Kraj

Przemysław Sadura: Dorośli nawalili całkowicie

Przemysław Sadura

Wciąż trwają negocjacje przedstawicieli rządu i związków zawodowych nauczycieli. Możliwy strajk, jego okoliczności i konsekwencje komentuje Przemysław Sadura.

Katarzyna Przyborska: Tak sobie pomyślałam, może bardzo optymistycznie, że ten strajk nauczycieli planowany na 8 kwietnia może świadczyć o końcu pewnej epoki. 80–90% nauczycieli jest gotowych do strajku bezterminowego. Czy to oznacza, że państwo nie może już dyscyplinować obywateli, posługując się szantażem moralnym? Minister Zalewska powtarza, że ona w 1993 nie strajkowała – była posłuszna i to posłuszeństwo przeciwstawia determinacji dzisiaj protestujących nauczycieli.

Przemysław Sadura: Minister Zalewska odwołuje się do etosu nauczycielskiego w najgorszy możliwy sposób. Próbuje sparaliżować jakąkolwiek aktywność publiczną i zagonić nauczycieli z powrotem do tablicy. Ja interpretuję ten strajk jako walkę o podtrzymanie etosu w społeczeństwie, które wyznaje przede wszystkim wartości merkantylne i gdzie prestiż jest coraz mocniej związany z zarobkami. Takie niedofinansowanie nie tylko pensji nauczycieli – chociaż one są, zwłaszcza u początkujących nauczycieli, dramatycznie niskie – ale edukacji w ogóle, świadczy o tym, jak kolejne władze traktują temat oświaty. Chodzi zatem o prestiż zawodu. Poza tym jest to kwestia godnościowa, bo przecież ostatnia reforma została wprowadzona bez rzetelnych konsultacji ze środowiskiem nauczycielskim. Konsultacje były, ale…

Pozorne.

Były pozorowane, robione naprędce i miały tylko przyklepać mało przemyślaną reformę, którą potem dość chaotycznie wdrażano. Jeśli zatem mamy dziś koniec pewnej epoki, to właśnie tej, kiedy etos zawodu był elementem szantażu. Rozumiem to tak, że dziś, w imię tego etosu, ale inaczej, bo nowocześnie rozumianego, nauczyciele przygotowują się do być może największego strajku nauczycielskiego po 1989 r. Wprawdzie nie wiemy, czy strajk rzeczywiście będzie miał taki zasięg, jak w tej chwili zapowiadają związki zawodowe. Widać jednak, że minister Zalewska robi wszystko, co w jej mocy, żeby nauczycieli dodatkowo zmobilizować. Dziś mówią oni bardziej jednogłośnie niż jeszcze kilka miesięcy temu.

Może stracili złudzenia?

Jeśli chodzi o związki, to złudzenia być może miała „Solidarność” nauczycielska, bo nie sądzę, żeby były po stronie ZNP. Ewentualne złudzenia nauczycieli wynikały raczej z bardzo indywidualistycznego podejścia do problemu, na zasadzie że „mnie, moją szkołę to ominie, jakoś sobie poradzimy”.

A tu prywatne strategie zawiodły.

Oczywiście. Nauczyciele w pierwszym roku rządów PiS uciekali się do strategii prywatnych i był to duży problem dla związków, przede wszystkim dla ZNP, bo nie były w stanie zastopować tej reformy. Sondaże, które ZNP zrobił w momencie wdrażania reformy, wskazywały, że pomysł ewentualnego strajku ma bardzo niskie poparcie. A sama reforma miała całkiem spore poparcie, choć zależało ono od tego, czy pytano nauczycieli gimnazjów czy innych szkół. Natomiast gimnazjów już w zasadzie nie ma, a problem został.

I może właśnie dlatego, że nauczycielski strajk rzuca państwu wyzwanie, jest taki ważny? Nie ucieka od państwa, ale stawia temu państwu wymagania?

W miarę jak nam się komplikuje rzeczywistość społeczna, komplikuje się też to, co nazywamy państwem. Bo co to jest „państwo”, jeśli chodzi o system edukacji? Gros zadań związanych z prowadzeniem szkół jest scedowanych na samorządy, to one są pracodawcami. Do tego dochodzi nadzór pedagogiczny nad szkołami sprawowany przez kuratorium podlegające wojewodzie, a finansowanie jest ostatecznie centralne.

Nie możemy wszyscy być programistami [list nauczyciela]

I dlatego na co dzień tak trudno jest zorganizować duży protest, który byłby adresowany do rządu centralnego, bo ten może odbić piłeczkę w stronę samorządów. W momencie jednak, kiedy rząd zdecydował się na tak głęboką reformę wdrażaną centralnie – to on w pojedynkę reprezentuje państwo. Państwo objawiło się więc w bardzo konkretnej i czytelnej postaci – i ma to swoje konsekwencje. Choć i tak ministerstwo próbowało przerzucić odpowiedzialność za chaos na samorządy.

To się wyraźnie nie udało, bo wiele samorządów deklaruje poparcie dla strajku. Została zachwiana dotychczasowa równowaga. Wcześniej były dwa podmioty odpowiadające za szkołę, teraz jest jeden.

Do tej pory dawało się przez częściową, wybiórczą decentralizację systemu utrzymywać chwiejną równowagę między rządem centralnym, samorządem i środowiskami nauczycielskimi. Wszyscy wszystkich mogli zaszachować. Trudno było wyobrazić sobie sojusz między samorządami a środowiskiem nauczycielskim, bo ich interesy ekonomiczne postrzegane były jako przeciwstawne. Prowadzenie szkół to w przytłaczającej większości przypadków główna pozycja w budżecie samorządów, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. Stąd samorządy popierały pomysły ograniczania praw nauczycieli – czy poprzez zmianę Karty Nauczyciela, czy jej obchodzenie przez przekształcanie szkół publicznych tak, by prowadziły je podmioty niepubliczne. A teraz ministerstwu udało się doprowadzić do sojuszu między samorządami a nauczycielami.

Na trwałe?

Tu raczej nie ma się co łudzić, bo bez zasadniczej zmiany przepisów interesy ekonomiczne władz samorządowych i nauczycieli pozostaną sprzeczne, co dodatkowo nasilać może nieufność między tymi środowiskami. Zatem jest to sojusz chwilowy, taktyczny.

Chyba że kryzys jeszcze się pogłębi i wyjście z niego będzie wymagało gruntownej zmiany reguł.

Raczej gruntownej zmiany ekipy rządzącej, inna sprawa, czy na to się zanosi. Nie wiem, czy ten strajk, przynajmniej w krótkiej perspektywie, doprowadzi do jakiejś zasadniczej zmiany przepisów. Po chaosie, jaki przyniosła reforma, wszyscy będą chcieli raczej świętego spokoju, odporność społeczeństwa na zamieszanie się skończyła. Została więc tylko rozgrywka. Albo PiS spełni postulaty, tzn. zrealizuje choć część postulatów ekonomicznych – czego, jak wiadomo, nie chce zrobić, bo uruchomił już „efekt Gierka” – albo nie. Na pewno niekorzystne byłoby, żeby złamać ten protest.

Czy stać nas na „piątkę Kaczyńskiego”?

Czy w takiej sytuacji nie byłoby lepiej, żeby ten strajk, który się przecież jeszcze nie zaczął, nie zakończył się szybko, ale żeby trwał?

Odpowiedź jest niezwykle trudna, bo wszystko zależy od punktu widzenia. Gdybym miał odpowiedzieć jako rodzic dzieci w wieku szkolnym, to pewnie powiedziałbym: no oczywiście, chcę, żeby strajk zakończył się jak najszybciej. Ale jakie są na to sposoby Prawdopodobnie takie, że PiS spełnia część postulatów, a reszta jest odłożona na później.

Może zaproponować np. nie tysiąc, ale sześćset złotych.

No i to by prawdopodobnie zakończyło strajk. Związki też są przecież zakładnikami środowiska nauczycielskiego. Jeśli większość uzna podwyżkę za satysfakcjonującą… Nauczyciele nie chcą strajkować, chcą wrócić do dzieci, do pracy. Z punktu widzenia rozwiązań długofalowych oczywiście lepiej byłoby, żeby strajk trwał długo i wymusił znaczące zmiany systemu. Tylko ja nie widzę takiej możliwości. Nie ma na to klimatu. Głęboka reforma systemu edukacji musiałaby się zacząć od refleksji nad rolą kształcenia w ogóle. Trzeba by rozpocząć rzetelną dyskusję: jakie są oczekiwania, jakie wizje i jakiego modelu chcemy, i obudować ją nie tylko ponadpartyjnym, ale też ponadpolitycznym konsensusem.

Strajk nauczycieli to wojna o cywilizację

Nauczyciele, rodzice, politycy…

…NGO-sy, media, związki. Ja bym włączył w to jeszcze uczniów. Młodzież, która zwykle jest pomijania, a jest istotnym podmiotem tej układanki.

Młodzież w nagrodę za swój wysiłek i zdane egzaminy będzie się uczyć w przepełnionych liceach. A część, mimo wysiłku, nie znajdzie miejsca w tych przepełnionych klasach. Nawet pozornie wygrani doświadczą przykrych skutków działań minister Zalewskiej. Może oni też powinni strajkować?

Niedostatek miejsc w liceach to jeden z przykładów skrajnej nieodpowiedzialności reformatorów. Natomiast mam również parę gorzkich słów pod adresem środowiska nauczycielskiego.

Z punktu widzenia rozwiązań długofalowych oczywiście lepiej byłoby, żeby strajk trwał długo i wymusił znaczące zmiany systemu.

Po raz kolejny bowiem dyskusja toczy się między nauczycielami, rządem i przedstawicielami rodziców, ale wciąż ponad głowami uczniów. W większości szkół uczniowie nie są nawet informowani o strajku, nikt ich nie traktuje jak partnerów. Nikt im nie mówi, jakie są wyniki referendum strajkowego ani czy strajk będzie czy nie będzie – i dlaczego. To my, rodzice, musimy w domu tłumaczyć naszym dzieciom, o co chodzi.

Nauczyciele mieliby angażować uczniów w strajk?

Oczekiwałbym od nauczycieli, że wytłumaczą młodzieży, po co jest ten strajk. Potraktują protest jako okazję do lekcji demokracji i wychowania obywatelskiego. Nie widzę jednak takiej gotowości ani na poziomie lokalnej szkoły, ani związkowej centrali. Być może kończy się jakaś epoka paternalizmu, jeśli chodzi o relacje państwo – nauczyciele, ale obawiam się, że wciąż nie kończy się protekcjonalizm w relacjach nauczycieli z młodzieżą.

Uniwersytet solidarny ze szkołą!  

Są za to głosy poparcia ze strony rodziców. Dorota Łoboda, przedstawicielka ruchu Rodzice Przeciw Reformie Edukacji, apelowała o solidarność z nauczycielami, o wzięcie urlopu w czasie strajku, żeby dać do zrozumienia, że to społeczny problem. Czy to jest możliwe?

A czy to nie powinno być tak, że nauczyciele w poszczególnych placówkach, kiedy decydują, czy przystąpią do strajku – zwołują spotkania z rodzicami, rozmawiają z nimi, przedstawiają swoje argumenty i budują poparcie? Sojusz nauczycieli i rodziców nie powstanie dzięki temu, że prezes ZNP spotka się z liderem ruchu rodziców i udzielą sobie nawzajem poparcia. Ani pan prezes ZNP nie ma takiego przełożenia na środowisko, ani przedstawicielka rodziców nie będzie miała do tego legitymacji. To się musi odbyć na poziomie szkół.

Lokalnie.

Nauczyciele, opowiedzmy naszą historię!

Szkoła, tak jak ja o niej myślę, jest społecznością. Nie tylko nauczycieli i nawet nie tylko nauczycieli i uczniów, ale także rodziców, a nawet pozostałych mieszkańców miejscowości, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. I właśnie gdyby pojawiła się solidarność na poziomie lokalnym, to powiedziałbym, że mamy do czynienia z początkiem nowej epoki. Prawdopodobnie jednak większość nauczycieli ma nadzieję, że to będzie krótki protest, że skończy się przynajmniej jakimś częściowym sukcesem i że będzie można wrócić do pracy.

Oczekiwałbym od nauczycieli, że wytłumaczą młodzieży, po co jest ten strajk.

Żeby ta atmosfera przełożyła się na coś większego, zmiana musiałaby się dokonać również na tym najniższym poziomie. Tam, gdzie można budować porozumienie między rodzicami, nauczycielami i uczniami.

Strajk musiałby trochę potrwać, może przybrać formę karnawału…

Nie chciałbym epatować pesymizmem, ale jeżeli nie pozyska się poparcia rodziców, to przeciągający się strajk…

Będzie tylko irytował.

No tak. Bo weźmy np. kwestię opieki nad dziećmi. Młodzież pewnie będzie się z tego cieszyć. Chyba że w związku ze strajkiem będą skrócone wakacje. Mam wrażenie, że środowisko nauczycielskie nie zrobiło wszystkiego, żeby pozyskać poparcie rodziców i przygotować ich do długiego strajku. I Ministerstwo Edukacji Narodowej też jest tego świadome.

Sadura: Zerwijmy z tradycją zaczynania każdej reformy edukacji od zaorania tego, co zbudowali poprzednicy

To jest słaby punkt.

Jeszcze nie wszystko stracone, bo trochę czasu zostało i wiele działań wciąż można podjąć. Ale to by wymagało od ZNP innej niż dotychczas strategii działania. Mam niestety wrażenie, że Związek popełnia ten sam błąd co wtedy, kiedy reforma wchodziła w życie. Już wówczas, zamiast dyskutować o reformie w świetle kamer na spotkaniach centralnych, trzeba było zejść na poziom konkretnych szkół i miejscowości. Pokazać, jak skomplikuje się organizacja sieci szkolnej, że część szkół trzeba będzie zamknąć, że inne z kolei mogą być przepełnione. Oczywiście to ogromny wysiłek organizacyjny i być może ZNP nie jest gotowy do jego podjęcia.

Czy to tylko z powodu wysiłku, czy jest tu gdzieś obawa przed odrzuceniem, pogardą, oskarżeniem o roszczeniowość, długie wakacje?

Może tu być strach nauczycieli, oczywiście, i też strach Związku, że rodzice nie odpowiedzą na wezwanie. Jednak sytuacja jest tu inna niż z szukaniem poparcia dla protestu wśród samych nauczycieli. Jeżeli związek zawodowy zaproponuje akcję strajkową i nie znajdzie poparcia wśród swoich członków i niezrzeszonych nauczycieli, to traci legitymację. W przypadku działań skierowanych do rodziców nie ma takiego zagrożenia. Tymczasem związki nie robią nic w tej sprawie. Większe nadzieje wiązałbym z nieformalnymi organizacjami, jak zawiązana na Facebooku grupa „Ja, nauczyciel”, która szykuje się do organizacji narad obywatelskich w sprawie edukacji. To one, a nie związki, przyciągają nauczycieli, którzy pragną zmiany.

A dla nauczycieli strajk jest kosztowny, bo za ten czas nie dostaną pieniędzy.

Młodzi nauczyciele słyszą: „Jeśli wam tak źle, to zmieńcie pracę”

Dlatego mówię o wysiłku organizacyjnym oraz o pracy organicznej. Że zanim sięgniemy po narzędzia ostateczne, jest szereg mikrodziałań, które na masową skalę należałoby podjąć. Jeśli chcemy wierzyć, że można wygrać coś więcej niż tylko te sześćset, tysiąc złotych, to teraz jest ten moment.

A jeżeli rząd przystanie na ten tysiąc złotych, co to zmieni w edukacji?

Uważam, że wiele nie zmieni. To będzie ustępstwo wymuszone szantażem, bez przemyślenia organizacji całego systemu. Nauczyciele będą trochę bardziej usatysfakcjonowani i szczęśliwi – i to oczywiście dobrze dla dzieci i młodzieży. Może to nawet przynieść jakiś tymczasowy wzrost prestiżu nauczyciela. Taki, który raczej spowolni tempo odpływu z zawodu najambitniejszych, niż przyciągnie doń najzdolniejszych absolwentów wyższych uczelni. Nie zmieni sposobu kształcenia nauczycieli ani paternalizmu w stosunkach z uczniami… Jeżeli po stronie nauczycieli jest głębokie przekonanie, że ich praca jest źle wynagradzana, że należy im się więcej, i wywalczą to „więcej”, to wyjdą ze strajku z poczuciem, że dostali, co im się należało, i tyle.

Jest 2018 rok. Czego uczy polska szkoła?

I to źle?

System wróci do swojego normalnego funkcjonowania – tylko czy ta normalność to jest coś, co nas satysfakcjonuje? Jeśli natomiast rząd wytrzyma protest i nie zwiększy wynagrodzeń, to sytuacja może się jeszcze pogorszyć, bo nauczyciele wyjdą z poczuciem przegranej, co z kolei może obniżyć ich motywacje. Zawsze twierdziłem, że związki powinny się domagać wysokich podwyżek, ale MEN powinien przemyśleć, czego oczekuje, jak sobie wyobraża współpracę.

Mamy więc w zasadzie dwa dosyć słabe podmioty. Nauczycieli, którzy wciąż jeszcze nie zadbali o to, żeby mieć poparcie w lokalnych społecznościach, i rząd, który reformą pokazał, że na edukacji się nie zna. Nie mamy starcia gigantów, mamy przepychankę słabeuszy.

I nie mamy tu przestrzeni na sytuację win-win, tylko dokładnie odwrotną. Wszyscy możemy przegrać.

Najbardziej chyba przegrywają dzieci?

I najwięcej stracą, jeśli system na lata zejdzie ze ścieżki powolnej poprawy swojego funkcjonowania i będzie się pogarszać. Edukacja wcale nie potrzebowała żadnej rewolucji. Potrzebne było zdobycie umiejętności reformowania i poprawiania systemu krok po kroku, tak jak się to robi w dobrze funkcjonujących systemach edukacyjnych. Nie chodzi o to, żeby co dwadzieścia lat zrobić wielką reformę i wszystko wywracać do góry nogami.

Zmiany nie były potrzebne?

W wielu obszarach polskie szkolnictwo na tle świata czy Europy było wystarczająco dobre. Były też obszary, na których nie było dobrze, i tam trzeba było pracować. Krok po kroku wdrażać punktowe działania. Teraz system jest wytrącony z kolein i jest duże ryzyko, że za chwilę wyląduje w szczerym polu. Cieszyć to może tylko tych, którzy mają nadzieję, że PiS potknie się na edukacji, straci kilka punktów procentowych, jeszcze gdzieś po drodze się wykrwawi i w efekcie przegra wybory.

Jeśli nauczyciele pokażą, że stać ich na strajk, że potrafią coś wywalczyć, ich pozycja wobec nowego rządu będzie silniejsza.

No może będzie, ale czy to dobrze dla edukacji? Jeśli nauczyciele sobie poradzą w taki łatwy sposób, bez zmiany podejścia do uczniów i do rodziców, to nie wiem, czy to będzie pożądany przez nas efekt. Na pewno słaba będzie pozycja nowego szefa MEN. Zakładam, że w następnym rządzie ta teka będzie przydzielana za karę.

Sens? Tego w szkole nie przerabialiśmy

czytaj także

Tak jak zwykle Ministerstwo Zdrowia….

Chaos jest duży, a szansa na to, żeby znaleźć rozwiązanie zadowalające wszystkich – niewielka. Nadzieja w tym, żeby wizja edukacji powstała gdzieś poza partyjną częścią systemu politycznego. Wśród organizacji pozarządowych i mediów można podjąć próbę mobilizacji rodziców, rozmawiać bezpośrednio ze środowiskami nauczycieli, ze związkami, wciągnąć też tych nauczycieli, którzy nie są zaangażowani w związkach.

Może z tych podmiotów można by zbudować panel ekspercki, zaprosić też polityków?

Tak to sobie wyobrażam. Może to naiwne albo utopijne, ale próbuję się jakoś wydobyć z głębokiego pesymizmu i szukam punktu zaczepienia. A tego można się złapać. Tam upatrywałbym jakiejś nadziei, że powstanie społeczny pakt na rzecz edukacji, grunt pod myślenie o długotrwałej zmianie w tej sferze. Teraz oczywiście kibicuję nauczycielom, bo te podwyżki im się po prostu należą. Ale z tego, że je wywalczą, nie wyprowadzałbym jeszcze nadziei na wielkie zmiany. To też ciekawe, że opozycja tego nie podchwyciła.

System wróci do swojego normalnego funkcjonowania – tylko czy ta normalność to jest coś, co nas satysfakcjonuje?

Ilu mamy takich polityków, którzy zajmują się sprawą, a nie PR-em? Poza tym nauczyciele traktowani byli długo z góry, „idą po tysiąc złotych” – słyszałam.

A może taka właśnie jest nasza kultura polityczna i obywatelska? Styczeń i luty spędziłem w Londynie i widziałem, jak tam wyglądał młodzieżowy strajk klimatyczny. Przedstawiciele młodzieży pojawili się w BBC. Mignęła mi rozmowa moderowana przez dziennikarza między przedstawicielami młodzieży i ministrem edukacji – i to była rzeczywiście partnerska rozmowa, w której uczniowie traktowani byli poważnie, a dziennikarz bardzo pilnował ministra, żeby nie przekraczał granic. Ale to jest odbicie tego, jak tam funkcjonuje edukacja obywatelska.

Czyli jak?

Kilka lat temu obserwowałem działanie młodzieżowej rady miasta w jednej z dzielnic. Przyjeżdża radna, tzn. Greater London, i konsultuje cięcia wydatków – to był moment kryzysu – na poszczególne systemy publiczne. Nagle zgłasza się jakiś czarny nastolatek w dresie z kapturem, ze złotym łańcuchem na szyi i zaczyna ją rzeczowo odpytywać, czy to jest przypadek, że od lat widać korelację między wysokością cięć na straż pożarną i policję a większym odsetkiem kolorowych w dzielnicy. I był traktowany jak partner do rozmowy, co bardzo upodmiotawia. U nas tego w ogóle nie widzę. Nikt dotąd nie wykorzystał napięcia w edukacji, żeby zmienić relacje ze zhierarchizowanych na poziome. To się nie dzieje, z paroma wyjątkami.

Strajk klimatyczny odbył się w 155 miejscach w całej Polsce. Czy zebrałoby się nawet te parę tysięcy młodych ludzi, gdyby nie był to strajk międzynarodowy? Od znajomej młodzieży słyszeliśmy, że oni w ogóle nie liczą na dorosłych, że mogą działać tylko sami, we własnym zakresie. Są osamotnieni.

Na wagary, w obronie własnej przyszłości. Młodzieżowy Strajk Klimatyczny

To świadczy o skrajnym braku zaufania do instytucji publicznych. To będzie zupełny komunał, ale mamy bardzo niski poziom kapitału społecznego, czyli tego, który się mierzy zaufaniem do instytucji i do współobywateli. W Polsce to zaufanie jest niesłychanie niskie. W krajach skandynawskich utrzymuje się na poziomie 60–70 procent, średnia unijna wynosi trzydzieści kilka do 40 procent. A w Polsce nie wiem, czy kiedykolwiek dobiło do choćby 15 procent.

Może się zmieni, gdy dorośnie nowe pokolenie?

W zeszłorocznych badaniach CBOS-u zróżnicowano to pytanie pokoleniowo i okazało się, że wciąż jest to kilkanaście procent – ale wśród najmłodszych spadło już poniżej dziesięciu. To samo wyszło w badaniu, które robiłem dla Greenpeace. Na zaufanie do państwa wpływały różnice klasowe, ale przede wszystkim pokoleniowe. Najmłodsi, z którymi rozmawiałem, czyli licealiści i młodzież w wieku policealnym, funkcjonowali w zupełnie innym obiegu niż dorośli. Ci drudzy byli skupieni na reformie sądownictwa, na próbie kolejnego ograniczania praw reprodukcyjnych, a młodzi mówili o ginących gatunkach, o klimacie. Wiedzę w całości czerpali z internetu. Dwa zupełnie różne światy.

Dzieci nie mają głosu w rozmowie o państwie, bo muszą czekać, aż dorosną, żeby ich stanowisko zostało wzięte pod uwagę…

Tyle że zanim dorosną, uwewnętrznią pewnie obserwowane schematy zachowań, to samoreprodukujący się mechanizm. Wystarczy zobaczyć, jak potem wyglądają młodzieżówki partyjne – jak klony dorosłych polityków. Z wiekiem nie ma żadnej pozytywnej zmiany.

Nie mamy u nas socjalizmu milenialsów, jaki znamy z krajów anglosaskich. Tam młodzi ludzie myślą kategoriami dobra wspólnego, wykorzystania systemów publicznych, żeby coś zmieniać. Tu tego nie widzę. Oczekiwałbym teraz od nauczycieli, że skoro przestali się bać, wyciągną rękę do uczniów. To jest znakomita okazja do edukacji obywatelskiej. Zamiast nudnych lekcji WOS-u, WOS w praktyce. Strajk klimatyczny obok strajku nauczycieli. Tylko że na razie dorośli nawalili absolutnie.

**
Przemysław Sadura
(ur. 1977) – socjolog i publicysta. Wykłada w Instytucie Socjologii i na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 10 lat prowadzi badania społeczne dla organizacji pozarządowych i administracji publicznej. Zawodowo zwolennik aktywnych metod badawczych i pracy warsztatowej. Jest autorem m.in. podręcznika Konsultacje w społeczności lokalnej wydanego przez IS UW i współautorem książki Partycypacja. Przewodnik Krytyki Politycznej. Współzałożyciel fundacji Pole Dialogu, członek zespołu Krytyki Politycznej.

Katarzyna Przyborska jest antropolożką kultury, redaktorką w Krytyce Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij