Świat

Birma: Sankcje pozwalają Zachodowi pokazać swoją aktywność, ale nie prowadzą do zmiany reżimu

Długie miesiące krwawych protestów, sankcje międzynarodowe i próby negocjacji nie powstrzymały birmańskiego reżimu wojskowego przed skazaniem Aung San Suu Kyi na więzienie.

Aung San Suu Kyi, przywódczyni sił demokratycznych w Birmie, ma spędzić w więzieniu dwa lata. Sąd wydał wyrok surowszy, ale wojskowi go złagodzili. Nie ma to jednak większego znaczenia – przeciwko niej toczy się bowiem jeszcze dziesięć innych spraw, a jej zwolennicy są przekonani, że reżimowi zależy, by pozostała za kratami aż do śmierci. Aung San Suu Kyi ma 76 lat i pozostaje dla wojskowych wrogiem numer jeden, ponieważ tylko ona jednoczy społeczeństwo zmęczone długimi latami niestabilności politycznej.

Ostatni rok w Birmie wydaje się przebiegać według scenariusza ponurego, a jednocześnie dobrze znanego obserwatorom spraw międzynarodowych w różnych częściach świata: autorytarny reżim przejmuje władzę i wprowadza dyktatorskie rządy, ludzie odpowiadają protestami, które są następnie tłumione, instytucje i organizacje międzynarodowe potępiają atak na demokrację, Unia Europejska i Stany Zjednoczone nakładają sankcje, Organizacja Narodów Zjednoczonych pozostaje de facto bezczynna, ponieważ Chiny i Rosja nie godzą się na coś, co uważają za ingerencję w sprawy wewnętrzne kraju.

Czy los Birmy mógł potoczyć się inaczej? Po wojskowym zamachu stanu 1 lutego ludzie wyszli na ulice, choć początkowo trudno było wyrokować, czy w ogóle do tego dojdzie – czy nie przeważy strach. Władze utrudniały im organizowanie się, odcinając internet lub blokując serwisy społecznościowe. Demonstracje jednak dochodziły do skutku i gromadziły tysiące ludzi. Strajkował personel medyczny, pracownicy kolei, nauczycielki i nauczyciele. Cena za obronę demokracji była wysoka: do tej pory zginęło około 1300 protestujących, w najkrwawszym dniu – 27 marca – zabito ponad 100 osób. 10 tys. ludzi aresztowano.

Czy wydarzenia ostatnich dni skazują Birmę na powrót do mrocznych czasów dyktatury wojskowej?

Na działania birmańskiego reżimu Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Unia Europejska zdecydowały się odpowiedzieć sankcjami, które obejmowały głównie zakaz wjazdu dla wybranych osób nowego establishmentu oraz zamrożenie ich aktywów, jak również działania wymierzone w państwowe spółki, w tym w firmę zajmującą się handlem kamieniami szlachetnymi. Te ostatnie dostarczały krajowi zagranicznej waluty, więc stanowiły kluczowe wsparcie dla władz.

Od dekad trwają spory polityków i środowisk naukowych dotyczące sensowności sankcji jako instrumentu wywierania nacisku na państwa. W najbardziej obszernym badaniu na ten temat, przeprowadzonym jeszcze w latach 80. XX wieku, przeanalizowano i porównano 200 różnych przykładów. Wydane wtedy opracowanie Economic Sanctions Reconsidered, wielokrotnie wznawiane i uzupełniane, zawierało wniosek, że sankcje działają w ograniczonym stopniu, ale aż w jednej trzeciej przypadków. Teza spotkała się z krytyką jako zbyt optymistyczna, niemniej władze chętnie korzystały i korzystają z tego narzędzia.

Natomiast tamta analiza zawiera wciąż wiele cennych informacji i wniosków, które można odnieść do obecnej sytuacji w Birmie – żeby przekonać się, że jest ona podręcznikowym przykładem kraju odpornego na tę formę nacisku. Ma bowiem na arenie międzynarodowej wpływowego przyjaciela w postaci Chin. Sankcje jeszcze mocniej uzależniają ją od niego, ale nie doprowadzą do zmiany reżimu. Z perspektywy czasu wydaje się oczywiste, że większość państw stosuje sankcje przede wszystkim po to, żeby pokazać swoją aktywność w danej sprawie, nie dlatego, że przynosi to jakikolwiek pozytywny skutek.

Kiedy Zachód zdecydowanie potępił dyktaturę wojskowych, kraje ASEAN-u, Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej, które mają dużo silniejsze powiązania ekonomiczne z Birmą, zdecydowały się na negocjacje z nową władzą. Ta pod koniec kwietnia zgodziła się na porozumienie zakładające deeskalację konfliktu. Do realizacji zobowiązań jednak nie doszło i relacje między birmańskimi wojskowymi a ASEAN-em pogorszyły się znacznie w październiku.

Birma: Zbrodnia bez kary

czytaj także

Birma: Zbrodnia bez kary

Aleksandra Zielińska

Nie ulega wątpliwości, że sytuacja międzynarodowa sprzyja reżimowi wojskowemu i może on posuwać się coraz dalej, powoli realizować plan niszczenia opozycji. Skazanie Aung San Suu Kyi wywołało potępienie w kraju i za granicą, ale na razie trudno mieć nadzieję, że przełoży się to na bardziej realne działania wspierające siły prodemokratyczne.

Paradoksalnie w podobnie patowej sytuacji znaleźli się Rohingjowie – mniejszość wypędzona z Birmy ponad trzy lata przed tegorocznym zamachem stanu. Jeszcze niedawno sama Aung San Suu Kyi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, stała przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, gdzie broniła operacji wobec Rohingjów, mimo że działania nosiły wszelkie znamiona ludobójstwa.

Obecnie ponad milion członków tej grupy żyje na uchodźstwie, głównie w sąsiednim Bangladeszu, jednym z najuboższych krajów świata. Przez kilka lat mocno zabiegał on na arenie międzynarodowej, by relokować część uchodźców do bogatszych państw. Bezskutecznie.

Świat zaczyna już Rohingów „urządzać w dupie”, w jakiej się znaleźli

Na początku 2020 roku rozpoczął więc ich przesiedlenia na teren niezamieszkanej wyspy u swoich wybrzeży, mimo że nie mają tam szans na pracę, edukację ani normalne życie. Eksperci nie mają też wątpliwości, że wyspa może w każdej chwili zniknąć w wyniku cyklonu.

Los Rohingjów niewielu jednak interesuje – działania Bangladeszu nie wywołały żadnej znaczącej reakcji. Natomiast w tym roku władze brytyjskie zmniejszyły swój budżet pomocowy przeznaczony na ten kryzys humanitarny o 40 proc.

Ani Birmańczycy, ani Rohingjowie nie zamierzają się jednak poddawać. Birmańska diaspora silnie lobbuje w Stanach Zjednoczonych za przyjęciem ustawy nazwanej the Burma Act. Jej przyjęcie zobowiązałoby władze USA do działań, które mogą poprawić sytuację opozycji demokratycznej, a obejmują wsparcie finansowe dla niej oraz dodatkowe sankcje gospodarcze odcinające reżim od dopływu dolarów i możliwości kupowania wyposażenia wojskowego do tłumienia protestów. Diaspora przekonuje, że kluczem do sukcesu byłoby odcięcie od rynków zbytu birmańskiego przemysłu wydobywczego, a dokładnie eksportu gazu.

Bernard-Henri Lévy o dramacie Rohingja: Nawet buddyzm nie jest religią pokoju

Tymczasem Rohingjowie wybrali jeszcze inną ścieżkę: pozywają Facebooka za to, że nie usuwał on treści nawołujących do nienawiści i przemocy, co ostatecznie przyczyniło się do czystek etnicznych w nich wymierzonych. Przekonują, że zarządzający serwisem koncentrowali się wtedy jedynie na pozyskiwaniu nowych użytkowników w krajach azjatyckich, w tym w Birmie, nie zatrudniając równolegle osób, które mogłyby monitorować pojawianie się niebezpiecznych fake newsów. Powołują się na raport ONZ z 2018 roku, potwierdzający te przypuszczenia.

Determinacja jednych i drugich każe wierzyć, że nie wszystko stracone – nawet jeśli te działania nie przyniosą zakładanych rezultatów, pozwolą im żyć z podniesioną głową, z przeświadczeniem, że zrobili wszystko, co mogli. Podczas gdy reszta świata nie robiła dla nich prawie nic.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Weronika Rokicka
Weronika Rokicka
Indolożka, politolożka
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka indologii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie adiunktka na Wydziale Orientalistycznym UW; jako stypendystka rządu indyjskiego i programu Erasmus Mundus razem dwa lata studiowała w Indiach i Nepalu. W latach 2011-18 pracowniczka polskiej sekcji Amnesty International, gdzie zajmowała się obszarem praw kobiet i dyskryminacji. Ze względu na zainteresowania naukowe i pracę zawodową blisko śledzi stan przestrzegania praw człowieka i sytuację polityczną w Indiach, Nepalu i Bangladeszu, w tym szczególnie problematykę praw kobiet i przemocy wobec kobiet.
Zamknij