Kraj

Healthism z klasą, czyli żeby być zdrowym, wystarczy chcieć (i dobrze zarabiać)

Gdy na zdrowie w tak dużym stopniu wpływa klimat, zanieczyszczenie powietrza, wysokoprzetworzona żywność czy praca i związany z nią stres, kapitalizm wmawia nam, że jak zwykle wszystko zależy od nas, bo sami jesteśmy sobie lekarzami, trenerami i terapeutami.

Healthism to szczególnego rodzaju koncentracja na zdrowiu, które ma stanowić podstawę indywidualnego dobrostanu. Opiera się na założeniu, że jednostka może zapewnić sobie zdrowie dzięki odpowiedniemu stylowi życia, przestrzeganiu zaleceń lekarzy i profilaktyce. Brzmi zdroworozsądkowo, prawda?

Co ma wspólnego healthism z klasą?

Termin „healthism” został ukuty w 1980 roku – to coś więcej niż nieistotny detal. Właśnie tło lat 80. i zmiany w polityce publicznej tamtego okresu są kluczowe, żeby zrozumieć, o co w healthismie chodzi.

Robert Crawford, twórca pojęcia, obserwował bowiem amerykańskie społeczeństwo lat 70. i dostrzegł w nim istotne przemiany w podejściu do zdrowia oraz rozwijający się okołozdrowotny przemysł. Druga połowa lat 70. to oczywiście początek odchodzenia na Zachodzie od modelu państwa opiekuńczego – a więc i moment, kiedy o stanie zdrowia jeszcze wyraźniej zaczęła decydować zasobność osobistego portfela. Rok 1980, czyli data narodzin pojęcia „healthism”, symbolicznie łączy to, jak zmieniała się waga zdrowia na przestrzeni lat, z dominacją polityki neoliberalnej.

Biedaku, lepiej nie choruj

Crawford zauważył, że healthism, ze swoim przekonaniem o indywidualnej odpowiedzialności i wadze pracy nad sobą, to ideologia klasy średniej. Healthism idealnie wpasował się w wartości, które amerykańska klasa średnia pielęgnowała niemalże od końca XIX wieku. Praca nad własnym zdrowiem miała być przejawem etyki pracy, która opierała się na indywidualizmie, samokontroli, samodyscyplinie i ascezie. Praca, między innymi właśnie nad własnym zdrowiem, stanowiła ponadto pewnego rodzaju symbol, który miał odróżniać klasę średnią od innych klas społecznych.

Czy zatem przejawem przynależności do klasy średniej może być kondycja fizyczna, podejmowanie aktywności fizycznej, szczupła sylwetka oraz wysiłek wkładany w kontrolowanie stanu zdrowia? Odpowiedź na to pytanie jest złożona, choć nie ulega wątpliwości, że zarówno na zdrowie, jak i dostęp do jego ochrony, trzeba patrzeć przez pryzmat klasowego zróżnicowania.

Nie będzie bowiem zaskoczeniem, że wysiłek fizyczny, regularne badania i zdrowe jedzenie to zachowania częściej obserwowane wśród osób pretendujących do klasy średniej niż w grupach ulokowanych niżej w strukturze społecznej. Nie zaskoczy również, że to właśnie osoby mniej zasobne w kapitały często wykazują niższą aktywność fizyczną, mniej zdrową dietę, częściej palą papierosy i rzadziej przestrzegają zaleceń lekarskich.

Przyczyn tego jest oczywiście wiele, a czas i pieniądze to tylko niektóre z nich.

Zdrowie jako dystynkcja klasowa

Pytanie nie brzmi wobec tego, czy tak zwany „zdrowy styl życia” jest zróżnicowany klasowo. Dane, które na ten temat mamy, jasno wskazują, że tak jest – przynajmniej w zakresie zachowań, które dominująca kultura za taki uznaje. Skoro to już wiemy, to postawmy inne, ciekawsze pytanie: czy zdrowy styl życia staje się sposobem na wyznaczenie linii podziału klasowego?

Oczywiste jest, że zasadniczą motywacją do podejmowania kroków w stronę zdrowszego stylu życia są korzyści, jakie prozdrowotne zachowania mają przynieść danej osobie. Zapewne żaden menadżer wyższego szczebla nigdy nie motywował się do pójścia na squasha wizją odróżnienia się od przedstawicieli klasy robotniczej. Rzecz jednak nie tyle w tym, jak dane praktyki interpretowane są przez konkretną osobę. Chodzi raczej o to, żeby zobaczyć, jakie funkcje może pełnić styl życia uważany za zdrowy, gdy spojrzeć na niego szerzej, przyglądając się nie temu, jakie znaczenie przypisują mu jednostki, ale jak przedstawia się on w perspektywie klasowej dominacji.

Jesteś z klasy wyższej? Dodaj lekarza do znajomych. Nie? Gnij w kolejce

Ideologia healthismu zakłada, że zdrowie staje się niejako kwestią wyboru, wobec czego czynniki niezależne od jednostki – na przykład geny czy wpływ otoczenia – jawią się jako mniej istotne. Dysponujemy ciekawymi danymi na temat tego, jak mocno przedstawiciele poszczególnych klas przyjęli narrację healthismu, która wartościuje indywidualne starania.

Zapytani o to, co ma wpływ na zdrowie, przedstawiciele klasy średniej znacznie częściej niż osoby z klas ludowych przypisują wagę własnym wysiłkom, nakładom na zdrowie i stylowi życia. Przedstawiciele klas ludowych natomiast większe znaczenie przypisują czynnikom niezależnym od jednostkowych starań. Klasa średnia, bez zaskoczeń, w kwestii zdrowia wiarę pokłada w indywidualnej sprawczości i własnej pracy.

I tutaj dochodzimy do sedna. Healthism wpisuje się w neoliberalny model przerzucania odpowiedzialności, w tym przypadku za zdrowie, na jednostkę, a klasa średnia najsilniej tę opowieść uwewnętrzniła. Jest to o tyle nietrafne, że na zdrowie, owszem, mamy pewien wpływ, jednak jest on ograniczony przez mnóstwo czynników, których w najmniejszym stopniu nie możemy kontrolować.

Owsiak stracił tysiaka, ochrona zdrowia zyskała 7 mld zł (nie z WOŚP)

To paradoksalne, że w czasach, w których nasze zdrowie jest w tak dużym stopniu kształtowane przez zanieczyszczenie powietrza, wody i gleby, pandemie, wysokoprzetworzoną żywność czy wreszcie, kapitalistyczną organizację pracy – która wymusza u wielu siedzący tryb życia i nadmiernie długie godziny pracy, a także jest istotnym źródłem stresu – healthism ramię w ramię z neoliberalizmem przypomina nam, że jesteśmy kowalami swojego losu i możemy po prostu wybrać zdrowy styl życia.

Jeśli przyjmujemy, że zdrowie to kwestia, na którą można zapracować czy zasłużyć, to podtrzymujemy założenie o osobistej za nie odpowiedzialności. Tym samym zdejmujemy tę odpowiedzialność z państwowej ochrony zdrowia. Nie bez przyczyny healthism bywa tłumaczony jako „kult zdrowia”. Jest to bowiem kult, na którym, rzecz jasna, można zarobić. Rynek produktów i usług służących ochronie zdrowia, zaufanie do celebrytek, które stały się samozwańczymi ekspertkami od zdrowego stylu życia to potężny biznes. Healthism jest jego motorem napędowym.

To jednak nie wszystko. Stojąca za healthismem ideologia staje się narzędziem kontroli społecznej. Ze zdrowia czyni standard, według którego oceniane są zachowania ludzi i zjawiska społeczne. Ilustrują to badania Agnieszki Borowiec i Izabelli Lignowskiej, które pokazują, że osoby z klasy średniej częściej niż z klasy ludowej spotykają się z negatywnymi reakcjami otoczenia na wszelkie „niezdrowe” zachowania. Najczęściej mówią o takich karcących reakcjach przedstawiciele kadry kierowniczej i inteligencji oraz osoby z wyższym wykształceniem.

Dla ilustracji: wśród kadry kierowniczej i inteligencji osoby, które spotkały się z taką krytyką, stanowią 62 proc., podczas gdy wśród robotników wykwalifikowanych jest to około 34,5 proc. Z kolei na cudze zachowania najczęściej reagują negatywnie przedsiębiorcy, kadra kierownicza i inteligencja oraz osoby z wyższym wykształceniem. Zachowania prozdrowotne stają się swego rodzaju etosem klasy średniej, gdzie w zgodzie z ideą indywidualnej sprawczości należy być odpowiedzialnym za swoje zdrowie obywatelem.

Weźmy pierwszy z brzegu przykład: dietę. Wiadomo, że to, jak i co jemy, jest silnie skorelowane z klasą. Healthism zaś zasłania te różnice klasowe i pozwala opowiedzieć o nich w kategoriach „zdrowe” kontra „niezdrowe”. Potrawy kojarzone z upodobaniami klasy ludowej mogą zostać zdyskredytowane przez klasę średnią nie jako te „mniej nowoczesne” czy „małomiasteczkowe”, ale po prostu jako niezdrowe czy „tuczące”.

Huragany, powodzie i pożary niszczą twoje zdrowie

Ten sam mechanizm może zresztą dotyczyć nie tylko potraw uważanych za „tradycyjnie polskie”, ale i przetworzonego i taniego jedzenia z marketów. Prymat zdrowia i tendencja do oceniania zachowań innych z tej właśnie perspektywy pozwala odżegnywać się od niego nie dlatego, że jest tanie i konsumowane przez osoby z niskimi kapitałami, ale dlatego, że jest „mało odżywcze”. Healthism ma bowiem funkcję kontrolną i pozwala opowiedzieć o różnicach klasowych w pozornie neutralnych i obiektywnych kategoriach „zdrowego” i „niezdrowego”.

Zdrowie jest najważniejsze?

Zdrowie to druga, zaraz po rodzinie, najważniejsza wartość dla Polek i Polaków – i trudno z takim wartościowaniem polemizować. Jednak brak refleksji nad tym, jakie czynniki o nim  decydują, w połączeniu z brakiem rzetelnej edukacji na ten temat umożliwiają podtrzymywanie założeń healthismu o osobistej odpowiedzialności, a tym samym brak działań na rzecz zmian systemowych.

Dobrym przykładem jest tutaj bieganie w warunkach  miejskich. Eksperci od lat ostrzegają, że przy obecnym stężeniu smogu taki trening przynosi więcej szkody niż pożytku. Nasze rozumienie zdrowia nie może więc sprowadzać się tylko do oceny indywidualnie podejmowanych działań. Tracimy wtedy z pola widzenia ważne, jeśli nie najważniejsze, czynniki, które o zdrowiu decydują.

Rzecz nie w tym, żeby zdyskredytować zdrowie jako wartość, by zanegować jego wagę i zaprzestać dążenia do niego. Chodzi raczej o to, żeby zastanowić się, jak koncepcja zdrowia wpisuje się w normy i praktyki osadzone klasowo, koniec końców zależne od dochodów gospodarstwa domowego.

Makłowicz: Polacy jedzą tak wiele mięsa, bo pragną zaspokoić tęsknoty swoich chłopskich przodków

Rozważania nad ideologią healthismu w kontekście klasowym mogą się wydawać problemem lewicowej bańki. To jednak tylko złudzenie. Jeśli uważamy zdrowie za dobro wspólne i jeśli chcemy, by opieka zdrowotna była naprawdę powszechnie dostępna, należy włączyć w politykę prozdrowotną kwestię uklasowienia.

Żeby jednak to zrobić, musimy stanąć przed niewygodnym pytaniem, czy „zdrowy styl życia” nie utrwala podziałów między klasami. Czy podział na „dbających o zdrowie”, którzy wybierają warzywa z bazarku, wyciskają ciężary na siłowni i regularnie chodzą do stomatologa, oraz tych „niedbających”, którzy wybierają tańsze, przetworzone jedzenie z marketu, ciężary przerzucają podczas pracy na budowie i nie uśmiechają się pełnym uzębieniem, nie przebiega aby według linii oddzielających klasy dominujące od tych podporządkowanych.

**
Kasia Bielecka jest studentką socjologii w ramach MISH na Uniwersytecie Warszawskim.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij