Sztuki wizualne

Nieludzcy świadkowie Zagłady potrafią nam wiele powiedzieć [rozmowa]

Historia kryjówek pokazuje, co znaczyło być Żydem po tak zwanej aryjskiej stronie w okupowanej Polsce, w całej złożoności tego doświadczenia. Z Natalią Romik, twórczynią wystawy „Kryjówki. Architektura przetrwania” w warszawskiej Zachęcie, i Aleksandrą Janus, antropolożką współprowadzącą badania podsumowane w wystawie, rozmawia Jakub Majmurek.

Jakub Majmurek: Wasza wystawa bada temat kryjówek: tymczasowej architektury dostarczającej prowizorycznego schronienia Żydom ukrywającym się w okresie okupacji. Ten temat był wcześniej systemowo badany przez historyków Zagłady?

Natalia Romik: Był i nie był. Jest znakomita publikacja Marty Cobel-Tokarskiej Bezludna wyspa, nora, grób. Kryjówki Żydów w okupowanej Polsce, w której autorka próbuje sporządzić typologię kryjówek ze względu na ich miejsce, stopień tymczasowości i inne zmienne. Temat kryjówek i ratowania Żydów poruszają w swoich publikacjach także Natalia Aleksiun, Jacek Leociak i Barbara Engelking oraz Irena Grudzińska-Gross.

Nie zajmowano się natomiast architekturą kryjówek, ich materialnym kształtem, tym, jak wyglądają teraz. Tym, kto konkretnie się w nich ukrywał i kto był ich budowniczym. Nie prowadzono tego, co nazwałabym analizą site-specyficzną – a to jest istota tej wystawy. Chodzi w niej o to, by pokazać, jak narzędzia właściwe polu architektury mogą nam pomóc w dostarczeniu wiedzy o samych kryjówkach, ale także o złożoności Holokaustu, zwłaszcza w małych miastach, na obszarach wiejskich, w naturze.

Bikont: Na każdym kroku pilnie wykluczano Żydów z polskiej społeczności

Aleksandra Janus: Temat był opracowany przede wszystkim z perspektywy archiwów, pamiętników i wspomnień. My z kolei skupiałyśmy się na materialności, to ona była punktem wyjścia. Robiłyśmy oczywiście kwerendę, ale interesowało nas nie tylko to, co o kryjówkach napisano, ale też to, jak realnie były skonstruowane.

Jaki jest klucz doboru przykładów kryjówek, które prezentujecie na wystawie?

N.R.: Bardzo ważny był klucz współpracy z koalicjantami i koalicjantkami, bez których ten projekt nie mógłby się udać: z naukowcami z takich dziedzin jak dendrologia, archeologia czy geodezja. Współpraca z lokalnymi domami kultury, na przykład w Wiśniowej na Podkarpaciu, Cmentarzem Żydowskim na Okopowej w Warszawie, różnymi podmiotami, które już wcześniej gromadziły wiedzę o kryjówkach.

Ta wystawa jest częścią projektu, który nie jest zrealizowany nawet w połowie. Pokazujemy na niej między innymi szafę z Huty Zaborowskiej, gdzie ukrywał się żydowski chłopiec. Będziemy dalej nad nią pracować z Luizą Nader z warszawskiej ASP, chcemy ostatecznie odnaleźć tego chłopca, dowiedzieć się, kto to konkretnie był.

A.J.: W dużej mierze decydował też przypadek. Prezentujemy po prostu kryjówki, na które trafiliśmy, prowadząc badania. Zależało nam natomiast, by pokazać różnorodne przypadki. Mamy bowiem poczucie, że przyglądając się kryjówkom, widzimy całe skomplikowanie losów Żydów w trakcie Zagłady na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. Chciałyśmy więc mieć różne typy kryjówek, ale materiału nie ma też na tyle dużo, by wybór był bardzo szeroki.

Z waszych badań wyłania się jakaś ogólna typologia kryjówek?

A.J.: Taką typologię zaproponowała wspomniana przez Natalię Marta Cobel-Tokarska. Na wystawie prezentujemy kryjówki tymczasowe i stałe, zlokalizowane w naturze i w terenie zamieszkanym, zabudowanym. Prezentujemy na przykład kryjówkę we wnętrzu drzewa Józef w parku przy pałacu w Wiśniowej na Podkarpaciu, w dawnym majątku Mycielskich. Dziś jest to ośrodek kultury. To była kryjówka tymczasowa, ukrywający się tam bracia nie przebywali tam cały czas. Podobnie było z grobowcem na cmentarzu przy Okopowej – w nim też osoby ukrywające się chowały się na chwilę, po czym wracały do życia na powierzchni.

Skan 3D kryjówki w domu prywatnym w Żółkwi, Ukraina, Przemysław Kluźniak (ArchiTube)

Na wystawie można też zobaczyć historię kryjówek pod domem w Żółkwi i w Siemianowicach, które miały charakter stały – większość osób nie opuszczała tego schronienia przez cały okres ukrywania się. Podobnie było z jaskiniami Werteba i Ozierna, które badałyśmy w Ukrainie.

Poza tym kryjówki można też sklasyfikować pod kątem miejsca ukrycia: mamy kryjówki pod ziemią, w domach – gdzie na ogół ktoś Żydom pomagał – oraz kryjówki w jaskiniach albo w ziemiankach – gdzie Żydzi próbowali przetrwać samodzielnie.

Jakimi świadkami Zagłady byli Polacy?

czytaj także

Jakimi świadkami Zagłady byli Polacy?

Zofia Waślicka-Żmijewska

Szczegółowe badania kryjówek pozwalają dowiedzieć się czegoś, czego nie wiemy z dokumentów z czasów okupacji?

N.R.: Archiwa nie są nam w stanie powiedzieć wszystkiego. Weźmy przypadek wspomnianego dębu Józef. Jedyny zapis archiwalny na jego temat pochodził z zeznań Juliana Pelca, dziennikarza PAP, z 1961 roku. Nam udało się wprowadzić do wnętrza drzewa kamerę endoskopową, a następnie wejść do jego środka – śmiałkiem, który się tego podjął, był Rafał Żwirek. Znaleźliśmy tam 14 zamocowanych we wnętrzu pnia stopni, które zostały poddane analizie dendrochronologicznej. Każdą kryjówkę badaliśmy w podobny sposób z zespołem specjalistów z różnych dziedzin.

A.J.: Badania kryjówek odsłaniają też całą skomplikowaną sieć relacji społecznych, jaka tworzyła się wokół ukrywających się podczas okupacji Żydów. W dominujących narracjach o okupacji nacisk kładzie się na pomoc, jaką Polacy nieśli Żydom. Tymczasem kryjówki pokazują też historie rodzin, które próbowały przetrwać samodzielnie – jak rodzina Stermerów ukrywająca się w jaskiniach Werteba i Ozierna. Z kolei w przypadku kryjówek, które były zależne od relacji społecznych na zewnątrz, mamy zarówno doświadczenia pomagania, jak i denuncjacji. Historia kryjówek pokazuje, co znaczyło być Żydem po tak zwanej aryjskiej stronie w okupowanej Polsce, w całej złożoności tego doświadczenia.

Marzyński: Więcej Polaków wydawało Żydów, niż ratowało

N.R.: Rodzina Stermerów wróciła po wojnie do Ukrainy, do jaskiń znajdujących się w obwodzie tarnopolskim. Mówili, że przyjechali podziękować jaskini. Nie swoim sąsiadom, tylko samej jaskini.

A.J.: Wracając jeszcze do głównego wątku: bliskie mi jest podejście, jakie zostało wyłożone w artykule Środowiskowa historia Zagłady, gdzie proponuje się badanie Zagłady przez szukanie jej śladów środowiskowych. W momencie, gdy odchodzą ostatni świadkowie, stają się one coraz ważniejsze. Bardzo wiele śladów zachowało się w glebie, architekturze, w żywej wegetacji – ci nieludzcy świadkowie też potrafią nam wiele powiedzieć.

Historie kryjówek są pamiętane przez ludzi, którzy żyją dziś w ich okolicy, czy zostały zapomniane, wyparte? Prowadząc badania, spotkałyście się z oporem miejscowych społeczności?

A.J.: Nie, nie spotkałyśmy się z oporem. Co mnie w ogóle nie zdziwiło, bo często pracuję w małych miasteczkach i opór napotykam bardzo rzadko. Pamięć lokalna oczywiście trwa, historie są w niej jakoś zapisane, choć nie zawsze dokładnie, ze wszystkimi szczegółami.

Wróćmy znów do drzewa Józef. Lokalna społeczność przechowała pamięć, że w tym drzewie ukrywało się – wersje się różnią – dwóch lub trzech braci, na których mówiono Hymi. Miejscowi byli przekonani, że to było ich nazwisko. My wiedziałyśmy, że to nie może być żydowskie nazwisko. To był przydomek tych braci, od imienia ich ojca, który miał na imię Nachymie. Naprawdę nazywali się Denholz. Nie dowiedzielibyśmy się, jakie było ich prawdziwe nazwisko, gdybyśmy nie spotkali małżeństwa Salamonów, nauczycieli z Cieszyny, którzy badali historię lokalnej szkoły i w ten sposób dotarli do właściwych danych tych braci.

W wielu miejscach można też się spotkać ze swoistymi gestami upamiętniania. Rodzina, która mieszka dziś w domu w Żółkwi, gdzie w czasie wojny mieściła się kryjówka, zachowała tę kryjówkę pod domem. Nie naruszyła jej konstrukcji, zachowała też prowadzący do niej właz. Pani Iryna, właścicielka domu, przeczytała dzienniki ukrywającej się w nim Klary Kramer i miała okazję spotkać ją osobiście. Ona pisała o małym otworze w ścianie, przez który do kryjówki docierało powietrze i przez które widziała rosnące w ogródku aksamitki. Pani Iryna do dziś sadzi je u siebie w ogródku. Interpretuję to jako bardzo drobny, performatywny gest upamiętnienia.

N.R.: Ja też od dawna pracuję w małych miasteczkach, zajmowałam się między innymi badaniem historii sztetli, pracą z ośrodkiem Brama Grodzka w Lublinie czy Brama Cukermana, badaniem lokalnych historii sztetli, w tym restytucji mienia żydowskiego, kondycji architektonicznej synagog i domów przedpogrzebowych, ale również historii lokalnych pogromów czy krwawej karty żołnierzy wyklętych w małych miastach. Mam wrażenie, co pokazał projekt Nomadyczne Archiwum Sztetla, że jeśli wnosi się rzetelną wiedzę, jeśli nasze działania są na tyle otwarte, że choć możemy się nie zgadzać, to chcemy działać z trudną przeszłością, to oporu nie ma.

Forecki: Nasze mienie „pożydowskie”

Lokalne społeczności były pomocne? Spotykałyście się z reakcją typu: „to ciekawy projekt, warto go wspomóc”? 

N.R.: Tak, zwłaszcza ze strony lokalnych domów kultury. Bardzo pomogło też Centrum Historii Miejskiej we Lwowie. Praca z Sofią Dyak, Tarasem Nazarukiem, Maryaną Mazurak była nieoceniona. Wymiana zachodzi tu w obie strony. Jeśli znajdziemy coś w archiwach, wysyłamy to lokalnym ośrodkom kultury albo aktywistom miejskim. Wszystkie badania (w tym skany 3D kryjówek) robione przy okazji wystawy będą udostępniane na otwartych licencjach, dzielimy się ich wynikami z lokalnymi społecznościami, trafią one do speleologów z Barszczewa i lwowskiego konserwatora.

Wiele przypadków na wystawie pochodzi z terenów Ukrainy. Skąd ten kierunek badań?

N.R.: Mnie i kuratorom Stachowi Rukszy i Kubie Szrederowi od początku (projekt złożyliśmy wspólnie na konkurs architektoniczny Biennale w Wenecji w 2020 roku) zależało na zbadaniu kryjówek w Ukrainie, w tym jaskiń Werteba i Ozerna. Cały wyjazd okazał się logistycznie skomplikowany. Gdy razem z byłą dyrektorką Zachęty Hanną Wróblewską – bo ten projekt nie powstałby bez jej wsparcia i zaufania – rozmawialiśmy, jak to ogarnąć, uznaliśmy, że Ukraina musi być ważnym partnerem przy realizacji projektu. Szczególnie Centrum Historii Miejskiej we Lwowie z Sofią Dyak i Tarasem Nazarukiem.

Najważniejszym impulsem było więc zbadanie historii kryjówki, którą całkowicie zapewniła natura. Ale też lwowskiej kanalizacji, gdzie ukrywali się Żydzi w czasie wojny. Dzięki ukraińskim kontaktom trafiały do nas kolejne historie – na przykład Taras zwrócił naszą uwagę na historię domu w Żółkwi.

A.J.: W ostatniej sali wystawy znajduje się mapa przedstawiająca miejsca, które zbadaliśmy, i dziesiątki kropek, które je otaczają. Te kropki to niegdysiejsze miejsca koncentracji ludności żydowskiej. Miejsca, które pojawiają się na wystawie, znajdują się mniej więcej na środku tego morza. W każdej z tych innych kropeczek mogły być podobne kryjówki – tylko nam się nie udało ich znaleźć. I na ślady wielu pewnie już nikt nigdy nie trafi.

J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu

Wystawa otwiera się w momencie, gdy w Ukrainie trwa wojna, wciąż mamy kryzys humanitarny przy polsko-białoruskiej granicy, gdzie uchodźcy próbują przetrwać w lasach. Jak te konteksty wpłynęły na kształt wystawy?

N.R.: Bardzo mocno, często w zupełnie nieoczekiwany sposób. Weźmy przykład służącej Żydom jako kryjówka kanalizacji miejskiej we Lwowie. Robiliśmy tam badania geodezyjne razem z Przemkiem Kluźniakiem z Architube. Włazy do kilku kanałów odsłoniła nam grupa Urban Explorers – prawdziwi pionierzy, jeśli chodzi o eksplorowanie architektury na granicy widoczności, na poboczu legalności. Oni teraz przygotowywali kanały jako kryjówkę dla ludności cywilnej Lwowa. W pewnym momencie usunęli swoją stronę internetową, bo najpewniej padli ofiarą cyberataku i chcieli uchronić się przed wykorzystaniem tych danych przez wroga.

Wspaniała archeolożka i historyczka Ania Tyczka znalazła w kanałach materialne ślady bytności ukrywającej się tam rodziny Chigerów – latarkę, butelkę i figurkę baranka. Mamy je na wystawie. Trafiły do nas kilka dni przed wernisażem, w samochodzie, który wracał do Warszawy po tym, jak Bartek Buk zawiózł leki z Polski do Tarnopola. Nasi współpracownicy z Ukrainy, osoby, które pomagały robić odlewy, speleolodzy, z którymi badaliśmy jaskinie, i wszyscy inni mężczyźni z uwagi na wojenny zakaz opuszczania kraju nie mogli przyjechać na otwarcie wystawy.

A.J.: Wystawa mówi o konkretnym doświadczeniu historycznym: o Żydach ukrywających się w trakcie drugiej wojny światowej. Ale oczywiście cały czas towarzyszyła nam myśl, że ludzie muszą się ukrywać także w różnych innych kontekstach. Gdy zaczynaliśmy pracę nad wystawą, głównym kontekstem był kryzys migracyjny i sytuacja na granicy polsko-białoruskiej – nie spodziewaliśmy się, że wojna w Ukrainie doda do tego tak ponury, aktualny kontekst.

Wystawa powstawała dość długo, wojna wybuchła, gdy wiele rzeczy było już gotowych. Zdecydowaliśmy się jednak poruszyć ten współczesny kontekst w towarzyszącym wystawie programie publicznym. Wspólnie też podjęliśmy decyzję, by wszystkie podpisy na wystawie były nie tylko w języku polskim i angielskim, ale też ukraińskim.

W Ukrainie trwa kolejny Majdan, tym razem ogólnonarodowy [rozmowa]

N.R.: Wcześniej razem z Justyną Koszarską-Szulc robiłyśmy wystawę Obcy w domu w Muzeum Polin, w rocznicę marca ’68. I tak jak wtedy, teraz też mieliśmy poczucie, że to jest nasza artystyczna, kuratorska powinność, by nawiązać do tego, co się aktualnie dzieje.

Na wystawie obok dokumentacji kryjówek i związanych z nimi artefaktów przedstawiacie rzeźby będące wariacjami na temat fragmentów badanych przez was obiektów. Jaką rolę odgrywają w porządku wystawy?

N.R.: Od początku zakładałam, że będziemy chcieli w ten sposób przedstawić ślad trudno dostępnych miejsc pamięci. Te rzeźby to odlewy fragmentów kryjówek: wejścia pod podłogę w Żółkwi, kamienia z kanalizacji we Lwowie, żarna z jaskini Ozerna czy fragmentu grobu-bunkra na cmentarzu żydowskim w Warszawie. Były robione wspólnie z Agą Szreder, Rafałem Żwirkiem i Oleksijem Konoshenko. Zostały pokryte srebrem o najwyższej próbie przygotowanym przez Piotra Pelca z Pracowni Konserwacji Zabytków we Wrocławiu. Idea wywyższenia w ten sposób brudnej, prowizorycznej, często niewidocznej architektury też jest bardzo ważna.

Rzeźby są zrobione w kontrze do myślenia o monumentach. Nie wybudujemy monumentalnego pomnika w domu prywatnym w Żółkwi albo w drzewie Józef. Choć chcemy upamiętnić jedną kryjówkę: grobowiec-bunkier na cmentarzu na Okopowej. Przebadaliśmy go dokładnie z archeologiem Szymonem Lenarczykiem. Chcemy teraz zabezpieczyć to miejsce, stworzyć z niego stanowisko archeologiczne, bardziej „mapę pamięci” niż monument. Abraham Carmi, który ukrywał się w tym miejscu, ma chyba 96 lat, dziś mieszka w Izraelu i zależy mu na skromnym upamiętnieniu.

Zachowane wejście do kryjówki w domu prywatnym w Żółkwi, Ukraina. Fot. Natalia Romik

A.J.: Kryjówki konstruowano tak, by były jak najtrudniej dostępne i jak najgorzej widoczne. Osrebrzanie odlewów fragmentów kryjówek jest nie tylko sposobem wyniesienia ich, ale także uczynienia widocznymi. Tak by osoby, które nigdy nie dotrą do faktycznych miejsc, gdzie ukrywali się Żydzi, miały szansę je zobaczyć, by coś po nich pozostało.

N.R.: Rzeźby są też hołdem dla ludzi, którzy tworzyli tę prowizoryczną architekturę, często za pomocą najprostszych narzędzi, pod osłoną nocy, w lęku przed sąsiadami. Traktuję je jako pomniki Holokaustu, który miał miejsce w małych miasteczkach i wsiach, jako pomniki antywojenne, sprzeciwiające się nie tylko tamtej, ale też obecnej wojnie.

Czy wystawa ma być też ingerencją w polską politykę pamięci? Jaką postawiłyście sobie tutaj stawkę?

A.J.: Jak już mówiłyśmy, historia kryjówek doskonale pokazuje skomplikowanie żydowskich losów po tak zwanej aryjskiej stronie w trakcie wojny, co już samo w sobie komplikuje uproszczone narracje polityki historycznej.

Historia Zagłady jest też w Polsce opowiadana głównie przez pryzmat obozów zagłady. Tymczasem Holokaust w Polsce był też w olbrzymiej mierze zagładą od kul. Ludzie ginęli nie tylko zwożeni pociągami do obozów, ale także w małych miasteczkach, na oczach swoich sąsiadów, w biały dzień. Albo byli wywożeni do lasu, zabijani na miejscu, gdzie do dziś leżą. To jest historia, której jako społeczeństwo ciągle sobie do końca nie opowiedzieliśmy. Pamięta ją wielu naszych dziadków, ale jest ona opowiadana niechętnie. My pokazujemy, że gdy ludzie kryli się w piwnicy, ich sąsiedzi, często przyjaciele, a nawet rodzina byli prowadzeni na cmentarz główną uliczką miasteczka i rozstrzeliwani na miejscu.

Rzeczpospolita Kowalskich, czyli wszechobecni Sprawiedliwi

N.R.: W Polsce ciągle w różnych konfiguracjach opowiadany jest dyskurs Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Mamy Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Ulmów w Markowej. Temat przedstawiany jest głównie od strony polskiej, a historia ukrywania się, sytuacja ukrywających się Żydów, są często pomijane. Chciałyśmy się zmierzyć z tym tematem.

A.J.: I przenieść akcent z pomagających na tych, którzy próbowali przetrwać.

N.R.: To nie jest wystawa o pomagających ani o szmalcownikach, ale o architekturze, która to przetrwanie umożliwiała.

*
Wystawę Kryjówki. Architektura przetrwania można oglądać w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki do 17 lipca 2022 roku.

**
Natalia Romik jest doktorką architektury (Bartlett School of Architecture w University College London), aktualnie realizuje projekt postdoktorancki przy wsparciu Fondation pour la Mémoire de la Shoah w Paryżu. Kuratorka, artystka, badaczka Zagłady.

Aleksandra Janus jest doktorką antropologii, badaczką, kuratorką projektów kulturalnych, wiceprezeską Fundacji Zapomniane. Poza swoją pracą akademicką skoncentrowaną wokół badania Zagłady jest także dyrektorką Centrum Cyfrowego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij