Film, Weekend

Trup w oborniku i wieś, która odchodzi [Majmurek o „Tyle co nic”]

Wieś zbyt często przedstawiana jest przez polskich filmowców jako idylla, przestrzeń pozwalająca uciec od bolączek miejskiej cywilizacji, otwierająca na kontakt zarówno z naturą, jak i tradycją, z korzeniami, jakie utraciliśmy w wielkomiejskiej krzątaninie.

Twórcy Tyle co nic nie mogli sobie wymarzyć lepszej pory na premierę swojej produkcji. Obraz, pokazujący narastający gniew, desperację, zrezygnowanie i kryzys polskiej wsi, wchodzi na ekrany w momencie, gdy wraz z toczącymi się w całej Europie protestami rolniczymi te tematy wbijają się do głównego nurtu debaty publicznej.

Od rolniczego protestu zawiązuje się też akcja filmu. Grupa rolników z jednej wsi wysypuje gnój pod rezydencją mieszkającego w niej posła, który w kluczowym głosowaniu zagłosował sprzecznie z ich interesami. Gdy policja i odpowiednie służby przyjeżdżają posprzątać, znajdują ciało mężczyzny – miejscowego rolnika, który miał się nawet zjawić na proteście.

Fakty i mity na temat protestów rolników

Rusza śledztwo mające wyjaśnić, jak mężczyzna zginął i jak jego ciało znalazło się w oborniku. Denat miał sporo problemów, niedawno spalił się jego dom i dobytek życia. Pierwsza nasuwająca się hipoteza to samobójstwo. Nie można jednak wykluczyć żadnych opcji.

Obok policji prywatne śledztwo w tej sprawie prowadzi przyjaciel zmarłego, Jarek (Artur Paczesny). To on był jednym z liderów protestów pod domem posła. Jarek czuje się odpowiedzialny za swoją wiejską wspólnotę, aktywnie angażuje się w jej życie, nie tylko jeśli chodzi o interesy branżowe zamieszkujących ją rolników. Wspierał kolegę, który padł ofiarą pożaru, prowadzi zbiórkę, która ma umożliwić jego rodzinie stanięcie na nogi. Gdy cała wieś chce jak najszybciej zapomnieć o tragedii i wrócić do normalnego życia, on jako jedyny nie odpuszcza, pragnie dotrzeć do prawdy o tym, co się właściwie stało.

Reżyser i scenarzysta Grzegorz Dębowski próbuje łączyć w Tyle co nic dwie konwencje: z jednej strony thrillera opartego na figurze śledztwa, z drugiej strony kina społecznego. W jakimś sensie każdy śledczy działa podobnie jak badacz społeczny, zagląda pod powierzchnię, szuka mieszczących się pod społeczną fasadą ukrytych wzorów i mechanizmów, łączących i wyjaśniających pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia. Śledztwo Jarka, które prowadzi narracyjnie film, odkrywa społeczny pejzaż jego wsi, obnaża przed widzami rządzące nią struktury oficjalnej i nieoficjalnej władzy, mechanizmy społeczne i siły ekonomiczne, zakreślające ramy, w jakich poruszać się mogą jej mieszkańcy.

Bez sielanki, bez smarzowszczyzny

Dębowskiemu udaje się przy tym uniknąć dwóch pułapek, w jakie często wpadają polskie przedstawienia wsi na ekranie. Pierwsza to pułapka sielskiej romantyzacji. Wieś zbyt często przedstawiana jest przez polskich filmowców jako idylla, przestrzeń pozwalająca uciec od bolączek miejskiej cywilizacji, otwierająca na kontakt zarówno z naturą, jak i tradycją, z korzeniami, jakie utraciliśmy w wielkomiejskiej krzątaninie.

W Tyle co nic nie ma nic z tej wizji. Polska wieś nie jest w filmie miejscem, gdzie ktokolwiek przy zdrowych zmysłach chciałby uciekać. Obrazy przytłaczają posępną nijakością. Akcja rozgrywa się w porze, która równie dobrze może być późnym listopadem, jak i wczesnym marcem. Zarówno jesienią, która dawno wytraciła swoje kolory, ale nie chce przejść w białą zimę, jak i przedwiośniem, które nie chce jeszcze rozkwitnąć. W pejzażu dominują błoto, rachityczna, pożółkła trawa, nagie drzewa, przestrzenny chaos i powszechna brzydota.

„Wesele” Smarzowskiego: Polska jest garem, w którym kipi Obrzydliwość

Reżyser nie wpada przy tym w drugą pułapkę: nie maluje wsi wyłącznie jako przestrzeni patologii. W Tyle co nic znajdziemy wszystko to, co znamy z filmów Smarzowskiego – alkohol, codzienną przemoc, prymitywizm codziennego życia, pokrywający to wszystko sos brudnej, drobnej korupcji – inaczej jednak niż twórca Domu złego w swoich słabszych momentach, Dębowski nie szarżuje z podobnymi obrazami, nie upaja się pokazywaną przez siebie patologią.

Chłopi schodzą ze sceny

Śledztwo przybliża Jarka do prawdy o tym, co wydarzyło się z jego przyjacielem, odsłania kolejne warstwy zepsucia lokalnej społeczności. Ale stawką tego filmu jest coś więcej niż odkrycie prawdy o śmierci znalezionego w gnoju rolnika czy drobne i większe grzechy lokalnej społeczności. Tyle co nic stawia najbardziej fundamentalne pytanie dotyczące dziś polskiej wsi: o to, czy jest ona w stanie przetrwać w swojej obecnej, opartej na gospodarstwach rodzinnych, w dużej mierze ciągle chłopskiej formie, jaka ukształtowała się w wyniku powojennej reformy rolnej.

„Chłopi” i chłopi, czyli najsłabsza Gdynia od lat

To samo pytanie i związane z nim lęki towarzyszą dziś protestom rolników, w których nie chodzi przecież tylko o konkurencję z ukraińskim zbożem i polityką klimatyczną Unii Europejskiej, ale też o to, czy oswojona struktura polskiej wsi zdolna jest do utrzymania się w drugiej ćwierci XXI wieku.

W wielu miejscach, jak wiemy, ta forma już zaczęła zanikać. Wieś ulega procesom suburbanizacji, staje się miejscem, gdzie przenosi się produkcja przemysłowa, albo przestrzenią rekreacji i wypoczynku. Samo rolnictwo coraz bardziej zmienia się po prostu w biznes.

Tyle co nic nie daje wiele nadziei, że te procesy ominą społeczność pokazaną w filmie. Widzimy w nim wieś, która przeżywa głęboki egzystencjalny kryzys. Kolejne postaci, które spotyka Jarek, zastanawiają się, jak dalece trwanie na wsi ma sens, czy nie lepiej, póki jest okazja, sprzedać, co się posiada, i przenieść się do miasta. Jarek jest postacią głęboko przywiązaną do chłopskiego etosu, do tożsamości wsi jako miejsca, gdzie w rodzinnym gospodarstwie produkuje się żywność, ale jak sam odkrywa, jest w tym być może równie osamotniony co w determinacji do wyjaśnienia tego, jak właściwie zginął jego przyjaciel.

Dębowski portretuje to wszystko bez zbędnego sentymentalizmu. Nie stawia i nie broni w filmie tezy, że zmierzch wsi w jej obecnej formie jest czymś, czego należy żałować, nie wzywa, by zatrzymać ten proces. Stara się pokazać całą złożoność momentu, w którym polscy chłopi być może ostatecznie schodzą ze społecznej sceny.

Bohater, nie stereotyp

Nie za każdym razem się to do końca udaje. Próbując łączyć thriller z tematem społecznym, reżyser nie zawsze czuje gatunek, a przedstawiając diagnozę społeczną, zdarza się mu pójść na skróty i wykazać scenariuszowym lenistwem. Nie wiemy np., czego konkretnie dotyczy głosowanie, które uruchamia akcję z gnojem. Obraz problemów finansowych, z jakimi mierzą się Jarek i podobni mu rolnicy, tak że warto by było jakoś ukonkretnić. Mimo tych wszystkich wad film uznać należy za bardzo ciekawy debiut, który w obecnym kontekście szczególnie warto obejrzeć.

Twórcom udało się stworzyć obraz wiejskiego, chłopskiego bohatera, który nie jest ani stereotypem, ani ilustracją problemu społecznego czy politycznego, ale złożoną, pełnowymiarową, niejednoznaczną postacią. Wielka w tym zasługa wcielającego się w Jarka, zupełnie nieopatrzonego aktora Artura Paczesnego. Jego kreacja pozwala nie tylko przejść przez słabsze momenty filmu, ale też w pełni uwierzyć w bohatera, jego determinację, wewnętrzną godność, siłę i słabość. Paczesny wynosi film co najmniej o poziom wyżej, niż wskazywałby na to sam scenariusz.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij