Świat

Czy Brazylia tęskni za dyktaturą?

Wbrew nadziejom tysięcy bolsonarystów, którzy 8 stycznia zdemolowali brazylijski Parlament, Pałac Prezydencki i siedzibę Sądu Najwyższego, armia nie przejęła władzy w kraju. Dlaczego jednak pomimo 21 lat represji, tortur i walki z politycznym pluralizmem wojsko jest do dziś uważane za strażnika demokracji?

Kiedy w 1964 roku wojsko przejęło władzę w Brazylii, przywódcy junty argumentowali, że kraj dryfuje w kierunku komunizmu. Ówczesny prezydent João Goulart obiecał przekazanie części nieużywanych gruntów należących do obszarników w ręce bezrolnych chłopów, przeprowadzenie reformy rolnej, zwiększenie wydatków socjalnych, zrewidowanie koncesji górniczych udzielonych obcemu kapitałowi i nałożenie dodatkowych podatków na północnoamerykańskie korporacje. Odmówił także wzięcia udziału w wojskowej interwencji przeciwko pogrążonej w zimnowojennym kryzysie rakietowym Kubie. 1 kwietnia 1964 roku, przy wsparciu rządu Stanów Zjednoczonych, brazylijska armia zmusiła prezydenta do ucieczki z kraju, zastępując go generałem Castelo Branco.

We wczesnych latach rządów wojskowych szybko rosła gospodarka, utrzymując tempo wzrostu wynoszące około 10 proc. rocznie. Skłoniło to niektórych historyków do określenia tej epoki mianem „brazylijskiego cudu”. Niestety, chwilowy ekonomiczny sukces okazał się gwoździem do trumny dla długofalowego planu rozwoju. Pod koniec okresu dyktatury dochody 75 proc. ludności sytuowały się na poziomie biedy, zadłużenie zagraniczne przekroczyło 90 miliardów dolarów (w 1964 roku wynosiło 3 miliardy), a 30 proc. krajowego bogactwa koncentrowało się w rękach jednego procenta najbogatszych obywateli kraju.

Szturm na brazylijski parlament. Tropikalny Trump kontratakuje?

Ekonomiczne megaprojekty generałów, takie jak energetyka oparta na atomie czy kolonizacja ogromnego obszaru Amazonii, przekraczającej swoim rozmiarem łączną powierzchnię Indii i Pakistanu, miały być symbolem sukcesu dyktatury. Wojskowych nie interesowała poprawa losu mieszkańców kraju – to lud miał ponieść koszty przekształcenia Brazylii w potęgę, która stanie się znaczącym, światowym graczem w globalnym konflikcie pomiędzy Wschodem a Zachodem.

Rządy generałów pogłębiły zależność Brazylii od Stanów Zjednoczonych oraz doprowadziły do ogromnego wzrostu zadłużenia zagranicznego, rosnącego ubóstwa i nierówności społecznych oraz hiperinflacji, która sparaliżowała brazylijską gospodarkę w latach 80. Ekonomiczny kryzys i rosnąca w społeczeństwie potrzeba powrotu do demokratycznych rządów sprawiły, że po 21 latach sprawowania władzy generałowie postanowili przekazać ją w ręce cywilnych instytucji.

Domosławski: Dać głos ludziom bez głosu

Przejście było jednak nadzorowane przez wojsko, które gwarantowało nie tylko prezydenturę swojemu cywilnemu sojusznikowi José Sarneyowi, ale także zachowanie instytucjonalnej autonomii armii oraz prawo o amnestii, która chroniła ówczesnych urzędników przed pociągnięciem do odpowiedzialności za zbrodnie przeciwko swoim pobratymcom. Pomimo formalnego przekazania władzy wojsko nadal sprawowało stałą opiekę nad instytucjami politycznymi. Będąc nieformalnym gwarantem prawa i porządku, zachowało zdolność do ingerowania w sprawy wewnętrzne kraju.

Bolsonaro: militaryzacja polityki

Dziś Brazylia ma drugą co do wielkości armię obu Ameryk. Liczebność czynnych członków wojskowego personelu przekracza 330 tysięcy. To ogromna i wpływowa organizacja, którą cechuje przywiązanie do konserwatywnych wartości chrześcijańskich, etyka sukcesu i skrajny korporacjonizm, który nakazuje przedkładać przywiązanie do aparatu wojskowego nawet ponad uczucia narodowe. Armia postrzega siebie jako esencję brazylijskiego ducha, a jej misją jest ratowanie kraju przed wrogiem wewnętrznym zagrażającym jego bezpieczeństwu i integralności. Historycznie tym wrogiem był komunizm; dziś jest nim „kulturowy marksizm” i rosnące wpływy lewicy.

Od początków prezydentury Dilmy Rousseff, partyjnej współpracowniczki da Silvy, która przejęła po nim rządy w 2011 roku, stosunki cywilno-wojskowe ulegały ciągłemu pogorszeniu. Fakt, że naczelnym wodzem armii była kobieta, która walczyła z dyktaturą w lewicowej partyzantce, uznano za obrazę wartości wojskowych. Sprzeciw wobec władzy lewicy potęgowały próby powołania Narodowej Komisji Prawdy, której zadaniem było pociągnięcie sił zbrojnych do odpowiedzialności za zbrodnie popełnione podczas dyktatury. Wybór Bolsonaro w 2018 roku był wynikiem splotu kryzysów politycznych, społecznych i gospodarczych, które otworzyły szansę dla skrajnej prawicy. Jej filarem tradycyjnie była armia, której polityczna siła systematycznie rosła.

Za Bolsonaro, byłego kapitana, podwoiła się liczba aktywnych lub emerytowanych wojskowych piastujących polityczne urzędy, przekraczając ponad 6 tysięcy etatów w trybach federalnej biurokracji. Co trzeci minister z zawiązanego po jego zwycięstwie rządu był związany z armią, której kompetencje rozszerzono m.in. o zarządzanie pandemią koronawirusa czy sprawowanie nadzoru nad rzetelnością październikowych wyborów.

Wojsko kontrolowało również ponad 60 proc. państwowych przedsiębiorstw, w tym naftowego giganta Petrobras, na czele którego w 2021 roku stanął emerytowany generał. Czy wysokie nasycenie publicznych instytucji przedstawicielami armii, do którego dążył Bolsonaro, może spowodować, że generałowie będą zdolni do uknucia kolejnego spisku i zbrojnego wydarcia władzy z rąk demokratycznie wybranego prezydenta?

W przeciwieństwie do innych krajów Ameryki Południowej Brazylia nie wywalczyła niepodległości w wyniku konfliktu zbrojnego, ale w drodze negocjacji z Portugalią. Historia brazylijskiej armii, wyłączając dwie wojny z XIX wieku, jest historią ciągłego zaangażowania wewnątrzkrajowego, którego wyraźnym celem było tłumienie konfliktów między klasami społecznymi a organizacjami politycznymi. Nie dziwi zatem tak bliskie powiązanie wojska z polityką.

Koniec Bolsonarismo? Przed porażką prezydent Brazylii groził zamachem stanu

Ogromne nierówności ekonomiczne wewnątrz brazylijskiego społeczeństwa generują biedę i podążającą za nią wysoką przestępczość, którą próbuje się zwalczać powszechną militaryzacją organów porządkowych i samego społeczeństwa. Jednym ze sztandarowych punktów prezydentury Bolsonaro był ułatwiony dostęp do broni – w samej Brasilii liczba zarejestrowanej broni palnej wzrosła w latach 2017–2020 aż o 500 proc. Polityka ta nie próbuje rozwiązać przyczyn problemu wysokiej przestępczości, czyli biedy, lecz oddaje w ręce społeczeństwa narzędzia do samowolnego wymierzania sprawiedliwości. Nawet dziś 8 na 10 Brazylijczyków pozytywnie ocenia wojsko, uważając je za strażnika demokracji.

Co na to Lula?

Efektem silnego politycznego oddziaływania przesiąkniętej militaryzmem prawicy na brazylijskie społeczeństwo były wydarzenia, które obserwowano we wszystkich największych miastach kraju – tłumy bolsonarystów koczujących w pobliżu wojskowych baz, nawołujące wojsko do odsunięcia od władzy komunistów nielegalnie okupujących prezydencki fotel. W oczach wielu Brazylijczyków to właśnie armia tradycyjnie stała na straży prawa i demokracji, nieustannie walcząc z ukrytymi siłami próbującymi zdestabilizować kraj i wyniszczyć go od wewnątrz.

W czasach prezydentury Bolsonaro pojawiały się nawet próby gloryfikowania okresu dyktatury. Zamach stanu zaczęto nazywać „Ruchem 1964”, a działania generałów tłumaczono próbą ratowania brazylijskiego społeczeństwa, które nieuchronnie zmierzało w kierunku lewicowego autorytaryzmu. Brak rozliczenia wojskowych z trudną przeszłością i tęsknota za kolejnym cudem gospodarczym sprawiają dziś, że młodsze pokolenia Brazylijczyków romantyzują przeszłość i tęsknią za tym, co w ich wyobraźni może przynieść nowa interwencja wojska.

Petelczyc: Całe zło w Brazylii zaczyna się od nierówności [rozmowa]

Teraz Sąd Najwyższy otwiera sprawę przeciwko Bolsonaro o „podżeganie do antydemokratycznych działań, które doprowadziły do aktów wandalizmu i przemocy”. Wystawiono nakaz aresztowania byłego ministra sprawiedliwości Andersona Torresa, który odpowiadał za bezpieczeństwo publiczne w czasie ataku na stołeczny plac Trzech Władz. Choć obaj przebywają obecnie na Florydzie, Torres zobowiązał się jak najszybciej wrócić do kraju i oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości. Tymczasem Lula da Silva odwołał ze służby ponad 50 wojskowych pilnujących zaatakowanego placu, przekazał zadanie ochrony w ręce funkcjonariuszy policji federalnej i odwołał dowódcę brazylijskiej armii.

Jedno jest pewne – nowy prezydent musi działać szybko i zdecydowanie. Atak na rządowe budynki w stolicy może być tylko początkiem szeroko zakrojonego planu dalszej destabilizacji kraju, której celem może być sprowokowanie wojska do interwencji – na wzór wydarzeń z Boliwii w 2019 roku.

Rozruchy przegranej prawicy staną się nową globalną tradycją?

Bez wyrównania rachunków z przeszłością, naznaczoną niewolnictwem i dyktaturą, nie będzie możliwe zbudowanie demokratycznej przyszłości, w której siły zbrojne będą całkowicie podporządkowane jego instytucjom. Ich zadanie powinno ograniczać się wyłącznie do obrony zewnętrznej, a nie walki przeciwko własnemu narodowi. Wymaga to konfrontacji ze zbrodniami dyktatury 1964 roku oraz jej autorytarnym dziedzictwem, które do dziś kształtuje brazylijskie społeczeństwo i kulturę polityczną.

Pragnąc pokoju, nie należy szykować się do wojny. Wręcz przeciwnie – należy zagwarantować dostęp do opieki zdrowotnej, edukacji, eliminować głód i biedę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij