Czytaj dalej, Weekend

Mylimy związek z więzieniem, a miłość z posiadaniem. Dlatego nie wychodzą nam relacje

Czy trzeba cierpieć z miłości, by prawdziwie kochać? Czy w Szwecji kocha się łatwiej niż w Polsce? – Nie ma jednoznacznych odpowiedzi na te pytania. Ale faktem jest, że w społeczeństwie naznaczonym mesjanizmem i grzechem trudno czerpać radość z zakochania się i seksu – mówi nam Katarzyna Tubylewicz, autorka książki „Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy”.

Paulina Januszewska: Trzymam w ręku Szwedzką sztukę kochania, ale choć w tytule mamy Szwecję, książka ta całkiem sporo mówi o podejściu Polek i Polaków do miłości i seksualności. Czy z takim założeniem ją pani pisała?

Katarzyna Tubylewicz: Tak. Myślę, że wszystkie moje reportaże są jednocześnie opowieściami o Szwecji i lustrem, w którym mogą przejrzeć się Polacy. Ja też. Wprawdzie wyemigrowałam na Północ ponad 20 lat temu, ale przez cały ten czas miałam bliskie kontakty z Polską, więc mówię o sobie, że jestem kimś, kto utknął między dwiema kulturami – niby tak bliskimi geograficznie, a jednak całkowicie różnymi pod względem wyznawanych wartości, mentalności społecznej czy sposobów definiowania rodziny.

Takie stanie w rozkroku nie bywa uciążliwe?

Bywa, ale częściej okazuje się inspirujące, zwłaszcza gdy zrobi się krok w tył. Pozycja obserwatorki daje szeroką perspektywę, w której można zobaczyć więcej, ale, rzecz jasna, nie wszystko. Także dla mnie – osoby uznającej się za dojrzałą i jakoś ukształtowaną – ten proces odkrywania różnic i podobieństw trwa cały czas. Nadal zaskakuje mnie, jak na mój sposób postrzegania rzeczywistości wpłynęła Polska i w jakim stopniu zmieniła mnie, czy może nadal zmienia Szwecja. Możliwość korzystania z tych narzędzi porównawczych uważam za wielki przywilej, dzięki któremu mogę szukać odpowiedzi nawet na wielkie pytania, w tym: „czym jest miłość”?

Tubylewicz: Mam problem z hipokryzją [rozmowa]

W dobie kryzysów, pandemii itd. pisanie o miłości wydaje się trochę nie na miejscu, co sama przyznaje pani we wstępie do książki. A jednak Szwedzka sztuka kochania ukazała się w trakcie wojny w Ukrainie.

Mimo wszystko mam nadzieję, że we wstępie czuć też ironię, bo głęboko się nie zgadzam z tym, że miłość to temat błahy, nieważny społecznie, a także politycznie. Miłość i erotyka od zawsze mnie fascynowały na poziomie intelektualnym. Jednak, wychowując się w Polsce, słyszałam (może nie zawsze wprost), że to nie są istotne kwestie. Że ważniejsza jest jakaś wielka sprawa, naród, historia, wolność kraju. Tymczasem nasza intymność jest niesłychanie istotna, miłość to ważne doświadczenie egzystencjalne. Mimo to w Polsce to nie jest zawsze rozumiane, a jeśli taki temat podejmuje w dodatku kobieta, to wysoce prawdopodobne jest, że wyląduje na półce razem z harlequinami i tzw. prasą kobiecą. Długo więc czekałam na napisanie tej książki. Właściwie z tym zwlekałam.

Dlaczego?

Czułam, że najpierw powinnam zająć się czymś powszechnie uważanym za poważne. Pisałam więc wnikliwe socjologicznie reportaże i artykuły do „Polityki” czy „Gazety Wyborczej”. Pisanie książek o Szwecji zaczęłam od Moralistów traktujących między innymi o kryzysie uchodźczym 2015 roku. Przetłumaczyłam ze szwedzkiego sporo ważnych książek. Wierzyłam, że z takim dorobkiem mój głos zostanie teraz usłyszany, a książka o związkach i seksie nie będzie zepchnięta do lekceważąco traktowanej kategorii literatury dla pensjonarek.

I miałam rację. Moja książka jest traktowana poważnie. I słusznie, bo opowieść o ludzkiej intymności należy do tematów tak naprawdę podstawowych, od których zależy jakość naszego życia. Chęć kochania i bycia kochanym to jedno z podstawowych ludzkich pragnień – niezależnie od okoliczności. Ani wojna, ani pandemia nie są tu wyjątkiem. Ba, ludzie często w obliczu zagrożeń są gotowi kochać mocniej i odważniej, formalizować związki, a przy tym uprawiać dużo miłości, zdając sobie sprawę, że być może za chwilę nie będą mieć na to szansy.

Jednocześnie starałam się, by moją opowieść o różnorodnych perspektywach na relacje, miłość i seks moich bohaterów, czytało się przyjemnie, lekko i z radością. Ta książka ma dawać nadzieję i siłę. Ale to nie oznacza, że widzę świat wyłącznie w różowych barwach, bo w tej książce widać chociażby, jak bardzo Polska cierpi z powodu braku rewolucji seksualnej.

Kto nam zepsuł seks? Nie tylko Kościół i kapitalizm

Czy to, że jej nie mieliśmy, determinuje na zawsze nasze podejście do miłości i seksu? To klątwa, której nie da się przełamać?

Nie jestem czarnowidzką. Dostrzegam nadzieję na zmiany w tym, jak dobrze moja książka została do tej pory przyjęta i jak bardzo zdaje się odpowiadać na powszechny głód podejmowanej w niej tematyki. Pierwsze spotkania autorskie przyniosły masę ciekawych pytań od publiczności, wygląda na to, że przynajmniej moi czytelnicy, a jest ich wielu, chcą więcej wolności myślenia, mniej pruderii, więcej otwartości.

Oczywiście w Polsce dyskusja o rewolucji seksualnej od dawna toczy się w kręgach feministycznych, skupiających osoby LGBT+, liberalnych i progresywnych. Zazwyczaj jednak koncentruje się w pierwszej kolejności na koniecznych zmianach w obrębie legislacji, edukacji czy opieki zdrowotnej, traktuje o kwestiach takich jak prawa reprodukcyjne, dostęp do antykoncepcji i aborcji czy prawa mniejszości seksualnych.

To chyba dobrze?

Oczywiście, że tak. Sądzę nawet, że powyższe postulaty zostaną niebawem w Polsce zrealizowane. Stanie się to pod warunkiem, że zmieni się ekipa rządząca, bo w samym społeczeństwie nastąpiło już pewne przebudzenie. Świadczą o tym choćby coraz liczniejsze marsze równości i tęczowe flagi w oknach. W tej debacie jednak zbyt słabo wybrzmiewa przekonanie, że miłość, w tym miłość erotyczna, przynoszą wielką radość oraz przyjemność, a pamiętajmy, że początki rewolucji seksualnej na Zachodzie to był bunt przeciw mieszczańskiej moralności i wielki zachwyt życiem, chęć doświadczania go w piękny sposób. W Szwecji nie ma już dzieci kwiatów, ale jest więcej przekonania, że w życiu mamy prawo być szczęśliwi. Na swoich warunkach. Także w miłości i seksie. I to też jest zdobycz rewolucji seksualnej, która nam w Polsce wciąż umyka.

Chodzi o to, że nie patrzymy na miłość i seks pozytywnie, ale w kategoriach poświęcenia i grzechu?

Tak. Wynika to z kultury, która ze wszystkich stron jest naznaczona mesjanizmem i cierpiętnictwem. Do Polski nie dotarła myśl drugiej fali feminizmu: „prywatne jest polityczne”. Zamiast tego grzęźniemy w odmętach bolesnej historii, oddani wiecznie udręczonej ojczyźnie. Zawsze są jakieś ważniejsze sprawy do załatwienia niż miłość. Czasem mam wrażenie, że Polak jest silniej Polakiem niż po prostu człowiekiem. Trzeba poświęcić prywatność na rzecz powstań, wojen, protestów, angażowania się w ważne ruchy społeczne, walki o wzniosłe idee. Intymność spycha się gdzieś na bok lub zamyka w bardzo ciasnych, XIX-wiecznych ramach rodziny, w której tradycja okazuje się ważniejsza niż szczęście jednostki i której pilnie strzeże Kościół katolicki. To kolejne źródło polskiego męczennictwa, gloryfikującego tezę, że małżeństwo jest jedyną słuszną formą związku i krzyżem, który trzeba wytrwale nieść do końca życia.

No a co z polskimi dziećmi kwiatami? W tym środowisku nie było wolnej i szczęśliwej miłości? Nikt jej nie przekazał kolejnym pokoleniom?

O, na pewno była. Ale mam wrażenie, że i tam, może z uwagi na trudy czasów PRL-u, zabrakło tej wolności, a przede wszystkim przekonania o seksualnym równouprawnieniu obu płci, które widzimy chociażby na starych zdjęciach z San Francisco czy Sztokholmu. Z jakiegoś bowiem powodu Polki do dziś nie mają swobody seksualnej równej mężczyznom. Oczywiście mają ją pojedyncze kobiety, które są w stanie przeciwstawić się kulturowej normie, ale norma ta nadal mówi, że kobieta otwierająca się na erotykę naraża się na pogardę otoczenia.

W Szwecji też tak było (opowiada o tym w mojej książce Agneta Pleijel), ale… pod koniec lat 50. Myślę, że środowiska feministyczne w Polsce też nie do końca przyswoiły to, że istotną częścią walki o równość jest prawo każdej z nas do seksu. Zwłaszcza że dziś bardziej niż na radości z erotyki na równych prawach z mężczyznami feminizm – szwedzki też – skupia się na fali #MeToo i dążeniach do ochrony przed molestowaniem i przemocą. W takiej narracji seksualność nieustannie pojawia się jako zagrożenie dla kobiet. Zajmowanie się tą kwestią jest jak najbardziej potrzebne, ale nie widzę tu dążenia do równowagi, pokazywania, że możemy stawiać granice i móc się seksem cieszyć. Mam też wrażenie, że mimo istnienia ruchów emancypacyjnych wciąż żywy jest w Polsce syndrom dziwki i madonny.

No ale chyba nie wszyscy tak dzielą kobiety?

W mainstreamowym przekazie dominuje mizoginistyczna i zawstydzająca retoryka. Ale już w poszczególnych grupach społecznych czy wiekowych – rzeczywiście widać spore zróżnicowanie, bo Polska na ogół jest mocno spolaryzowana. Wystarczy jednak posłuchać rozmów kobiet na temat innych kobiet, żeby wyłapać charakterystyczne elementy slut shamingu. Ostatnio Agata Passent napisała w „Polityce” felieton o norweskim filmie Najgorszy człowiek na świecie. Osobiście uwielbiam tę opowieść o dojrzewaniu młodej kobiety i jej nerwowym poszukiwaniu spełnienia najpierw na kolejnych uniwersyteckich wydziałach, a potem w miłości (są to konkretnie dwa związki). Agacie Passent film się nie podobał i ma do tego święte prawo. Ciekawy, a zarazem nieco niepokojący jest jednak ton, w jakim felietonistka, która znana jest z liberalnych, feministycznych poglądów, napisała o jego bohaterce:

„[…] Film Najgorszy człowiek świata zakwalifikowałabym gatunkowo jako familijny pornos. […] Skończonej urody trzydziestolatka toczy się po mieście zagubiona i wyobcowana niczym piłka tenisowa na stole bilardowym. Co zacznie się toczyć, to przerywa. I nie wpada do dziurki, ale do swojej dziurki w sensie waginalnym wkłada sobie to, na co złapie apetyt. To ma nas cieszyć, gdyż to jej sprawia przyjemność…”.

No nie są to słowa dające młodej kobiecie przyzwolenie na erotyczną otwartość. I słowa te nie padły z ust konserwatystki…

Może to kwestia pokoleniowa…

Wśród młodych ludzi na pewno znajdziemy wyzwolone środowiska, w których myśli się otwarcie. Są i takie, które są nawet radykalnie nowoczesne i równouprawnione. Jednak wciąż istnieje cała masa dwudziestolatków i nastolatków, którzy zostali wychowani w seksistowskiej kulturze i wcale nie musieli chodzić do kościoła, by przesiąknąć proponowanymi przez nią spojrzeniami na relacje i seks. Niestety przekonanie, że zwłaszcza młodej dziewczynie nie wypada podkreślać swojej seksualności i eksperymentować w tym zakresie, wciąż trzyma się mocno. Proszę mi pokazać licealistkę, zwłaszcza z mniejszego miasta, która chodzi na imprezy i całuje się z różnymi, ledwo co poznanymi chłopakami, nie dostając przy tym łatki puszczalskiej. Tymczasem w krajach skandynawskich nie ma nic dziwnego w tym, że dorastający człowiek niezależne od płci jest po prostu ciekawy erotyki i ją swobodnie odkrywa.

Na pewno możemy tak generalizować?

Chyba tak. Podam przykład z kultury popularnej. Nie wiem, czy polskim widzom jest znany popularny w Skandynawii i już uchodzący za kultowy norweski serial Skam o zwyczajnych młodych ludziach z liceum. Norwegowie są postrzegani jako bardziej konserwatywni od Szwedów, ale to nie przeszkadza im robić czterech sezonów serii, w której nastolatkowie uczą się bliskości z drugą osobą, całują się z innymi, niekoniecznie wchodząc w związki, i uprawiają niezobowiązujący petting. Czy ktoś to uznał za gorszące? Nie. Czy bohaterki filmu czują wyrzuty sumienia? Absolutnie nie.

Bardzo bym chciała, żeby moja książka przypomniała, czy też uświadomiła polskim czytelniczkom i czytelnikom, że miłość i seks mogą iść w parze, ale nie muszą. Są natomiast polem do nieustannej eksploracji, do poszukiwana spełnienia i radości. I znowu nie chodzi o to, by teraz wszyscy rzucili się na uprawianie seksu bez miłości. To są sprawy indywidualne i każdy ma prawo wybierać, jak chce. Chodzi jednak o to, by każdy miał ów wybór i by każda forma seksualności otaczana była szacunkiem.

Najseksowniejsza w łóżku jest zgoda

Nie wiem, czy to wystarczy w opresyjnym katolickim kraju, gdzie – jak krzyczy młodzież na protestach – „strach się nawet ruchać”. Wspomniała pani, że wszystko zmieni się wraz z wyborem nowego rządu. Mam w sobie mniej optymizmu, zwłaszcza gdy słyszę, że obok chęci rozdziału religii i państwa Donald Tusk chce ratować polski Kościół. Opozycja może też przegrać. W książce sama wspomina pani słowa Wilhelma Reicha, ucznia Freuda, który pisze, że „krępowanie ludzkiej seksualności leży u źródeł faszyzmu i innych systemów totalitarnych”. To się już dzieje.

Zgadzam się, że polscy politycy od dawna to robią, a wtórujący im religijni fundamentaliści próbują urządzić Polkom państwo wyznaniowe. Zawstydzanie seksualnością, walka z osobami LGBT+ to ważne narzędzia autorytarnych władców służące dyscyplinowaniu i łamaniu ludzi. Używał ich przecież Hitler. A ostatnio także Putin. Z władzą bywa trudno, ale z Kościołem można się uporać.

Jak?

Uświadamiając sobie, że to nie on jest dla nas największym zagrożeniem. Wie pani, dlaczego zadedykowałam moją książkę nieżyjącemu już wspaniałemu szefowi wydawnictwa Wielka Litera Pawłowi Szwedowi?

Dlaczego?

Gdy wysłałam mu opis pomysłu na reportaż, zareagował bardzo entuzjastycznie i napisał coś, co stało się w zasadzie głównym mottem Szwedzkiej sztuki kochania. Mianowicie stwierdził, że nadszedł czas, by Polska uporała się z dulszczyzną. I właśnie to – hipokryzja i zakłamanie ukryte pod płaszczykiem wyższości moralnej – obok martyrologii i religijności stanowią sedno polskiego problemu z seksem i związkami. Tkwimy w ogromnym strachu przed nazywaniem swoich potrzeb i mówieniem o tym, jak naprawdę żyjemy, choć lubimy mówić innym, jak powinni to robić, i stosujemy podwójne standardy. Afera z Ordo Iuris była tego najlepszym przykładem.

Czas zakazać rozwod… To znaczy katolickiego fundamentalizmu

 

Ludzie, którzy najchętniej zakazaliby rozwodów, sami wikłają się w żywiołowy romans i szaleją seksualnie mimo pozostawania w związkach małżeńskich.

Wspaniale, że przeżyli coś nowego, bo czasem tak się zdarza, że silne namiętność lub miłość przychodzą całkowicie nieoczekiwanie. O tym też mówi moja książka. Oburza mnie za to potworna hipokryzja tej pary. Przekonanie, że sami mogą sobie pozwalać na wszystko, a innych najchętniej spaliliby na stosie, bo zdarzył im się skok w bok. I choć religia, która twierdzi, że tego, co Bóg złączy, człowiek rozdzielić nie może, również jest wylęgarnią owej dulszczyzny. Tej opresji można się przeciwstawić, hołdując zasadzie „prywatne jest polityczne”.

Co to znaczy w praktyce?

Jeżeli będziemy szczerzy sami ze sobą w sferze intymnej i uczuciowej, a także zdolni do poszukiwania w sobie odwagi, by żyć tak, jak chcemy, i głośno o tym mówić, stawimy opór systemowi budowanemu przez strażników moralności. Nie mam tu jednak na myśli zmuszania osób LGBT+ do coming outu, choć oczywiście każdy coming out jest ważny i potrzebny.

Tylko co?

To mogą być rzeczy zarówno duże, jak i małe. Odwaga ucięcia towarzyskiej rozmowy, w której wyszydza się czyjąś wolność seksualną. Odwaga uczciwego mówienia o swoich potrzebach seksualnych. Zwłaszcza z partnerem. Odwaga radykalnej zmiany w związku, na którą mogą się zdobyć np. małżeństwa z bardzo długim stażem lub relacje, które wygasły seksualnie. Skoro już ze sobą nie sypiamy czy nie spędzamy satysfakcjonująco czasu razem, to nie oznacza, że nie możemy już niczego więcej przeżyć z kimś innym. Może właśnie przyszedł czas na otwarcie związku, może na rozstanie, a może na wspólny eksperyment? Ale o tym nie dowiemy się bez uczciwego rozpoznania swoich potrzeb i szczerej rozmowy z partnerem czy partnerką.

Takie dyskusje powinny być nie tylko możliwe, ale i akceptowane społecznie. A w Polsce nie są również z tego powodu, że wszelkiej wolności zagraża nasza często patologicznie pojmowana, sztucznie podtrzymywana i przekazywana z pokolenia na pokolenie rodzinność. Nazywam ją rodzinnością klanową, bo polska rodzina jest czasem jak rozrośnięta, nieformalna instytucja o bardzo silnych mackach.

Przecież polska rodzina to niemal świętość.

Trzeba ją więc zdesakralizować i uczynić bardziej ludzką, bardziej naszą. Wiele osób nie jest w stanie sięgnąć po to, co je uszczęśliwia, bo boją się reakcji najbliższych – cioci, dziadka, rodziców. I potem biorą śluby kościelne, posyłają dzieci do komunii, choć z katolicyzmem nie chcą mieć tak naprawdę nic wspólnego. Ale często jest tak, że ten strach ma po prostu wielkie oczy, nic więcej. Nierzadko okazuje się, że jeżeli mówi się o swoich wyborach w sposób kulturalny, szczery i empatyzujący z rozmówcą, to ten jest gotów nas zaakceptować.

Trudno mieć tę wiarę w kraju, gdzie jakiś mężczyzna zamazuje plakaty z okładką magazynu, na której widać pocałunek dwóch kobiet. Połowa moich znajomych nie rozmawia z rodzicami, bo żyje w związkach jednopłciowych.

To powiem inaczej. Moja książka opowiada o bardzo różnych rodzajach związków i seksualności: także o promiskuityzmie, wolnej miłości, której założeniem jest uprawianie seksu tylko raz z każdym partnerem, poliamorii w bardzo różnych wydaniach i konstelacjach, relacjach otwartych, małżeństwach jednopłciowych itd.

To wszystko jest kontrowersyjne w Polsce.

Może takie być, a jednak odbiór książki – również wśród bardziej konserwatywnych czytelników – jest… entuzjastyczny. Ciepły. Pełen życzliwej ciekawości. Myślę, że powodem takiej reakcji okazali się moi bohaterowie, którzy w bardzo otwarty i szczery sposób opowiedzieli swoje historie. Nie ma w nich cynizmu, lecz empatia, subtelność i wrażliwość. Wyrażają swoją prawdę. Wydaje mi się, że gdy zdejmujemy maski, rozmawiamy w bezpiecznej przestrzeni, nie ściemniamy i bierzemy odpowiedzialność za siebie, możemy zyskać aprobatę osób, ze strony których byśmy się jej nie spodziewali.

Na kilku spotkaniach autorskich w Polsce zadawano mi pytanie: „no dobrze, świetnie, że tę książkę pokochają liberałowie, ale jak dotrzeć do drugiej strony? Przecież ci z prawicy po nią nie sięgną!”. Po jednym z takich spotkań podszedł po autograf jeden z moich czytelników, mężczyzna przed czterdziestką. Powiedział: „Byłem już na jednym pani spotkaniu i znowu przyjechałem, choć nie jestem z tego miasta. I czytam pani książkę. Nie chciałem tego mówić przy wszystkich, ale to ja jestem tą »drugą stroną«, miałem być nawet księdzem… Zostałem wychowany przez konserwatywnych rodziców i sam w sumie też taki jestem. Ale czytam pani książkę, bo chcę to wszystko zrozumieć. I nie widzę nic złego w tym, o czym czytam. Może nie mógłbym być w takich związkach jak te, o których pani pisze, ale to jest dobre, że one mogą być”. Czy to nie daje nadziei?

Trudno zaprzeczyć.

No właśnie. Generalnie najskuteczniejszym sposobem na to, by Polacy czerpali więcej radości z życia i ze związków, jest z jednej strony wybieranie polityków, którzy nie będą używać tego, co prywatne, do tresury społeczeństwa. Z drugiej zaś wszystko stanie się łatwiejsze, jeśli przestaniemy kłamać na temat tego, co robimy w sypialni. I jeśli skupimy się na tym, co dzieje się w naszym łóżku, a nie w cudzym.

I zaczniemy rozmawiać. Głowimy się nad istotą udanych relacji i seksu, a odpowiedź – jak sugeruje pani książka – jest banalnie prosta: komunikacja?

Tak. Najgorętsza namiętność pojawia się pomiędzy słowami, pomiędzy chcącymi porozumieć się ludźmi. Dodajmy, że w mojej książce najwięcej miejsca poświęcam samym relacjom, a nie erotyce. To jest przede wszystkim opowieść o miłości, poszukiwanie uniwersalnych odpowiedzi na to, jak ją zdefiniować.

W tej książce jest przede wszystkim bardzo dużo miłości. Jednocześnie ważną myślą, którą wyraża wielu z moich bohaterów, jest ta, że sam seks jest przede wszystkim przyjemnością i dobry jest nie tylko wtedy, gdy łączy się ze zobowiązaniem uczuciowym.

Walczę uparcie ze schematem, który narzucany jest szczególnie kobietom. Mianowicie: z przekonaniem, że dobrym partnerem seksualnym może być tylko ten mężczyzna, który myśli o niej poważnie, który do czegoś się zobowiąże. W innym wypadku seks równa się dla kobiety wykorzystaniu, a nie przyjemności. To jest bardzo patriarchalne. Mam wrażenie, że u większości polskiego społeczeństwa nic się w tej kwestii nie zmieniło od czasów, gdy sama miałam 18 lat. A to było trzy dekady temu. Konstrukcja, wedle której seks powinno się uprawiać tylko z miłości, wydaje jest może z pozoru piękna, ale w rzeczywistości bardzo groźna.

Dlaczego?

Bo powoduje, że każde inne doświadczenie erotyczne uważane jest za coś gorszego, brudnego, co niesie wstyd i jest niepożądane społecznie. Może doprowadzić do lekceważenia spędzonej z kimś nocy do tego stopnia, że zamiast zjeść wspólnie śniadanie, ludzie pogrążają się w poczuciu winy oraz obrzydzeniu do drugiej osoby. To jest okrutne i toksyczne. Seks powinien być połączony z zachwytem innym człowiekiem jako takim, z szacunkiem do niego, chęcią czerpania i dawania. Wśród moich bohaterów jest kilku, którzy pięknie i bez wstydu mówią o przypadkowych, jednorazowych przygodach seksualnych. Mówią o nich tak, że czuć, że było to dla nich coś pięknego i radosnego.

W Polsce seks myli się często z grzesznością, a ludzi i ich moralność potrafi się oceniać na podstawie tego, jak kto „się prowadzi”. To absurd. Oczywiście wspaniale jest, gdy erotyce towarzyszy miłość. Ale też nie oszukujmy się, że tak szybko jesteśmy w stanie zdiagnozować u siebie zakochanie. Szczególnie młodzi ludzie, którzy dopiero nawiązują relacje, nie mają szans tego wiedzieć, muszą się miłości nauczyć. Uważam, że w społeczeństwach, którym wydaje się, że dobre jest wszystko to, co łączy się z miłością, a bez niej – bezwzględnie złe, istnieje masa zbyt szybko zawieranych, udających miłość, a przez to nieszczęśliwych związków.

Wszyscy wszystkich zdradzają. Najczęściej dlatego, że poszukują czegoś bardziej autentycznego

Może w takim razie monogamia to przeżytek?

To zależy od tego, jacy jesteśmy, czego potrzebujemy. A także pewnie od momentu, w którym jesteśmy. Jedne okresy życiowe sprzyjają monogamii, inne – poliamorii. Dla bardzo wielu osób czas wychowywania małych dzieci dobrze pasuje do związku z jednym partnerem czy partnerką, bo to jest bardzo absorbujący rodzica etap. Pary z reguły muszą większość uwagi poświęcić pociechom, więc pielęgnowanie własnej relacji okazuje się trudne, a poliamorycznej – wręcz niewykonalne. Myślę też, że dla bardzo wielu osób zakochanie naturalnie bardzo silnie łączy się z monogamią, bo wtedy chcemy po prostu przebywać tylko z osobą, którą darzymy uczuciem.

W książce pojawia się rozmowa z Lindą, Erikiem i Hampusem, poliamorystami mieszkającymi wraz z dziewiątką swoich dzieci w małej miejscowości Strömsund. Ich opowieść pokazuje, że układ, w którym jest trójka kochających się dorosłych, działa niemal idealnie.

To prawda. Dla nich tak jest! Co więcej, opowiadają, że życie rodzinne przy tej liczbie dzieci staje się łatwiejsze organizacyjnie, gdy jest w nim troje dorosłych. Co ciekawe, na tych bohaterów natknęłam się podczas czytania działu ekonomicznego w jednej ze szwedzkich gazet. Artykuł nie dotyczył szczegółów ich relacji, ale kwestii uporządkowania takich spraw finansowych, jak dziedziczenie w poliamorycznej rodzinie. To wiele mówi o szwedzkim pragmatyzmie. Ale też nie zapominajmy, że poliamoria może być ułatwieniem dla tych, którzy pozostają w długotrwałych związkach.

Polirodzina, czyli pełnia miłości?

Działa jak lek na nudę?

Też. Jeśli para wciąż bardzo się przyjaźni, a do tego na przykład partnerzy są zależni od siebie ekonomicznie, albo jest im po prostu łatwiej razem żyć, ale zarazem brakuje im fascynacji i ciekawego życia erotycznego, to otwarcie relacji może być dla nich ratunkiem. Pamiętajmy też, że cały czas się zmieniamy. Znam pary, które są ze sobą kilka dekad i dalej mają poczucie, że między nimi istnieje rozwój, że inspirują się nawzajem. Ale znacznie częściej dostrzegam przypadki pustej monogamii, która jest formą utrzymywaną tylko z uwagi na opinię otoczenia, rodziny, dobro dzieci. Tkwienie w układzie, w którym jedyną atrakcję stanowi wybór pomiędzy filmem a serialem wspólnie oglądanym wieczorem, jest zwyczajnie frustrujące. I ma w sobie też coś z ageizmu.

Chodzi pani o to, że starszym osobom odmawia się prawa do szczęścia, więc i oni sobie na nie nie pozwalają?

Owszem. Zupełnie nie ma przyzwolenia na to, by przeżyć coś innego, otworzyć skorupę, zaszaleć. Ale to też się zmienia, choćby dlatego, że coraz dłużej żyjemy i pozostajemy w dobrej formie. Nawet jeżeli mamy dzieci, w momencie, gdy są one odchowane, dostajemy sporo czasu na to, by zrobić jeszcze w życiu coś ciekawego. Młodzi ludzie mają prawo na poznawanie nowych osób i doświadczanie nowych rzeczy. Ludzie, którzy żyją w wieloletnich związkach, często małżeńskich, są niejako kulturowo i społecznie skazani tylko na siebie. Wszystko robią razem nawet wtedy, gdy za bardzo się nie lubią. A ludzie bardzo dojrzali potrafią być niesamowicie młodzi i ciałem, i duchem. To nie przypadek, że ostatni rozdział mojej książki traktuje o namiętnej, szalonej i szczęśliwej miłości, która przyszła późno, ona miała prawie 50 lat, on był mocno po 60 i w innym związku, ale nowa miłość zmieniła wszystko.

W takim razie powinni zacząć zdradzać?

Z rozmów z poliamorystami wyciągnęłam jeden ważny wniosek: przesadnie demonizujemy zdradę seksualną, która stanowi temat tabu zarówno w Polsce, jak i w Szwecji. Jeśli powodem zakończenia związku jest seks z kimś innym, oznacza to chyba, że w relacji nie było zbyt wielu innych wartościowych rzeczy. Ale nawet zdrada, która nie jest tylko seksualna, wcale nie musi być powodem do rozstania. Może być nawet lekiem dla związku, wejściem w nowy etap. Myślę zresztą, że w zdradzie najbardziej boli kłamstwo i to właśnie z tego powodu jest ona także tabu w Szwecji. To dlatego trudno się zdradą zachwycać, ale z drugiej strony ona też bywa częścią życia i wiąże się także z tym, że zarówno miłość, jak i erotyka nie są do końca przewidywalne.

W mojej książce znajduje się ważna rozmowa z polską profesorką literatury w Szwecji, która opowiada mi, myślę, że odważnie o tym, że zdrada może być odpowiedzią na wypalenie związku. Że może być jak w jej przypadku: początkiem nowej, wielkiej miłości. Nie umniejsza temu, że zdrada bardzo boli. Opowiada też, że ona sama, która odeszła do innego mężczyzny, wolałaby móc powiedzieć, że mąż, którego zdradziła, był dla niej zły, dużo pił, nie angażował się w wychowanie dzieci. Tymczasem był świetnym partnerem, przyjacielem, cudownym ojcem dla jej córek. I ma poczucie, że także dzięki niemu udało jej się zostać profesorką. Mieli udany związek.

Ale…?

…trwał on bardzo długo i czegoś tam w nim zabrakło. Gdy jej córki dorosły, zakochała się na zabój w zupełnie innym mężczyźnie i po jakimś czasie zdecydowała się pójść za tą miłością. I mimo że miała w głowie uwarunkowane polskimi i szwedzkimi stereotypami wątpliwości typu „czy wolno tak zrobić mężowi i dzieciom?” – odważyła się zawalczyć o swoje uczucia. Trudno, rodzi się z tego bałagan, ale można się postarać to poukładać i podtrzymać przyjaźń z byłym partnerem. Coś takiego potrafi być lepszym podarunkiem dla dzieci niż pokazywanie im, że w pewnym wieku trzeba zrezygnować i wycofać się z życia. Ona pokazała swoim córkom, że kobieta ma prawo do własnego szczęścia, że może je wybrać. To samo też wybrzmiewa w myśli poliamorycznej.

Co dokładnie?

Że mam prawo do wolności i uczuciowej prawdy. Że ważne jest, by związku nie mylić z więzieniem, a miłości z posiadaniem i żeby traktować ją indywidualnie. Są ludzie, którzy nie czują się dobrze w kilkuosobowej konstelacji. Ale istnieją też tacy, którzy bez trudu znoszą świadomość, że ich partner lub partnerka mają inne relacje. Dla jednych byłby to koszmar, dla innych to w ogóle nie jest powodem do strachu i cierpienia, wręcz daje poczucie bezpieczeństwa.

Jak to bezpieczeństwa?

Jedna z bohaterek mojej książki, psycholożka i seksuolożka twierdzi, że czuje się zagrożona w związkach monogamicznych, bo jest wtedy zbytnio skupiona na jednej osobie i tym samym staje się zazdrosna o jej uwagę. W momencie gdy jest w układzie poliamorycznym, zyskuje pewność siebie, wiedząc, że nie musi z nikim rywalizować o bycie najpierwszą. Jeżeli jej partner przeżywa jakąś fascynację, to ona może się tym cieszyć.

Ale są też osoby, jak szwedzka pisarka Lena Andersson, która mówi mi wprost, że dla niej jest niemożliwa erotyka bez miłości. Nie wyobraża sobie związku poliamorycznego, związku otwartego, bo to jest niezgodne z jej platońską wizją miłości jako połączenia dwóch połówek. Myślę, że świat idealny, z najzdrowszym społeczeństwem to taki, w którym jednostka może wybrać, jak chce kochać, i może też zmienić na ten temat zdanie. Może stwierdzić: kocham monogamię, a za jakiś czas wejść w inną relację. Często używa się przecież stwierdzenia, że seksualność jest czymś płynnym. Nauka mówi też o tym, że każdy i każda z nas ma w sobie jakąś formę biseksualności. Ale też nie zawsze musi chodzić o klasyczny seks.

O tym traktuje rozdział poświęcony tantrze. Co możemy z niej wziąć dla siebie?

Przekonanie, że seksualność i erotyka to coś, co mamy odkrywać całe życie, że nie polega wyłącznie na penetracji i dążeniu do orgazmu. Nie ma gotowych wzorów, choć to uparcie tworzą pornografia i kultura popularna. Wadą każdego schematu jest to, że nie pasuje on do wszystkich. Musimy się też oduczyć instrumentalizowania seksu, które polega na traktowaniu drugiej osoby jako przedmiotu, kogoś, z kim nie nawiązujemy kontaktu. Ale najpierw trzeba zacząć komunikować się z sobą samym. Można należeć do środowiska bardzo progresywnego, w którym wszyscy są poliamoryczni. Ale to wcale nie musi być nasza bajka, w takim środowisku powinniśmy z kolei mieć prawo być skrajnymi monogamistami, jeśli to właśnie nam pasuje. Każda droga jest dobra, jeśli dobrze służy temu, kto nią podąża, i nie krzywdzi przy tym innych.

Czy takim społeczeństwem, w którym jest możliwość wyboru i zmiany zdania, są Szwedzi?

Tak, bo indywidualność i wolność jednostki odgrywają tu bardzo ważną rolę, więc prawo do czerpania radości z seksu czy dowolnej konstrukcji związkowej nie jest kwestionowane. Ale to nie oznacza, że stereotyp o przesadnie wręcz wyzwolonych Szwedach jest prawdziwy (jak i opowieści z lat 70. o „szwedzkim grzechu”). Oczywiście należy im oddać to, że są otwartym społeczeństwem, ale to nie jest społeczeństwo wibrujące seksem czy nawet flirtem (Szwedzi właśnie nie flirtują, z nieśmiałości i z obawy przed molestowaniem). Poza tym różnorodność postrzegania przez moich szwedzkich bohaterów tego, czym jest miłość i erotyka wskazuje, że bez względu na to, w jakim społeczeństwie dorastamy, jedni z nas chcą intensywności, a inni spokoju, jedni chcą znaleźć drugą połówkę, a drudzy mieć mnóstwo romansów. Szwecja po prostu pozwala w tej kwestii na wolny wybór.

Agneta Pleijel, jedna z moich rozmówczyń, przyznaje, że dość intensywnie eksperymentowała z seksem w czasie, gdy trwała rewolucja, i napisała o tym świetną książkę Zapach mężczyzny. Z jednej strony udowodniła, jak wiele kobietom dało prawo ekspresji i czerpania satysfakcji ze swojej seksualności, a z drugiej uczciwie mówi, że ona sama nie znalazła w tym spełnienia.

Wszystkie dzieci są na swój sposób samotne [rozmowa z Agnetą Pleijel]

A co przyniosło jej spełnienie?

Miłość do mężczyzny, który – podobnie jak ona – zajmuje się tworzeniem i eksploracją literatury. To związek bardzo kreatywny, inspirujący i cały czas się rozwijający. Przykład Agnety nie jest jednak dowodem na to, że wszyscy i tak kończymy w monogamicznym związku, lecz pokazuje, że każdy może próbować różnych rzeczy w swoim życiu. Szwecja jako państwo i społeczeństwo zwyczajnie to akceptuje i wspiera. Nikogo nie dziwi tam więc, że dwóch mężczyzn, których nazywam szwedzkimi Kowalskimi, bierze ślub i wychowuje bliźniaczki. Gdy poprosiłam ich o rozmowę, byli wręcz zaskoczeni, że chcę pisać o ich nudnym, banalnym życiu. Usłyszałam: „Przecież my tylko chodzimy do pracy, wychowujemy dzieci i żyjemy jak większość ludzi”.

No ale w polskim kontekście to już robi wrażenie.

Choć oczywiście nie oznacza, że takich rodzin w Polsce nie ma i że nie spotykają się z żadnymi przejawami tolerancji. Jednak w wymiarze ogólnospołecznym jest dużo uprzedzeń, wedle których wychowywanie dzieci przez parę jednopłciową robi im krzywdę. Do tego dochodzi państwo, które tęczowych rodzin w ogóle nie uznaje. Szwecja z kolei akceptuje nawet to, że dwóch ojców ma dzieci z przyjaciółką i razem są rodzicami. Polirodziny z kolei nie są przez państwo uznawane, ale zarazem, jak można o tym przeczytać w mojej książce, mogą spotykać się z dużą przychylnością i otwarciem ze strony państwowych instytucji, począwszy od szpitala (poród z dwoma ojcami nie jest niczym dziwnym), na szkole skończywszy.

To nie jest przypadkiem domena dużych miast?

Niekoniecznie. Akurat rodzina poliamoryczna, o której piszę, żyje w małej miejscowości na północy kraju. Ludzie, którzy wybrali inaczej niż tak zwana większość, z reguły nie boją się własnego cienia, pokazywania swojego życia w mediach społecznościowych, przed sąsiadami, w pracy i w szkole. Wiedzą bowiem, że świat, w którym żyją, nie stanie im na przeszkodzie do realizacji potrzeb. A te potrzeby mogą ujawniać się na różnym etapie.

Żyjący w związku poliamorycznym Linda i Erik ze Strömsund przez 14 lat byli tradycyjnym małżeństwem i w ogóle nie przychodziło im do głowy, że mogliby stworzyć związek z jeszcze jedną osobą. Po prostu nagle spadła na nich nowa miłość. Inna. Nie od razu całe otoczenie przyjęło to z entuzjazmem, zwłaszcza rodzice tej trójki, ale też nikt ich nie potępił, a państwo nie przeszkadzało w dopełnianiu formalności. Zupełnie inaczej wygląda to w Polsce. Dlatego inne moje bohaterki, Kamila i Alicja, zdecydowały się wyjechać Szwecji.

Nazywa je pani uchodźczyniami miłości.

Przyjechały do obcego kraju, będąc po czterdziestce, nie znając szwedzkiego i ryzykując wiele po to, by bez obaw o bezpieczeństwo móc chodzić za rękę po ulicy, by państwowi urzędnicy uznawali to, że są małżeństwem, i by w taksówce bez stresu przed reakcją kierowcy powiedzieć: „zaczekajmy na moją żonę”. To są niby małe rzeczy, a jednak zmieniają w życiu bardzo wiele i pozwalają normalnie funkcjonować, a nie jak intruz, na którego zewsząd czeka zagrożenie lub krzywe spojrzenia.

Klimat na emigrację. Łódzkie aktywistki wyjeżdżają z Polski

Jak jeszcze państwo wspiera szwedzkie prawo do miłości i seksu?

W Szwecji działają, stacjonarnie i online, przychodnie i poradnie dla ludzi od 13. do 25. roku życia (www.umo.se). Można tam pójść po pomoc psychologiczną, pogadać o związkach (w poradni lub na czacie przez internet), o zdrowiu i samopoczuciu, dostać środki antykoncepcyjne. Zakres tematyczny jest ogromny: jak odmówić picia alkoholu na imprezie (jeśli nie ma się nań ochoty), jak przygotować się do pierwszego razu, co zrobić, gdy seks się nie udaje albo sprawia ból, jak tłumaczyć rówieśnikom, jeśli na razie nie chce się seksu uprawiać itd. Są też opowiadania erotyczne dla młodzieży i podcast o seksie. Pełne spektrum tematyczne.

Do poradni można też się zwrócić, żeby zrobić badania wykrywające choroby weneryczne. Dzieje się to wszystko przyjaznej atmosferze bez całej otoczki umoralniającej, z udziałem profesjonalistów: edukatorów, lekarzy, pielęgniarek oraz psycholożek, dbających o to, by życie erotyczne pacjentów było zdrowe, bezpieczne, szczęśliwe i świadome.

Większość rodziców też spokojnie podchodzi do relacji swoich nastoletnich dzieci i młodych dorosłych. Mitem jest, że Szwedzi zaczynają życie seksualne wcześnie. Prawdą natomiast – że mogą umówić się ze swoją dziewczyną i chłopakiem w domu, a często spotykanym obrazkiem: 17-latka czy 18-latka idąca z mamą i chłopakiem po wkładkę antykoncepcyjną. Nie mówię, że takie rzeczy nie są możliwe w Polsce, ale stanowią rzadkość. W Szwecji to raczej norma, która sprawia, że ludzie mają radośniejszą młodość.

Rozmawiajmy z dziećmi o seksualności od najmłodszych lat

A czy umiejętność życia w pojedynkę, którą opisuje pani w poprzedniej książce, Samotny jak Szwed, to też nie jest aspekt pozwalający paradoksalnie tworzyć udane relacje?

Celna uwaga. W Szwecji, w przeciwieństwie do sytuacji w Polsce, niebycie w związku nie jest stygmatyzowane, także jeśli dotyczy osób w późniejszym wieku. Brak partnera/partnerki i dzieci nie ma tu konotacji z porażką, lecz z wyborem. Samotność nie jest stygmatyzowana, brak związku nie jest z kolei utożsamiany z samotnością. Ludzie nie mają więc poczucia, że muszą natychmiast się z kimś związać, bo inaczej pozostaną samotni aż do śmierci. W ogóle nie dostrzegam takiego napięcia, narzucającego młodym osobom presję wchodzenia w małżeństwo, którego nie są pewni, a starszym, że np. nie mogą się rozwieść. No i też rozstania nie traktuje się jak katastrofy. Częściej następuje po nim przyjaźń niż nienawiść.

Dla Szwedek związek nie musi być zobowiązaniem na całe życie, ale też nie jest postrzegany jak element tożsamości i poczucia własnej wartości. Dlatego też w szwedzkich związkach często bywa tak, że ludzie zachowują swoje odrębne światy – pasję, przyjaciół itd. To widać zarówno na poziomie mentalnym, jak i w prawie.

Co to znaczy?

W Szwecji podstawy myślenia o państwie opiekuńczym nie stanowi rodzina. To nie jest najważniejsza komórka społeczna ani nietykalny i zbierający wszystkie profity święty Graal. Wysiłki systemowe skupiają się na pomaganiu jednostce, za którą uznaje się nie tylko osoby w wieku produkcyjnym, lecz także dzieci i seniorów. Sporo w myśleniu o związkach i potomstwie zmieniła też reforma systemu podatkowego w latach 70., gdy wprowadzono indywidualne rozliczenia dla małżeństw. Takie rozwiązanie funkcjonuje w bardzo niewielu krajach, bo większość akceptuje odpis od podatku, jeżeli żona nie pracuje zawodowo i zostaje w domu z dziećmi. Szwecja tymczasem ma najwyższy spośród krajów europejskich odsetek kobiet będących na rynku pracy.

Jednocześnie bardzo dobrze funkcjonują tu infrastruktura i polityka prorodzinna, m.in. w postaci świadczeń socjalnych, płatnego urlopu rodzicielskiego, powszechnej dostępności przedszkoli dla dzieci od 12. miesiąca życia (za przedszkole płaci się kwoty symboliczne, dostosowane w dodatku do dochodów rodziców). W parach mieszanych pilnuje się udziału ojców w opiece nad dziećmi – podczas gdy w innych częściach świata niechętnie uczestniczą oni w tym obowiązku. Łączenie pracy z posiadaniem dziecka okazuje się więc dość proste, zwłaszcza że państwo oferuje przy tym różne dodatkowe ułatwienia.

Na przykład jakie?

Do 8. roku życia dziecka każde z rodziców może pracować na 80 proc. etatu, by móc odbierać dziecko w miarę wcześnie z przedszkola i szkoły.

Rozumiem, że państwo zwalnia ludzi z wielu frustracji spowodowanych podziałem opieki nad dzieckiem czy szukaniem żłobka, ale czemu tak kluczowe są tu wspomniane wcześniej przez panią kwestie podatkowe?

Te rozwiązania sprawiają, że ludzie są od siebie niezależni finansowo, więc większym prawdopodobieństwem jest, że są ze sobą z uwagi na uczucia niż korzyści materialne. Od lat 70. w Szwecji związek małżeński nie ma być relacją ekonomiczną, instytucją, ale związkiem z miłości, który jeśli cokolwiek się zmieni, może zostać przerwany. Paradoksalnie indywidualizm sprzyja miłości i pewnemu romantyzmowi, bo jest dużo mniej czysto finansowych rodzinnych zależności, które zwłaszcza potrafią kobiety wpędzać w sytuacje bez wyjścia i możliwości łatwego wycofania się ze związku.

Słowem: Szwedzi cenią sobie pragmatyzm i chłodny racjonalizm. Ale czy przypadkiem nie przesadzają? Fredrik Kullberg w książce Wojna z pięknem wskazuje, że to ma odzwierciedlenie w architekturze i urbanistyce, w efekcie Szwedzi borykają się z brzydotą i betonozą. A jak to wygląda w przypadku relacji? Nie brakuje w nich ciepła i miłosnej spontaniczności?

Kullberg jest bardzo ważnym głosem i opisuje niepokojące tendencje w myśleniu o planowaniu przestrzeni, ale z tą betonozą to bym jednak nie przesadzała. Jedna z moich polskich bohaterek w Szwecji mówi, że w szwedzkich relacjach międzyludzkich jest sporo dystansu, a głębokie uczucia wyraża się oszczędnie, co widać też w języku. Powiedzenie po szwedzku „lubię cię” może być tożsame z wyznaniem miłości, choć w uszach osób przyzwyczajonych np. do polskiej wylewności brzmi to raczej chłodno.

Moim zdaniem szwedzki racjonalizm dominujący nad emocjonalnością ma niewątpliwy wpływ na dynamikę historii miłosnych, ale to nie oznacza, że ludzie nie potrafią tam kochać namiętnie. Jednocześnie nie spisywałabym pragmatyzmu na straty. Według mnie on często ratuje związki, a poza tym bardzo ułatwia kulturalne, przyjacielskie rozstania. A to jest naprawdę ważne, bo cokolwiek powiemy, to cały świat zachodni dąży dziś w stronę seryjnej monogamii. Większość z nas, także w Polsce, ma w życiu kilka długich związków, więc rozstania stają się ważną częścią miłosnego życia.

No to od razu zakładamy, że związek nie przetrwa? A może – jak mówi psycholożka Marta Niedźwiecka – powinien działać raczej jak umowa o pracę na czas określony?

Zakochani nie myślą o rozstaniach, ale dobrze jest wyleczyć się z myśli, że jeżeli miłość nie trwa do śmierci, to nie była prawdziwą miłością. Człowiek ewoluuje, więc i jego związki się zmieniają, przekształcają, a czasem też kończą. Skoro w wielu z nich są dzieci, to trzeba do rozstania podejść tak, żeby żadne z nich nie ucierpiało.

Jeśli nie nauczymy się tego, że zakończenie miłości może być czymś ładnym i łatwym, a nie katastrofą, to rozwody będą faktycznie – jak straszą religijni fundamentaliści – uderzać w dzieci. Moi bohaterowie – Katrin, Bingo i Aleks – to ludzie, którzy się przyjaźnią i tworzą rodzinę, choć Katrin nie jest już ani w związku z Bingo, z którym ma dwóch synów, ani z Aleksem, z którym ma jednego syna. Jednak wszyscy jeżdżą razem z dziećmi na wakacje, spotykają się na kolacje raz w tygodniu po to, by ich pociechy widziały, że rodzice nadal się lubią i szanują, a nie skaczą sobie do gardeł. Bingo, który ma wytatuowane na ciele imiona wszystkich swoich dzieci (także ze związku przed Katrin), ma też na ramieniu imię syna Aleksa i Katrin, bo traktuje go jako i swoje dziecko.

Szwedzka rodzina potrafi być dziś niezwykle duża i są w niej nie tylko ludzie powiązani więzami krwi. Może być tak, że tworzenie rodzin włączających do wspólnoty byłych partnerów, ich nowych partnerów oraz dzieci łatwiej przychodzi Szwedom, bo mają lepszą od Polaków kontrolę nad emocjami. W takich sytuacjach dobro dzieci zawsze okazuje się najważniejsze. Szwedzi są w stanie włączyć sunt förnuft, czyli zdrowy rozsądek, nawet wtedy, gdy widzą byłą partnerkę z nową miłością.

„Sztuka kochania” aktualna? Może i tak, ale to nie jest dobra wiadomość

A nie jest tak, że nadmiar zdrowego rozsądku oraz rutyn coś zabija?

To jest chyba bardzo indywidualna kwestia. Osobiście nie przepadam za rutyną, ale zarazem codziennie wstaję o piątej rano, żeby praktykować jogę, i ta rutyna jest jedną z najmądrzejszych i najzdrowszych rzeczy, które robię w życiu. I daje mi radość. Szwedzi są bardzo przywiązani do pieczołowitego organizowania z wyprzedzeniem swojej codzienności, co po części wynika z koncepcji równouprawnienia i podziału obowiązków. Trzeba ustalić, kto wstawia pranie, kto gotuje, kto robi zakupy, i tego się trzymać. O tym, dokąd Szwedzi jadą na wakacje, wiedzą zazwyczaj z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Jest w tym mało spontaniczności, to fakt. Dodam, że mamy czerwiec, a ja – mieszkająca od lat w Szwecji – nadal nie wiem, kiedy i gdzie jadę na wakacje w sierpniu, więc nie wszyscy się do tej normy dostosowują.

A nie brakuje pani czasem u Szwedów uczuciowej wylewności?

Oczywiście, że brakuje. Dlatego wciąż odwiedzam Polskę i piszę głównie dla Polaków. Myślę, że społeczeństwo idealne powstałoby wówczas, gdybyśmy Polaków ze Szwedami wymieszali i połączyli w pary. Od tych pierwszych wzięłabym uczuciowość, zdolność improwizowania i ciepło pierwszego kontaktu, od drugich zdrowy rozsądek, dobry sposób organizowania się i seksualną otwartość. Oczywiście każda historia miłosna czy seksualna jest indywidualna i nie ma jednej recepty na szczęście, ale dążenie do niego, połączone z szacunkiem do drugiego człowieka, to dwa słowa klucze, których warto się trzymać.

To brzmi trochę jak neoliberalny i kapitulujący pod wpływem naznaczonej kryzysami rzeczywistości pogląd, że każdy jest kowalem swojego losu. Może w miłości jest tak, że wybór mają tylko osoby uprzywilejowane ekonomicznie i społecznie?

Owszem, stopień uprzywilejowania determinuje wszelkie przejawy wolności. Na pewno nie jest bez znaczenia, że Szwecja ma rozbudowane państwo opiekuńcze, wspomagające obywateli w takich kwestiach jak znalezienie mieszkania, dofinansowanie opieki nad dziećmi itd. Wprawdzie nie należy zapominać o tym, że również rośnie tam rozwarstwienie ekonomiczne, ale jednocześnie Szwecja pozostaje krajem, w którym mało jest skrajnej biedy. Ludzie dość dobrze zarabiają, nawet jeśli wykonują proste prace. Szwedzką kasjerkę stać na godne życie, mieszkanie i wakacje na Majorce.

W Polsce jest wciąż cała masa ludzi, którym praca na pełny etat nie wystarcza na pokrycie podstawowych potrzeb życiowych. Taki rodzaj upokorzenia ekonomicznego niesie za sobą ogromny poziom frustracji i zwiększa ryzyko przemocy oraz utrudnia takie decyzje jak posiadanie dzieci, ale też rozwód czy rozstanie, możliwość zamieszkania oddzielnie. Wciąż mamy do czynienia z sytuacją, w której ogromna część społeczeństwa z uwagi na finanse mieszka w wielopokoleniowych rodzinach – to konstelacje ograniczające rozwój i wolność jednostki. W Polsce wolność w miłości ogranicza poziom zamożności, a w Szwecji większym problemem jest to, że państwo nie zawsze potrafi stanąć po stronie jednostki, gdy np. w grę wchodzi konflikt pomiędzy wolnością religijną a seksualną.

To wyzwanie multikulturowego społeczeństwa?

Owszem. W Szwecji żyją osoby LGBT+ czy kobiety heteroseksualne, które pochodzą z bardzo religijnych i konserwatywnych kultur. A te nie pozwalają im korzystać z możliwości znalezienia sobie męża, życia w związku jednopłciowym i z takich samych wolności seksualnych, jakimi dysponuje reszta obywateli Szwecji. Państwo uważa się w takiej sytuacji za dość bezradne, choć w prawdziwie demokratycznym kraju powinna istnieć możliwość wyboru stylu życia. Dopóki nie mają jej wszyscy, w tym osoby niepełnoletnie zmuszane często do związków małżeńskich czy współżycia seksualnego, wciąż mamy sporo do zrobienia (pisałam o tych sprawach w mojej książce Moraliści). Ale mam nadzieję, że otwartość i pragmatyzm Szwedów i z tym zadaniem sobie w końcu poradzi.

Tubylewicz: Nie możemy ze strachu przed tworzeniem stereotypów przymykać oczu na fundamentalizm

**
Katarzyna Tubylewicz – pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami, Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie, nie-przewodnika Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą oraz powieści Własne miejscaRówieśniczki, Ostatnia powieść Marcela i Bardzo zimna wiosna. Pomysłodawczyni i współautorka antologii rozmów o czytelnictwie Szwecja czyta. Polska czyta. W latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Od wielu lat praktykuje ashtangę jogę. Jej najnowsza książka Szwedzka sztuka kochania. O miłości i seksie na Północy ukazała się w maju 2022 roku nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij