Kraj

(Nie)pamięć pańszczyzny: Bartecka / Leder / Lubomirski / Sutowski

Czy potrzebujemy chłopów i panów, by opisać współczesną Polskę?

Michał Sutowski: W ostatnich latach mamy bardzo ożywione debaty na temat chłopskich korzeni polskiego społeczeństwa. Zebraliśmy reprezentantów trzech stanów, albo przynajmniej kontynuatorów trzech różnych tradycji klasowych i kulturowych. Na początek chciałbym przywołać dość ważne i – jak sądzę – w ostatnich latach niewystarczająco głośne prace profesora Janusza Hryniewicza, historyka i socjologa gospodarki, który pisze o kontynuacji kultury folwarcznej w gospodarce polskiej, a zwłaszcza w korporacjach. Czy państwa zdaniem Polska dziś, w jakiejś zmodernizowanej wersji, nadal stanowi wielki folwark?

Andrzej Leder: Trzeba traktować pojęcie relacji folwarcznej metaforycznie: nie ma żadnego dosłownego jej przeniesienia. Natomiast liczą się cechy takiej relacji, przede wszystkim założona w niej hierarchiczność i nierówność, polegająca na tym, że dwie strony nie rozmawiają ze sobą i nie zawierają umowy. Zamiast tego jedna ze stron dysponuje przywilejem, choćby przywilejem siły i władzy, a druga musi się tej sile podporządkować. Moim zdaniem w Polsce bardzo często mamy do czynienia z różnego rodzaju relacjami, które można nazwać „folwarcznymi”. Przy czym oczywiście w świecie korporacyjnym te relacje też się pojawiają. Kiedy słucham opowieści o korporacjach, to rzeczywiście mam wrażenie, że z punktu widzenia tych, którzy są w nich silni, konieczność płacenia komuś i związanych z tym oczekiwań wynagradzanego jest jakąś aberracją; że tak naprawdę powinien świadczyć pracę bez jakichkolwiek roszczeń. Ale to nie dotyczy tylko tego środowiska. W instytucjach publicznych relacja „folwarczna” również występuje często, na przykład w stosunkach między służbą zdrowia a pacjentami. Jedna strona ma olbrzymią władzę nad drugą: władzę zdrowia, życia, cierpienia, i niezwykle często wykorzystuje ją w sposób skrajnie niepartnerski, upokarzając czy obwiniając słabszą stronę, budząc poczucie kompletnego nieuprawnienia u podporządkowanej osoby. Podobne stosunki występują w relacji urzędnik-petent, nauczyciel-uczeń, często w środowiskach akademickich…

W Polsce postrzega się relacje przede wszystkim w perspektywie siły, gdzie silniejszy uważa, że ma bardzo duże prawa wobec słabszego. To istota relacji „folwarcznej”.

Ta tradycja mocno tkwi w polskiej mentalności. Relacja „folwarczna” uwzględnia też grę słabszego, to znaczy bardzo typowy dla polskiego społeczeństwa permanentny bierny opór. Cokolwiek silniejszy próbuje ode mnie wyegzekwować, ja niby nic nie mówię, nie przeciwstawiam się, ale nie zrobię tego, czego ode mnie oczekuje. Ta druga strona relacji folwarcznej jest wobec wywieranej siły całkowicie zrozumiała, jednak dla więzi społecznych niezwykle destrukcyjna, absolutnie fatalna.

Michał Sutowski: Herakliusz Lubomirski pracował w bardzo nowoczesnym sektorze gospodarki. Czy polska korporacja, polski biznes, to właśnie tego rodzaju pańszczyźniany folwark? Czy odnajduje się pan w diagnozie profesora Ledera po jednej ze stron?

Herakliusz Lubomirski: To trafna, realistyczną obserwacja. Mam wieloletnie doświadczenie pracy z dużymi polskimi korporacjami, a także mniejszymi firmami. Po latach pracy w Polsce pracowałem też dwa lata w korporacji amerykańskiej na Ukrainie. Przeżyłem tam szok, ponieważ okazało się, że rzeczywistość może być zupełnie inna niż w Polsce. W dodatku w kraju, który możemy uznawać za lekko zacofany pod względem kultury organizacyjnej. Nie tylko zgadzam się na poziomie ogólnym z profesorem, ale poznałem też alternatywy, całkiem zresztą fajne. Dobrze jest formułować ogólne myśli, ale indywidualne doświadczenie też się liczy. W korporacji, w której spędziłem pięć lat na „niższym poziomie wyższej półki”, nie zobaczyłem ani jednego awansu. Po moim odejściu dowiedziałem się, że po 9-10 latach pracy tylko jedna znana mi osoba dostała się do zarządu. W tych strukturach panuje stagnacja: nie ekonomiczna, odnosząca się do wypracowywania zysków czy ulepszania kultury organizacyjnej – ale polegająca na tym, że tam gdzie człowiek wpadł, tam zostaje. Niezależnie od intensywności starań ma małe szanse na emancypację.

Później pracowałem na Ukrainie dla właściciela amerykańskiej korporacji KP Media Jeda Sundena, który skończył historię Związku Radzieckiego na Uniwersytecie Columbia i jak to Amerykanie mają w zwyczaju, zamiast od razu rozpocząć pracę zawodową, pojechał z ramienia organizacji not for profit uczyć angielskiego na Ukrainie. Tam chyba z nudów założył w Kijowie w latach 90. za pomocą własnej karty kredytowej tygodnik dla ekspatów i okazało się, że ma do tego talent. W 2006 roku, kiedy zacząłem dla niego pracować, miał już duży holding medialny, rozmaite tytuły tygodnikowe oraz różne brandy internetowe. Wziąłem odpowiedzialność za prowadzenie tego portfolio. Firma zatrudniała 550 osób i miała wycenę ok. 50 mln dol. – była przykładem korporacji par excellence. Niezwykle łatwo wprowadziłem własny system oceny pracowniczej, który opracowałem w kilkugodzinnej rozmowie przy piwie z drugim Amerykaninem, który był CEO tej firmy. System wykorzystywał trzy kryteria oceny: po pierwsze profesjonalizm (chęć i zdolność uczenia się), po drugie pomoc i użyteczność innym (dzielenie się wiedzą), a po trzecie: po prostu fajność. Nikt z nas nie wie, czym jest fajność, ale wszyscy wiemy, o co chodzi – przynajmniej na poziomie oceny. Zrobiłem trzy kolumny w Excelu i w każdej kategorii przyznawano ocenę 1, 0 lub -1. Każdą osobę co miesiąc oceniał zwierzchnik, a co trzy miesiące odbywało się podsumowanie. Jeżeli ktoś wychodził na zero, to wszystko w porządku; jeśli na jeden, to znaczyło, że jest fantastyczny i trzeba go awansować; a jeśli na minus jeden, to najlepiej, żeby sam zaproponował odejście. To się świetnie sprawdziło: mieliśmy sukces „chłopskiego” zdrowego rozsądku. System zadziałał. Oczywiście mój autorytet za tym stał, więc mogłem egzekwować oceny; tylko że nie musiałem – egzekwowali ludzie. Mówili do siebie nawzajem: „Panie, pan nie jest fajny, co pan?” Jakby to wystarczało. Podałem ten przykład dla kontrastu z diagnozą polskiej kultury korporacyjnej: z jednej strony bezsiła, brak wpływu na rzeczywistość, a z drugiej naga siła, użyta tylko po to, by zarządzać ludzkim zoo.

Michał Sutowski: Chciałbym zapytać autorkę filmu Niepamięć, który opowiada o pańszczyźnie, czy ten podział na panów i chamów traktuje jako coś metaforycznego, czy raczej faktyczny obraz naszych stosunków społecznych? W filmie twój rozmówca relatywizuje te podziały, najczęściej zrzucając je na karb rozwoju technologicznego i pewnych procesów, które jego zdaniem niwelują różnice. Ty raczej stwierdzasz ich trwałość. Mówisz, że życie kolejnych pokoleń w danej klasie społecznej mocno na nas wpływa.

Magdalena Bartecka: W Polsce są pewne uprzywilejowane grupy, które mogą sobie pozwolić na mówienie, że nie ma podziałów. Które stać na dystans i nonszalancję w tej kwestii, na twierdzenie, że to marksistowscy ideologowie wyprodukowali nam podziały wcześniej nieistniejące. Mówią, że powinniśmy podpisać się pod hasłem „zgoda buduje” i chodzić na marsze z prezydentem. Według mnie nie chodzi tu o aktualność podziału na szlachtę i chłopów, tylko o jego przełożenie na faktyczny podział klasowy i wykluczeniowe podejście do pewnych grup.

Fot. Maciej Komorowski

Dzisiaj poszłam na spotkanie z rolnikami w miasteczku, żeby dowiedzieć się o ich problemach bezpośrednio, zamiast filtrować przez relacje mediów. Mam poczucie, że postrzega się ich jako „chamów” – roszczeniowców, którzy przyjeżdżają na traktorach zaśmiecać stolicę. Postulaty, które usłyszałam, wydały mi się pożyteczne dla nas wszystkich, nie tylko dla rolników. Domagali się niesprzedawania ziemi obcemu kapitałowi (w Zachodniopomorskiem istnieje rola tzw. słupa, to znaczy osoby polskiego pochodzenia reprezentującej niemieckiego gospodarza i umożliwiającej mu wykup ziemi). Proponowali, by chociaż 50 proc. produktów rolnych w supermarketach pochodziło z naszego lokalnego rynku. Postulaty rolników dotyczące żywności czy wspierania gospodarstw rodzinnych są korzystne i dla warszawskiej prezenterki TVN-u, i dla mieszkanki małej wsi. Podział na panów i chamów istnieje, jednak niekoniecznie przebiega wzdłuż linii „chłopi kontra arystokracja”. Istnieje też pogarda w stosunku do wsi; niejednokrotnie tego doświadczyłam.

Profesor Leder mówił, że tradycja folwarczna realizuje się w biernym oporze – to dla chłopów bardzo krzywdzące. Historycy twierdzą, że w Polsce to zaborcy znieśli pańszczyznę, co zarazem świadczy o bierności chłopów i ich niemożności zorganizowania się, dania oporu. Ale w opisach rabacji galicyjskiej przedstawiają chłopów jako krwiożercze bestie, szukające okazji do zemsty i czerpiące rozkosz z zarzynania swoich panów. Nie ma tu miejsca na ruch w żadną stronę, brakuje szansy na podmiotowość: poczucie się człowiekiem. W latach 90. moi rodzice i rodzice moich rówieśników wspólnie wybudowali szkołę. Z perspektywy warszawskiej może to mało spektakularne, ale przecież dowodzi świetnej samoorganizacji i umiejętności działania na rzecz dobra wspólnego. A strajki chłopskie? Przecież strajków nie robi się z dnia na dzień, bo wymagają wysiłku organizacyjnego! Takie formy oporu zupełnie się pomija. Nie mówiąc już o spółdzielczości; o tym, że ostatecznie chłopów nie skolektywizowano – to również ich zasługa.

Mówienie tylko o tym, że odziedziczyliśmy mentalność folwarczną, która nas zniewala i unieruchamia, jest dla mnie bardzo negatywne – nie niesie żadnych propozycji wyzwolenia.

Michał Sutowski: Kiedy oglądałem Niepamięć, spostrzegłem, że bohaterowie traktują wątki tożsamościowe zupełnie różnie. To odnosisz się do swojej tożsamości chłopskiej esencjalnie. Mówisz: „Gdyby okazało się, że w moich żyłach płynie jakiś procent krwi pańskiej, to miałabym z tym problem”. Z drugiej strony twój współrozmówca psychologizuje swoje pochodzenie; według niego ważniejsze było rozpieszczanie przez rodziców, poczucie wyjątkowości, które niewątpliwie na niego wpłynęło, ale stanowi tylko fragment jego tożsamości. Z kolei twój dziadek ma ciekawe, trzeźwe podejście do przeszłości, „mówi, jak było”; ojciec – lekko ironiczne, żartuje o rzezaniu panów. Nie da się przy tym prosto pogrupować stosunku do własnej tożsamości według klucza klasowego, na przykład że klasa wyższa ma stosunek ironiczny, a niższa – esencjalny. Czy więc historyczne kategorie to tylko dekoracje? Albo nawet jakieś instrumenty budowania opowieści o samym sobie, ale tylko na poziomie indywidualnym?

Andrzej Leder: Chciałbym się najpierw odnieść do kwestii chłopskiej pasywności, którą podniosła Magdalena Bartecka, a którą sformułowałem za Gombrowiczem w mojej książce Prześniona rewolucja. Aktualnie nie odczytywałbym tego w kontekście pochodzenia klasowego czy społecznego. Niestety relacja „folwarczna” działa bardzo silnie we współczesnym mieszczaństwie. Dość blisko obserwuję jedną szkołą, której uczniowie pochodzą z warszawskiego środowiska mieszczańskiego co najmniej od dwóch pokoleń. Niemniej ich stosunek do władzy szkolnej jest oparty na biernym oporze. Bardzo rzadko załatwia się sprawy wprost, na przykład w otwartej konfrontacji, natomiast dominuje niezadowolenie, niechęć, szepty na korytarzu – z lękiem, że za to dzieci mogą być represjonowane. Taki niepodmiotowy stosunek do konfrontacji tkwi głęboko w polskiej mentalności. Być może wywodzi się jeszcze z czegoś innego niż chłopskie korzenie, ale 70 proc. naszego społeczeństwa jednak je ma. Nie chcę odmawiać istnienia strajkom chłopskim, spółdzielczości, budowaniu szkół, i innym bardzo pozytywnym podmiotowym zjawiskom. Ale nie zapominam o tej drugiej stronie, która istotnie wpływa na wiele procesów społecznych w tym kraju.

Janusz Korczak, przedstawiciel zasymilowanej wielkomiejskiej żydowskiej inteligencji (o socjalistycznej orientacji), napisał w jednym ze swoich tekstów, że gdy spotyka się dzieci pierwszy raz, to zawsze można odróżnić dzieci zamożnych od dzieci ubogich. Dzieci zamożnych wiedzą, że mają prawo do różnych rzeczy, a inni w naturalny sposób powinni ich słuchać. To było w okresie międzywojennym, gdy relacje klasowe wyakcentowano bardzo mocno. Obserwacja Korczaka oddaje fakt, że środowisko wychowania człowieka jakoś się przekazuje, niezależnie od następujących potem przemian społecznych zmieniających stosunki formalnie i na powierzchni. Rodzaj zaufania do siebie, pewności siebie, poczucia swojego miejsca w świecie ludzi tzw. możnych, będzie przekazywany w wychowaniu. Z drugiej strony poczucie krzywdy i słabości też się jakoś przekazuje. Ten dyskurs jest także obecny w relacjach między mężczyznami a kobietami: kobiety mówią, że zostały wychowane do pokory i posłuszeństwa, a mężczyźni do dominacji i sporów; to też swego rodzaju nierównowaga przekazywana pokoleniowo. Dobrze to pokazano w filmie: nawet w sposobie trzymania podbródka jest coś na rzeczy.

Fot. Maciej Komorowski

Zastanawia mnie natomiast tocząca się w filmie gra o uznanie.

Niepamięć sprawia wrażenie, jakby pani chciała, żeby arystokrata przyznał, że jest niedobrym, wychowanym do dominacji szlachcicem – i żeby uderzył się w piersi. Jakaś Hassliebe jest w ten film wpisana.

Michał Sutowski: Czy kategorie historyczno-klasowe są użyteczne do zdiagnozowania dzisiejszych podziałów społecznych? Czy rzeczywiście potrzebujemy ich do opisania zjawiska dominacji i poporządkowania?

Andrzej Leder: Współczesne problemy dominacji mają przede wszystkim charakter kapitalistyczny. Wynikają z funkcjonowania korporacyjnego globalnego kapitalizmu. Polska jako względnie peryferyjny kraj ma w nim dość szczególną pozycję. Tu tkwi sedno problemu. Chłopski protest, o którym mówiła Magdalena Bartecka, to nie bunt przeciwko tradycji ziemiańskiej, tylko problemom przyniesionym na wieś przez korporacyjny kapitalizm. Współcześnie trwa dużo trudniejsza walka – nie wiem, czy do wygrania.

Magdalena Bartecka: Ale czy to się nie zaczęło już za czasów folwarku? Przecież folwarku nie stworzono dla zapewnienia społeczeństwu równowagi żywieniowej, tylko dla akumulacji zboża i jego sprzedaży z zyskiem. Taką gospodarkę można już określić nie jako feudalną, ale po prostu kapitalistyczną. Od XVI w. nieustannie obniżano limity przeżycia dla chłopów, a opłacalność sprzedaży zboża się zwiększała, pozwalając szlachcie i magnaterii na zwiększoną akumulację bez konieczności innowacji. Bezpłatna siła robocza zapewniała im zyski. Chłopi pracujący na polu u pana przychodzili z własnym sprzętem, często tym najgorszym, by zmniejszyć efektywność swojej pracy i cudze zyski. Uważam, że tego typu struktury przetrwały aż do dzisiejszych, korporacyjnych czasów.

Andrzej Leder: O ile Polska od XVI do XIX wieku była wprzęgnięta w tworzący się rynek i pracowała na rzecz społeczeństw kapitalistycznych, głównie holenderskiego – co teraz często czyta się kluczem postkolonialnym – to jednak struktura społeczna na ówczesnej wsi nie miała charakteru kapitalistycznego, ponieważ nie mieliśmy do czynienia z pracą najemną.

Dziś kapitalizm na wsi ma zupełnie inny charakter; nie odtwarza folwarku z niewolniczą pracą, tylko tworzy kapitalistyczne przedsiębiorstwa w postaci wielkoobszarowych gospodarstw, zatrudniających pracowników najemnych z proletariatu wiejskiego. To istotna różnica.

Nie mówiąc już o tym, że w Europie produkcja rolna nie opłaca się według kryteriów czysto ekonomicznych; opłaca się natomiast sprowadzanie produktów z Australii albo z Kanady – taka jest niebezpieczna perspektywa. Warunki gospodarcze i społeczne na wsi bardzo się zmieniły w stosunku do historycznych.

Michał Sutowski: Czy jako przedsiębiorca, osoba zajmująca się kulturą organizacyjną, uznaje pan te kategorie za istotne? A może przydałaby się raczej współczesna socjologia i współczesne teorie zarządzania?

Herakliusz Lubomirski: To pytanie nie przystaje do rzeczywistości – jest absurdalne. Gdybym zadał je członkom mojego teamu, natychmiast sprowadziliby mnie do parteru. W żadnym razie nie uważam, że w zarządzaniu przedsiębiorstwem, praktyce organizacyjnej i pracy nad projektami odwoływanie się do pojęć historycznych ma jakikolwiek sens. Co innego w refleksji na poziomie ogólnym. Natomiast kiedy Magdalena Bartecka powiedziała o folwarczności, wzbudziło to mój bunt, ponieważ to słowo ma naturalnie pejoratywny wydźwięk. Niezależnie od trafności tej diagnozy, wzbudza ona negatywne emocje i chęć przełamania rozpoznanego stanu.

Fot. Maciej Komorowski

Proponowałbym zmianę tego słowa. Każde użyte słowo niesie ze sobą wartość, ocenę, więc starałbym się o termin zawierający wartości, które są pozytywną propozycją.

Magdalena Bartecka: Ale można również nadawać słowom wartość. Kiedyś słowo kobieta również miało pejoratywny wydźwięk.

Michał Sutowski: Chciałbym wrócić do wątku Hassliebe i gry o uznanie. Opozycja szlachta-chłopstwo, pany i chamy, jest nieustannie obecna w Niepamięci, choć te zestawienia słów nie padają w filmie. Książka Andrzeja Ledera jest projektem myślenia o tożsamości, który pozwala przekroczyć tę opozycję. Szlachcic bez chłopa jako punktu odniesienia nie istnieje, natomiast w przypadku mieszczaństwa sytuacja się zmienia. W ramach niektórych rozważań o końcu historii – w wariancie ambitniejszym niż u Fukuyamy – stwierdzano, iż mieszczaństwo może budować swoją tożsamość bez negatywnego odniesienia do chama, niewolnika, jakiegoś punktu poniżej. Ty w filmie trzymasz się tych kategorii bardzo mocno, jakby były esencjalne, trwałe i niezmienne; chcesz tylko dowartościować jedną w stosunku do drugiej.

Magdalena Bartecka: Żeby coś przekroczyć, trzeba to najpierw obnażyć. Często trudne kwestie opisuje się z różnych perspektyw i pokazuje z dystansem, bez osobistego zaangażowania. W filmie zawarliśmy właśnie osobiste zaangażowanie. To było potrzebne, by zidentyfikować się z taką postawą albo ją odrzucić – ale wyzbyć się chłodnego, eksperckiego dystansu.

To, jak traktuję te kategorie, może wydać się esencjalne, ale oczywiście nie zależy mi na tym, żeby naturalizować pochodzenie, ani tym bardziej nie postuluję przywrócenia Polski potomkom chłopów, a wygnania potomków szlachty – nie o to chodzi. Chciałam pokazać problem, który silne grupy, mające oddziaływanie medialne, kreują jako brak problemu, bo są ślepe na nierówność.

Swoją nieugiętą postawą – może trudną do zaakceptowania – starałam się wyrazić, że ten podział można przekroczyć, ale nie w prosty sposób, używając dystansu. Właśnie dlatego nie wystarczy zmienić jakieś słowo, nadać mu pozytywny wydźwięk, żebyśmy się dobrze poczuli i zignorowali problem – w tym przypadku zacofania polskiej gospodarki i istnienia stosunków niewolniczych przez kilkaset lat. Projekt tożsamości mieszczańskiej może się wydawać atrakcyjny. Ja też widzę w nim pozytywy. Stabilne miejsca pracy, zaufanie do instytucji publicznych, powszechna zdolność kredytowa – to przecież sprawiedliwe korzyści. Ale nie wolno tej tożsamości budować na ekskluzywizmie. Ostatnio przeczytałam w „Gazecie Wyborczej”, jak organizator pewnego festiwalu uzasadniał swoją działalność w taki sposób: musimy się zaopiekować wykluczonymi, żeby nie mieli do nas pretensji za nasz niesprawiedliwy sukces. To powodowane fałszywą świadomością, połączone z obawą wywyższenie samego siebie i wykluczenie innych. Mieszczanie mają poczucie wyjątkowości – nie mogą identyfikować się ze szlachtą (bo być może nie mają takiego pochodzenia), ale z ludem też nie, bo przecież lud to roszczeniowi rolnicy hamujący modernizację. Taka próba wymyślania czegoś nowego nie prowadzi do lepszego społeczeństwa.

Andrzej Leder: Podzielam pogląd, że najpierw trzeba nazwać zło złem, a potem poszukiwać dobra. Kłopoty z równościowym dyskursem są częścią dziedzictwa, o którym tu mówimy.

Często dyskurs równościowy ujawnia różne formy paternalizmu, pogardy albo lukrowania i podlizywania się… Bardzo trudno mówić równościowo. To też kwestia braku pewnej tradycji.

Łatwiej mają te społeczeństwa, które – tak jak skandynawskie – są od wieluset lat oparte na pewnej chłopskiej tradycji, przerobionej przez tradycję socjaldemokratyczną, i które wypracowały wiele języków i procedur chroniących równość. Oczywiście i tak nie działa to idealnie, bo jak wiemy na przykład z książki Higieniści, zawsze znajdą się tacy, których można skrzywdzić. Jestem zwolennikiem przekroczenia opozycji pana i chama, ale nie dlatego, że to przekroczenie stanowi cel sam w sobie. Obecnie społeczeństwa wysoko uprzemysłowione albo postprzemysłowe żyją w miastach. Wieś jest coraz bardziej penetrowana przez korporacyjny kapitalizm i zamienia się albo w skansen, albo w miejsce wielkoprzemysłowej produkcji żywności. Z tym musimy się konfrontować. Ogromna większość z nas prowadzi miejski styl życia, pracuje w wielkokapitalistycznych instytucjach. To określa nasz sposób funkcjonowania. Czy potrafimy znaleźć jakąś tożsamość, która nie będzie zupełnie nieokreślona i globalna? To jest mocne pytanie. Uważam za istotne odzyskanie genealogii oraz wielkiej emancypacyjnej historii, która w Polsce się jednak odegrała. Zaczynając od 1863 roku – mówię tu o wschodniej Polsce – kiedy car Aleksander „podniósł chłopa z kolan”. (Dowiedziałem się niedawno, że gdzieś w okolicach Kielc stał taki pomnik: „Car Aleksander podnosi polskiego chłopa z kolan”, ale go zburzono). Przez całą drugą połowę XIX wieku trwało unarodowienie, potem rewolucja 1905, a następnie okres międzywojenny i ruchy chłopskie – w Polsce istnieje cała historia emancypacji społecznej, która jest nieopisana. Nie funkcjonuje w kulturze masowej. Znalezienie choćby języka, który by to potrafił opisać, zamiast odwoływać się do różnych powstań, stanowiłoby próbę stworzenia autentycznej genealogii dla aktualnie mieszczańskiego społeczeństwa. Bo niezależnie od pochodzenia wszyscy funkcjonujemy w czymś w rodzaju globalnego mieszczaństwa.

Jest to zapis dyskusji, która odbyła się 3 marca w Krytyce Politycznej.

Opracowała Aleksandra Paszkowska

Zobacz całą fotorelację ze spotkania.

Dyskutowali:

Andrzej Leder, ur. 1960, filozof kultury, socjolog, psychoterapeuta. Pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Zajmuje się filozoficznymi założeniami kultury współczesnej. W badaniach nad kulturą łączy studia medyczne i praktykę psychiatryczną z wykształceniem filozoficznym. Wydał między innymi książki: „Przemiana mitów czyli życie w epoce schyłku” (1997), „Nieświadomość jako pustka” (2001) , „Przemiana mitów druga czyli wojna o obraz” (2004), „Nauka Freuda w epoce Sein und Zeit” (2007), „Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej” (2014).

Magdalena Bartecka, ur. 1986, psycholożka społeczna, animatorka kultury peryferyjnej oraz aktywistka wiejsko-miejska. Członkini Stowarzyszenia Animacji Kultury Pogranicza „Folkowisko”. Producentka i bohaterka dokumentu „Niepamięć”. Współorganizatorka kampanii społecznej „Jestem ze wsi!” (2013), akcji „Kultura jest babą” (2014) oraz corocznego festiwalu Folkowisko i Dni Wolności Chłopskiej – święta z okazji zniesienia pańszczyzny w Galicji. Pochodzi ze wsi Chorążanka na Lubelszczyźnie

Herakliusz Lubomirski, ur. 1969, obieżyswiat, twórca user experience skomplikowanych systemów internetowych. Prowadził dział projektowania Onet.pl, przedsiębiorstwa internetowe na Ukrainie. Projektuje witryny w Polsce, m.in. Empik czy Niania.pl, Entreprener (startupy internetowe).

***

CO Z TĄ PAŃSZCZYZNĄ? W DZIENNIKU OPINII PISALI/MÓWILI:
Jakub Majmurek: Czy ładnie mi w sukmanie?
Adam Leszczyński: Uwięzieni w folwarku
Magdalena Bartecka: Jestem dumną wieśniaczką
Piotr Kozak: Pańszczyzna – niedokończona sprawa
Jakub Majmurek: Potomek chłopów pańszczyźnianych patrzy na Wilanów

**Dziennik Opinii nr 73/2015 (857)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij