O samobójstwach nie piszemy w mediach, rzadko publicznie dyskutujemy o ich konsekwencjach. Ale czy nie przynosi to więcej szkody niż pożytku? Jeśli protestujemy dziś i domagamy się prawa do decydowania o własnym ciele, to dlaczego nie rozszerzyć tego na wolność do rozporządzania swoim ciałem także w celu ostatecznym?
Fala protestów, która przetacza się przez nasz kraj, poza żądaniami politycznymi, wyniosła na czołówki gazet również wartości ważne dla współczesnego człowieka Zachodu: prawo do rozporządzania własnym ciałem, do decydowania o życiu lub śmierci poczętego życia, do zapobiegania niepotrzebnym cierpieniom i skracania bólu.
Wielu z nas, bez względu na to, po której stronie stanęło, sięgnęło nieco głębiej w poszukiwaniu argumentów i uzasadnień własnego stanowiska, które nagle znalazły się w ogniu społecznych dyskusji. Porzuciwszy świeżo zdobyte pozycje ekspertów w tenisie ziemnym, ochoczo wcieliliśmy się w rolę specjalistów w zakresie wad letalnych płodów i znawców podstaw współczesnej bioetyki. Aby dać odpór naszym przeciwnikom, przestudiowaliśmy trochę statystyk, a część z nas sięgnęła do źródeł nieco głębszych niż Facebook czy Wikipedia.
Zdobyliśmy zręby wiedzy, która przygotowała nas, jak chyba nigdy dotąd, do rozmyślań na tematy zarezerwowane dotychczas dla etyków i filozofów. Kiedy rozpoczyna się życie? Jaka jest jego istota? Kto i jak dalece ma prawo ingerować w jego procesy? Kto może decydować o moim ciele?
czytaj także
Marnotrawstwem byłoby nie wykorzystać tak żyznego umysłowego gruntu do podniesienia kwestii stanowiących z różnych względów społeczne tabu – samobójstwa. Jeśli bowiem prawo do decydowania o własnym ciele i o losie życia u jego początków może być przedmiotem publicznej i politycznej debaty, to dlaczego nie rozszerzyć jej o dyskusję dotyczącą prawa do rozporządzania własnym ciałem w celu ostatecznym?
Jedyny problem filozofii
Czy dopominając się o możliwość dokonania aborcji przy pomocy profesjonalnego personelu medycznego zapewniającego bezpieczeństwo i minimalizację cierpienia, nie powinniśmy zatroszczyć się również i o podobne warunki dla tych, którzy chcieliby zakończyć własne życie?
Samobójstwo – jedyny prawdziwy problem filozofii, jak określił je Sartre – jest bolesnym faktem społecznym. Co roku z własnej ręki ginie w naszym kraju ok. 5 tys. ludzi, a 10–15 razy więcej podejmuje próby samobójcze. Liczby te są mocno niedoszacowane.
Część osób decyduje się odebrać sobie życie, powodując kolizje samochodowe i nierzadko w konsekwencji pociągając za sobą innych, część samobójstw zasila statystyki wypadków i listy osób zaginionych. Wśród tych nieuwzględnianych ofiar są też ci, którzy zdecydowali się zakończyć życie ze względu na nieuleczalną chorobę i cierpienie. Poddane domowej, pokątnej eutanazji są traktowane jako ofiary chorób. Szczególnie znamienny jest fakt, że samobójstwo jest jedną z najczęstszych przyczyn śmierci wśród ludzi młodych – odpowiada za ok. 20 proc. wszystkich zgonów wśród nastolatków.
Twardości tych danych i ich stabilności w czasie towarzyszy milczenie mediów usprawiedliwiane międzynarodowym porozumieniem dotyczącym ograniczeń w zakresie publicznego relacjonowania samobójstw, sformułowanym przez czołowe międzynarodowe organizacje ochrony zdrowia i media. Główne szkoły dziennikarstwa i stowarzyszenia skupiające dziennikarzy respektują zalecenia porozumienia Reportingonsuicide.com, które są tak proste, że można je streścić jednym zdaniem: „Im mniej o samobójstwie, tym lepiej”.
Oczywiście my, „oświeceni” ludzie XXI wieku, dalecy jesteśmy od prymitywnego, wynikającego z lęku kultywowania tabu samobójstwa wzorem naszych potomków sprzed wieków, którzy trupa samobójcy wywlekali na cmentarz pod progiem chałupy. Nasze zakazy mają racjonalne, naukowe uzasadnienie. Jak zbadali to socjologowie i psychologowie, głośne medialnie samobójstwa pociągają za sobą falę naśladowców, nazwaną efektem Wertera. A jeśli tak, to najlepiej będzie, aby nie stały się głośnymi i nie zachęcały innych. Sposób prosty – ale czy rozwiązuje problem?
A co, jeśli efekt Wertera nie istnieje?
Wskaźnik samobójstw na świecie od lat 60. XX wieku wzrósł o 60 proc. W tej chwili stanowi dziesiątą w kolejności przyczynę śmierci i nic nie zapowiada, aby tu nastąpiły jakiekolwiek istotne zmiany, a już na pewno nie zmieni tego trendu porozumienie Reportingonsuicide.com. Mimo to tabu samobójstwa ma się dobrze, bo zawsze utrzyma je argument, że bez niego mogłoby być przecież gorzej.
Kiedy jednak patrzymy na jakieś zjawisko z odległej, statystycznej perspektywy, aż nazbyt często padamy ofiarą uproszczeń. Nie inaczej rzecz ma się z naśladownictwem głośnych samobójstw i efektem Wertera. Okazuje się bowiem, że sposób, w jaki samobójstwa są relacjonowane, może znacząco wpłynąć na… obniżenie ich liczby.
Tak było w przypadku chętnie opisywanej przez media samobójczej śmierci Kurta Cobaina. Analizy tego przypadku pokazały, że sposób, w jaki przedstawiono cierpienia znanego muzyka, nie tylko nie spowodował efektu Wertera, ale wiele osób powstrzymał przed pójściem w jego ślady.
Jak to zwykle bywa w naukach społecznych, rzeczywistość jest dużo bardziej złożona niż próby jej opisania za pomocą prostego efektu. Samobójstwo może być próbą zwrócenia na siebie uwagi, wołaniem o pomoc, wyborem wolności w sytuacji bez wyjścia, ucieczką od cierpienia i bólu, altruistycznym aktem ratującym życie innych, wyrazem bezsilności i utraty sensu życia, manifestacją miłości, próbą zachowania honoru, aktem nienawiści lub świadomą dojrzałą decyzją rozstania się z życiem.
Czy każdy samobójca znajdzie swoich bezmyślnych naśladowców, którzy po raz kolejny podwyższą nam statystyki i wpędzą w poczucie winy? I czy uda się zrozumieć mechanizmy samobójstwa poprzez przemilczenie?
czytaj także
Pan życia i śmierci
To, że ludzie tak chętnie gromadzą się wokół wypadków, przekazują sobie informacje na ten temat, nie wynika z ich bezduszności i płytkiej potrzeby sensacji, lecz jest racjonalną, ukształtowaną ewolucyjnie tendencją.
Dla naszych przodków każdy wypadek ich towarzyszy był lekcją. Tylko dokładnie je analizując, uczyli się unikać podobnych sytuacji w swoim życiu. To dzięki nim zdobywali wiedzę o ograniczeniach własnego ciała i niebezpieczeństwach na nich czyhających, a ci, którzy tego nie robili, nie mieli szans na przekazanie swoich genów następnym pokoleniom. Fakt, że równie chętnie pochłaniamy informacje o samobójstwach, nie wynika wyłącznie z wścibstwa i podglądactwa. Każdy taki przypadek jest dla nas rodzajem lekcji – jak uniknąć podobnego losu.
Fakt, że o samobójstwie milczymy, że nie dyskutujemy o jego konsekwencjach, powoduje, że decyzje podejmowane przez samobójców bardzo rzadko uwzględniają osoby trzecie. Przekonała się o tym niezwykle boleśnie Beata Jałocha, 28-letnia fizjoterapeutka, na którą, gdy szła do pracy, spadł z siódmego piętra samobójca, uszkadzając jej kręgosłup i powodując paraliż dolnej części ciała. Ofiarami egoistycznych decyzji samobójców są postronne osoby, które znalazły się akurat na tym pasie ruchu, który wybrał ktoś, kto w swoim samochodzie postanowił zakończyć życie.
Zmaganie się ze wspomnieniami egzekucji samobójców jest wpisane w zawód każdego maszynisty prowadzącego pociągi. Uczą się o tym jeszcze w szkole, a mimo to część z nich nie potrafi pogodzić się z wpisanymi w ich pracę egzekucjami. Niedoszli samobójcy w rozmowach wprost stwierdzają, że w swoich decyzjach w ogóle nie brali pod uwagę innych. W swoim myśleniu tunelowym nie uwzględniają ani świadków, którzy będą musieli całe życie mierzyć się z obrazem ich zmasakrowanego i zakrwawionego ciała, ani tych, którzy przez przypadek mogą stać się ich ofiarami. Czy tak musi być?
Bez otwartej dyskusji o samobójstwie niemożliwym wydaje się również zapobieganie jego idealizacji. Proces ten towarzyszy wielu próbom samobójczym, kiedy śmierć z własnej ręki jawi się jako przewyższający wszystkie inne sposób rozwiązania własnych problemów i jedyne wyjście z sytuacji.
Idealizacji towarzyszy często estetyzacja śmierci samobójczej. W rzeczywistości, jak każdy zgon, nie ma ona w sobie nic pięknego, wiąże się z cierpieniem, a ciało samobójcy przedstawia nierzadko makabryczny widok. Idealizacja i estetyzacja śmierci samobójczej jest dość typowa dla ludzi młodych, nastolatków, którzy wiedzę o niej czerpią z poezji, literatury i filmu, na potrzeby których bywa ona dość mocno ucharakteryzowana.
Tabu samobójstwa rozciąga się również na sytuacje, w których ludzie chcieliby zakończyć swoje życie z powodu cierpień wywołanych nieuleczalną chorobą. Obawiając się napiętnowania, konsekwencji prawnych, ale przede wszystkim uniemożliwienia ich planów, osoby takie powstrzymują się nawet przed otwartymi rozmowami na ten temat, które mogłyby wiele zmienić. Podejmują decyzję po kryjomu i pochopnie.
Marieke Vervoort, mistrzyni paraolimpijska, która rok temu poddała się eutanazji ze względu na swoją nieuleczalną chorobę, wielokrotnie podkreślała, że gdyby nie pewność, że będzie mogła sama zdecydować o tym, kiedy i jak zakończy swoje życie, podjęłaby decyzję o samobójstwie wiele lat wcześniej. Twierdziła, że nie zdecydowałaby się czekać do końca, bojąc się, że jej ciało odmówi wówczas posłuszeństwa i nie zdoła się sama zabić.
Jak wielu ludzi w obliczu podobnej niepewności, ale przy braku możliwości świadomego zdecydowania o bezbolesnym zakończeniu życia, odebrało sobie pochopnie kilka lat życia? Na to pytanie nie znajdziemy odpowiedzi, bo przy obowiązującym prawie i stopniu zwulgaryzowania dyskusji o eutanazji, którą zrównuje się z morderstwem, niemożliwe jest nawet chłodne wyłożenie za i przeciw.
A tych jest naprawdę wiele. Prawo do eutanazji budzi uzasadnione obawy nadużyć – wszak najczęściej dotyczy ludzi starszych, których stan zdrowia nie pozwala na w pełni świadome podejmowanie decyzji. Wśród głosów przeciwnych pojawiają się sugestie, że eutanazja może być wykorzystana do uzyskania korzyści majątkowych.
Podobnie jak podczas dyskusji o aborcji, gdy pojawia się pytanie o to, od kiedy płód zasługuje na miano człowieka, tak i przy prawie do eutanazji będzie pojawiać się szereg pytań, na które równie trudno udzielić jednoznacznych odpowiedzi. Co oznacza pojęcie nieuleczalnej choroby? Jakie cierpienia można uznać za nieznośne i odbierające godność ludzką? Czy znamy granicę poczytalności? Kto jest upoważniony do decydowania o tym?
Inny rodzaj problemów wiąże się z rolą państwa w realizacji prawa do eutanazji. Czy państwo, podobnie jak w przypadku prostytucji, obawiając się zajęcia roli sutenera i udając, że problem nie istnieje, również i w tym wypadku powinno zdystansować się od problemu? A jeśli tak, to czy przyzwalając na eutanazję (podobnie jak przyzwala obecnie na prostytucję) i nie określając swojej roli w jej wykonywaniu, pozwolić na komercjalizację tych usług i powstanie całej szarej strefy z tym związanej? A gdyby jednak stanęło na straży tego prawa, to jak dalece pozwolimy mu ingerować w decyzje dotyczące naszego ciała? Czy człowiek cierpiący przez wiele lat na depresję uzyska zgodę na eutanazję, czy też jej przywilej stanie się udziałem wyłącznie tych, którym cierpienie ciała odebrało sens życia?
Eutanazja to zbrodnia. Ale milion to statystyka
Pozostawiając te pytania bez odpowiedzi, powinniśmy mieć świadomość, że bardziej subtelna i jednocześnie podstępna forma eutanazji niż ta opisywana od czasu do czasu przez media lub ta, którą straszą politycy swoich wyborców, jest dziś nieodłącznym elementem wszystkich systemów powszechnej opieki medycznej.
Jak bowiem można inaczej nazwać obowiązującą niemal wszędzie ograniczoną listę leków refundowanych czy limity łóżek szpitalnych, zabiegów, dostępu do specjalistów i aparatury specjalistycznej? Skąd biorą się tysiące prywatnych fundacji gromadzących pieniądze na leki, aparaturę, zabiegi ludzi chorych? Czy to jest wynik realizacji prawa do życia, czy przejaw rozproszonej subtelnej eutanazji ludzi słabszych, a niekoniecznie tych, którzy zgodę na nią wyrazili?
W samej tylko Francji, która według Światowej Organizacji Zdrowia ma jeden z najlepszych na świecie systemów publicznej opieki medycznej, od 5 do 10 proc. ubezpieczonych umiera przedwcześnie z powodu braku dostępu do niezbędnych badań bądź terapii. W krajach takich jak Polska, gdzie subtelna eutanazja przyjmuje daleko większe rozmiary, takich danych się nie gromadzi, a zjawisko nie jest w żaden sposób kontrolowane.
Nasze ewolucyjnie ukształtowane mózgi pozwalają nam bez żadnych skrupułów modyfikować budżety ochrony zdrowia, zmieniać w nich liczby, których konsekwencją będzie przedwczesna śmierć tysięcy ludzi, którzy wcale jej sobie nie życzą, podczas gdy jednocześnie potępiamy i jesteśmy gotowi wtrącić do więzienia kogoś, kto pomógł w skróceniu cierpień sparaliżowanego człowieka, który przez lata żebrał o dobrą śmierć. Zabicie konkretnego człowieka, nawet na jego prośbę, będzie dla nas budzącą wstręt zbrodnią, podczas gdy spowodowanie przedwczesnej śmierci tysięcy pozostanie tylko statystyką.
czytaj także
Aby skłonić nas do refleksji i poważnej dyskusji na temat przedstawionych tu problemów, potrzebujemy chyba jednak jakiegoś oburzającego werdyktu Trybunału Konstytucyjnego, który przywracałby postanowienia średniowiecznych synodów nakazujące karać niedoszłych samobójców, bezcześcić zwłoki tych, którym się powiodło, konfiskować ich majątek i karać pozostałych przy życiu członków ich rodzin.
**
dr Tomasz Witkowski – autor kilkunastu książek poświęconych psychologii, w tym bestsellerowej trylogii Zakazana psychologia. Publikuje w kraju, m.in. w „Polityce”, „Rzeczpospolitej”, „Newsweeku”, i za granicą, m.in. w „Areo Magazine” i „Skeptical Inquirer”. Założyciel Klubu Sceptyków Polskich.