Kraj

Wyjęci spod prawa [rozmowa z Jackiem Leociakiem]

Sprawa uchodźców jest dla władz darem niebios. Pomaga w robieniu czegoś, nad czym trudzą się już sześć lat: na tworzeniu nowej polskiej tożsamości, zlepionej z narodowo-katolickich fantazmatów. 60 procent ludzi aprobuje to, co się dzieje na granicy. To jest dramat. To jest większościowe poparcie dla wyjęcia pewnej grupy ludzi spod prawa. Z Jackiem Leociakiem rozmawiają Zofia Waślicka-Żmijewska i Artur Żmijewski.

Zofia Waślicka-Żmijewska i Artur Żmijewski: Jak byś opowiedział o tym, co się dziś w Polsce nazywa kryzysem migracyjnym?

Jacek Leociak: Powiedziałbym, że to, co się dzisiaj dzieje z uchodźcami, co jest skutkiem brutalności tego rządu, jest dla mnie coraz bardziej przerażające. Uświadamiam sobie powtarzalność mechanizmów historii i nie mogę się oderwać od mojej kompetencji historycznej.

Chcemy, żebyś skorzystał ze swojej kompetencji historycznej, by opowiedzieć, jakie mechanizmy z czasu Zagłady powtarzają się dziś na granicy z Białorusią.

To jest dla mnie niebywale bolesne doświadczenie. Od ponad ćwierć wieku krążę wokół Zagłady, czytam, zastanawiam się, jak to było możliwe, jak sprawnie to było przeprowadzone, jak te wszystkie operacyjne działania, to modus operandi, posunięcia administracyjne doprowadziły do śmieci milionów ludzi. Teraz to wszystko mam za oknem.

Chodzi o to, że u ludzi obecnej władzy mamy do czynienia z tym, co Władysław Sadurski nazwał „mentalnością faszystowską”. Oni przecież doszli do władzy, uruchamiając klasyczny dyskurs sanitarno-epidemiologiczny stosowany przez nazistów: Żydzi – wszy – tyfus plamisty. A dziś: uchodźcy – zarazki – choroby. W nazistowskim dyskursie Żydzi byli odpornymi nosicielami zarazków, oni nie chorowali, oni tylko roznosili choroby. Podobnie w słynnym wystąpieniu Kaczyńskiego z października 2015 roku: uchodźcy przynoszą zarazki, na które sami są odporni. Trudno wskazać bardziej dosłowny styk tych dwóch języków wykluczenia.

Inwigilacja? Złodziejstwo? Krew na granicy? Nikogo to już nie rusza

Mamy do czynienia ze zmasowaną akcją wielu instytucji państwowych, których celem jest wyjęcie pewnej kategorii ludzi spod prawa. Z perspektywy prawnej zachowanie polskiej straży granicznej wobec uchodźców jest naruszeniem konwencji międzynarodowych, a rozkazy wyszły od najwyższych szczebli władzy. To jest bardzo przemyślana i z premedytacją przeprowadzana akcja wyłączenia pewnej grupy ludzi z czegoś, co można nazwać horyzontem odpowiedzialności moralnej. Uczynienia z nich elementu obcego, wrogiego, zagrażającego. I znów, to jest absolutnie klasyczny element nazistowskiego dyskursu.

Ci ludzie są nie tylko obcy, ale też zgodnie z przekazem partii to „zboczeńcy, zoofile, narkomani i potencjalni terroryści”.

Tak. Temat uchodźców właściwie nie pojawiał się w dyskursie politycznym od 2015 roku. Pojawił się znów jakieś dwa miesiące temu. Ale ten mechanizm wyłączenia z obszaru odpowiedzialności moralnej przerabiamy od dawna, przede wszystkim, jeśli chodzi o stosunek do środowisk LGBT. To jest klasyczny mechanizm budowania wroga w celu dokonania konsolidacji tożsamościowej jednolitego etnicznego narodu, któremu to, co jest obce, zagraża z racji tego, że jest obce. Zostaje więc wyrzucone na zewnątrz.

Bezpośrednim zapleczem kontekstowym tego zjawiska jest profilowanie obrazu Żyda w dyskursie nazistowskim. I teraz, uwaga! To jest bardzo ważne. W nazistowskim dyskursie obcy i zagrażający Żyd jest sprowadzony do poziomu zagrożenia sanitarno-epidemiologicznego. Himmler w przemówieniu do wyższych dowódców SS z 24 kwietnia 1943 mówił, że „antysemityzm to przecież to samo co akcja odwszenia. Polowanie na wszy to nie kwestia ideologii, lecz sprawa czystości”. Zatem problem żydowski to był problem higieny i na takim poziomie należało ten problem rozwiązać. Ale żeby dokonać takiego wyrzucenia człowieka poza obszar odpowiedzialności moralnej, musiało się zdarzyć dwa tysiące lat chrześcijańskiej katechezy. To tam są korzenie stopniowego wyłączania Żydów z obszaru nie tylko odpowiedzialności moralnej, ale w ogóle z obszaru ludzkiego.

Etyka czy moralność?

Już na samym początku chrześcijaństwa Żydzi stali się negatywem człowieka. Byli antychrystami – byli przede wszystkim bogobójcami. Później XII, XIII wiek to jest kwestia rozpowszechniania prowadzących do pogromów legend o mordach rytualnych i profanowaniu hostii. Setki lat katechezy przygotowały ramy mentalne do tego, żeby w pole powszechnej uwagi wszedł inny dyskurs. Nie religijny, bo nazizm nie jest dyskursem religijnym. Nazizm jest dyskursem darwinowskim, rasowym, ale zadziałał tak skutecznie, bo padł na dobrze przygotowany grunt.

Odważyłbym się stwierdzić, że bez tej europejskiej chrześcijańskiej cywilizacji opartej na nauczaniu pogardy wobec Żydów nie byłby możliwy rasistowski dyskurs nazistowski i wyrzucenie Żydów poza obszar tego, co ludzkie. A w konsekwencji ludobójstwo nie było postrzegane jako ludobójstwo, tylko działanie deratyzacyjne.

Higieniczne.

Uchodźców na granicy białoruskiej nikt aktywnie nie morduje i nie wsadza do komór gazowych. Natomiast na poziomie dyskursu publicznego, uruchomionego przez najwyższe czynniki państwowe: premiera, koordynatora służb specjalnych, ministra obrony narodowej i innych, dokonuje się coś podobnego do dawnego wyrzucania Żydów poza obszar odpowiedzialności moralnej. My mamy teraz traktować uchodźców, zgodnie z oficjalnym dyskursem, jako nie-ludzi. Bo tam się bardzo rzadko mówi o tym, że to są ludzie. Oni są elementem, są urzeczowieni. Nie widzi się, że to jest dziecko, kobieta, mężczyzna, człowiek. Nie. To są elementy wojny hybrydowej. Odebrana jest im jakakolwiek sprawczość. Oni są bezwolnym przedmiotem gry państw. W dodatku przedmiotem, który zagraża naszemu polskiemu dobrostanowi, zagraża granicom, zagraża spójności państwa. Na tyle im zagraża, że podjęto najbardziej radykalne środki od 1989 roku. Ogłoszono stan wyjątkowy na wybranym obszarze. Nigdy czegoś takiego jeszcze nie było, ale przecież ci właśnie nie-ludzie to jest absolutnie radykalne zagrożenie dla państwa.

Na granicy państw wydzielono zakazaną strefę – między Polską a Białorusią, stworzono w istocie rzeczy getto otoczone drutem kolczastym. W którym nikt nikogo nie zabija, ale ludzie nie mają tam jedzenia, wody, ciepłych ubrań na zmianę, schronienia, nadziei, więc giną.

Właśnie, to bardzo ważne. Ja zacząłem od góry, od tego dehumanizującego dyskursu, który powoduje, że uchodźca przestaje być człowiekiem. Przerażające jest to, że ten mechanizm się powtarza, że jest łatwy do uruchomienia i niesamowicie skuteczny. Widziałem badania sondażowe sprzed paru dni, z których wynika, że 60 procent ludzi w Polsce uważa, że postępowanie rządu wobec uchodźców jest właściwe. Więc zdecydowana większość społeczeństwa popiera to, co się dzieje. Popiera wyjęcie tych ludzi spod prawa, wyjęcie ich spod wspólnej odpowiedzialności moralnej.

Teraz o getcie. Getto jest przykładem wyłączenia pewnej zadekretowanej przestrzeni z continuum przestrzennego, np. miasta. Istotna jest tutaj ta ustawa o stanie wyjątkowym. To jest bardzo ważne. Można zdefiniować getto jako totalitarną przestrzeń zadekretowaną, usankcjonowaną prawnie. Przy granicy białoruskiej mamy podobną sytuację. To jest przestrzeń zadekretowana, wyłączona ze świata, który rozciąga się tuż poza jej granicami. Mało tego, to jest przestrzeń wewnętrznie skomplikowana, tak jak getto warszawskie było przestrzenią wewnętrznie skomplikowaną, na różne sposoby poprzegradzaną, meandryczną, wyizolowaną.

Ta zona stanu wyjątkowego kojarzy mi się ze „strefą interesów obozu”, która istniała wokół Auschwitz. To była strefa szerokości kilkudziesięciu kilometrów, kontrolowana całkowicie przez służby obozowe. Ta strefa służyła też oczywiście ukryciu tego, co działo się w samym obozie.

Z Brzezinki wysiedlono mieszkańców, ale zachowano ich domy – w czerwonym i w białym domku – powstały pierwsze komory gazowe.

Obszar stanu wyjątkowego wydaje mi się być czymś podobnym – obszarem interesów państwa.

Wydaje mi się, że klucz agambenowski w tej sytuacji jest bardzo przydatny. Choćby pojęcie stanu wyjątkowego, który zmienia sytuację prawa w państwie. Najkrócej mówiąc, według Agambena stan wyjątkowy charakteryzuje się nieograniczoną władzą, to znaczy, że cały obowiązujący dotąd porządek prawny zostaje zawieszony. Prawo całkowicie ustępuje tu państwu, suwerenowi. Znamienne, że Agamben pisał swoją książkę w czasie tak zwanej wojny z terroryzmem, która była odpowiedzią Stanów Zjednoczonych na ataki z 11 września 2001 roku (Stan wyjątkowy wydany został w 2003 roku).

Tu jest nawet pewne odwrócenie prawa. Jeden z mieszkańców tej strefy napisał, że stan wyjątkowy zmienił sytuację w taki sposób, że dawniej za nieudzielenie pomocy groziły trzy lata więzienia. A teraz kara grozi za udzielenie pomocy.

No więc to jest sytuacja odwrócenia – stan wyjątkowy zawiesza dotychczasowe reguły prawne, również moralne, np. postawy wobec cierpienia innych ludzi.

Drugi element agambenowski jest taki, że właśnie ci ludzie, którzy są przedmiotem stanu wyjątkowego, są jednocześnie przyczyną całego zamieszania – chociaż są pozbawieni sprawczości, podmiotowości i człowieczeństwa. Mówi się o nich właśnie jako o „elemencie wojny hybrydowej”. W pewnym sensie są tymi, których Agamben nazwał „homo sacer”. Ów święty człowiek jest osobą umieszczoną jednocześnie poza prawem ludzkim i boskim, poza nomos i poza physis. Sytuując się w przestrzeni wyznaczonej przez możliwość bycia zabitym i niemożliwość bycia złożonym w ofierze, homo sacer jest człowiekiem, którego tożsamość ogołocono ze wszelkich ludzkich cech i zredukowano wyłącznie do nagiego, a więc zagrożonego śmiercią życia — jak komentuje to pojęcie Marcin Bogusławski. W tej perspektywie uchodźcy to jest po prostu mierzwa, są wyjęci spod prawa, wyrzuceni na śmietnik.

Kurkiewicz: Zbrodnie polskiego przygranicza

czytaj także

W takim obszarze sytuują się uchodźcy z perspektywy dyskursu władzy. Oni, tak jak śmieci, przeszkadzają, zanieczyszczają, powodują zagrożenie epidemiologiczne. A śmieci trzeba usuwać. Taki język władzy i rządowych mediów pociąga za sobą szczególny typ działań.

Getto to rzeczywiście dobra analogia. Getto jest przestrzenią wyłączoną, wciśniętą między obszary, które można by nazwać stroną aryjską. Po stronie aryjskiej toczy się normalne życie. Normalne w cudzysłowie, jeśli odnosimy się do okupacji, bo jednak aryjska Warszawa nie była normalnym miastem, była okupowana. Ale Żydzi, patrząc na nią z wysokich pięter lub przechodząc przez most nad Chłodną, postrzegali ją jako miejsce normalnego życia.

Myślę, że perspektywa uchodźców jest bardzo podobna. Oni w ogóle nie widzą tego normalnego świata, bo są wrzuceni do lasu, otoczeni strażą, ale ci, co zdołali się przedrzeć i wyjść na ulicę jakiegoś miasta, widzą sklepy, ludzi chodzących po ulicy. Dla mnie to jest echo relacji z getta, to zdziwienie, że tu się żyje normalnie, że ludzi nikt nie łapie, że sklepy są pełne jedzenia itd. Tak sobie wyobrażam ich percepcję świata poza ziemią niczyją, gdzie zostali wtłoczeni, i uznałbym to za kolejną analogię do getta.

Inna analogia jest taka, że topografia getta jest zadekretowana z góry. To nie jest obszar, który uchodźcy obrali sobie na miejsce osiedlenia. Oni tam zostali wtłoczeni nakazem administracyjnym. Ich los, ich życie absolutnie zależy od woli tych, którzy ich do lasu wtłoczyli i tam trzymają. Podobnie w getcie – los jego mieszkańców był absolutnie zależny od tych, którzy to getto stworzyli. I oni mogli albo dostarczyć jedzenie do getta, albo nie. Mamy przykłady różnych okresów administrowania gettem. Był taki etap polityki wobec Żydów, żeby ich jednak karmić, nie zamęczyć ich głodem, bo pracują dla armii. To była perspektywa Wehrmachtu i administracji cywilnej. Perspektywa SS była stricte ideologiczna: trzeba ich na tym obszarze przetrzymać do czasu, gdy będzie można przetransportować ich do obozów i zabić. Więc nie ma sensu ich karmić. Nawet te zdjęcia, które się przedostają z obszaru stanu wyjątkowego, są tak emblematyczne, że tylko ślepy nie zauważy analogii do ikonografii getta warszawskiego i Holokaustu w ogóle. Mała dziewczynka otoczona przez umundurowanych strażników granicznych, ludzie ukrywający się w lesie, przerażeni, zrozpaczeni. Uderzająco bolesne jest to osuwanie się tego w przeszłość.

Gdy się widzi te tabliczki na obrzeżach obszaru stanu wyjątkowego, z napisem „Obszar objęty stanem wyjątkowym”, to ludziom się to kojarzy z tablicami na obrzeżach getta warszawskiego: „Obszar zagrożony tyfusem”. Czy to są kalki językowe?

Tak, to są kalki językowe. To są także kalki administracyjno-urzędniczych zachowań: skoro była decyzja, że trzeba pewien teren zamknąć i przekształcić w getto, to pojawiły się dwujęzyczne tabliczki z napisem „Obszar zagrożony tyfusem” lub „Obszar zagrożony epidemią”, po polsku i po niemiecku. To była administracyjna decyzja mająca na celu zaznaczenie granic tego obszaru w realnej przestrzeni wtedy, kiedy nie był jeszcze ogrodzony. Obsesyjnie to podkreślam, bo wydaje mi się to bardzo ważne, że to podobieństwo dotyczy również podobieństw mechanizmów biurokratycznych. Tak samo jak wtedy tu są urzędy, instytucje, które dostają polecenie i ktoś musi przygotować te tabliczki, ktoś je musi rozwiesić.

Ktoś tego pilnuje, są patrole, restrykcje.

Dla mnie to jest właśnie niebywałe, że mamy analogię w całym znaczeniu tego słowa. Są często takie głosy, że tego, co się dzieje, nie można porównywać do faszyzmu, bo to zbyt mocne porównanie. Rzeczywiście, nikt nie strzela do uchodźców, nikt ich nie gazuje. Nie chodzi o to, że to jest to samo. Chodzi o uderzające podobieństwo działań, także administracyjnych. Największym zagrożeniem dzisiaj jest powielenie się tej historycznej dynamiki. Przecież wtedy działania nie zatrzymały się na tabliczkach z napisem „Seuchensperrgebiet” („Obszar zagrożony tyfusem”). To szło dalej. Przerażające jest, że to się dzieje przy aprobacie większości polskiego społeczeństwa.

Jak rozumiesz tę aprobatę? Czy ludzie rozumieją, co się dzieje na granicy?

A czy ci wszyscy ludzie w 1935 czy 1936 roku rozumieli, co się dzieje? Pamiętajcie, że po pierwszej wojnie światowej w Niemczech nie było silnego antysemityzmu. Znacznie większym antysemityzmem odznaczała się wtedy Francja. Niemiecki eliminacyjny antysemityzm został wygenerowany przez uruchomienie genialnej maszynki propagandowej.

W 1933 roku, kiedy Hitler doszedł do władzy, naziści chcieli wypróbować nośność haseł antysemickich i zrobili dzień bojkotu sklepów żydowskich. Ale to było fiasko, bo nie było żadnego masowego poparcia. Bojkot się nie udał, reakcja Niemców była powściągliwa, pełna zdziwienia. Ale już pięć lat później, w 1938 roku podczas Nocy Kryształowej płonęły synagogi i żydowskie sklepy, ludzie ginęli, sypało się szkło, a około 30 tysięcy Żydów znalazło się w istniejących już wtedy obozach koncentracyjnych.

Pytanie o to, co w Polsce ludzie teraz myślą, jest za wczesne – nic nie myślą, jest jedna wielka bezmyślność. Aprobata dla działań władzy może wypływać z dwóch źródeł. Nawet jeśli mamy wiele uwag do rządu PiS, to jeśli chodzi o granice – jak to ujął Morawiecki: „o święte polskie granice” – to musimy być razem. Na tej nucie bardzo łatwo zagrać. To utożsamienie się z interesem ochrony całości państwa, a termin „narodowy” nie ma wyraźnie nacjonalistycznego wydźwięku. Nasza granica jest zagrożona, Łukaszenka Polskę napada.

Zalewają nas migranci, blisko polskich granic stacjonują rosyjskie i białoruskie wojska.

To wszystko jest budowane na lęku, a ten lęk znajduje dobrych adresatów. I nie trzeba być zdeklarowanym faszystą czy nawoływać do przemocy wobec uchodźców. Wystarczy być dobrym Polakiem, prawda? Wystarczy troszczyć się o państwo, a o granice dbać musimy. W dodatku nasza granica jest granicą Unii, a jej naruszenie to rzecz naprawdę niebezpieczna. Więc to może być jedna ze strategii racjonalizacji zgody na to, co się dzieje w strefie przygranicznej.

Obcy w naszym kraju. Gniew, żal i strach podlaskiego pogranicza

Genialnym posunięciem jest stan wyjątkowy i zamknięcie zdarzeń w strefie niedostępnej dla dziennikarzy i dla osób postronnych. To jest genialne, ponieważ – wracając do metafory getta – gdy jest mur, to przez niego nic już nie widać. Wiemy, że coś tam się dzieje, ale mamy własne życiowe problemy, jest inflacja, drożyzna, ogólnie sytuacja jest niespokojna.

Ten typ racjonalizacji jest też podobny do końca lat 30. Rozniecenie postawy godnościowej i szalone nakręcenie poczucia, że jesteśmy atakowani właśnie dlatego, że jesteśmy dumnym krajem. Jesteśmy dobrzy i musimy stawić czoła tym, którzy mówią, że jesteśmy źli. Podobnie jak w relacjach polsko-żydowskich. Atakowani są wszyscy ci, którzy odbierają nam nimb niepokalanej ofiary, zwłaszcza jeśli oskarżają o współsprawstwo w Zagładzie. Ci, którzy popierają tę politykę, robią to nie dlatego, że popierają PiS. Znacznie więcej osób popiera zachowanie władz wobec tego, co się dzieje na granicy, niż zagłosowałoby na PiS. 60 procent jest zadowolonych z działań władz, a tylko niecałe 40 zagłosowałoby na PiS. Tak że to są ludzie, którzy chcą bronić kraju przed zagrożeniem. I dali się przekonać, że uchodźcy są zagrożeniem dla naszego kraju. Nie wiedzą, że to my jesteśmy zagrożeniem dla nich.

Są też takie perwersyjne opowieści, że uchodźcy wcale nie zamarzają, że dostają jedzenie od strony białoruskiej, że dzieci nie pogubiły butów, tylko ich rodzice im je zdjęli, żeby wyżebrać litość itp.

Wiarygodność relacji o sytuacji, w jakiej znaleźli się uchodźcy, jest podważana. To jest równoczesne z wiarą w nieprawdziwe informacje, że ci ludzie mają co jeść, że państwo polskie ich chroni i opiekuje się nimi. Tylko że służby tego państwa wywożą ludzi do lasu i tam porzucają. Ci ludzie nie są bezpieczni i co gorsza, umierają.

To właśnie Prawo i Sprawiedliwość jest cywilizacją śmierci

Na szczęście są ludzie, którzy się temu sprzeciwiają. Nie tylko protestując na ulicach, bo są też tacy, którzy tam jadą i chodzą w nocy po lesie, dają uchodźcom jedzenie, ciepłą herbatę, lekarstwa. Przeciwstawiają się w sposób konkretny, radykalny i spektakularny. Dramat polega na tym, że mogą być za to ścigani i traktowani jak przestępcy.

Nawet ratując, nie mogą tych ludzi naprawdę uratować. Mogą ich ogrzać, nakarmić, dać ubrania. Straż graniczna, która powinna ich ulokować w specjalnym ośrodku i rozpocząć procedurę nadania statusu uchodźcy, wywozi złapanych uchodźców z powrotem do lasu.

Mam nadzieję, że polskie władze doczekają się oskarżenia o łamanie konkretnych przepisów prawa międzynarodowego przed międzynarodowym sądem karnym.

Co sądzisz o mentalności ludzi władzy, którzy są autorami tej sytuacji? Był taki termin „mentalność eliminacyjna”, czyli taki całościowy sposób postrzegania świata, w którym zrównana z innymi poglądami była zgoda na fizyczną eliminację „innego”. Czy Jarosław Kaczyński, nazywając uchodźców zagrożeniem epidemicznym, nie zdaje sobie sprawy, że to jest tragicznie się kojarząca kalka językowa? A może ci ludzie zdają sobie z tego sprawę i właśnie dlatego odwołują się do takich porównań?

No więc to jest wielkie pytanie, bo my nie wiemy, co oni mają w głowach. Możemy jedynie interpretować ich wypowiedzi i zachowania. Nie wiem, co myśli Kaczyński, nie wiem, czy absolutnie cynicznie manipuluje, czy też wierzy w to, co mówi.

Ale ostatnio uderzył mnie pewien ton w tym dyskursie. Bo mamy do czynienia z dramatycznym podobieństwem, czy nawet z recydywą dyskursu nazistowskiego. Ale jest nowy element. Chodzi mi o niedawną wypowiedź premiera Morawieckiego, który implicite powołał się na świętego Tomasza z Akwinu i na sformułowaną przez niego koncepcję ordo caritatis. To wprowadza zupełnie inny typ języka, nie sanitarno-epidemiologiczny, nie wojna hybrydowa czy polityka. To język Kościoła.

Język kościelny zawsze istniał w wypowiedziach ludzi PiS-u, ale miał raczej funkcję ozdobną, ornamentalną. Tutaj pojęcie ordo caritatis zostało użyte w sensie stricte politycznym.

Ordo caritatis to jest porządek miłości. Odwołuje się bezpośrednio do miłości bliźniego. Święty Tomasz mówił, że skoro trzeba kochać każdego bliźniego, co jest jednak niewykonalne, trzeba wprowadzić ordo caritatis, czyli porządek tego kochania. Najbardziej kocha się najbliższych sobie, później tych mniej miłych sercu itd. No bo jednak pewne kręgi bliźnich są od nas bardziej oddalone. To jest przecież obiektywne i w kontekście ewangelicznym nie popełniamy grzechu.

Górczyńska z Grupy Granica: Pojechaliśmy udzielać pomocy prawnej, a musimy ratować zdrowie i życie

Morawiecki powtórzył to za swoim wodzem, który w 2015 roku, też w kontekście uchodźców, przywołał pojęcie ordo caritatis, podczas wystąpienia w sejmie. No więc nasi bliźni, uchodźcy, którzy są na ziemi niczyjej, nie mieszczą się w PiS-owskim ordo caritatis. Dochodzimy z drugiej strony do tego, co mówiłem na początku, czyli do wyrzucenia ich z obszaru odpowiedzialności moralnej. Użycie przez Morawieckiego języka Kościoła, a nie języka polityki, jest reakcją na to, że Kościół wreszcie zaczyna zajmować krytyczne stanowisko wobec sytuacji uchodźców na granicy. Na przykład prymas Polak powiedział, że rozumie konieczność obrony granic, ale to nie usprawiedliwia braku pomocy ludziom na granicy. To jest coś nowego, takiego zachowania Kościoła nie było, gdy trwała nagonka na środowiska LGBT w Polsce. Stąd zmiana języka Morawieckiego, jakby chciał odpowiedzieć: stosujemy się do przykazania miłości bliźniego, ale ludzie na granicy są już poza naszym ordo caritatis.

Wracając do pytania o mentalność premiera Morawieckiego, nie mam wątpliwości, że posługuje się tym terminem absolutnie instrumentalnie i nie kieruje się zestawem wartości chrześcijańskich. Na pytanie o mentalność członków władz, odpowiedziałbym, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy nie kierują się żadnym systemem wartości. Czy to będzie chrześcijański system wartości, czy to będzie system świeckiego humanizmu, czy to będzie Jean Paul Sartre, czy personalizm chrześcijański Mouniera itp. Mamy do czynienia z ludźmi, którzy są skoncentrowani na utrzymaniu władzy i pragmatycznie skupieni na tym celu. Sprawa uchodźców jest dla nich darem niebios. Pomaga w robieniu czegoś, nad czym trudzą się już sześć długich lat: na tworzeniu nowej polskiej tożsamości, zlepionej z narodowo-katolickich fantazmatów. Większość przedstawicieli suwerena zatrzymuje się na poziomie tych fantazmatów i poza nie nosa nie wyściubia. Przecież królową Polski jest Maryja, a królem Polski Jezus. Niestety doktryna katolicka jest rozumiana w sposób uproszczony, katecheza stępia rewolucyjność przykazania miłości bliźniego. Bo realny bliźni to jest właśnie obcy – radykalnie inny, niepojęty. Jak w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. To właśnie on, który sam jest obcy, jest gościem w tym kraju, pomaga pobitemu człowiekowi.

Suweren nie docieka, wydaje się zadowolony, gdy mu się mówi, że rząd broni go przed terrorystami, przed ludźmi, którzy nie akceptują praw kraju, do którego uciekają. A skoro władza widzi skuteczność swojego języka, to kontynuuje ten sposób mówienia.

O Podlasie upomina się historia i banalna geografia

Mogę zrobić odniesienie do lat 30. Wielkim pytaniem dotyczącym tamtego okresu jest to, czy antysemityzm był wtedy w Polsce wyłącznie antysemityzmem ekonomicznym? Czy też miał w sobie dynamikę, która go mogła doprowadzić do takich postaw antysemickich, które nazywamy antysemityzmem eliminacyjnym, a które zaistniały w nazistowskich Niemczech. Uważam, że miał taką dynamikę. Przedwojenni antysemici twierdzili, że Żydzi roznoszą zarazki, są zarobaczeni. A skoro są zarazki i robaki, to potrzebna jest higiena, która to wszystko oczyści.

Pamiętam taki tekst z 1938 roku z „Falangi”, autorem był Witold Jocz. Opisywał ulicę Nalewki w Warszawie w metaforyce robactwa, zarazków, brudu, wszystko tam jest „zaplute, zażydzone, parszywe”. I radził, żeby „otoczyć Nalewki wysokim murem”. On to postulował na dwa lata przed zamknięciem getta przez Niemców. Jeśli facet pisał to w trzydziestym ósmym roku, to jak rozwinęłaby się jego dynamika ideowa? A teraz polski rząd chce budować mur na granicy białoruskiej. Za 1,6 miliarda złotych! Uzasadniając to potrzebą trwałego rozwiązania problemu.

Ostatecznego rozwiązania kwestii uchodźczej?

Nie może być tak, że ciągle ktoś przechodzi przez granicę i ciągle jest odsyłany i znów wraca. Trzeba to trwale rozwiązać. I stąd ten mur – nowoczesny, wyposażony w czujniki, kamery, elektronikę. Inteligentny mur, który nas ochroni przed „innym”. Drut żyletkowy, patrole, to są nędzne półśrodki. Ale ten mur nas ochroni, osłoni, ocali.

A jednak są takie miejsca, gdzie nie da się zbudować muru, na przykład rzeki graniczne, zbiorniki wodne: jezioro Szlamy, Wiązowiec, Kanał Augustowski, rzeka Wołkuszanka, rzeka Świsłocz, Narew, Bug. Ciekawe, jak będzie wyglądał mur na Bugu …

Zawsze były takie miejsca. I to jest właśnie ta rozpacz dyktatora, autokraty, wodza, któremu rzeczywistość nie poddaje się w stu procentach. Zawsze coś się wymknie: jakaś rzeka, jakaś szczelina. W getcie warszawskim niektóre ulice miały rynsztoki. I trzeba było zrobić w murze niewielkie nisze przepuszczające ścieki z tego rynsztoka. Później przez te szczeliny przedostawały się dzieciaki szmuglujące żywność. Zawsze zostają jakieś szczeliny, pęknięcia. Rzeczywistość jest nie do opanowania.

W kontrze do tego chaosu rzeczywistości pojawia się intencja totalnego uporządkowania, opanowania, zatkania wszystkich szczelin. Projekt ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej przedstawiony na konferencji w Wansee zakładał eksterminację 11 milionów Żydów. Niemcy zliczyli wszystkich Żydów żyjących w Europie, nie tylko w krajach przez nich okupowanych. I później Eichmann, kiedy uciekł do Argentyny, opowiadał innym esesmanom, że największy niedosyt w jego hitlerowskiej przygodzie to że nie zdołał tych 11 milionów Żydów posłać na śmierć. To był człowiek prawdziwie ideowy.

Nie wiem, jak bardzo ideowi są przedstawiciele naszej władzy, nie wiem, jaki sobie zakładają cel. Raczej nie chcą zabijać tych uchodźców z lasu. Mamy do czynienia z czymś innym. W lesie umierają ludzie, którzy nie są ofiarami bezpośredniej eksterminacji. W ich przypadku możemy mówić o eksterminacji pośredniej. W czasach Zagłady eksterminacja pośrednia to był czas getta, czyli śmierć spowodowana głodem, nieludzkimi warunkami higienicznymi, chorobami zakaźnymi itp. W historiografii Holokaustu nazywa się to właśnie eksterminacją pośrednią. I to są czynniki, które powodują śmierć uchodźców na granicy: choroby, zimno, głód. Mamy listopad – temperatury blisko czy poniżej zera. Ludzie, którzy zarządzają tym „kryzysem”, muszą być świadomi konsekwencji takich warunków dla przeżywalności uchodźców. Strażnicy, policja nie strzelają do ludzi, ale nie dopuszczając medyków, nie dopuszczając pomocy humanitarnej, powodują taką sytuację – i to jest to sprawstwo pośrednie – że doprowadzają do śmierci tych ludzi.

Co byś powiedział o straży granicznej? O egzekutorach tego rządowego „prawa”? A w istocie bezprawia.

Czytałem reportaż w „Gazecie Wyborczej” o obszarze przygranicznym i o ludziach tam mieszkających. Był tam bardzo ciekawy wątek, który kolejny raz przywołuje analogię sytuacji Holokaustu. Tam są strażnicy, którzy pracują w tym rejonie od lat. Są znani mieszkańcom, mieszkańcy ich lubią. Opowiadają reporterowi, że to fajni chłopcy, ten Wojtek, Stasiek, że oni pomagają w różnych sytuacjach, starszej pani narąbią drzewa. Ale następuje takie przejście: „Ja nie mogę uwierzyć, że oni coś takiego robią”. To trudne do uwierzenia, że Wojtek, Stasiek wywożą dzieci do lasu. To oczywiście przypomina świadectwa dotyczące tzw. zwykłych ludzi, którzy byli wplątani w machinę Zagłady. Oni też uważali się – i byli uważani – za zwykłych ludzi, a nie za morderców. W tym reportażu było wyrażone absolutnie szczere zdziwienie: to jest po prostu niemożliwe, że ten fajny chłopak robi tak nieludzkie rzeczy. Więc jesteśmy w sytuacji, która przypomina tamte sytuacje. Owszem, ktoś wydaje rozkazy, ale ktoś inny te rozkazy wykonuje – i robią to zwykli ludzie, nie patologiczne jednostki, psychopaci, ale normalni ludzie. I to wywołuje niedowierzanie.

Postulat numer jeden to „zero śmierci na granicach”. I za to odpowiada państwo

A nawet zaprzeczanie rzeczywistości. Ludzie mówią: „To na pewno się nie dzieje, my tych chłopców, tych strażników znamy”. Pojawia się dojmujące uczucie odrealnienia – to jeszcze jedna zbieżność w odbiorze sytuacji na granicy dziś i tej doświadczanej kiedyś przez świadków katastrofy w getcie warszawskim.

Tak, to jest zawieszenie prawdopodobieństwa. Tak było wtedy i tak jest dziś. I pojawia się pytanie, czy można odmówić wykonania rozkazu? Czy można powiedzieć: „Nie wywiozę tego dziecka do lasu. Uważam, że to jest złe”. Podczas Zagłady niewykonanie rozkazu uczestnictwa w grupie rozstrzeliwującej nie miało poważnych konsekwencji. Pisze o tym Christopher Browning w swojej głośnej książce Zwykli ludzie. 101 Policyjny Batalion Rezerwy i „ostateczne rozwiązanie” w Polsce. W tym batalionie dwunastu Niemców zwróciło się do dowódcy o odsunięcie ich od akcji. Była to masakra w Józefowie Biłgorajskim, w lipcu 1942 roku członkowie batalionu rozstrzelali tam blisko 1500 Żydów. Ci, którzy nie chcieli zabijać, zostali przydzieleni do służby przy nadzorowaniu transportów. Nic im się nie stało. I tutaj też mamy analogię. Niewykonanie rozkazu nawet dziś wydaje się nam rzeczą niemożliwą, ponieważ zostaliśmy ukształtowani przez procesy zbrodniarzy nazistowskich. Czy byłby to proces załogi Auschwitz, czy procesy dotyczące Treblinki, wszyscy oskarżeni opierali swoją obronę na tym, że musieli wykonać rozkaz. Bo gdyby go nie wykonali, toby zostali zabici. To nieprawda, ale ona utrwaliła się w potocznej świadomości. A teraz być może sprzyja szukaniu alibi dla uczestnictwa służb mundurowych w przestępczych działaniach na granicy.

Grupy pomocowe, działające na rzecz uchodźców, zwracają uwagę, że straż graniczna się radykalizuje, że jest coraz bardziej okrutna w egzekwowaniu dyrektyw władzy centralnej.

Radykalizacja jest elementem oswojenia się z przemocą. I świadectwem tego, że przemoc jest aprobowana jako działanie zalecane przez zwierzchników. To nie ja jestem okrutny – ja po prostu zachowuję się tak, jak oczekują przełożeni. Udział w pushbacku jest po prostu procedurą przewidzianą prawem, a nie dowodem mojej skrajnej demoralizacji. Zwierzchnicy oczekują ode mnie takich zachowań. I to jest spirala upadku w otchłań, braku empatii, obojętności wobec krzywdy czy śmierci innego. I tu jest bardzo trudne pytanie: jak to się będzie rozwijać u nas?

Ta sytuacja jest inna od sytuacji Żydów, ponieważ oni byli zdefiniowani rasowo, etnicznie. A dziś w Polsce mamy do czynienia z ludźmi, którzy uciekli z różnych krajów, różnie wyglądają, mają różny background kulturowy, mówią różnymi językami. Więc teraz musi nastąpić ich ujednolicenie – sprowadzenie tej zróżnicowanej etnicznie i kulturowo grupy – do kategorii uchodźcy, imigranta, któremu nic się nie należy. Nie ma nawet prawa do własnego życia.

Niewątpliwie w dyskursie politycznym wymazuje się ich różnorodność, bo tak jest łatwiej konstruować obraz zagrażającego nam osobnika. Ale jeżeli byśmy podkreślali, że to są ludzie z różnych stron świata, z różnych krajów, o różnym wykształceniu, to może osłabiłaby się ta podstawowa propagandowa teza, że oni są elementami wojny hybrydowej, które nam zagrażają.

Wiele osób, opisując to, co się dzieje na granicy, używa słowa „ludobójstwo”.

Zaprotestowałbym przeciwko używaniu słowa „ludobójstwo” wobec sytuacji na granicy, ponieważ mamy inne określenie prawne, które lepiej do tej sytuacji pasuje. Mianowicie „zbrodnia przeciwko ludzkości”.

Według Rzymskiego Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego zbrodnia przeciwko ludzkości oznacza jeden z wymienionych tam czynów, popełnionych w ramach rozległego lub systematycznego, świadomego ataku skierowanego przeciw ludności cywilnej. Wymienione czyny to między innymi: deportacja lub przymusowe przemieszczenie ludności oraz prześladowanie jakiejkolwiek możliwej do zidentyfikowania grupy lub zbiorowości z powodów politycznych, rasowych, narodowych, etnicznych, kulturowych, religijnych lub płci. Innymi słowy, zbrodnią przeciwko ludzkości może być celowe i dotkliwe, sprzeczne z prawem międzynarodowym pozbawienie podstawowych praw jakiejkolwiek grupy lub wspólnoty z powodu jej tożsamości. Zbrodnia przeciwko ludzkości nie musi polegać na zabijaniu. Zbrodnią przeciwko ludzkości mogą być np. działania puszczonej w ruch państwowej machiny propagandowej w marcu 1968 roku i prześladowania Żydów, które trwały w Polsce do 1970 roku.

To, co się dzieje na granicy, nie jest ludobójstwem, ale to, co tam się dzieje, może być kwalifikowane jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Rozległy, systematyczny, świadomy atak. Nie jestem prawnikiem, ale tak właśnie rozumiem tę definicję.

Czy nie czujesz się trochę jak Victor Klemperer, Żyd, który przetrwał wojnę w Niemczech i napisał książkę o języku Trzeciej Rzeszy, LTI. Notatnik filologa? Dzisiaj nowomowa kwitnie.

Victor Klemperer to za wysokie progi na moje nogi. Ale gdy patrzę, jak dziś powtarza się proces, który opisywałem w książkach o latach 30. i 40. zeszłego wieku, to mam niedobre przeczucia. Wszystko się powtarza, a ja to widzę. Uruchomiono mechanizm administracyjny, opisywany i przez Raula Hilberga, i w dziesiątkach książek innych autorów. Dramat polega na tym, że te działania mają duże poparcie społeczne. 60 procent ludzi aprobuje to, co się dzieje. To jest dramat, bo to nie jest jakaś grupka okupantów, która przyjechała i nas tu dręczy, a my wszyscy jesteśmy w podziemiu. To jest większościowe poparcie dla wyjęcia pewnej grupy ludzi spod prawa.

Jak się czujesz, gdy widzisz, że to się powtarza – te mechanizmy z przeszłości?

Ja się czuję bardzo źle, bo ja to wszystko widzę i ja się za to wstydzę. Widzę tę powtarzalność. Odwołam się do Kostka Geberta, który niedawno brał udział w odsłanianiu tablic w Ogrodzie Sprawiedliwych na Dzielnej. Ja prezentowałem tam sylwetkę Emanuela Ringelbluma, a on Antoninę Wyrzykowską, tę z Jedwabnego. I bardzo poruszająco opowiadał, jak Antonina Wyrzykowska ratowała Żydów, chowając ich pod podłogą. Przychodzili do niej żołnierze wyklęci i szukali tych Żydów. Ona mówiła, że już wszyscy uciekli, ale miała jeszcze jednego pod podłogą. Żołnierze wyklęci ją bili, miała całe ciało posiniaczone. I Gebert na koniec mówi: jestem pewien, że tam w Usnarzu Górnym czy gdzieś w innych miejscach przy granicy jest taka dzisiejsza Antonina Wyrzykowska, która uchodźców ukrywa pod podłogą swojego mieszkania. Ratuje ich, ukrywając przed tymi, którzy ich poszukują i chcą znów wywieźć do lasu. Gdyby jej nie było, to świat nie jest wart tego, żeby na nim żyć.

**
prof. dr hab. Jacek Leociak – historyk literatury, kierownik Zakładu Badań nad Literaturą Zagłady w Instytucie Badań Literackich PAN, członek założyciel Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, redaktor rocznika „Zagłada Żydów. Studia i Materiały”. Opublikował m.in.: Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście (wspólnie z Barbarą Engelking), Doświadczenia graniczne. Studia o dwudziestowiecznych formach reprezentacjiRatowanie. Opowieści Polaków i Żydów, Spojrzenia na warszawskie getto, Biografie ulic, Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie. Razem z Barbarą Engelking przygotował koncepcję galerii Zagłada w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij