironiczne poczucie humoru i nieco bardziej wyważony język.

José Antonio Kast, bo o nim mowa, przed trzema laty przegrał wybory prezydenckie z Gabrielem Boricem, ale podniósł się po porażce i dziś nie ukrywa, że znów idzie po władzę. A ostatnie miesiące wskazują na to, że robi to bardzo skutecznie.

Zwrot w prawo

Liczby mówią same za siebie. To właśnie istniejąca od zaledwie trzech lat formacja Kasta, Partia Republikańska (Partido Republicano), cieszy się dziś w Chile największym zaufaniem społecznym. Według sondażu opublikowanego w lipcu przez Centrum Studiów Publicznych (Centro de Estudios Públicos) sympatyzuje z nią ponad 10 proc. Chilijek i Chilijczyków. Na drugim miejscu uplasowała się Partia Socjalistyczna, mająca blisko 4 proc. poparcia, zaś pozostałe formacje, m.in. Demokracja Chrześcijańska i Partia Komunistyczna, zdobyły niewiele więcej niż 2 lub 3 proc. Zdecydowanie największa liczba osób przyznała, że nie identyfikuje się z żadną partią. Takiej odpowiedzi udzieliło ponad 60 proc. ankietowanych.

Szczególnie zauważalny jest spadek zaufania wobec formacji lewicowych. Stanowi on efekt m.in. nagłaśnianych w ostatnich miesiącach skandali korupcyjnych. Należy do nich choćby odkryta dzięki dziennikarskiemu śledztwu „sprawa porozumień” (caso convenios) – afera korupcyjna, w którą byli zamieszani politycy z partii Demokratyczna Rewolucja (Revolución Democrática), stanowiącej część koalicji rządowej. Sprawa dotyczyła nadprogramowego wsparcia finansowego, które trafiało do kilku fundacji i organizacji pozarządowych związanych z członkami partii, m.in. z postawioną przed sądem deputowaną Cataliną Pérez.

Jak udowodniono, niektóre z finansowanych przez rząd fundacji, jak m.in. Capital Social, zostały powołane do życia wkrótce po dojściu do władzy lewicowej koalicji i działały w pełni fasadowo. Ciągiem dalszym afery była np. podejrzana kradzież komputerów z biura Giorgia Jacksona – lidera formacji, a zarazem wieloletniego przyjaciela Borica i jednego z ministrów w jego rządzie. Podejrzewa się, że ich zniknięcie nie było przypadkowe – miało zatuszować ślady potencjalnego związku ministra ze sprawą tajemniczych przelewów.

Jak na łamach magazynu „El Mostrador” wskazał socjolog Fabián Bustamante Olguín, „ta historia zaczęła dyskredytować polityków młodej lewicy w oczach społeczeństwa. Tych samych polityków, którzy w ubiegłych latach swoją główną siłą uczynili ideę moralnej wyższości w stosunku do innych formacji politycznych, chętnie prezentując się jako bardziej etyczni i wiarygodni od swoich poprzedników. Jednak udowodnione przypadki nepotyzmu i korupcji podały tę autoprezentację przymioty w wątpliwość. Mocno nadszarpnęły zaufanie ludzi nie tylko wobec konkretnej partii, ale też wobec całej lewej strony sceny politycznej”.

Mimo że próbowano ratować sytuację sierpniową dymisją ministra Jacksona, sprawa caso convenios przełożyła się na spadek poparcia dla rządu i samej postaci Borica, który już wcześniej zaczął tracić popularność m.in. w związku z klęską plebiscytu dotyczącego zmiany konstytucji. 37-letni prezydent był postrzegany jako „twarz” projektu nowej ustawy zasadniczej, który w grudniu zeszłego roku Chilijczycy odrzucili. Dziś aprobatę dla jego rządów wyraża zaledwie 27 proc. ankietowanych, podczas gdy aż 67 proc. ocenia prezydenturę Borica krytycznie.

Chile: kolejna przegrana rewolucja

czytaj także

Odwracające się od lewicy i skręcające w prawo sympatie społeczeństwa znalazły odzwierciedlenie także w majowych wyborach do zgromadzenia konstytucyjnego, których wyniki były zaskakującym zwrotem akcji na chilijskiej scenie politycznej. Największe, sięgające niemal 36 proc. poparcie, zdobyli właśnie reprezentanci Partii Republikańskiej, podczas gdy przedstawiciele pozostałych partii prawicowych zyskali 20 proc. głosów. Łącznie prawica całkowicie zdeklasowała lewicę, która otrzymała niespełna 29 proc. głosów i tym samym znalazła się w mniejszości.

Jest to o tyle paradoksalne, że właśnie zakochani w neoliberalizmie konserwatyści z Kastem na czele należeli do tej grupy, która w kampanii referendalnej dotyczącej zmiany konstytucji agitowała najgłośniej za rechazo – odrzuceniem nowego projektu ustawy zasadniczej. Oznaczałoby ono pozostawienie dotychczasowej konstytucji, narzuconej społeczeństwu w 1980 roku, czyli jeszcze w okresie reżimu. Teraz to zwolennicy opcji rechazo odgrywają decydującą rolę w pisaniu nowego projektu – bardzo więc prawdopodobne, że jego treść tylko nieznacznie będzie się różnić od ustawy zasadniczej obowiązującej obecnie, a postępowe zmiany zostaną zablokowane.

Podwójna pamięć

Zauważalny wzrost popularności chilijskiej ultraprawicy pokrywa się ze wzrostem pozytywnego postrzegania zamachu stanu – potężnego społeczno-politycznego trzęsienia ziemi, do którego doszło 50 lat temu, 11 września 1973 roku, i które nieodwracalnie zmieniło Chile. Obalenie demokratycznie wybranego Salvadora Allende i narzucenie autorytarnych rządów oznaczało ponad 17 lat represji, tortur, zaginięć i zabójstw politycznych. Wiele z nich do dziś pozostało nierozliczonych, a dla ofiar dyktatury historia w tym sensie nadal nie zostaje przepracowana i domknięta.

O ile jednak przez jedną część mieszkańców generał Pinochet został zapamiętany jako zbrodniarz i puczysta, o tyle przybywa osób postrzegających go jako patriotę i męża stanu, który „uratował” Chile przed komunizmem – taką negacjonistyczną narrację podtrzymuje zresztą wielu polityków skrajnej prawicy. Podziały wydają się coraz bardziej wyraźne: jeszcze przed dekadą wprowadzenie reżimu postrzegało negatywnie 68 proc. społeczeństwa i zaledwie 16 proc. twierdziło, że decyzja o przewrocie była słuszna. Współcześnie te proporcje wyglądają inaczej. Według wyników sondażu Latinobarómetro zaledwie 41 proc. Chilijczyków i Chilijek postrzega przewrót negatywnie i aż 36 proc. uważa, że był on uzasadniony. Jeszcze nigdy wprowadzenie reżimu nie było więc oceniane tak pozytywnie.

„Strefa mroku”: chilijska transformacja i 17 lat terroru

– Ta analogia nie jest przypadkowa – twierdzi w wywiadzie dla „El País” chilijska socjolożka, Marta Lagos. – Wspomniane liczby jasno tłumaczą to, że parę milionów głosów poparcia, jakim aktualnie może cieszyć się skrajnie prawicowa Partia Republikańska, nie jest błędem statystycznym ani przejściowym epizodem. Stanowią konsekwencję uprawomocniania się pinochetyzmu i są wyrazem określonych postaw społecznych, które na przestrzeni lat nasiliły się w naszym kraju – powiedziała badaczka. Jej zdaniem pozytywna ocena rządów autorytarnych, która zdaje się coraz powszechniejsza, jest częścią i zarazem symptomem bardziej powszechnej tendencji, zauważalnej w całej Ameryce Łacińskiej.

– Duża część mieszkańców regionu przyznaje dziś, że sam model ustroju nie ma dla nich wielkiego znaczenia; po prostu wymagają oni, aby władze były skuteczne. Doszło też do swoistego rozczarowania demokracją, które wpływa na odwrócenie się porządków i mylenie konceptów. W Ameryce Łacińskiej zaczęto postrzegać władzę autorytarną jako jedną z opcji demokracji – czego głosy pojawiające się dziś w Chile są znakomitym przykładem. Usprawiedliwianie puczu i twierdzenie, że wojskowi „uratowali” demokrację przed rządami Allende, jest kompletnym rozmyciem tego, co oznaczają demokratyczne rządy.

Radykalna prawica na dobre zagościła w mainstreamie

Jak wskazuje Lagos, rosnące rozczarowanie demokracją stanowi pochodną m.in. rozczarowania tradycyjnymi partiami politycznymi, których działania przestały odpowiadać na realne potrzeby ludzi. – To sprawia, że coraz większą popularnością cieszą się populistyczne postaci, kreujące się jako antysystemowe. Takie, które sprawiają wrażenie bycia „poza” dotychczasowymi układami, mimo że tak naprawdę często funkcjonują w polityce od lat. Jest to przykład choćby Jaira Bolsonaro, Javiera Milei czy Nayiba Bukele – dodaje socjolożka.

Społeczne nostalgie i populizmy

W Chile takim kandydatem stał się właśnie José Antonio Kast. Jest on obecny na scenie politycznej od dawna, bo jeszcze od czasów reżimu. W połowie lat 80., po poznaniu głównego ideologa dyktatury, Jaimego Guzmána, wstąpił do utworzonej przez niego Niezależnej Unii Demokratycznej (UDI) i był przeciwnikiem demokratyzacji Chile. W słynnym plebiscycie z 1988 roku, w którym Chilijczycy mieli wybrać między „Si”, czyli dalszymi rządami Pinocheta, oraz „No”, czyli zwołaniem demokratycznych wyborów, stał po stronie opcji „Si”. W kolejnych latach Kast był m.in. radnym, deputowanym w parlamencie i przewodniczącym klubu.

Obecną popularność zaczął jednak budować na efekcie „świeżości” – odwrócenia się plecami do tradycyjnej polityki i zwróceniu ku „zwykłym” ludziom. Ze względu na to, że długo funkcjonował na marginesie chilijskiej sceny politycznej, dziś Kast chętnie kreuje się na jej outsidera. Budując swój wizerunek osoby z zewnątrz, chętnie krytykuje dotychczasowe układy oraz formacje, w tym m.in. bardziej centrową prawicę.

Kiedy ponad trzy lata temu założył Partię Republikańską, zrobił to częściowo w ramach protestu wobec rządów Sebastiána Piñery. Były prezydent jego zdaniem nieskutecznie radził sobie z masowymi demonstracjami, jakie wstrząsnęły Chile w październiku 2019 roku – Kast ostro oceniał jego decyzje i domagał się jeszcze brutalniejszej pacyfikacji protestów.

Pięć najważniejszych protestów 2019 roku

Od początku kluczową część programu jego partii stanowiły właśnie porządek i bezpieczeństwo. Te hasła podkreślane na każdym kroku i odmieniane przez wiele przypadków, w kontekście nie tylko ulicznych demonstracji i starć z policją, ale też newralgicznej sytuacji w Araukanii czy kryzysu migracyjnego na północnej granicy.

To w dużym stopniu tłumaczy popularność formacji Kasta – poczucie braku bezpieczeństwa jest dziś bowiem w Chile postrzegane jako największy problem społeczny. Według wrześniowych sondaży 54 proc. mieszkańców uważa, że temat bezpieczeństwa jest dla nich ważniejszy niż na przykład kwestia ochrony zdrowia czy systemu emerytur.

Aż 75 proc. Chilijczyków przyznaje, że martwi ich rosnący poziom przestępczości, w tym przestępczości zorganizowanej, przekładający się na zauważalny wzrost notowanej liczby kradzieży, napaści i zabójstw. Wiele odnotowanych przypadków przemocy łączy się m.in. z napływem gangów z Kolumbii i Wenezueli, na co lider chilijskiej Partii Republikańskiej też potrafi sprawnie odpowiedzieć, wzmacniając w swojej politycznej narracji ksenofobiczne akcenty. Wykorzystując polaryzację, brak sprawnej polityki migracyjnej i przybierające na sile antyimigranckie nastroje, odpowiada na lęki i frustracje wielu swoich rodaków.

Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach

Tym samym proponowany przez niego dyskurs idealnie wpisuje się w potrzeby tej części społeczeństwa, która czuje dziś – jeszcze bardziej niż kiedyś – nostalgię za figurą silnego wodza. Za uosabianymi przez postać generała rządami twardej ręki, które znów przywróciłyby w Chile „porządek”.

Niewykluczone, że lider chilijskiej ultraprawicy, który buduje na tych społecznych tęsknotach oraz podzielonej pamięci swój polityczny kapitał, największe zwycięstwa ma jeszcze przed sobą. I że nadejdą one szybciej, niż można by sądzić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magdalena Bartczak
Magdalena Bartczak
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka, z wykształcenia polonistka (UW) i filmoznawczyni (UJ). Korespondentka z Ameryki Południowej, głównie z Chile, gdzie przez sześć lat mieszkała. Autorka książki reporterskiej „Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp” (Wydawnictwo Muza, 2019).
Zamknij