Kraj

Z lekcji na lekcję: 5 minut przerwy na przejechanie 4 kilometrów [rozmowa z nauczycielem]

Krzysztof Chojak, nauczyciel dyplomowany z 24-letnim stażem, jest działaczem Związku Nauczycielstwa Polskiego i byłym radnym Byczyny na Opolszczyźnie. Na pytanie, czego uczy, odpowiada: „A czego nie uczę?”. O przyczynach strajku i warunkach pracy nauczycieli rozmawia z Michałem Pytlikiem.


Z pierwszego wykształcenia Krzysztof Chojak jest plastykiem, ale z wewnętrznej potrzeby ukończył także historię, a reforma Zalewskiej spowodowała, że został oligofrenopedagogiem i terapeutą pedagogicznym. Aby lepiej orientować się w przepisach, ukończył również studia podyplomowe z zarządzania oświatą.

Dziś nie wie, czy szerokie wykształcenie jest jego szansą czy przekleństwem. Gdyby specjalizował się w konkretnym przedmiocie, łatwiej byłoby przydzielić mu etat w jednym miejscu. Liczba ukończonych kursów i posiadanie samochodu powoduje, że jest pierwszą osobą, której etat można rozrzucić. Pracując w zespole szkół, prowadzi więc lekcje w trzech budynkach w dwóch miejscowościach oddalonych od siebie o 4 km. Uczy czterech różnych przedmiotów i ma pięciominutowe przerwy.

Krzysztof Chojak

Michał Pytlik: Dlaczego będziecie strajkować właśnie teraz? Kaczyński obiecał innym, a nie wam, i chcecie się na nim zemścić?

Krzysztof Chojak: To nie ma nic wspólnego z Kaczyńskim. Od 24 lat jestem nauczycielem i prawie tak samo długo protestuję. Sytuacja powtarza się raz po raz od wprowadzenia gimnazjów. Nieprawdą jest twierdzenie, że jako ZNP protestowaliśmy przeciwko ich powstaniu. Nasz protest dotyczył potrzeby przeprowadzenia reformy programowej, a nie systemowej. Wtedy dałem się przekonać, że ta reforma z czegoś wynikała – wchodziliśmy w struktury unijne i trzeba było dostosować do nich oświatę. Przygotowywano mnie do tego na rozmaitych kursach. Mocno podkreślano wątek psychologiczny, tj. oddzielenie dojrzewającej młodzieży od małych dzieci. To miało jakiś sens. Reforma Zalewskiej została zaś zrobiona jedynie po to, by PiS mogło się wykazać spełnieniem obietnicy wyborczej. Ministerstwo nie zrobiło zupełnie nic, by mnie do tej reformy przekonać, a konsultacje w jej sprawie były tylko w wąskim gronie.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z obecnym protestem?

Od tamtej reformy stale pogarsza się sytuacja ekonomiczna nauczycieli. Nasze zarobki nie rosły znacząco w porównaniu z innymi branżami. Przy wymaganiach, jakim muszą dziś sprostać nauczyciele, i w porównaniu z zarobkami podobnie wykształconych osób, zarabiamy mizernie. Moja pensja jest „misyjna”, wystarczy jedynie na przeżycie.

Ile pan zarabia?

Po podwyżce styczniowej jako najwyższy stopniem nauczyciel mam 3200 złotych netto. Zdarza się, że otrzymuję dodatek motywacyjny wedle uznania dyrektora, a jako nauczyciel z ponaddwudziestoletnim stażem mam też dodatek stażowy. Żeby zarobić na przetrwanie, spłacać kredyty (np. na mieszkanie i samochód, który kupiłem nie z wyboru, a z konieczności, żeby móc dotrzeć do pracy), podejmuję też inne prace, umowy zlecenia czy kilka godzin w innej szkole.

Nauczyciele, opowiedzmy naszą historię!

Praca w dwóch szkołach i praca dodatkowa bardzo obciąża mój dzień. Mnóstwo czasu poświęcam na przygotowanie się do czterech zupełnie różnych zadań: czym innym jest plastyka, czym innym historia i zarządzanie. Z tego względu nie czuję się komfortowo – nie jestem wypoczęty i nie idę do pracy ze świeżą głową.

Nauczyciel to nie jest cyborg. Nie żyje dla idei czy misji, ale wykonuje pracę, za którą powinien być dobrze opłacony. Empatia, zrozumienie człowieka to cechy, które mogą predysponować do zawodu, ale za to się przecież nie najem. Mogę być nieempatycznym nauczycielem fizyki i ja tej fizyki nauczę, ale muszę z siebie wykrzesać jeszcze te cechy, których inni, wykonując pracę, wykrzesać nie muszą. Wydaje mi się, że chociażby za to gratyfikacja pieniężna powinna być co najmniej godna.

Podczas rozmów z nauczycielami można wyczuć, że często ważniejszym czynnikiem niż wysokość zarobków jest kwestia szacunku do zawodu nauczyciela. Jak jest w pana przypadku?

Nauczyciel to nie jest cyborg. Nie żyje dla idei czy misji, ale wykonuje pracę, za którą powinien być dobrze opłacony.

Ważniejsza jest dla mnie kwestia godnościowa. Pieniądze na swoje utrzymanie muszę znaleźć. Zrobię to kosztem mojego zdrowia czy wyspania, ale znajdę je – w tej czy innej branży. Przez te wszystkie lata starałem się robić wszystko, by być dobrym, na bieżąco przygotowanym nauczycielem. Podnosiłem swoje kwalifikacje, niejednokrotnie finansując to ze swoich własnych środków. Jeśli staram się to robić najlepiej, jak potrafię, a później ktoś mi mówi, że zawód nauczycielski nie wymaga żadnego wysiłku, to mnie to oburza. Będę protestował i będę się domagał, by chociaż ktoś mnie docenił, choćby godnym wynagrodzeniem.

Dwadzieścia lat temu ten szacunek był większy?

W gronie nauczycielskim mówimy, że nauczycieli nie lubi się dlatego, że nie lubiło się być uczniem i chodzić do szkoły. Zbyt rzadko dobrze wspominamy szkołę, bo jest to czas różnych stresów, kar i ograniczeń. Odbieramy szkołę jako przymus, więc trudno ją lubić. Z tym przekonaniem rośniemy. Jeśli opinii publicznej podrzuca się hasła ośmieszające nauczycieli i pokazuje się ich jako ludzi niekoniecznie wykonujących pracę godną szacunku, to się nie dziwmy, że musimy walczyć o swoją godność.

Nie możemy wszyscy być programistami [list nauczyciela]

Te opinie nas krzywdzą, bo to my słyszymy na szkoleniach jedną prawdę: jeśli komuś bez przerwy powtarza się, że jest beznadziejny, to takim się za chwilę może stać. W odróżnieniu od dzieci my możemy się bronić: zaczynamy głośno mówić, że jest to niesprawiedliwe i raniące. Mnie to osobiście bardzo dotyka, bo zawsze starałem się z siebie dawać maksimum A kiedy premier publicznie mówi, że nauczyciel niewiele pracuje i dużo odpoczywa, więc powinien mniej zarabiać – to takie słowa padają na podatny grunt.

Słychać je w szkole?

Są uczniowie, którzy wykorzystują to publiczne łajanie nauczycieli. Jest też jednak grupa uczniów, która szanuje nasz zawód i widzi, że nie jest to łatwa praca. Dopytują o protest i faktycznie są zatroskani. To tak jak w życiu: są tacy, którzy są gotowi kopać leżącego, i tacy, którzy mu pomogą.

Według danych OECD Polacy pracują najdłużej w Europie po Grekach i Rosjanach. W 2016 roku to było 1928 godzin rocznie, podczas gdy w Niemczech tylko 1363. Nauczyciele pracują 18 godzin tygodniowo, mają wolne wszystkie weekendy i dwa miesiące wakacji. Czy naprawdę jest wam aż tak źle?

18 godzin dydaktycznych to jedno, a praca pozadydaktyczna to drugie. Powiedzieć, że nauczyciel pracuje 18 godzin, to jak powiedzieć, że Danuta Holecka z Wiadomości TVP pracuje 30 minut. Oczywiście przez 18 godzin występuję przed audytorium, ale żeby wystąpić, muszę zebrać materiały, aktualizować informacje, bo nauka się cały czas rozwija, i przygotować się psychicznie. Jako nauczyciel z 24-letnim stażem pewnym kwestiom mogę poświęcić mniej pracy, ale dziś mało który nauczyciel zajmuje się tylko jedną dziedziną nauki. Przeskakujemy między skrajnie różnymi tematami. Jeśli chcę być wiarygodny dla uczniów, to wymaga to ode mnie dużej ilości pracy, której nikt nie widzi.

Młodzi nauczyciele słyszą: „Jeśli wam tak źle, to zmieńcie pracę” [rozmowa z Magdaleną Kaszulanis]

Ale chroni was Karta Nauczyciela i nie da się was zwolnić w ciągu roku. Inne grupy nie mogą liczyć na taki przywilej.

Ile osób przeczytało Kartę? Oczekiwałbym, by zamiast o niej mówić, ludzie zadali sobie trud zajrzenia do niej. To nie jest trudna lektura. Nie można nas zwolnić w trakcie roku, bo plan organizacyjny szkoły pisze się na rok i zaburzyłoby to jej pracę. W sytuacjach szczególnych jest to możliwe i tak się dzieje. Ciekawi mnie, ilu chętnych chciałoby co roku, od kwietnia do sierpnia, czekać na określenie zatrudnienia tylko na rok? My mamy tak co roku.

Ile osób przeczytało Kartę Nauczyciela? Oczekiwałbym, by zamiast o niej mówić, ludzie zadali sobie trud zajrzenia do niej.

To właśnie pani Zalewska wykreśliła jeden z ostatnich tzw. przywilejów, czyli ogródek dla nauczyciela mieszkającego na wsi. To nie było nic wielkiego, a i tak to usunięto. Wykreślono dodatek na zagospodarowanie dla młodego nauczyciela – to była zaledwie jednorazowa pensja, około dwóch tysięcy złotych, którą zastąpiono świadczeniem dla nauczyciela kontraktowego w wysokości 1000 zł, a przedstawia się to jako wielki sukces ministry.

Rząd rękami Anny Zalewskiej obniżył prestiż zawodu, podejmując szereg antynauczycielskich działań. To ona wydłużyła awans zawodowy nauczycieli o pięć lat, oddalając tym samym perspektywę lepszych zarobków; zlikwidowała część dodatków i uprawnień socjalnych; ograniczyła dostęp do urlopów zdrowotnych; wprowadziła permanentną ocenę pracy nauczycieli i jest odpowiedzialna za chaos organizacyjny.

Czy powinno się strajkować w trakcie egzaminów?

Dlaczego rząd nie siada do rozmów wtedy, kiedy jest na nie czas, zamiast w ostatniej chwili? Przecież było wiele możliwości, by nie doprowadzić do obecnej podbramkowej sytuacji. Teraz padają jeszcze ostrzejsze pomysły protestów. Jednak myślę, że mimo wszystko nauczyciele starają się maksymalnie złagodzić to, co mogłoby się wydarzyć. Przecież cokolwiek się stanie, to zemści nie tylko na uczniach, ale także na nas. To my będziemy musieli te rzeczy wyprostować. Jeżeli egzaminy nie odbędą się w przewidzianym terminie, to będziemy je prowadzić w innym. Ktoś będzie musiał siedzieć w tych komisjach – i to będziemy my. Poza tym nauczyciele to często również rodzice, ich dzieci również podchodzą do egzaminów. Podjęcie decyzji w sprawie strajku kosztowało nas wiele wewnętrznej walki.

Strajk nauczycielski

czytaj także

Strajk nauczycielski

Ola Hołubowicz

Jakie są te ostrzejsze propozycje?

Za jedną Broniarz już przepraszał: wiele się dyskutuje w środowisku o niemoralnej wręcz propozycji nieprzeprowadzenia klasyfikacji uczniów, co skutkuje brakiem promocji do wyższej klasy, brakiem możliwości ukończenia szkoły i komplikacjami proceduralnymi. Nie ma zapisów prawnych, według których nauczyciel musi zagłosować w trakcie konferencji klasyfikacyjnej w taki czy inny sposób, to też jest kwestia jego sumienia. Ale i tak pamiętajmy, że jeśli opóźni się klasyfikacja, to również my ją będziemy musieli później przeprowadzić.

Pan by zaprotestował w taki sposób?

Jednoznacznie dziś nie odpowiem, ale człowiek poznaje siebie w sytuacjach ekstremalnych. Jeśli wszelkie formy protestu zostałyby wyczerpane, to nie wiem, czy nie podjąłbym takiej decyzji. Ja tego dziś nie wiem, nie jestem w tej sytuacji. Ale takie propozycje padają, słyszę o nich z ust koleżanek i kolegów. My już protestowaliśmy na manifestacjach, na przemarszach i wykorzystaliśmy już cały wachlarz możliwości. Strajk nie wziął się znikąd. Po prostu te łagodniejsze formy protestu nic nie dały. Strajk w 2017 roku nie zrobił na nikim żadnego wrażenia, więc teraz nauczyciele będą działać radykalniej.

Na zebraniach wyborczych z panem Kłosowskim [eurodeputowany PiS z Opola, wiceminister edukacji w latach 2006–2007 – przyp. M.P.] mówiłem, że reforma oświaty to nie jest dobry pomysł. Jeżeli nie ma się pomysłu na reformę, to lepiej jej nie robić, bo doprowadzi to do sytuacji, w której dziś jesteśmy: nauczyciele czują się sponiewierani, niedocenieni, a ministerstwo buduje fałszywy obraz naszej branży.

Dlaczego nie porozumieliście się z „Solidarnością”? Może trzeba było obniżyć żądania i iść ramię w ramię z największym związkiem zawodowym w Polsce?

A może „Solidarność” powinna przyłączyć się do nas? Oświatowa „Solidarność” jest mniej liczna od ZNP. Ktoś robi problem z czegoś, co problemem nie jest. Pracuję z ludźmi, którzy działają w „Solidarności”, którzy wielokrotnie występowali z nami na manifestacjach i niejednokrotnie dziwili się, że my coś robimy, a u nich szefostwo nie kiwnie palcem. To się nasiliło zwłaszcza w 2017 roku. O to mam duży żal do Piotra Dudy, który powiedział, że będzie nas „czapkami przykrywał”. Związek zawodowy ma jeden cel: poprawę statusu zawodowego i ekonomicznego pracownika. Tu nie ma żadnego celu ideologicznego czy światopoglądowego. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy uważają związek zawodowy za organizację światopoglądową czy ideologiczną. Szeregowy członek ZNP bez problemu dogaduje się z koleżanką z „Solidarności”, bo oboje rozumieją, jaki jest cel działania. Problem powstaje gdzieś indziej.

Gdzie?

Na górze. Politykom zależy na upolitycznieniu tego konfliktu. Bo jak się będą dwa związki ze sobą kłócić, to ktoś inny na tym skorzysta. Wyraźnie widać, że robiono wszystko, by skonfliktować ZNP z „Solidarnością”, i przerzucano całą odpowiedzialność na nas, na ZNP. A strona rządowa biernie czekała. Dziś, jak już się pali, to się kopie studnię. Jednak okazuje się, że władze „Solidarności” nie do końca mają wpływ na to, co zrobią jej szeregowi działacze.

Strajk nauczycieli to wojna o cywilizację

A z drugiej strony wy jesteście na każde zawołanie Sławomira Broniarza.

Obserwuję działania Broniarza. Wiem jedno: związek to nie partia. W przeciwieństwie do partii, które są „wodzowskie”, mają twarde przywództwo, ZNP funkcjonuje na zasadach bardzo demokratycznych. Decyzje podejmuje cały zarząd i z pełną odpowiedzialnością mówię, że w liczbie prawie 70 osób decyduje o wszystkim. Broniarz świetnie reprezentuje związek – jest merytoryczny, potrafi się dostosować do sytuacji, ma doświadczenie, ale jeszcze raz powtórzę: on przedstawia wolę zarządu. Wielokrotnie odzywa się, opiniuje, ale jeśli zarząd tego nie przegłosuje, to on nie wychodzi do mediów i nie przedstawia tylko i wyłącznie swojej koncepcji. Dyskusje bywają bardzo burzliwe. Pojawiają się propozycje, które mogłyby być jeszcze bardziej radykalne, ale właśnie w demokratycznej dyskusji są łagodzone. Broniarz jest twardym dyskutantem.

O tym, że po prostu idziemy za Broniarzem, który nie pracował od dwudziestu lat, mówił Patryk Jaki. Żeby on był tak merytoryczny jak Broniarz…

Jak ocenia pan przebieg negocjacji?

W negocjacjach robi się taki myk: obracamy się cały czas wokół tych samych pieniędzy. Nie zwiększa się nakładów na oświatę, tylko, jak powiedział Broniarz, przekłada się pieniądze z lewej kieszeni do prawej. A skoro do oświaty nie trafiło więcej pieniędzy, to nie może być mowy o podwyżce płac.

W piątek rząd zaproponował podniesienie pensum w zamian za podwyżki. Czy ta oferta cokolwiek zmienia?

Mówić, że nauczyciel pracuje 18 godzin, to jak powiedzieć, że Danuta Holecka z Wiadomości TVP pracuje 30 minut.

Dotąd była mowa o podniesieniu płacy za obecnie wykonywaną pracę, a rząd nagle rozpoczyna rozmowę o pensum. Najpierw niech odniosą się do propozycji, jakie przedstawiliśmy. Mógłbym się zgodzić na podniesienie pensum, ale pod warunkiem konkretnych, natychmiastowych propozycji co do płacy, a nie obietnic rozłożonych na lata! I to płacy godnej urzędnika państwowego w Unii Europejskiej, bo mógłbym wtedy poświęcić się pracy w jednym miejscu, a nie szukać innych źródeł utrzymania.

Zwiększone pensum to także kolejny problem w organizacji pracy szkoły. W mieście, w dużej szkole, może nie spowodowałoby to takich konsekwencji jak w małych wiejskich szkołach, gdzie nauczyciele musieliby jeździć do kilku szkół po parę godzin. Nie wyobrażam sobie nauczyciela, który celem wypracowania np. 24 godzin lekcyjnych jedzie do sześciu szkół. Przy obecnym pensum, pracując w zespole szkół, w trakcie pięciominutowej przerwy jeżdżę na zajęcia do dwóch miejscowości oddalonych od siebie o cztery kilometry, by przeprowadzić jedną lekcję, po czym mam pięć minut na powrót na zajęcia w innym budynku. Jak ktoś tego nie doświadczył, to może składać wszelakie propozycje, tylko czy wziął pod uwagę ryzyko wypadku, potrzebę posiadania prywatnego samochodu z prywatnym paliwem albo ryzyko spóźnień niezależnych od nauczyciela, np. przez kontrolę drogową?

Przemysław Sadura: Dorośli nawalili całkowicie

Co by pan chciał dziś powiedzieć rządowi?

Zapytałbym: jak chcecie mnie przekonać, że działania Ministerstwa Edukacji Narodowej i rządu mają na celu podniesienie prestiżu nauczycieli i podniesienie jakości edukacji?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Pytlik
Michał Pytlik
Aktywista, publicysta, Ślązak
Zamknij