Film

„Mare z Easttown”: krzywda dzieci pozostaje przezroczysta

Większość z nas uważa ten temat za fascynujący, ale jedynie w odniesieniu do dawnego dziecka, jakim byliśmy. Nie rozciągamy tej czułości na inne dzieci. Klara Cykorz rozmawia z Anną Krawczak o serialu „Mare z Easttown”. UWAGA, SPOILERY: rozmowa zdradza w szczegółach zakończenie serialu.

Fabuła właściwie sztampowa: mamy trupa, który jest oczywiście nastoletnią dziewczyną, i mamy graną przez Kate Winslet policjantkę, tytułową Mare. Mare jest w żałobie po synu, wychowuje kilkuletniego wnuka, wisi nad nią nierozwiązane śledztwo sprzed roku, nie wspominając o matce w kuchni i byłym mężu za płotem. Zamordowana Erin (Cailee Spaeny) była matką chłopca imieniem DJ i bratanicą, czy też kuzynką męża najlepszej przyjaciółki Mare, Lori (Julianne Nicholson) – bo każdy jest tutaj z kimś spokrewniony albo grał z kimś w piłkę, wszyscy się znają.

Mare matkuje całemu Easttown

Z odcinka na odcinek relacje pomiędzy postaciami w różnych konfiguracjach przyjacielskich i rodzinnych przegryzają się jak surówka, ta lokalność, przyjaźnie między kobietami, które trwają co najmniej od ogólniaka, relacje sąsiedzkie, życie nastolatków – zyskują swój ciężar.

Zabójcą musi być więc ktoś bliski, ale rozwiązanie jest wyjątkowo tragiczne: zabił dwunastoletni Ryan, kuzyn Erin, a zarazem syn Lori. I brat przyrodni małego DJ-a, którego ojcem okazuje się mąż Lori, chociaż Erin jako ojca wskazywała swojego byłego chłopaka ze szkoły, nastolatka mało sympatycznego, ale za to z troskliwymi rodzicami, którzy poważnie potraktowali rolę dziadków. Samo zabójstwo jest wynikiem nieszczęśliwego wypadku: Ryan chciał tylko pogrozić kuzynce ze strachu przed rozpadem rodziny, nie miał pojęcia, jak obsługiwać broń.

O rozwiązaniu zagadki i tym, co przychodzi później, rozmawiam z Anną Krawczak, badaczką, członkinią Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Uniwersytetu Warszawskiego.

Klara Cykorz: Po roku pandemicznego telewizyjnego przesytu przez kilka miesięcy nie było serialu, który oglądaliby „wszyscy”. Był Gambit królowej, potem może jeszcze Bridgertonowie, a później długo, długo nic. Aż pojawiła się Mare z Easttown, która budowała widownię z tygodnia na tydzień, staroświecko, trochę pocztą pantoflową.

Za oknem wiosna, bucha zieleń, znoszenie obostrzeń, a w telewizorze furorę robi jakaś szarzyzna z Pensylwanii. Nie ma majestatycznych klifów z Broadchurch ani obleśnego turpizmu Detektywa, nawet w wybitnej Happy Valley, której Mare jest chyba najbliższa pod względem stężenia ludzkich nieszczęść, była wszechobecna angielska cegła. A tu jest taka płaska amerykańska brzydota biedniejszych białych przedmieść, wzgórza, błoto i kable nad ulicami – i ludzie nie mogą się od tego oderwać. Chciałabym zapytać, co tobie się w tym serialu podobało – wiem, że śledziłaś go, przeklinając czas oczekiwania na kolejny odcinek.

Anna Krawczak: Od pewnego momentu najbardziej podobało mi się obserwowanie tego, co w tym serialu podoba się innym. Ludziom z szeroko rozumianej klasy średniej, z porządnymi kapitałami kulturowymi, z których większość ma doświadczenie terapii i skupienia na swojej biografii, ze szczególnym uwzględnieniem dzieciństwa. Analizujemy więc, jaki wpływ na nasze dzisiejsze życie i wybory miała obojętność naszego ojca wobec śmierci ukochanego kanarka i jakim świństwem było to, że babcia latami ignorowała dręczenie nas przez kuzyna, zmuszając, byśmy trzymali język za zębami.

Część z nas fantazjuje, że gdyby wtedy dorośli mieli większą wiedzę, wrażliwość, większy wgląd w świat emocji dzieci, mogliby nas uchronić przed wieloma ranami, które nieświadomie nam zadawali. A my dziś nie mielibyśmy tylu blizn otwierających się co jakiś czas.

Dziwny rok (seriale 2020)

Tymczasem mamy Mare z Easttown, gdzie ludzie dość jawnie robią dzieciom przerażające rzeczy i są w tym zdumiewająco bezrefleksyjni, ale w ogóle nie rozmawiamy o tym poziomie fabuły! Nie widzimy go, nie utożsamiamy się z nim. Rozmawiamy o świetnych wątkach feministycznych, o wątku kryminalnym, o przyjaźniach i tak dalej, i zgoda, to wszystko tam jest. Ale refleksji nad krzywdą dzieciństwa i jej skutkami nie ma, pozostaje ona przezroczysta i nieważna. Czyli większość z nas uważa ten temat za fascynujący, ale jedynie w odniesieniu do dawnego dziecka, jakim byliśmy. Nie rozciągamy tej czułości na inne dzieci.

Tutaj na pierwszym poziomie rozwiązania zagadki zostaje wykorzystany jeden z moich ulubionych kryminalnych chwytów – zabójstwo było nieszczęśliwym zbiegiem potwornych okoliczności. Ryan był brakującym elementem tematycznej układanki i od pewnego momentu podejrzewałam, że może okazać się kluczową postacią – cały serial jest oparty na relacjach rodziców i dzieci, matek i synów. Mare jest w żałobie po śmierci syna (i walczy o opiekę nad wnukiem); Erin osierociła rocznego DJ-a. Lori i jej dwunastoletni syn zabójca tę konstelację uzupełniają i Lori postanawia, że adoptuje małego DJ-a.

Najważniejsza emocjonalna konfrontacja finału odbywa się więc pomiędzy dwiema przyjaciółkami, kobietami pod pięćdziesiątkę, które znają się całe życie. Tym akurat byłam zachwycona i nie tylko ja – ogólna recepcja Mare jest taka, że to bardzo feministyczny serial. I wtedy pojawiasz się ty.

W scenie w samochodzie między Mare i Lori, kiedy ta druga zarzuca Mare „zniszczenie jej rodziny” poprzez nieustępliwość w ustaleniu sprawstwa jej syna (wsadziła jej męża za kraty, po co drążyła dalej?), Lori wchodzi w rolę Wielkiej Matki. Klucha w gardle, te sprawy. Ale Lori może być tą Wielką Matką wobec Ryana tylko dlatego, że ten żyje. Matka małego DJ-a nie żyje, więc o tę sprawiedliwość nikt nie może się upomnieć ani wygrać roli Wielkiej Matki wobec DJ-a.

Jest dla mnie zdumiewające żonglowanie tą rolą w sposób, który ciężar mistycznych emocji macierzyńskich rozpoznaje jedynie wobec osób żyjących i tylko w tej sytuacji dostrzega związane z nimi prawa dzieci. No więc DJ ma dokładnie takie samo prawo do życia w wiedzy, dlaczego został osierocony i co stało się jego mamie, jak Ryan do ochrony ze strony swojej matki.

Rozwiązanie zagadki kryminału wydaje się mieć co najmniej dwa poziomy krytycznego potencjału. Pierwszy to sama prawda o zabójstwie – krytyczne jest samo wyciągnięcie strasznej prawdy na światło dzienne. Drugi jest trudniejszy. To wszystko, co dzieje się później – czy prawda doprowadzi do jakiejś zmiany w funkcjonowaniu społeczności, w której różne czynniki doprowadziły do zbrodni, czy jednak pomimo tej prawdy status quo zostanie utrwalone?

Może bym jeszcze kupiła to wszystko, gdyby którykolwiek z bohaterów dysponował choćby taką podstawową refleksją, że ludzie robią sobie wzajemnie różne złe rzeczy i błądzą, ale umieją o tym rozmawiać, więc koszmarne konsekwencje tajemnic zostają wreszcie zastopowane. Niestety, ten serial jest dokładnie o braku wglądu i o skutkach, do jakich ten brak doprowadza.

Przyszłość zaprojektowana dla DJ-a wyglądała tak, że jego historia miała pozostać trwałą tajemnicą, podobnie jak trzymanie gęby na kłódkę wobec „sekretu Ryana”, czyli zabójstwa, miało być świadectwem miłości rodziców. W zasadzie widzimy tu przeplatające się sztafety: wszyscy mają trupy w szafie, obecność tych trupów niszczy im życie, niektórzy z bohaterów literalnie to życie z tego powodu tracą, ale wyciągniemy z tego taką lekcję, żeby nic nie zmieniać i dalej działać tak samo.

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Wskazanie dwunastoletniego sprawcy zostaje przez jego matkę nazwane zniszczeniem mu życia. W rzeczywistości jest tego życia uratowaniem: demaskacja odnosi dokładnie taki efekt, że szafa wreszcie zostaje opróżniona, a sztafeta może być przerwana. Ryan ma szansę wypowiedzieć SŁOWA i nie spędzić reszty swojego życia jako kolejny zakładnik kolejnej tajemnicy rodzinnej. Ale ten aspekt nie jest podkreślony w serialu, wcale.

I jest to dość paradoksalne na poziomie konstrukcji całej opowieści, tego, jak przeplatają się różne wątki i motywy. Wokół tego, że Mare po śmierci syna nie chce iść na terapię, zbudowana jest cała historia. Ten wątek terapeutyczny jest na tyle ważny, że odczułam jako dotkliwy brak to, że właściwie nie dowiadujemy się za dużo o przyszłym losie Ryana. Wiemy, że trafił do jakiejś placówki, ale ja chciałabym kontekstu, chciałabym poczuć, że dla historii także jego terapia jest ważna, że przyszłość dzieci jest tematem.

Ale chyba niestety nie jest, bo decyzja Lori o adopcji DJ-a jest przedstawiona jako niekontrowersyjna, albo inaczej: jest to kwestia kobiecego honoru, wzięcia odpowiedzialności za czyny męża i syna.

Formalną rodziną docelową dla DJ-a zostaje rodzina, w której przyrodni brat jest zarazem mordercą biologicznej matki, a matka zastępcza od miesięcy skutecznie mataczyła, aby zatrzeć tożsamość sprawców krzywdy biologicznej matki (kazirodztwo, pedofilia, wreszcie morderstwo).

Moja skromna uwaga jest taka: ja naprawdę rozumiem, że to Stany Zjednoczone, w których adopcja i piecza zastępcza nie doczekały się nigdy regulacji federalnych i które nie podpisały konwencji o prawach dziecka, ale co sobie właściwie myślał scenarzysta? Takie rzeczy nie przeszłyby nawet w Polsce, gdzie jednak uznaje się problematyczność wychowywania się w jednej rodzinie z mordercą czy mordercami matki dziecka.

A równolegle w serialu intensywnie toczy się wątek opieki nad wnuczkiem Mare – i tutaj uzależniona matka jednak nie zostaje uznana za matkę roku. No więc wydaje mi się, że model „matka jest uzależniona, ale dziecko jest w bezpiecznej relacji z babcią, prababcią, ciocią i dziadkiem” jest odrobinę mniej kontrowersyjny niż ten powyższy.

Do kogo należy rodzina i dlaczego do prawicy?

Tym bardziej że, jak już sobie powiedziałyśmy, losy Mare i Lori są losami równoległymi i ciągle ze sobą zestawianymi, na przykład poprzez to traumatyczne naznaczenie relacji z synem. To, że obie na końcu opowieści są opiekunkami małych chłopców, też jest takim podwojeniem, losy wnuczka Mare, Drew i małego DJ-a także już się wcześniej odbijały.

Wątek matki biologicznej Drew również jest fascynujący, ale też nie wybrzmiewa – i jeżeli w tym serialu pojawia się w ogóle jakakolwiek pozytywna, naprawdę pozytywna wariacja na temat biologiczności, to wtedy, kiedy matka Drew wyznaje w sądowym korytarzu, że nie jest w stanie zaopiekować się bezpiecznie synem. Jest to rodzaj podobnej ofiary do tej, którą złożyła Erin. Czy zostaje to skomentowane? Pociągnięte? Wygrane? Nie. Jest to po prostu zamknięcie wątku opieki nad Drew poprzez pokazanie, że Mare jest najlepszą opiekunką.

Dla mnie stanowi to kolejną warstwę rozczarowania, i chyba najbardziej gorzką. Kiedy wreszcie mamy pokazane biologiczne macierzyństwo jako zdolne do głębokiego wglądu, to po prostu tego nie zauważamy i zasuwamy ze scenariuszem dalej, w końcu serial musi się spiąć klamrą.

No i jest to trochę w tym biologicznym paradygmacie łatwiejsze, bo Mare jest po prostu babcią chłopca. Z DJ-em jest trudniej, bo okazuje się, że jego dziadkowie nie są jednak dziadkami biologicznymi.

Zauważmy, że kłamstwo Erin dotyczące tożsamości ojca DJ-a zupełnie nie było przypadkowe i dla ułatwienia ten wątek pojawia się w serialu dwa, jeśli nie trzy razy: Erin chce wyrwać DJ-a z kręgu własnego pokrewieństwa właśnie dlatego, że uważa je za toksyczne i krzywdzące. Świadomie wybiera dla syna nowy krąg krewniaczy – rodziców Dylana, istotnie przesympatycznych ludzi. Jest to jej ostatnia wola. Która zostaje całkowicie zignorowana przez scenarzystę, gdyż biologia über alles. „To jednak mój syn, zaopiekujesz się nim?”, mówi drżącym głosem mąż Lori. Wspaniale, ale jest to przede wszystkim syn Erin, która poświęciła ostatnie dwa lata właśnie temu, aby ta rodzina nie mogła na jej dziecku położyć łapy.

Uważaj na siebie, dziewczynko

To chyba dobrze pokazuje etyczny ciężar zagadki kryminalnej. Czyją krzywdę narracja traktuje priorytetowo? Czy pamięć o ofierze zostaje zachowana? W ostatnich latach odbyło się dużo dyskusji na temat przemocy wobec kobiet w popkulturze, w tym pisało się wiele o eksploatacyjnym obliczu kryminału, także tego „artystycznego”, z pewnymi ambicjami komentarza społecznego. Kluczowymi dla tej dyskusji, zajmującymi przeciwstawne pozycje serialami były Tajemnice Laketop, Upadek i Detektyw.

Ale ta refleksja nie obejmuje krzywdy dzieci, dziecięcy i nastoletni bohaterowie pozostają podporządkowani narracji dorosłych. Nauczyliśmy się krytykować obrazy poturbowanych nastoletnich dziewczyn – obraz trupa Erin został zauważony przez recenzentów jako seksistowska klisza – ale niekoniecznie się wsłuchiwać w ich historie i sprawstwo, jeśli tylko obok pojawia się osoba dorosła ze sprzecznymi interesami. Czy oglądałaś w ostatnim czasie coś – to mogą być seriale, mogą być filmy – które w twoim odczuciu traktują dziecięcych czy nastoletnich bohaterów w pełni podmiotowo?

Z pewnością Anne with an E (Ania, nie Anna), która oczywiście nie będzie już kontynuowana, nie doczekamy się czwartego sezonu. Obawiam się jednak, że jestem tak beznadziejną fanką tego serialu, że nie potrafię powiedzieć niczego, co nie byłoby laudacją. No ale jest jakoś ciekawe, że kiedy na warsztat zostaje wzięta klasyka i podejmuje się wobec niej wysiłek – ach, jak udany! – przepisania jej na nowo, z wybiciem dziewczyńskiego empowermentu, z pokazaniem dzieci jako bohaterów sprawczych, wrażliwych na niuanse (tożsamościowe, społeczne, etniczne) i umiejących być w tej wrażliwości kompetentnymi przewodnikami dla dorosłych, to co się dzieje? Serial „nie osiąga zakładanej oglądalności”.

**
Anna Krawczak – kulturoznawczyni, doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej; od 2008 roku związana ze Stowarzyszeniem na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji NASZ BOCIAN i jego była przewodnicząca. Członkini ESHRE, Fertility Europe i Interdyscyplinarnego Zespołu Badań nad Dzieciństwem Uniwersytetu Warszawskiego, w ramach którego prowadzi badania nad nowymi technologiami reprodukcyjnymi w perspektywie childhood studies. Autorka książki In vitro – bez strachu, bez ideologii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Klara Cykorz
Klara Cykorz
Kulturoznawczyni, krytyczka filmowa
Kulturoznawczyni, krytyczka filmowa. Laureatka Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2018). Na łamach „Dwutygodnika” prowadzi autorski cykl „Gadanie” poświęcony serialom telewizyjnym.
Zamknij