Żeby żyło się lepiej – wszystkim (albo prawie)

Autorki i autorzy „Fajnego kraju do życia po wyborach” znają się na swoich dziedzinach i proponują spójne diagnozy sytuacji i rozwiązania – zgodne z wartościami szeroko rozumianej lewicy, obozu postępu, prawdy, dobra, piękna i oświecenia.
Okładka książki „Fajny kraj do życia po wyborach”

Nie jesteśmy partią polityczną – nie musimy grać na populistycznym boisku i oferować wyborcom niespójne, często życzeniowe slogany po to tylko, by utrzymać się powyżej progu wyborczego. To nie są gotowe plany polityk publicznych obudowane narracją przebadaną przez speców od PR, ale osadzone w rzeczywistości, poparte badaniami diagnozy tego, jak jest – i jak być powinno.

Taniej już było. I nie chodzi tylko o ceny benzyny, pomidorów czy raty kredytu hipotecznego. Obok cen w dyskontach, bankach czy na stacjach paliw rośnie też cena niemal wszystkiego, na czym Polska gospodarka dość udanie – choć niezbyt sprawiedliwie – przejechała ostatnie 30 lat. Kończą się bowiem zasoby pracy, zbyt często taniej lub po prostu bezpłatnej, za to nieźle wykwalifikowanej; poza tym zaczyna brakować taniej energii, a także wybudowanych w PRL mieszkań w posiadaniu nie tylko bogatych, wreszcie atmosfery i rzek jako niemal darmowego ścieku. Dużo więcej będzie za to ludzi starszych, wymagających opieki, chorujących i przy okazji samotnych.

Tematy niesłusznie pomijane. Kampania wyborcza się skończy, niesmak pozostanie

To nie jest wstęp do raportu o stanie państwa autorstwa posłanek i posłów – oby zwycięskiej – opozycji demokratycznej, nie ma to też być wizja schyłku cywilizacji nad Wisłą ani nawet obraz Polski w ruinie 2.0. To tylko oczywisty punkt wyjścia do myślenia o Polsce jutro i pojutrze, jeśli chcemy o niej myśleć, mówić i nad nią wspólnie pracować na poważnie.

Publikując Fajny kraj do życia po wyborach, nie znamy wyniku tych ostatnich ani układu sił w przyszłym parlamencie, nie mówiąc już o składzie czy programie rządu. Jesteśmy natomiast pewni, że urządzenie Polski tak, by dało i chciało się w niej żyć tym i kolejnym pokoleniom, będzie zadaniem wprost tytanicznym i do tego skomplikowanym.

Powtórzmy: przez ostatnie trzy dekady – mniej więcej do wybuchu pandemii COVID-19 – Polska rosła imponująco, choć korzystaliśmy na tym bardzo nierówno. Spektakularny wzrost mógł jednak dawać nadzieję, że rosnące aspiracje obywatelek i obywateli wymuszą w końcu bardziej sprawiedliwy podział bogactwa. Niektórzy wierzyli nawet, że czas rządów Prawa i Sprawiedliwości będzie dla elit nauczką. Że liberałowie zostaną socjaldemokratami, konserwatyści chadekami, a progresywne poglądy na temat podatków i związków zawodowych, rynku mieszkań i płac nauczycieli, ale też wycinki lasów czy praw zwierząt futerkowych staną się elementem zdrowego rozsądku, względnie – jak mawia klasyk – oczywistą oczywistością.

Poglądy głównego nurtu w wielu sprawach faktycznie przesunęły się na lewo: największa partia opozycji nie przyjmuje na listy polityków przeciwnych przerywaniu ciąży do 12. tygodnia; dawny herold prywatyzacji-w-zasadzie-wszystkiego krytykuje PiS za niedofinansowanie usług publicznych, transfery społeczne do rodzin wydają się nienaruszalne, a poza skrajną prawicą nikt nie kwestionuje potrzeby instalacji wielkich mocy OZE.

Jednocześnie hasło „mieszkanie prawem, nie towarem” tyleż uznano za słuszne, ile zamieniono w karykaturę i postulat kredytu hipotecznego dla wszystkich; krytyce niewystarczających wydatków publicznych na zdrowie towarzyszy histeryczny opór przeciw podwyższeniu składki zdrowotnej, a domaganie się cywilizowanego dofinansowania samorządów nie wyklucza bynajmniej postulatu dalszej obniżki podatków.

Niektóre ze źródeł tych niespójności i paradoksów naszej debaty publicznej wyjaśniają Przemysław Sadura i Sławomir Sierakowski w Społeczeństwie populistów. Mówiąc w wielkim skrócie, nasza nieufność wobec państwa i siebie nawzajem, a także polityczny postmodernizm z jego eklektyzmem idei i kresem wielkich, spójnych narracji czynią chorobę populizmu – rozsiewaną najintensywniej przez Jarosława Kaczyńskiego – wyjątkowo zaraźliwą i ogarniającą w zasadzie wszystkie strony konfliktu, z elektoratami partii opozycyjnych włącznie. W takich warunkach nadmierna spójność przekazu programowego nie jest atutem, a już trzymanie się danych i twardej rzeczywistości jako argumentów to gotowa recepta na klęskę.

Cały ten kontekst polityczny nie pomaga mierzyć się ze smutnym faktem, że niedawne spory o podział nieprzerwanie rosnącego tortu były – z punktu widzenia dziś i jutra – sporami luksusowymi, względnie tzw. problemami pierwszego świata. Bo dziś grozi nam zjazd do świata trzeciego i niżej.

Odwracając się od polityki, wytrącamy sobie z ręki narzędzie zmiany

Jeszcze raz: koniec renty demograficznej to więcej emerytów i mniej pracowników – to wszystko w kraju, który sporą część imigrantów zarobkowych sprowadza cichaczem (ostatnio też za łapówkę), żeby się elektorat nie dowiedział. Koniec taniej energii to perspektywa masowego ubóstwa energetycznego i niskiej konkurencyjności przemysłu; w najlepszym razie potrzeba gigantycznych inwestycji w czasach droższego kapitału i nowe spory o podział zysków i strat między różne grupy społeczne. Kryzys ekologiczny – od fal upałów i braków wody przez katastrofalne wichury i deszcze nawalne aż po wymuszone zmiany w rolnictwie – to dodatkowe źródło napięć społecznych, strat w gospodarce, a także turbulencji politycznych. Degradacja usług publicznych – wakaty i selekcja negatywna w niemal wszystkich sektorach, przechodzenie i kadr i korzystających do sektora prywatnego – rodzi frustrację, pogłębia nieufność do państwa, zaostrza nierówności i przerzuca kolejne koszty wszystkich pozostałych kryzysów na barki najsłabszych obywateli, a przede wszystkim obywatelek. I tak dalej, i tym podobne.

Część z tych problemów jest „obiektywna”, w tym sensie, że zależy od miliona czynników i długich trendów. Inne to wina zaniechań kolejnych ekip rządzących Polską, niektóre – zwłaszcza powolne umieranie szkoły publicznej i redukcja lasów do plantacji desek – to zbrodnie przede wszystkim obecnie rządzących. Nie o wyrok tu jednak chodzi, lecz o to, co robić dalej. Po to jest właśnie książka, którą ściągnęliście Państwo na swój tablet, telefon, komputer, czytnik czy inne urządzenie, którego autor tego tekstu być może nawet nie zna.

Nie jesteśmy partią polityczną – nie musimy grać na populistycznym boisku i oferować wyborcom niespójne, często życzeniowe slogany po to tylko, by utrzymać się powyżej progu wyborczego. Nasze autorki i autorzy znają się na swoich dziedzinach i proponują spójne diagnozy sytuacji i rozwiązania – zgodne z wartościami szeroko rozumianej lewicy, obozu postępu, prawdy, dobra, piękna i oświecenia.

Witek, weź nie ściemniaj z tymi kobietami

Kolejne teksty wychodzą od sytuacji bieżącej i wskazują, co zrobić. To nie są gotowe plany polityk publicznych obudowane narracją przebadaną przez speców od PR, ale osadzone w rzeczywistości, poparte badaniami diagnozy tego, jak jest – i jak być powinno. Co musimy przebudować, przeorganizować, wyobrazić sobie na nowo – a z czego musimy zrezygnować. Stojąc twardo na ziemi, nasze ekspertki i eksperci wskazują, kto może zyskać, a kto stracić na postulowanych zmianach – każda polityka ma swoje koszty, ale niektóre po prostu warte są poniesienia.

Zaczynamy od pracy, która przez lata była jedną z tych „tanich rzeczy”, na których Polska budowała swą pozycję globalnego czempiona wzrostu: czas tę sferę ucywilizować, egzekwując prawo i przyzwoitość, a przede wszystkim organizując pracowników wielkich korporacji i drobnych franczyz, tych na rowerach i tych za biurkiem. Potem mieszkania – bo aspiracje wyznaczone w latach 90. przez pokolenie rodziców nijak się mają do realnej sytuacji dzieci. Dalej transport – bo przez lata wylewaliśmy beton i asfalt na drogi, zaniedbując kolej; sprzyjaliśmy samochodom kosztem komunikacji zbiorowej; dbaliśmy o twardą infrastrukturę, ale niekoniecznie o człowieka, który miał z niej korzystać.

Manifestujmy siostrzeństwo na przekór konfiarzom, prawackim dziadom i klerowi

Kolejny temat rzeka to szkoła: nie do zastąpienia w czasach polaryzacji, komunikacyjnego chaosu i zmieniającego się świata; zarazem wyjątkowo upokarzana przez rządzących i sponiewierana materialnie – oto esencja traktowania przez Polskę jej kapitału ludzkiego. Podobne problemy widzimy w zdrowiu – ile je trzeba cenić, wie każdy, kto płacił za prywatną wizytę. A jeśli będzie tak dalej, zapłacimy za to wszyscy ogólną zapaścią. Potem kultura – u nas oglądana z perspektywy instytucji i pracy ludzi, znów: inaczej niż w polskiej debacie zdominowanej przez ideologiczne spory.

Prawie na koniec: lasy, czyli laboratorium patologii polskiego państwa i niezbędny dla przetrwania naszej cywilizacji element krajobrazu i ekosystemu. Wreszcie: opowieść o nierównościach, kto ma ile i za czyje powinniśmy sfinansować te wszystkie wspaniałe reformy polityczne, interwencje publiczne, transfery i modernizacje. Żeby żyło się lepiej – wszystkim (albo prawie).

Czytelniczkom życzymy inspirującej lektury.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij