Historia, Weekend

Platerówki: przemilczana historia żołnierek z armii Berlinga

Zapotrzebowanie dawno pokryte, a do Sielc wciąż przyjeżdżają nowe dziewczyny. Zygmunt Berling zapamięta to tak: „Nie widzieliśmy innej możliwości, jak odesłać te wszystkie dziewczęta do domów. Kiedy ogłoszono im decyzję, oświadczyły gremialnie, że nie wyjadą z obozu. Wybuchł bunt. Nie do pomyślenia była ewentualność użycia środków przymusu, byłem całkowicie bezradny. Dziewczęta płakały i nie ustępowały”.

„Pamięcią i obrazem przeszłości wciąż zarządzają przede wszystkim mężczyźni. Historia jest najbardziej zmaskulinizowaną dziedziną humanistyki. Kobiece doświadczenie się w niej po prostu nie mieści. Środowisko historyczne to jest wciąż klub facetów. Na szczęście kobiety zaczynają tworzyć własny” – te słowa prof. Dobrochny Kałwy przytacza w swojej książce Platerówki. Boże broń! Olga Wiechnik. To reportaż historyczny wydobywający z zapomnienia platerówki, czyli Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater, który powstał w ramach tworzonej od 1943 roku w ZSRR armii Berlinga. To kolejna pozycja, która upominając się o historię kobiet i odzierając ją ze stereotypów, przełamuje dominację „klubu facetów”. Publikujemy fragmenty książki.

Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu

Orzeł czy kura

Wieść o powstaniu Związku Patriotów Polskich niesie się do Maryńska, miasteczka z ulicami z drewna. Docierają tam również worki mąki, kaszy i cukru. Augustynowie dostają też torbę starych ubrań. Gienia idzie z nimi na bazar, wymienia na ziemniaki.

Wieść dociera do kołchozu, gdzie w ziemiance mieszka Ada, je do syta arbuzy i melony i próbuje przywyknąć. Na początku maja „kołchozowy dziadek”, jak Ada nazywa jednego ze starszych pracowników, Rosjanina, przynosi jej gazetę. Ada patrzy na pierwszą stronę i widzi polskie słowa, widzi orła, choć bez korony.

– To jest polskie godło! – woła podekscytowana.

– To jest kura – odpowiada zdziwiony dziadek. Ada tłumaczy, że to żadna kurica, że eto biełyj orioł. I zaczyna czytać: „Pod sztandarem biało-czerwonym, pod znakiem Orła Białego, w polskim mundurze, pod polską komendą, z polską pieśnią żołnierską na ustach pójdzie walczyć o Polskę wolną i niepodległą Polak, mieszkający w ZSRR”.

Osiemdziesiąt lat później Ada powie o [Wandzie] Wasilewskiej: „Ja dzięki niej żyję. Nie obchodzi mnie, czy spała ze Stalinem, czy nie spała, czy była taka, czy owaka. Ja dzięki niej wróciłam do domu”.

Ludowa historia Polki [rozmowa z Alicją Urbanik-Kopeć]

*
Żeby dostać się do Sielc, sto siedemdziesiąt pięć kilometrów na południowy wschód od Moskwy, znowu jadą tygodniami. Te, które dostały wezwania i przeszły przez komisję lekarską, mają łatwiej – dostają bilet i prowiant na drogę. Te, które do Sielc ruszają, nie czekając na wezwanie, muszą sobie radzić same. Wszystkie wysiadają wreszcie na malutkiej stacji Diwowo. Za dworzec służy stary drewniany wagon, na którym przybito tabliczkę z napisem po polsku i rosyjsku: „do Sielce 12 kilometrów”. W maju na dalekiej północy trwa jeszcze zima, niektóre z nich przyjeżdżają w grubych walonkach, więc tych dwanaście kilometrów przejdą już boso.

Jeszcze tylko przeprawa promem – potem wiele z nich będzie mówić, że Oka przypominała im Wisłę, ale przecież większość z nich Wisły nigdy nie widziała, to Oka jest teraz ich Wisłą. Jeszcze tylko krótki spacer w stronę sosnowego lasu. Na bramie obozu 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki widzą napis: „Witaj żołnierzu, wczorajszy tułaczu”. Dotarły.

Przed nimi jeszcze ostatnia przeszkoda – trzyosobowa komisja. Niezdolnych do służby wojskowej odsyła się do domu. Tylko że domu nikt z odsyłanych nie ma. Wszyscy więc zdrowi jak rydze, nikogo nic nie boli. Szum w sercu? To sosny! Ropiejące wrzody na całym ciele? Zagoją się! Że wychudzeni jak szkielety, ledwo nogami powłóczą? To zmęczenie po długiej podróży, wyśpią się, najedzą i będą jak nowi!

Chętnych jest za dużo, komisja się nie wyrabia – jej skład trzeba zwiększyć, wydłużyć czas pracy do szesnastu godzin na dobę. Wśród ochotników wielu jest starszych, niż przewidują instrukcje – wiek poborowych trzeba podnieść, decyduje komisja. Ale co z kobietami?

Pierwsze zarządzenie o poborze do tworzonego na terenie ZSRR polskiego wojska, wydane w kwietniu 1943 roku, przewidywało powołanie pięciuset kobiet. Nie przewidywało tworzenia osobnego kobiecego oddziału liniowego. Kobiety zdolne do służby wojskowej miały – jak u Andersa i w każdej innej armii w tej wojnie – zasilić służby pomocnicze albo dołączyć do męskich jednostek.

Wandalizm sufrażystek, czyli aktywizm działa

Ale zapotrzebowanie dawno pokryte, a do Sielc wciąż przyjeżdżają nowe dziewczyny. Zygmunt Berling zapamięta to tak: „Nie widzieliśmy innej możliwości, jak odesłać te wszystkie dziewczęta do domów. Kiedy ogłoszono im decyzję, oświadczyły gremialnie, że nie wyjadą z obozu. Wybuchł bunt. Nie do pomyślenia była ewentualność użycia środków przymusu, byłem całkowicie bezradny. Dziewczęta płakały i nie ustępowały”.

Obiecuje im pracę w fabrykach szyjących mundury dla wojska – nie wierzą. Przekonuje, że wojsko to nie miejsce dla kobiet, że mają szczęście, że już dla nich w nim miejsca zabrakło – nie słuchają. Mówią o tajdze, o łagrach, o kołchozach, że tam dały radę i tu też dadzą.

3 czerwca zapada decyzja dowództwa o utworzeniu nowej, pozaetatowej jednostki, której wielkość zaplanowano na sześćset dziewięćdziesiąt osób. Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater „zaczyna swe życie w pewnym chaosie”.

[…]

Nasz porucznik jest morowy, tylko trochę za surowy

– Im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w walce – słyszą nieustannie. I nieustannie czołgają się, padają, okopują, wstają, biegną, pokonują przeszkody. Szkolenie bojowe w batalionie kobiecym odbywa się według tego samego programu, co w jednostkach męskich. Innego programu po prostu nie ma – przecież tych kobiet miało tu nie być. Nowego programu nikt nie będzie dla nich przygotowywał. A szkolenie bojowe, „aby było efektywne, musi być prawdopodobne, a więc realizowane na granicy ryzyka, w warunkach maksymalnie zbliżonych do rzeczywistego pola walki, z pełną akustyczno-wizualną pozoracją”.

W sierpniu odbywają się pierwsze wspólne ćwiczenia całej dywizji, w których biorą udział dziewczyny z batalionu. Ruszają w nocy, pokonują pieszo w szybkim tempie 46 kilometrów. Ada zostaje przydzielona do desantu czołgowego. Przez jakiś czas biegnie razem z czołgiem, który ruszył do ataku, ale gdy ten przyspiesza, Ada zostaje w tyle, nie udaje jej się utrzymać tempa. Siada na polanie i zaczyna płakać. Po całym dniu manewrów czeka ją jeszcze powrót do obozu – kolejna noc w marszu.

Platerówki na ćwiczeniach wypadają bardzo dobrze. Ich dowódcy wydają się tym zdziwieni. Szczególnie dobre wyniki osiągają w strzelaniu. Po manewrach zapada decyzja o wysłaniu na front kompanii fizylierek, czyli uzbrojonych w karabiny piechurek wspierających wojska pancerne. Razem z 1 Dywizją Piechoty im. Tadeusza Kościuszki Sielce opuszcza 98 dziewczyn z pepeszami. Jest wśród nich Halina Mańkowska, która strzela najlepiej z całego batalionu. Pistolet maszynowy opracowany trzy lata wcześniej przez Gieorgija Szpagina jest udany, lekki i tani w produkcji. Gorzej, że celnie strzelać można z niego na odległość najwyżej stu metrów.

Jak kobiety uczyły się mówić [rozmowa z Olgą Wiechnik]

Wymarsz na front zaplanowano na 1 września. Berling ma obawy co do gotowości swoich żołnierzy, do zakończenia szkolenia zabrakło piętnastu dni, nie wszystko zdążyli przećwiczyć. Ale Stalin lubi grać nie tylko efektywnie, ale i efektownie. Nieważne, na jakim etapie jest szkolenie, ważne, że Polacy wyruszą do boju w rocznicę ataku Hitlera na Polskę.

„Większość od pierwszej chwili przyjęła wiadomość z entuzjazmem. Jednak część była zaskoczona, słyszało się głosy: »jedziemy nieprzygotowane, nas tam wybiją«. Przebijał strach przed frontem, przed wojną. W miarę zbliżania się terminu wyjazdu nastroje negatywne ustępowały ożywieniu. 27 sierpnia [podczas próbnego załadunku na stacji w Diwowie] nastrój był nadzwyczajny. Dziś nikt nie boi się wyjazdu na front”, raportuje zarządowi polityczno-wychowawczemu zastępczyni dowódcy batalionu.

*
Zanim wyruszy, generał Berling musi jeszcze przekazać swoje obowiązki. Ktoś musi przecież zarządzać sieleckim obozem, gdzie wciąż nowi rekruci formują się w kilkuosobowe drużyny, drużyny w plutony, plutony w kompanie, kompanie w bataliony, bataliony w pułki, pułki w dywizje, a dywizje w 1 Korpus Polskich Sił Zbrojnych. Na gospodarstwie zostać ma generał Karol Świerczewski. Berling go nie zna, ale wiele o nim słyszał.

Dunin: Moje siostry komunistki?

Urodzony na warszawskiej Woli jako jedno z siedmiorga dzieci Antoniny, robotnicy w fabryce platerów, zdążył skończyć dwie klasy szkoły powszechnej, zanim naukę czytania porzucić musiał na rzecz nauki tokarstwa, żeby towarzyszyć ojcu w pracy. Po wybuchu I wojny trafił do Rosji, a w Rosji do Armii Czerwonej. Podczas wojny polsko-bolszewickiej walczył w jej szeregach przeciwko polskiemu wojsku. Światową sławę przyniosła mu jednak Hiszpania – jako „generał Walter” walczył przeciwko generałowi Franco, stając się pierwowzorem jednej z postaci stworzonej przez jego znajomego z tych czasów, Ernesta Hemingwaya.

Do Sielc przyjeżdża zawiany. Berlinga to nie dziwi, pewnie w Moskwie pożegnano go serdecznie kilkoma toastami, myśli. Nie wie, że za Świerczewskim w Moskwie nikt nie będzie tęsknił. Sławny generał od dwóch lat szkoli rezerwę – odkąd z dowodzonej przez niego w bitwie nad Wiaźmą w listopadzie 1941 roku dziesięciotysięcznej dywizji przy życiu zostało pięciu żołnierzy, jego alkoholizm trudno było dłużej ignorować. Berling jest nieco rozczarowany stojącym przed nim „starszym panem z zadyszką, o wybitnie krótkiej szyi”. Powodów do rozczarowania będzie miał znacznie więcej. 46-letni „starszy pan” pracę zaczyna od napełnienia szklanek wódką.

– Na zdrowie – mówi do Berlinga i przechyla głowę w tył. Zawartość szklanki wlewa do ust, nie przełykając, jakby przelewał ją do innego naczynia. Słychać cichy bulgot.

„Takiej sztuki jeszcze nie widziałem. Czułem się zażenowany. I, prawdę powiedziawszy, nie byłem pewny czym. Czy tym, że nie miałem takiej wprawy jak on, czy tym, że on miał taką wprawę, jakiej nie miałem ja”, wspomni Berling po latach.

Podobnie swoje spotkanie ze Świerczewskim zapamięta Maria Berlingowa, która w czasie, gdy jej mąż buduje polskie wojsko, zachodzi w ciążę i kursuje między Moskwą (gdzie chodzi do lekarza) a Sielcami (gdzie obozowe obiady śmierdzą jej naftą i nie może nic przełknąć). Podczas jednego z tych kursów podwozi do Sielc Świerczewskiego, wracającego od żony w Moskwie.

– Jeszcze chwileczkę, pani Mario, stara tylko da mi śniadanie – mówi do Berlingowej. Po chwili pani Świerczewska przynosi szklankę wody, którą generał pije „w dość specyficzny sposób”. W drodze jest bardzo rozmowny, a Maria martwi się, że takim śniadaniem nie bardzo się najadł.

– Śniadanie zjadłem wcześniej. To była wódka – odpowiada bez skrępowania.

Przez pierwszych dziesięć dni – do wymarszu Berlinga na front – generała Świerczewskiego ani razu nie widziano w obozie trzeźwego. Ale cóż Berling może zrobić, nie zakaże przecież generałowi picia wódki na służbie. „W wojsku, jako jednej z najbardziej konserwatywnych instytucji na świecie, trudne i nowe idee wdrażają się opornie”, podsumowuje swoje rozmyślania.

Nasz porucznik to jest taki, powystraszał nam chłopaki

– Ze średnim wykształceniem wystąp! Ada robi krok do przodu.

Przed szereg wychodzi też Hanka.

Ada gimnazjum zdążyła ledwo zacząć, a Hanka tylko do niego zdać, ale to i tak dużo.

Dziewczyny, które nie poszły pod Lenino i zostały w Sielcach, szkolą się dalej. W batalionie brakuje nie tylko damskiej bielizny, brakuje przede wszystkim kadry. Zwłaszcza że nowych rekrutek cały czas przybywa. Po tym, jak 1 września ubyło 98 fizylierek, 30 września wszystkich kobiet w batalionie jest już 740, znacznie więcej, niż przewidziano.

Podczas zbiórek wybiera się kandydatki do szkoły podoficerskiej i do różnego rodzaju szkoleń specjalnych. Ada naukę w takiej szkole rozpoczęła jeszcze w lipcu – dwa miesiące i 560 godzin „lekcyjnych” później dostaje świadectwo i awans. Kapralka Mucha, przez koleżanki z drużyny nazywana Muszką, z topografii ma bdb, z gazoznawstwa db, a ze służby polowej dst. Z kawałka troczka od kalesonów naszywa na pagonach swoją pierwszą belkę.

Świt nowej Polski

Hanka też jest w szkole podoficerskiej, ale poza batalionem kobiecym, z samymi chłopakami. Dziewczyny z babbatu (tak babski batalion nazywają w Sielcach żołnierze) to tylko połowa wszystkich kobiet służących w formującej się właśnie 1 dywizji. Hankę przydzielono do pułku artylerii, na kursie łączności uczy się, jak rozwijać linię telefoniczną na czas.

Główna trudność polega na tym, że rozwija się ją z dwóch bębnów, a każdy waży po 16 kilo. Koledzy wieszają jej te bębny na szyi – jeden bęben z przodu, drugi na plecach, dla równowagi. Do tego drewniana obudowa telefonu. Tak obciążona wchodzi na drzewa i pokonuje przeszkody.

Olga Wiechnik. Fot. Filip Skrońc

Oprócz biegania z bębnem na plecach uczy się też elektro- i radiotechniki. A w soboty chodzi do dywizyjnego teatru albo na zabawę taneczną urządzaną na strzelnicy. Albo do kina – w ziemiance grają Rodzinę Oppenheimów, radziecki film o niemieckich bankierach nakręcony w 1939 roku.

Idzie z Jankiem Hasiukiem, po filmie Janek odprowadza ją do od działu. Obóz sielecki rozciąga się na kilku kilometrach sosnowego lasu, a Hance tak strasznie chce się sikać. Przy Janku wstydzi się pójść w krzaki, idą więc dalej. Janek szepcze jej coś do ucha, ona nie słucha, myśli tylko o jednym. W końcu nie wytrzymuje. W ciemnej ziemiance wkłada płaszcz i zdejmuje ubranie.

Mokre kalesony kładzie przy piecu. – Co tak śmierdzi? – pyta po chwili jeden z kolegów. Hanka milczy. Stu pięćdziesięciu mężczyzn w jednej ziemiance, i bez moich zasikanych spodni śmierdzi, myśli sobie na pocieszenie.

Dzieci urodzone z powodu wojny przestają być niewidoczne [rozmowa]

Sikanie to i tak najmniejszy problem. Prawdziwe wyzwanie jest wtedy, kiedy Hanka ma okres. Za pierwszym razem krew cieknie jej po nogach, aż do butów, wsiąka w spodnie. Wieczorem nie ma jak się umyć, musi czekać na poranną kąpiel w rzece.

W zimie jest trochę łatwiej – można się przynajmniej co jakiś czas śniegiem podetrzeć, to człowiek trochę mniej się lepi, trochę mniej śmierdzi. Na szczęście w jej oddziale jest dwóch Janów, Jan Lech i Jan Grom – to już starsi panowie, po trzydziestce, więc życie trochę znają. Podczas kolejnej miesiączki Hanka dostaje od nich podarte na kawałki prześcieradło.

**
Olga Wiechnik – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim i Polskiej Szkoły Reportażu. Dziennikarka i redaktorka, współpracuje z „Wysokimi Obcasami”, publikowała m.in. w „Przekroju”, „Malemenie”, „Twoim Stylu” i „Pani”. Autorka reportażu historycznego Posełki. Osiem pierwszych kobiet. Jej nowa książka, Platerówki? Boże broń!, ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij