Możemy sobie opowiadać bajki o tym, że żyjemy w kulturze męskiej przyjaźni i braterstwa. Tak naprawdę jednak panuje w niej bratobójstwo – mówią nam Barbara Pietruszczak, współtwórczyni inicjatywy moonka i autorka ciałopozytywnych poradników dla dziewczynek i chłopców, oraz Julian Czurko, edukator antyprzemocowy z grupy SZTAMA.
Paulina Januszewska: Po tym, jak moonce udało się stworzyć finansowany społecznie ciałopozytywny przewodnik po dojrzewaniu dla dziewczynek, posypały się prośby o to, by podobną publikację stworzyć dla chłopców. Zaskoczyło was to?
Barbara Pietruszczak: Nie, bo rzeczywiście chłopcy w tej niezwykle ważnej fazie dorastania często są pozostawieni samym sobie. A już ciałopozytywność to pojęcie, którego w ich kontekście prawie w ogóle się nie używa.
Nie wszystkim jednak spodobał się pomysł, by o chłopięcych relacjach z ciałem mówić głośno.
B.P.: Gdy prowadziłyśmy zbiórkę na książkę dla dziewczynek, praktycznie nie spotkałyśmy się z żadną krytyką, mimo że samo wspomnienie o miesiączce w przestrzeni publicznej bywa odbierane jako kontrowersyjne i dla niektórych wciąż jest oburzające. Natomiast ciałopozytywność w perspektywie mężczyzn i chłopców, czy w ogóle „grzebanie w męskości”, wydają się tematem tabu, znacznie większym niż redefiniowanie kobiecości. W komentarzach pod reklamą naszej zbiórki crowdfundingowej w mediach społecznościowych podniosło się larum, że oto „chcemy z chłopaków zrobić baby i książką dokonać zamachu na męskość”.
A chcecie?
B.P.: Chcemy, żeby chłopcy, tak samo jak dziewczynki, mogli być, kim chcą. Jednym z zadań naszych publikacji jest rozmontowywanie stereotypów. Dodatkowo z pomocą projektu badawczego prowadzonego m.in. przez drę hab. Iwonę Chmurę-Rutkowską chcemy sprawdzić, jaką rolę w życiu dojrzewających chłopców odgrywają dominujące przekonania i stereotypy związane z płcią i jakie punkty w ich rozwoju wymagają wsparcia i wzmocnienia. W obecnym dyskursie panuje przekonanie, że chłopaki nie płaczą, są silni i ze wszystkim dadzą sobie radę sami.
Julian Czurko: Ten ferment wokół ciałopozytywności i męskości należy jednak celebrować.
Dlaczego?
J.C.: Dzięki niemu kruszą się fundamenty zastanego porządku. Wszystkie systemy, w tym również patriarchalny, który oderwał mężczyzn od emocji i ciał, ustanawiając prymat rozumu i siły nad całą resztą, mają wbudowane mechanizmy regeneracji. Na jakiekolwiek próby zmian odpowiadają więc zwykle silnym sprzeciwem, symboliczną, dyscyplinującą przemocą i powrotem do korzeni, z których wyrastają. Ale tak mocna, miejscami agresywna reakcja na nasz przekaz jest dowodem na to, że uderza on w czułe punkty, odsłania je i nie pozostawia nikogo obojętnym. Jesteśmy wdzięczni patriarchatowi za stawianie oporu.
Mówisz serio?
J.C.: Owszem. Tarcia uruchamiają głosy wielu stron i pozwalają nam – troszczącym się o pozytywne zmiany społeczne – usłyszeć, zdiagnozować i nazwać problemy dorastających i dojrzałych mężczyzn, a także dają argumenty i paliwo do dalszego działania. Być może ostatecznie przyjdzie zrozumienie, że nie zależy nam na odebraniu nikomu przywileju, ale na tym, by chłopakom, ich rodzinom i otoczeniu było lepiej, a przede wszystkim, by potrafili szukać pomocy i ją dostawali.
Czy inicjatywa SZTAMA, której, Julianie, jesteś przedstawicielem, właśnie takie wsparcie oferuje?
J.C.: Tak. „SZTAMA w edukacji na rzecz zmiany”, czyli Szkoła Trenerów Antyprzemocowych, została powołana przez fundację HerStory przy wsparciu finansowym programu Aktywni Obywatele. Założycielki fundacji HerStory, Lena Bielska i Magdalena Szewciów, przeszły podobną drogę jak Barbara. Mianowicie prowadzą warsztaty dla dziewcząt i w trakcie swojej pracy dostawały mnóstwo pytań o to, kiedy pojawi się podobna oferta dla chłopaków. Sami chłopcy sygnalizowali, że tak jak ich rówieśniczki chcieliby poruszyć tematy związane z dorastaniem, płcią, relacjami i samoakceptacją. SZTAMA stanowi odpowiedź na te potrzeby.
Co dokładnie robicie?
J.C.: Zamierzamy wyszkolić 16 mężczyzn z całej Polski na trenerów, którzy będą pracować z chłopakami w obszarze przeciwdziałania dyskryminacji i przemocy. Oprócz tego poruszamy tematy związane z męskością i ciałopozytywnością, które – na szczęście – stają się coraz bardziej widoczne w mediasferze. Przede wszystkim jednak zależy nam na tym, żeby poznawać perspektywę dorastających chłopców i tworzyć dla nich bezpieczną przestrzeń, w której będą mogli rozmawiać o tym, co ich boli, jakie przeżywają trudności, dramaty i rozterki. Zdobytą wiedzą chętnie się potem dzielimy, wspierając właśnie takie projekty jak moonka.
Jak to się stało, że zaczęliście ze sobą współpracować?
B.P.: Kiedy z zespołem moonki zdecydowałyśmy ruszyć ze zbiórką na wydanie książki dla chłopaków, szukałyśmy partnerów do jej merytorycznego wsparcia, czyli m.in. udziału w organizowanym przez nas cyklu debat w sieci. Prowadząc research do książki, szukałam ekspertów – mężczyzn, którzy poszerzyliby moją perspektywę o doświadczenia bezpośredniej pracy z chłopcami. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że takich osób w Polsce jest niewiele, a poza SZTAMĄ w ogóle, więc zaproszenie Julka i innych trenerów do współpracy było jedynym i oczywistym wyborem. Jak pokazał czas – również niezwykle udanym.
czytaj także
Wrodzona przekora każe mi jednak zapytać, czy wsparcie chłopców faktycznie jest konieczne w systemie, który przecież właśnie ich faworyzuje, ośmiela, wspiera ich rozwój i pozwala im na więcej niż dziewczynkom?
J.C.: Patriarchat i oparte na nim systemy: szkolny, rodzinny czy wychowawczy, tak naprawdę uderzają w obie płcie. Oczekują wchodzenia w określone role, oparte na sztywnym, binarnym i pełnym przemocowych relacji porządku. Jeśli ktoś – mężczyzna lub kobieta, chłopak lub dziewczyna – nie pasuje do tej foremki, zostaje natychmiast solidnie zdyscyplinowany.
Ale owa dyscyplina częściej chyba godzi w dziewczynki i kobiety?
J.C.: Masz rację. W dodatku odbywa się z pozycji władzy, czyli bicza wkładanego w ręce mężczyzn. Duża różnica pomiędzy płciami polega jednak na tym, że kobiety zdążyły już nazwać swoje miejsce w tej zależnościowej konstelacji. Wiedzą, że są ofiarami, i coraz lepiej potrafią wskazać przemoc, która je dotyka. Dzięki temu zaczęły wychodzić poza zastany układ i szukać alternatywnych rozwiązań oraz dróg emancypacji i redefiniowania kobiecości.
A mężczyźni?
J.C.: Zwykle bardzo późno orientują się, że też są ofiarami. bell hooks [feministyczna pisarka, autorka m.in. książki The Will to Change: Men, Masculinity, and Love – przyp. red.] pisze, że: „pierwszy akt przemocy, jakiego patriarchat wymaga od mężczyzn, nie jest skierowany przeciwko kobietom. Najpierw patriarchat nakazuje mężczyznom, by popełnili akt samookaleczenia, by uśmiercili emocjonalną część własnego ja”.
Już mali chłopcy uczą się, że muszą pozbawić samych siebie wrażliwości, prawa do przeżywania emocji, czyli niezwykle istotnej części człowieczeństwa. Zazwyczaj towarzyszy temu przemocowy rytuał przejścia serwowany przez już „poranionych” mężczyzn, a niestety także i kobiety. Co więcej, ów toksyczny przekaz istnieje na wielu poziomach i rzadko kiedy jest dostrzegany przez nadawców.
Czyli już na poziomie komunikatów „nie maż się jak baba” emocjonalnie okaleczamy chłopców?
J.C.: Tak, takimi komunikatami możemy wyrządzić dziecku krzywdę. Przypomina mi się też przykład mężczyzny, który zauważył, że jego syn pod wpływem dojrzewania i odkrywania swojej męskości stał się nad wyraz agresywny. Co zrobił ojciec? Zadeklarował, że rozwiąże ten problem… „po męsku”. Czyli przemocowość zwalczy przemocą, zdominowaniem dziecka ustawionego niżej w hierarchii. I że pokaże, że rezygnacja z przemocy jest niemęska. To paradoks i efekt bałaganu na poziomie wartości i przekonań.
Ale przecież tzw. wybijanie głupot z głowy za pomocą siły lub opresyjnego języka jest powszechną praktyką wychowawczą. Trudno więc wymagać od dorastającego nastolatka, żeby wierzył w skuteczność innych metod rozwiązywania problemów.
I nie da się przed tym uciec?
J.C.: Po to właśnie istnieją takie inicjatywy jak nasza. Ale prawdą jest, że ci, którzy próbują się wyrwać z systemowej przemocy, są marginalizowani. Patriarchat ich ucisza, sugerując, że każdy, kto się buntuje, jest „niemęski”, a więc niegodny szacunku, gorszy itd.
Oczywiście nadal nie możemy zapominać, że to mężczyzna zazwyczaj bywa w tym systemie oprawcą, ale dzieje się tak również dlatego, że opresja częściej niż kobiecie daje mu profity, bonusy, wpływy czy władzę. Niestety nie ma nic za darmo, bo za tym idą koszty osobiste ponoszone indywidualnie lub w relacjach. Dodatkowo dekonstrukcja męskości często wiedzie przez dość wyboistą drogę.
Co masz dokładnie na myśli?
J.C.: Oferta wsparcia dla mężczyzn i chłopaków często przypomina chodzenie po piwnicy i odkurzanie starych pomysłów na to, jak wrócić do lasu czy jaskini, chwycić maczugę, zabić tygrysa i odzyskać swoją dawną pozycję, którą jakoby zaburzyła kultura i perspektywa gender. Paradoksalnie więc rozwiązania kryzysu męskości szuka się w jego źródłach. Zapewne jednak potrzebujemy przejścia przez wiele trudnych etapów na drodze do rozłożenia na części pierwsze i przedefiniowania męskości tak, jak od lat robi to feminizm. Im szybciej tak się stanie, tym lepiej.
czytaj także
Jakie palące problemy chłopców i mężczyzn udało wam się zdiagnozować?
B.P.: Jeden jest może oczywisty, ale wciąż nie zwraca dostatecznie często społecznej uwagi. Mężczyźni żyją w świecie nieustającej przemocy – w większości są jej sprawcami, ale i odbiorcami. Zaczyna się od mikroagresji słownych, a kończy na zabójczej rywalizacji i używaniu siły. Julian słusznie wcześniej wskazał, że już bardzo mali chłopcy muszą sobie zadać cios w postaci wyzbycia się wrażliwości i empatii po to, by w ogóle móc przetrwać w świecie. Możemy sobie opowiadać bajki o tym, że żyjemy w kulturze męskiej przyjaźni i braterstwa. Tak naprawdę wygląda na to, że panuje w niej bratobójstwo. A gdy presja okazuje się zbyt duża, dochodzi do samobójstw, których mężczyźni skutecznie dokonują zdecydowanie częściej niż kobiety.
Pod tym względem statystyki są zatrważające – w Polsce mężczyźni stanowią 85 proc. wszystkich osób, które odebrały sobie życie. Z czego to wynika?
B.P.: Eksperci zwracają uwagę, że ważną rolę mogą tu odgrywać odcinanie się od emocji, presja, jaką nakłada na nich społeczeństwo, oraz przekonania, że troska o swój dobrostan psychiczny i szukanie wsparcia uwłaczają męskości. Generalnie mężczyźni gorzej niż kobiety dbają o siebie pod kątem zdrowia, rzadziej chodzą nie tylko do terapeutów, ale i lekarzy.
Z niepokojem odkryłam też, że w mediach znacznie częściej niż zachęcać do samodzielnych działań profilaktycznych czy prozdrowotnych sugeruje się, by w związkach heteroseksualnych to partnerka brała odpowiedzialność za zdrowie partnera i na przykład sama umawiała go na wizyty albo mimochodem w sypialni badała jądra.
Ale chyba widać już jakieś zmiany na lepsze?
B.P.: Coraz więcej mężczyzn decyduje się chociażby mówić publicznie o swojej depresji, ale to dopiero początek zmiany. W społeczeństwie nadal dominuje przekonanie, że to kobiety chodzą na terapię.
Co ciekawe, w to szczelnie zamknięte pudełko męskości chłopców, a potem mężczyzn wtłaczają nie tylko inni mężczyźni, ale też kobiety – matki, babcie czy partnerki. W najprawdopodobniej nieświadomy sposób dzierżą bat opresji, wymagając od mężczyzn, by zarabiali na rodzinę, byli zawsze sprawni, silni i nigdy się nie rozklejali. Takie strażniczki patriarchatu na odkrycie, że ich chłopak czy mąż nie umie wbić gwoździa, reagują zdaniem: „jak to, przecież jesteś facetem”. To krzywdzące.
No to co zrobić, żeby chłopcy wyrastali na wrażliwych, ale i pewnych siebie ludzi?
B.P.: Nie mam złudzeń, że moja książka rozwiąże problemy świata. Z mojej strony stawiam przede wszystkim na edukację chłopców pod kątem tego, co dzieje się z ich ciałami, i zachęcenie do kontaktu z własnymi emocjami. Nie mam na to jednej, błyskawicznie działającej recepty, jednak wiem, że bez jednego z najważniejszych aspektów ciałopozytywności, czyli uważności na to, co się odczuwa w ciele, żadne zmiany nie będą możliwe. To coś, co wydaje się małe i prozaiczne, natomiast w moim odczuciu jest długofalowo rewolucyjne. Kolejną ważną kwestią jest unikanie szufladkowania.
To chyba praca, którą muszą w pierwszej kolejności wykonać dorośli.
B.P.: Dokładnie, przede wszystkim my potrzebujemy się reedukować i wyraźnie zobaczyć, jak stereotypy ograniczają życie: zarówno dziewczynek, jak i chłopców. W moim odczuciu z dziećmi o wiele łatwiej przerabiać te kwestie niż z dorosłymi, bo są superchłonne i bardzo szczere. Ale jeśli w naszej zbiórce zbierzemy 80 tys. zł, to do ciałopozytywnego przewodnika dodamy też e-book dla rodziców i opiekunów.
J.C.: Jako trener SZTAMY, ale też edukator seksualny w Fundacji SPUNK, uważam, że dzieciaki to najwdzięczniejsza grupa do pracy. Są bardzo autentyczne, co nie znaczy, że zawsze są prawdomówne, ale nawet kłamiąc, robią to w bardzo prostolinijny sposób. Dopiero osoby dorosłe wypracowują sobie różne skomplikowane strategie na ukrywanie prawdy, kombinowanie, zasłanianie się stereotypami czy wręcz ślepą wiarę w nie. Moje doświadczenie pokazuje też, że wychowawcy w szkołach, wprowadzając nas do klas, zbyt często etykietują uczniów i uczennice. Dowiadujemy się, że ten jest niegrzeczny, tamta nie uważa, a jeszcze inni bardzo kiepsko się uczą, więc zapewne niczego nie zrozumieją.
Więc najpierw, jak rozumiem, musicie te etykietki zdjąć?
J.C.: Tak, dopiero po tym zaczyna się udana praca, dobra komunikacja i duża otwartość. Ale też jako edukatorzy SZTAMY musimy pamiętać, że mamy ledwie dwa dni warsztatów w szkole, więc zostawiamy młodzież z jakimiś wnioskami i nie wiemy, co się wydarzy dalej.
Należy też pamiętać, że dobre postawy nie wyjdą z jednej fabryki, potrzebujemy całościowego działania. Do niektórych trafią książki moonki, do innych – rodzice, a są i takie osoby, które zainspirują influencerzy i influencerki pokazujący na Instagramie alternatywne sposoby bycia. Dopiero z wielu drobnych ruchów może wyłonić się coś większego. A czasami bodziec wychodzi z zupełnie niespodziewanej strony, jak chociażby dyskusja o ciałopozytywności, którą Agnieszka Kaczorowska nazwała „kultem brzydoty”. Bardzo się cieszę, że to zrobiła.
Nie sądziłam, że ten wywiad będzie laurką dla odtwórczyni roli Bożenki z Klanu.
J.C.: Ale ona moim zdaniem naprawdę zrobiła kapitalną robotę, prowokując całą mediasferę do zabrania głosu w sprawie, w której do tej pory wiele osób milczało. Duża część z nich swoimi reakcjami tylko udowodniła, że ciałopozytywność to nie monolityczna ideologia, ale dostrzeżenie różnorodności. W samym ruchu body positivity istnieje zresztą wiele nurtów. Nie możemy więc oczekiwać, że nagle wszyscy będziemy mówić jednym głosem, w ten sam sposób myśleć i odmieniać ciałopozytywność przez takie same jak inni przypadki.
Mało tego, musimy być przygotowani na pojawienie się mnóstwa konfliktów typu: „a jak ciałopozytywność ma się do zdrowia”, „co z nią robią media społecznościowe”, jak ma się do pojęć estetycznych, etycznych oraz samego wydawania sądów. Wierzę jednak, że damy radę przez to wszystko wreszcie przejść.
Również przez porzucenie rywalizacji i niezdrowego kultu umięśnionych ciał?
B.P.: Za cielesną uważnością idzie także rozpoznawanie swoich potrzeb i granic. Tylko dzięki temu będziemy w stanie odrzucić narrację, według której ciało traktujemy jak maszynę. Jeśli chłopiec od dziecka słyszy, że musi być supersprawny, przetrenowuje się, odcina świadomość zmęczenia, a nawet kontuzji. Dlatego np. dobre wyniki w sporcie nie mogą być jedynym celem narzucanym chłopcom. Jeśli ktoś lubi rywalizację – wspaniale, grajcie i się ścigajcie, ale pamiętajcie, że nie każdy musi tak mieć i że nie zawsze trzeba zwyciężać.
J.C.: Zdecydowanie musimy w pierwszej kolejności rozprawić się z opowieścią o ciele jako narzędziu, które cały czas jest w gotowości, musi służyć komuś i czemuś z zewnątrz, a nie swojemu właścicielowi, jest włączone w różne systemy władzy i budowania hierarchii. Zauważ, że nawet niewinna gra w piłkę w szkole ma ten wymiar, i to już na poziomie dzielenia się na drużyny. Kto zostanie wybrany pierwszy, a kto ostatni – to relacja, która nie powstaje ani nie kończy się wyłącznie na boisku, lecz często definiuje i odzwierciedla całość funkcjonowania społeczności szkolnej.
czytaj także
Co powinien zrobić rodzic lub nauczyciel, żeby tego uniknąć? Ma szansę wpłynąć na niekiedy okrutne relacje rówieśnicze?
J.C.: Zadaniem dorosłych jest to, by odwieść dzieci od myślenia o sobie w kategoriach wyników, osiągnięć, ciągłego konkurowania. Jeśli mają coś robić, to dla własnego dobrostanu, rozwoju i w taki sposób, by rozpoznawać miejsca, do których wkrada się budowanie hierarchii i pionowych struktur. To może nie zadziałać od razu, ale długofalowo będzie miało pozytywny wpływ na ich życie. Przede wszystkim jednak istotne jest dostrzeżenie, co dokładnie się dzieje z dzieciakami w czasie dojrzewania, i zaprzestanie powszechnego bagatelizowania ich zachowań.
Czyli czego dokładnie?
J.C.: Chłopcy dojrzewają trochę później niż dziewczyny, więc gdy one mają to częściowo za sobą, przewracają oczami na zachowania rówieśników, mówiąc, że teraz są w „głupim okresie”, więc nie należy traktować ich poważnie. Ten komunikat jest oczywiście powielaniem opinii rodziców i wychowawców, którzy twierdzą, że zmiany są fazą przejściową, chłopaków trzeba zostawić w spokoju, muszą się wyszumieć i w końcu na pewno się uspokoją.
Dominuje przekonanie, że jeśli nie będziemy się nimi zajmować, to po jakimś czasie nasz syn czy uczeń stanie się w pełni ukształtowanym młodym mężczyzną. No nie, nic się samo nie dzieje. To etap bardzo intensywnego rozwoju, który na zewnątrz objawia się często dziwnymi, nieadekwatnymi do sytuacji zachowaniami, konfliktami, wybuchami agresji. Dzieciaki same przyznają, że zdarza im się zrobić coś bez uświadomionej przyczyny. Często też czują potem wyrzuty sumienia. Ale to nie znaczy, że napotkały jakiś błąd w systemie i coś jest z nimi głęboko nie tak.
Tylko…?
J.C.: Że to dla nich trudne doświadczenie, z którym sobie nie radzą. Dlatego dobrze by było, aby w czasie dojrzewania, a najlepiej tuż przed nim i w domu, i w szkole następowała normalizacja wszystkiego, co towarzyszy temu etapowi. Dzieciaki mają bowiem tendencję do myślenia, że jeśli coś nowego i dziwnego się dzieje z ich głową, ciałem, emocjami, to na pewno są w tym same.
Wstydzą się zmian ciała, skóry, głosu. Chłopcy odkrywają nagle, że ich ręce są za długie, nieproporcjonalne w stosunku do reszty ciała, że mają włosy w miejscu, gdzie ich do tej pory nie było, że wyskakują im pryszcze. Niestety nie wiedzą, czy to jest OK i czy ktoś nie wytknie im tego w szatni przed wuefem. Pojawia się mnóstwo pytań i dużo obniżonego poczucia własnej wartości, niepewności, a oliwy do ognia dolewają jeszcze media i marketing.
Badania pokazują, że kompleksy na punkcie wyglądu nie dotyczą jedynie dziewczynek. Odchudzają się już nawet kilkuletni chłopcy.
J.C.: Nic dziwnego, skoro zewsząd atakują ich wizerunki idealnych ciał wyretuszowanych modeli i aktorów. To również dlatego wchodzący w dojrzewanie chłopak czuje się tak totalnie nieadekwatny do wyśrubowanych kanonów. Jeśli nikt mu nie uświadomi, jak bardzo te wzorce są nierealistyczne, zostanie z przekonaniem, że koniecznie musi iść na siłownię, a nawet pod skalpel, by jakkolwiek odpowiadać na oczekiwania współczesności.
Dlatego musimy uświadamiać, co robią z nami media, w jaki sposób firmy wpychają nam do gardła style życia i produkty. Przede wszystkim jednak należy zwrócić uwagę, jaka stoi za tym teatralizacja.
Czyli to, czego nie widać?
J.C.: Owszem, bo dostajemy gotowe obrazy, ale nie wiemy, jak powstawały. Aktor zachwyca w filmie wyrzeźbionym ciałem, ale przecież nie ma tam adnotacji, że dwa tygodnie się odwadniał i ćwiczył nawet na planie filmowym. Ale młody odbiorca pomyśli, że facet wygląda tak naprawdę i przez cały czas, więc on najwyraźniej ze swoją mniejszą klatką piersiową albo bardziej wystającym brzuchem przegrał w przedbiegach wszystkie konkurencje tego świata.
A jak przygotować chłopca na dojrzewanie? Bo chyba nie w ten sposób, że sadzamy go przy stole i urządzamy długą, krępującą pogadankę?
B.P.: Dobra komunikacja potrzebna jest zawsze, a nie od wielkiego dzwonu. O czym rozmawiać z chłopcami? O wszystkim, co ich czeka w czasie dorastania. Ale nie za jednym razem. Najlepiej korzystać z okazji, jakie podrzuca życie codzienne. Na przykład analogicznie do miesiączki u dziewczynek trzeba rozmawiać z chłopcami o polucjach.
Jak?
B.P.: Mówić, że to ważne wydarzenie, początek czegoś nowego, bo jądra zaczynają produkować plemniki albo się do tego przygotowują, umożliwiając posiadanie dzieci. Gdybyśmy zaczęli traktować takie zmiany jako pozytywny element pewnej obrzędowości, uciekający od generowania traum rytuał przejścia, stawania się mężczyzną, to zamiast wstydu nastolatek dostawałby gratulacje oraz instrukcję, co zrobić, gdy zmoczy pościel i piżamę.
Kluczem jest otwartość dorosłych, więc to my musimy odkurzyć swoje wspomnienia, przepracować je, przestać się wstydzić słów „penis” i „wzwód” i zacząć empatyzować z tym, co dziecko przeżywa. Wspólna lektura książek o dojrzewaniu czy granie w moonkową grę o dorastaniu jest do tego dobrym pretekstem.
czytaj także
J.C.: Rodzice muszą być też świadomi pewnych zagrożeń, bo z jednej strony dojrzewanie to czas buntu przeciwko zależności od rodziców i mocnego akcentowania autonomii przez dziecko, ale z drugiej – to moment, gdy matki i ojcowie niejako odzyskują siebie, swój czas wolny, odpuszczając kontrolę i bliskość. W obu przypadkach można stracić ważne wątki swojej relacji – bliskość i zaufanie.
Niestety nasze doświadczenia nabyte w szkołach pokazują, że dzieci, które faktycznie rozmawiają z rodzicami o wszystkim, można policzyć na palcach jednej ręki. Problem tkwi w tym, że wiele osób upupia dzieci, zabraniając im zadawania niewygodnych dla dorosłych pytań. Dlatego w idealnej rzeczywistości wyobrażam sobie systemowe zapewnienie dostępu do specjalistów, z którymi można bez obaw pogadać o krępujących zagadnieniach. Chodzi o to, by stworzyć takie sieci wsparcia – w szkole, domu kultury, ośrodkach pomocy itd., które sprawią, że nawet ci, którzy nie wyniosą czegoś z domu, będą mogli znaleźć to w świecie.
Suchecka: Szkoły nie są dla nas miejscem edukacji, lecz magazynami do przechowywania dzieci
czytaj także
Jakich kompetencji brakuje chłopcom wychowanych w obecnym systemie edukacyjnym?
J.C.: Emocjonalnych, komunikacyjnych i związanych z krytycznym myśleniem. Nasz program w dużej mierze opiera się też na umiejętności słuchania i rozumienia, że ludzie się różnią. Musimy nauczyć chłopców, że dialog nie polega wyłącznie na zbieraniu argumentów miażdżących przeciwnika i udowadniających czyjąś jedyną i słuszną rację, ale uruchomieniu empatii na zasadzie: „ja mam tak, ktoś inaczej i to jest okej”. Normalizowanie różnorodności, która istnieje nawet w bardzo homogenicznej grupie, musi być przeciwstawiane wszechobecnej uniformizacji, która paradoksalnie sprzyja konfliktom, a nie dialogowi. Poza tym staramy się też wyjść poza binarne postrzeganie płci.
Czyli?
J.C.: Chodzi o takie postrzeganie świata, które nakazuje myśleć o każdej płci w określony sposób, oparty na antytezach, np. skoro ja jestem silny, to ona słaba, jeśli ona jest empatyczna, to ja racjonalny itd.
Jednak każda grupa, z którą prowadzimy warsztaty, ma jakieś własne lejtmotywy. Jedna chce poznać aspekty przemocy cybernetycznej w sieci i grach, inni stawiają bardziej na relacje w szkole, a niektórzy pytają o homofobię. Pojawiają się także kwestie związane z wyglądem, tradycją i kulturą osobistą.
B.P.: W przypadku dziewczynek presja na wygląd jest oczywiście dużo większa, bo w naszej kulturze wartość kobiety jest wciąż związana z jej urodą. Ale wpływ mediów społecznościowych, wynikające z wszechobecnej kultury diet anoreksja czy bulimia nie omijają chłopców. U nich zaburzenia rozgrywają się bardziej dookoła masy ciała w kontekście umięśnienia.
Chłopcy chcą być więksi, pozyskać muskulaturę, co okazuje się bardzo niebezpieczne i może prowadzić do bigoreksji i ortoreksji. Generalnie mężczyźni i chłopcy robią bardzo dziwne rzeczy, żeby przyspieszyć wzrost mięśni. To nie jest zrównoważone ani zdrowe. Możesz być dużym, dobrze zbudowanym człowiekiem, ale za tym nie musi iść koniecznie sprawność, elastyczność czy wytrzymałość.
czytaj także
Myślicie, że presja mediów społecznościowych nakłada na dzisiejszych chłopców większe wymagania niż prasa czy telewizja kilka dekad temu?
B.P.: Wydaje mi się, że tak. Jeden z terapeutów, z którym rozmawiałam na potrzeby książki, wskazał, że rzeczywiście coraz więcej chłopców zgłasza się do niego z anoreksją. Ale nie możemy stwierdzić na pewno, że wzrosła liczba przypadków tych zaburzeń. Może po prostu panuje większa świadomość na ich temat, jak również na temat konieczności szukania wsparcia.
J.C.: Ciekawe jest to, że kobiety zaczęły się już buntować przeciwko tym wymuskanym, nieprawdziwym obrazkom i wiedzą, że modelki na okładkach są podrasowane w Photoshopie, a fakt, że kremy przeciwzmarszczkowe reklamuje 30-letnia osoba, jest absurdem. Wydaje się też, że temat ciałopozytywności został w dużej mierze przypisany kobietom, ale tak naprawdę ten termin dotyczy człowieka w ogóle oraz odrzucenia ciągłego porównywania, fragmentaryzacji ciała i fetyszyzowania go.
Czyli znów: kończymy wyścig?
J.C.: Budowanie wizerunku jest bardzo narcystyczne, czuć w nim histerię, że muszę robić coś na pokaz. Nie chodzi o to, by się rozwijać, holistycznie myśleć o sobie, lecz o stawanie w konkursie na największy biceps albo najdłuższego penisa. No dobrze, zmierzyliśmy je, i co z tego wynika? Niewiele – co najwyżej zaakcentujemy swoje miejsce w hierarchii. Wprawdzie w ramach tej hierarchii można zdobyć władzę i podziw, ale tylko do momentu kolejnego starcia. A ile takich zmagań można znieść? Skończoną ilość, o czym dobitnie świadczą policyjne statystyki samobójstw. Przestańmy więc się ścigać i ginąć.
**
Barbara Pietruszczak – dziennikarka, współtwórczyni projektu moonka, autorka przewodnika dla dziewczynek Twoje ciałopozytywne dojrzewanie. Właśnie pracuje nad jego chłopięcą odsłoną.
Julian Czurko – trener, coach, facylitator. Edukator SZTAMY i SPUNK-a. Działa międzysektorowo, rozwijając kompetencje miękkie, cyfrowe i etyczne i współpracując m.in. z radami pedagogicznymi oraz młodzieżą.