Czy musimy wyżywać się na dzieciach?

Zbiorowe niezadowolenie wylewamy na dzieci – w restauracjach, na plażach, w hotelach czy komunikacji publicznej.
Agnieszka Krzyżak-Pitura
Fot. Elizaveta Dushechkina/Unsplash

Nic tak skutecznie nie rujnuje Polkom i Polakom podróży, urlopu czy obiadu w restauracji jak cudze dziecko pod bokiem. Złorzeczeniom w internecie nie ma wtedy końca. Część z nas najchętniej zakazałaby dzieciom wstępu do każdej przestrzeni publicznej, gdzie akurat chcemy spokojnie spędzić czas.

Jechałam PKS-em na trasie Stegna–Gdańsk. Środek lata, szczyt sezonu. Siedząca za mną, może dwudziestoparoletnia dziewczyna rozmawiała przez telefon z babcią. Przez 40 minut podróży słuchałam relacji z jej pracy w poprzednią sobotę w jednym z gdańskich pubów z muzyką na żywo. Dowiedziałam się o zawiązanych tego wieczora relacjach przy barze, repertuarze granym przez kapelę, a nawet, ile zarobiła z napiwków. Autobus był pełen ludzi, a jednak nikt nie odważył się poprosić dziewczyny o zakończenie swojej rozmowy lub by chociaż mówiła ciszej – choć niemal tuż nad jej głową wisiał wyraźny zakaz korzystania z telefonów.

Gdy wysiadając na dworcu w Gdańsku, podzieliłam się swoją refleksją z koleżanką, ta opowiedziała mi podobną historię z jej podróży sprzed kilku tygodni, gdy szykownie ubrana kobieta po pięćdziesiątce relacjonowała przebieg prac redakcyjnych nad książką. Po prośbie mojej koleżanki o ściszenie głosu ostentacyjnie poinformowała rozmówcę, że „musi kończyć, bo jakiejś krowie przeszkadza jej rozmowa”.

Dzieci widzą, że nikt nie chce ich zrozumieć [rozmowa]

Te dwie anegdoty oraz kilka dni spędzonych nad polskim morzem zdecydowanie potwierdzają moje przypuszczenie, że my, dorośli, wybaczamy sobie zdecydowanie więcej niż dzieciom. A nawet jeśli zachowania dorosłych przeszkadzają nam na podobnym poziomie, to nie mamy tyle odwagi, żeby zwrócić na to uwagę. Dlaczego? Być może musielibyśmy wtedy faktycznie zastanowić się nad konkretną argumentacją wykraczającą poza własne „to mi przeszkadza”? Czy przyzwoitość nie nakazuje najpierw zastanowić się nad własnym zachowaniem?

W przypadku dzieci jest łatwiej, bo nie wszyscy je mają, więc trudno nam porównać zachowanie „przeszkadzającego dziecka” do własnego lub takiego, które mamy w rodzinie. Sami nie pamiętamy siebie za dzieciaka, a poza tym wiadomo, że nasze i naszych rodziców pokolenie jednak wychowywane było w myśl doktryny „dzieci i ryby głosu nie mają”. A przecież przywilejem dzieci jest właśnie beztroska i zabawa. Jednak rzadko czytamy w mainstreamowych mediach relacje o grupie mężczyzn, którzy pozostawili po sobie na plaży wszystkie śmieci po wieczornym upojeniu albo o jadących pociągiem wczasowiczach, którzy na całej trasie z Warszawy do Świnoujścia ani na chwilę nie przerywali głośnych rozpraw o życiu.

Czy dzieci można zabierać ze sobą na wizytki? Oraz inne pytania o miejsce dzieci w społeczeństwie

Ba! Jesteśmy w stanie przymknąć oko na łamanie ciszy nocnej granym z głośnika telefonu disco-polo, nie linczujemy na Facebooku rozjeżdżających las grup turystów, którzy pragną zaparkować jak najbliżej bałtyckiej plaży. Gdy zapytałam administratorkę ośrodka wczasowego mieszczącego się w środku lasu, dlaczego pozwala gościom parkować pod domkami i rozjeżdżać ściółkę, odpowiedziała: „klienci oczekują, że będą mogli mieć samochód pod ręką”.

Jednak nie o takich absurdach czytamy artykuły w mediach – i nie uporządkowania przestrzeni czy zasad użytkowania pozwalających nam wszystkim wypocząć oczekujemy od właścicieli hoteli i domków wczasowych. Frustrację wyładowujemy na dzieciach, publikując refleksje o tym, że „nie chcemy jeść w akompaniamencie dziecięcych krzyków” albo być „zasypywani piaskiem przez przebiegające obok naszego koca dzieci”.

Te nasze relacje niestety chętnie podchwytują portale specjalizujące się w pseudorozrywkowych treściach, ale również te uznawane za opiniotwórcze. Skąd ta łatwość wylewania zbiorowego niezadowolenia akurat na dzieci – w restauracjach, na plażach, w hotelach czy komunikacji publicznej?

„Płacę, więc oczekuję”

Z uczestniczeniem w życiu społecznym jest trochę jak z jazdą samochodem. Polacy potrafią prawidłowo jeździć. Potrafią nawet parkować zgodnie z przepisami, ale – nie w swoim kraju, a dopiero, gdy wyjadą za granicę.

Podobnie jest z tolerancją na obcowanie z dziećmi. W Hiszpanii, we Włoszech, nawet w uwielbianej przez Polaków Grecji czy Chorwacji dzieci widoczne są wszędzie. Biegają po placach, ulicach, pływają na statkach, budują zamki z piasku. Tam ich obecność jest oczywista również dla przebywających na wakacjach Polaków. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy wracamy na rodzimą ziemię. Tutaj bez żadnych skrupułów chcemy pozbyć się dzieci z przestrzeni publicznej.

Błędnie interpretowane prawo do wolności przejawia się w oczekiwaniu, że skoro płacimy za jedzenie w knajpie, wakacje czy bilet samolotowy, to nasze doświadczenie powinno być idealne, takie, jak sobie wyobrazimy. Zapominamy jednak o fakcie, że nasza obecność w przestrzeni publicznej jest kształtowana również przez inne osoby, które w tej przestrzeni przebywają. Jeśli chcemy komfortu dla siebie, powinniśmy mieć więcej wyrozumiałości dla zachowań i potrzeb innych ludzi. To wymagałoby jednak posunięcia się choć trochę, na co płacący za usługi Polak nie jest gotowy. Dlatego wrzucamy do internetu dramatycznie brzmiące relacje o zrujnowanych wieczorach i koszmarnych podróżach naznaczonych towarzystwem „bombelków”, „dzieciorów” i „kaszojadów”. Anegdotyczne historie zalewają internet, a pod nimi rozlewa się zwykle jeszcze większy hejt osób domagających się rozmaitych zakazów wprowadzania dzieci.

Traktujemy dzieci jak przedmioty, które chcemy usuwać z miejsc, bo nie pasują do naszego wyobrażenia idealnego urlopu, kolacji, podróży jak z Instagrama. Zupełnie jakby sam fakt kupowania przez nas usługi dawał nam prawo do decydowania o wszystkich zmiennych doświadczenia, za które płacimy. Trudno mnie sobie wyobrazić podobne dywagacje dotyczące innych grup społecznych, np. seniorów czy osób z niepełnosprawnością. Czy tak samo traktujemy inne grupy społeczne? Seniorów, osoby z niepełnosprawnościami, z dużą nadwagą?

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Postulaty tworzenia miejsc „wolnych od dzieci” budzą dość szerokie poparcie społeczne. Uprzedzając klasyczne argumenty moich oponentów: nie, nie „macie prawa oczekiwać ciszy i spokoju”, chyba że w swoich domowych pieleszach, a miejsca tylko dla dorosłych nie są tym samym co zakaz wstępu z dziećmi.

Oczywiście, są miejsca, w których wprowadza się ograniczenia wiekowe, choćby kasyna, solaria czy miejsca, w których może pojawiać się nagość. Jednak ten katalog jest dość wąski i przede wszystkim określony w przepisach, a limit wieku jest jeden i wynosi 18 lat. Zgodnie z art. 32 Konstytucji wszyscy są wobec prawa równi i nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny – jeżeli więc określona osoba jest gorzej traktowana ze względu na swój wiek w innych obszarach niż wyżej wymienione, również mamy do czynienia z dyskryminacją.

Poszło o krzesełko

Zamiast podejmować rozmowy o naszej wspólnej przestrzeni, namiętnie się grodzimy. Dzieciom wyznaczamy osobne przestrzenie, najczęściej bardzo niskiej jakości – mikroskopijne place zabaw, dwie huśtawki na osiedlu czy ostatecznie wywalczone w budżecie obywatelskim boisko. Ale i tam dzieci przeszkadzają. Za głośno grają w piłkę, zbyt zapalczywie bawią się w piaskownicy, a może jeszcze rysują kredą na chodniku.

W kwestii dzieci jakbyśmy zatrzymali się na początku XX wieku. Czasem mam wrażenie, że nawet cudze zwierzęta domowe traktujemy z większą czułością. Gdy do restauracji lub pociągu wchodzi człowiek z psem, na twarzach współtowarzyszy zazwyczaj pojawia się uśmiech. W przypadku dzieci jest zgoła odwrotnie. Z pewnością jest to pokłosie faktu, że niespełna 100 lat temu dzieci były elementem inwentarza domowego, często mniej wartościowym niż zwierzęta. Służyły do pracy i pomnażania majątku gospodarstwa domowego i nikt nie pomyślał nawet o ich prawach. Świetnie opisuje to Joanna Kuciel-Frydryszak w książce Chłopki. Opowieść o naszych babkach. Wydawać by się mogło, że wraz z rozwojem społecznym, za którym szedł rozwój praw obywatelskich, zmieniło się również nasze podejście do dzieci. Jak się jednak okazuje, zmieniło się niezbyt głęboko.

Najlepszy prezent na Dzień Dziecka? Zacznijmy traktować dzieci poważnie

Nie tak dawno słyszałam radiową wypowiedź znanej psycholożki dziecięcej, która komentowała internetową burzę o pozostawione w jednej z restauracji brudne dziecięce krzesełko. Rodzina, która korzystała z restauracyjnego krzesełka dla dzieci, zostawiła je z resztkami makaronu, brudną dziecięcą łyżeczką i kilkoma kroplami sosu. Dyskusja nie skupiała się na kulturze dorosłych, która bywa przecież różna, nie było również słowa o tym, że załoga restauracji mogła zareagować, prosząc rodziców o posprzątanie stolika, zamiast wrzucać zdjęcie do internetu z dramatycznym pytaniem „czy za dzieci powinni doliczać dodatkową kwotę za obsługę jak przy większej liczbie gości?”.

Z drugiej strony klienci restauracji raczej nie sprzątają po sobie stolików, chyba że jesteśmy w miejscu, w którym taka panuje kultura, bo nawet o zasadach nie można tu mówić. Na przykład w McDonaldzie lub barze mlecznym odnosimy po sobie naczynia we wskazane miejsce. Nie jest to jednak nasz, klientów, obowiązek, ponieważ wchodząc do restauracji, nie akceptujemy żadnego regulaminu korzystania z niej. To raczej nasza dobra chęć współpracy z właścicielami miejsca i respektowanie ich sugestii o nasze określone zachowanie. Wspomniana przeze mnie psycholożka argumentowała, że podobnie jak z psami, dzieci powinno się zabierać w miejsca publiczne w zależności od ich temperamentu.

Kids parade

A może czas na paradę w obronie praw dzieci? Uliczny zryw ludzi, którzy chcą okazać sprzeciw wobec tego, jak traktuje się w Polsce dzieci. Krzywdzone przez dorosłych, niszczone przez opresyjny system szkolny, spychane do grodzonych placów zabaw, wypraszane z kościołów i autobusów.

Uczestnicząc w Paradzie Równości, nie muszę być osobą LGBT+. W marszach o prawa kobiet biorą udział także mężczyźni, starsi i młodsi, chociaż ich osobiście prawo do aborcji nie dotyczy. Dlatego w marszu o prawa dzieci też powinniśmy pójść wszyscy. Rodzice, nauczycielki, lekarki, pedagodzy, bezdzietni i emeryci. My, dorośli, którym zależy na równości, demokracji i sprawiedliwości społecznej. Walka o prawa słabszych, niemających swojej reprezentacji należy właśnie do nas.

Gender, laicyzacja i dostępne żłobki: kto sprowadzi dzieci na polską ziemię?

Zażądajmy prawa dzieci do bezpiecznych ulic, nowoczesnych placów zabaw, chodników wolnych od samochodów, zieleni, która pozwala oddychać, i do rozwiązań prawnych, które zabezpieczą ich przyszłość. Marzy mi się zobaczyć w programach wyborczych pomysły na mieszkalnictwo realizujące potrzeby dzieci, wspierające rodziców w uzyskaniu mieszkań z odpowiednią liczbą pokoi, z dala od arterii samochodowych i w pobliżu placówek edukacyjnych. Chcę usłyszeć o pomysłach polityków na nowoczesną edukację, która daje równe szanse wszystkim dzieciakom, najwyższej jakości opiekę zdrowotną, psychologiczną i terapeutyczną, szczególnie dla dzieci ze specjalnymi potrzebami.

Dlatego powinniśmy powalczyć o zmiany systemowe realnie zmieniające rzeczywistość, w której funkcjonują dzieci i ich rodzice. W programach wyborczych partii trudno jednak znaleźć świeże pomysły na kształtowanie wspólnej przestrzeni, na realną zmianę sytuacji zawodowej przyszłych matek czy na dostęp do opieki i edukacji dla wszystkich dzieci.

Wynajmę uczciwie, tylko bez dzieci i psów proszę

Znajdziemy za to rozwiązania, które tylko pogłębiają przepaść między rodzicami i osobami bezdzietnymi: kredyty dla jednych, pieniądze dla drugich. Brakuje realnej i merytorycznej debaty o rodzicielstwie i jego umiejscowieniu w strukturze społecznej. Czy dzieci są prywatną kwestią rodziców, czy jednak sprawą całego społeczeństwa? Czy decyzja o macierzyństwie powinna spychać matkę wraz z dzieckiem w domowe pielesze, czy jednak powinniśmy zadbać o to, aby ich życie w społeczeństwie było możliwie najłatwiejsze? Ostatecznie całe społeczeństwo czerpie pewne korzyści z każdego urodzonego dziecka.

Niestety, nie spodziewam się takiej merytorycznej debaty publicznej inicjowanej przez polityków, nawet przed wyborami. Być może musimy odbyć ją między sobą w przestrzeni internetowej, zamiast przerzucać się kolejnymi oskarżeniami o brak taktu i wychowania. Na nich korzystają niestety tylko spin doktorzy, którzy obracają ten hejt przeciwko nam, i portale zarabiające na naszych kliknięciach.

**
Agnieszka Krzyżak-Pitura – założycielka i prezeska zarządu fundacji Rodzic w mieście. Z wykształcenia politolożka, absolwentka podyplomowych studiów PR i London School od Public Relations. Z zamiłowania socjolożka. Pracowała w organizacjach pozarządowych i instytucjach państwowych. Prywatnie mama dwóch chłopców.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij