Czytaj dalej

Czy Kraków w końcu pogodzi się ze swoją współczesnością?

Zdaniem Rafała Matyi Kraków dociera dziś do swoistego punktu zero, do momentu, gdy nie da się dłużej udawać, że jest się ostatnią enklawą c.k. monarchii we współczesnej Polsce, że granice miasta kończą się na Błoniach i Dietla, a elita składa się z rodzin zasiedziałych tu od czasów Rzeczpospolitej Krakowskiej.

Swoją podróż po Krakowie Rafał Matyja zaczyna na Cmentarzu Rakowickim. Bez obaw: nie chodzi o licytację na pochowanych tam przodków, z czym niedawno mieliśmy do czynienia przy okazji sporów zwolenników dwóch kandydatów na urząd krakowskiego prezydenta.

W Krakowie – mieście zero wyprawa na cmentarz nie służy ani powtórzeniu opowieści o starym Krakowie, ani jej łatwemu wyśmianiu – choć trudno czasem się nie uśmiechnąć, widząc obecną na nagrobkach, bardzo krakowską tytułomanię, z dumnie wypisanymi najniższymi urzędniczymi rangami z czasów Franciszka Józefa i określeniami typu „wdowa po właścicielu realności”.

Matyja: Krakowem rządzi duch niekreatywnej klasy średniej

Po co w takim razie Rafał Matyja kieruje się na Rakowice? Po to, by przemierzając cmentarne alejki, szukać innej opowieści o Krakowie niż ta, którą miasto to ciągle opowiada o sobie. Takiej, która pozwala znaleźć inny klucz do opowieści o Krakowie jako o nowoczesnym mieście.

Miasto odwrócone od teraźniejszości

Bo Kraków ma problem, jeśli nie z nowoczesnością, to z opowiedzeniem siebie jako nowoczesnego miasta – i to od samego początku historii, jaką rejestrują Rakowice, czyli od pierwszych dekad XIX wieku. Stolica Małopolski często postrzegana jest w reszcie Polski jako jedno z niewielu naprawdę mieszczańskich miast w Polsce. Jak jednak przypomina Matyja, sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.

W XIX wieku, stuleciu, które do dziś definiuje dawną stolicę Polski, Kraków był bardzo specyficznie mieszczańskim miastem. Nie miał swojej wielkiej burżuazji, górną warstwę elity stanowiła osiedlająca się w mieście arystokracja i zamożne ziemiaństwo. Wspólnie z krakowską profesurą w gronostajach, Kościołem i częścią inteligencji tworzyły one blok rządzący miastem. Kraków przed Wielką Wojną był też miejscem, gdzie kapitały inwestowało się raczej w kamienice na wynajem niż w wielkie przedsięwzięcia przemysłowe czy handlowe. Gdzie wśród proletariatu szczególnie licznie występowała służba domowa – Kraków przodował w liczbie służących na tysiąc mieszkańców w całej Galicji.

Matyja: Niemal za każdym skokiem rozwojowym stoi jakiś pojedynczy lub grupowy wariat

Miasto, które odwlekało i odsuwało od siebie nadejście rewolucji przemysłowej, zdefiniowało się za to – zwłaszcza w okresie autonomii galicyjskiej – jako centrum „narodowego pamiątek kościoła”. Jako symboliczna stolica nieistniejącego państwa, celebrująca jego przeszłość i dawną kulturę, organizująca jubileusze, uroczyste pogrzeby osób z politycznych kulturalnych elit, otaczająca opieką narodowe panteony na Skałce i Wawelu.

Ten jubileuszowo-pomnikowy, zdominowany przez ziemiaństwo i konserwatywną inteligencję Kraków budził też od samego początku opór i kontestację. Jej wyrazem była choćby młodopolska moderna. Artystowski Kraków, jaki Miłosz opisuje w pierwszej części Traktatu poetyckiego, był skonfliktowany Krakowem kustoszy Wawelu, co zabawnie opisał Boy w wierszyku O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce. Tamte konflikty jednak wygasły, ich stawki i linie zatarł czas, a tak jak podkrakowskie Bronowice zostały włączone w granice miasta, tak postaci z Wesela Wyspiańskiego zostały zasymilowane do konserwatywnego krakowskiego mitu, który w XX wieku „narodowy kościół pamiątek” uzupełnił obrazem „miasta poetów”, młodopolskich poetów w pelerynach, „zaczarowanej dorożki” Gałczyńskiego i Piwnicy pod Baranami.

Jak jajko w listowiu

Pierwszą część Traktatu poetyckiego kończy u Miłosza wybuch Wielkiej Wojny: „W piechurskich butach odeszli esteci/Włosy ich zamiótł chłopak od fryzjera”. Matyja nie przywołuje Traktatu, ale wojna, a jeszcze bardziej możliwe dzięki klęsce w niej wszystkich trzech zaborczych mocarstw odrodzenie niepodległego państwa polskiego, jest w jego opowieści o Krakowie momentem głęboko ambiwalentnym, jeśli nie wręcz traumatycznym dla miasta.

Rzeczywiste, faktycznie istniejące państwo – z własną armią, pocztą, a nawet niewielką flotą – nie potrzebowało już bowiem symbolicznej, celebrującej jego przeszłość stolicy. Kraków staje się w nim dość prowincjonalnym miastem uniwersyteckim, pozostającym daleko w tyle, jeśli chodzi o miejski rozwój za Warszawą, Lwowem, a nawet Poznaniem. II RP zaczyna dzieje Krakowa jako miasta mającego problem ze swoją współczesnością, często odwracającego się do niej plecami.

Ta postawa jeszcze bardziej umacnia się w czasach PRL. Krakowskie elity – choć na różne sposoby układają się z tamtym porządkiem – jednocześnie postrzegają go jako obcy, wrogi Krakowowi i im osobiście. Matyja przywołuje w tym kontekście fragmenty dziennika prof. Karola Estreichera – historyka sztuki, długoletniego dyrektora muzeum UJ, potomka jednej z najbardziej zasłużonych krakowskich rodzin – który z willi na Woli Justowskiej, z której przemieszcza się do centrum miasta swoim Volvo, narzeka na to, jak ciężkie jest jego życie w niszczącym Kraków PRL. Z bezlitosną złośliwością Matyja zauważa, że mieszkańcom blokowisk, dojeżdżającym w okolice Alei czy Starego Miasta autobusem albo tramwajem, mogło być jednak ciężej.

Nowa Huta została zbudowana na kobietach

czytaj także

W III RP pretensje do PRL zastąpiły pretensje do Warszawy. Krakowskie elity z jednej strony mają kompleks Warszawy – w rzeczywistości transformacyjnej rozwijającej się o wiele bardziej dynamicznie – z drugiej patrzą na nią z góry jako na „rosyjskie”, „postsowieckie”, na poły „azjatyckie” miasto, przeciwstawiając jej galicyjską, cesarsko-królewską, „bardziej europejską” tożsamość Krakowa, miasta, którego obywatele mieli kiedyś stolicę w Wiedniu, a nie w jakimś, za przeproszeniem, Petersburgu. Jak zauważa Matyja, Kraków mógł się zdefiniować jako stolica Galicji dopiero w latach 90., gdy wszyscy zdążyli już zapomnieć, że stolicą tej prowincji bynajmniej nie było miasto pod Wawelem, tylko Lwów.

Temu odwróceniu krakowskich elit ku przeszłości sprzyja pewien specyficzny porządek przestrzenny tego miasta. Miłosz we wspomnianym Traktacie poetyckim pisał o Krakowie, że jest „malutki jak jajko w listowiu/wyjęte z rondla farby na Wielkanoc”. Ta fraza przypomina mi się, ilekroć wracam do Krakowa, gdy idę z umieszczonego w Galerii Krakowskiej dworca w kierunku Plant i widzę ciemnoczerwone pozostałości murów miejskich otoczone zielenią plantów – zamknięte w tych granicach Stare Miasto faktycznie przypomina malutką, czerwoną pisankę w koszyku udekorowanym zielonymi gałązkami na wielkanocnym stole. Nawet jeśli myśląc o Krakowie, rozszerzymy jego przestrzeń do granic, jakie miasto osiągnęło przed Wielką Wojną, to pozostaje on cały czas miastem – jak na swój status i wagę zgromadzonych w nim instytucji – małym, dającym się szybko przejść spacerem.

Bezdomni też mają prawo do Krakowa

Ta niewielka przestrzeń sprzyja zagęszczaniu stosunków społecznych. Matyja w pewnym momencie zaczyna analizować, gdzie w czasach c.k. monarchii mieszkali i pracowali rajcy miejscy, jak często musiały przecinać się drogi, które pokonywali w ramach swoich codziennych aktywności. Od tego czasu Kraków znacząco rozszerzył swoje granice, ale ta ekspansja, choć dokonała się w sferze realnej, to ciągle nie do końca w symbolicznej, nie w świadomości miasta i jego elit. Co w połączeniu z tym, że w Krakowie struktura elit ukształtowana w XIX wieku zachowuje niezwykłą jak na Polskę ciągłość, sprawia, że Kraków jest miastem niezwykle gęstych, a ktoś mógłby powiedzieć nawet ciasnych i klaustrofobicznych relacji społecznych – przynajmniej w elicie tego miasta. Odwołując się znów do Miłoszewskiej metafory jajka, można powiedzieć, że o ile Warszawa jest miastem, w którym historia wielokrotnie rozbiła jajka, by zrobić z tkanki społecznej jajecznicę, o tyle w Krakowie można ją porównać – przynajmniej w elicie – do „jajka stuletniego”, przysmaku kuchni chińskiej.

Słuchaj podcastu „O książkach”:

Spreaker
Apple Podcasts

W efekcie, jak pisze Matyja, przybyszowi z zewnątrz Kraków jawi się jako miasto jednocześnie prowincjonalne, jak i patrzące na przybyszów z góry, dające im do zrozumienia, że muszą naprawdę się postarać, by zostać zaakceptowanym w mieście – a i największe starania nie gwarantują sukcesu, przynajmniej nie w pierwszym pokoleniu. Czytając te słowa, przypomniałem sobie moje wrażenia z czasów, gdy mieszkałem i studiowałem w Krakowie, i powody, dla których zdecydowałem się nie wiązać swojego życia z tym miastem. Jednocześnie do tej krakowskiej gęstości, krakowskich snobizmów, a zwłaszcza przestrzennego kształtu i estetyki życia codziennego w Krakowie mam wielką słabość i ciągle czuję potrzebę, by wracać co jakiś czas do tego miasta.

Prześnione krakowskie rewolucje

Kraków jest też w narracji Matyi miastem prześnionych rewolucji. Pierwsza rozegrała się w okresie PRL. Budowa Nowej Huty zrobiła z Krakowa wielki ośrodek przemysłowy, powojenna ekspansja szkolnictwa wyższego jeden z kluczowych ośrodków akademickich PRL. Druga miała miejsce po wejściu Polski do Unii Europejskiej, gdy Kraków stał się jednym z centrów outsourcingu, miejscem, gdzie działające na wspólnym rynku wielkie korporacje zaczęły przenosić część swoich aktywności w takich obszarach jak np. logistyka. Tak jak pierwsza rewolucja stworzyła masową kulturę studencką i masową wielkoprzemysłową klasę robotniczą, tak druga nową, liczną „biurową klasę średnią”, zdolną utrzymywać rozbudowane krakowskie biznesy czasu wolnego.

Kraków: miasto przeturyzmowane

czytaj także

Jak zauważył niedawno na swoim koncie na portalu X kolega Matyi z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, Marcin Kędzierski, rozwój Krakowa jako centrum outsourcingu był możliwy dzięki specyficznej rencie demograficzno-akademickiej, jaką cieszyła się miasto. Opierała się ona na tym, że dla dziesiątek tysięcy młodych ludzi z miast, miasteczek i obszarów wiejskich Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego, Małopolski, Podkarpacia i świętokrzyskiego Kraków był „oczywistym” miejscem, gdzie jedzie się na studia, atrakcyjnym nie tylko dzięki jakości uczelni, ale też specyficznej atmosferze miasta, jego kulturze studenckiej i kulturze czasu wolnego.

Obie te rewolucje – ta, którą symbolizuje Nowa Huta, i ta, której symbolem jest Kraków Business Park – przyszły do miasta z zewnątrz, nie zostały wymyślone i wprowadzane przez lokalne elity. Te miały minimalną podmiotowość w negocjowaniu ich ostatecznego kształtu. Także dlatego, że zwrócone do przeszłości nie były tym specjalnie zainteresowane.

Stanąć twardo na miejskim gruncie

Zdaniem Matyi Kraków dociera dziś jednak do swoistego punktu zero, do momentu, gdy nie da się dłużej udawać, że jest się ostatnią enklawą c.k. monarchii we współczesnej Polsce, że granice miasta kończą się na Błoniach i Dietla, a elitę stanowią rodziny zasiedziałe tu od czasów Rzeczpospolitej Krakowskiej.

Miasto w koronie

czytaj także

Miasto w koronie

Martyna Nowicka

Stolica Małopolski musi w końcu dokonać uzgodnienia swojej mentalnej i realnej mapy – i nie chodzi tylko o administracyjne granice miasta, ale o rozpoznanie się jako stolica metropolii, oddziałowującej nie tylko na położone w swoim sąsiedztwie gminy, ale także na kilka sąsiednich województw.

W swojej poprzedniej książce, Miejskim gruncie, Matyja pokazywał, jak mieszkańcy polskich miast prowadzili przez ostatnie 250 lat grę z nowoczesnością, jak nawet przy braku własnego państwa, używając narzędzi miejskości, prowadzili negocjacje z tym, co przychodziło na polskie ziemie z centrów kształtujących procesy modernizacji.

Matyja wzywa krakowskie elity do tego, by zaczęły w końcu walczyć miejskimi narzędziami o bardziej podmiotową pozycję w podziale centrum–peryferia. Co wymaga wykorzystania wszystkich dostępnych miastu zasobów, realnego włączenia wszystkich tworzących go grup, rozpoznania się przez Kraków jako miasto przyjezdnych, aktywistów, środowisk alternatywnych. Słowem, twardego stanięcia na miejskim gruncie.

W Krakowie wzrosło spożycie kokainy. Wiemy to ze ścieków

Czy Kraków wie, że osiągnął punkt, o którym mówi autor książki? Czy jest gotowy na zmiany? Patrząc z perspektywy Warszawy, mam wrażenie, że chyba tak. Z pewnością wolę zmiany widać było w ostatnich wyborach prezydenckich w mieście – i to po obu stronach pojedynku, jaki rozegrał się w drugiej turze. Temperatura sporów wskazywała, że chodziło w nich o znacznie więcej niż wybór Gibała czy Miszalski, że stawką były o wiele bardziej fundamentalne wybory mogące określić kierunek rozwoju – albo zwijania się – miasta na długie lata. Mam przy tym wrażenie – choć patrząc z Warszawy, mogę po prostu nie widzieć pewnych rzeczy – że ta świadomość konieczności zmian nie ma jeszcze określonych politycznych kształtów i programu. Z pewnością jednak warto obserwować – niezależnie od osobistych związków z Krakowem – co się z nią będzie działo w najbliższych latach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij