Kraj, Świat

Jesteście pewni, że Polska i Rosja tak bardzo się różnią?

To, że tak niewiele o Rosji wiemy i jeśli już o tym kraju rozmawiamy przy świątecznym stole, to zazwyczaj opowiadamy same farmazony, nie oznacza, że nie mamy potencjału politycznego i społecznego, by się do Rosji upodobnić. Nie, nie do tej Rosji z memów i dowcipów, ale tej rzeczywistej Rosji. Paulina Siegień polemizuje z Piotrem Wójcikiem.

Nie lubię, kiedy krzyczą u nas, że zbliżamy się jako państwo i społeczeństwo do Rosji Putina, a jeszcze bardziej irytuje mnie, kiedy w dyskusję o kondycji państwa prawa w Polsce wprzęga się porównania do Białorusi. To nie tylko wyraz ignorancji, ale również braku szacunku wobec ofiar tych reżimów i wobec wszystkich tych ludzi, którzy mimo ciągłego ryzyka działają na rzecz praw człowieka i demokratyzacji tych krajów.

Z drugiej strony, podobnie jak wiele osób zajmujących się problematyką państw byłego ZSRR, obserwuję niepokojące analogie między tym, co dzieje się w ostatnich latach w Polsce, a tym, co dzieje się albo już wydarzyło się w Rosji. Tekst Piotra Wójcika o tym, że Polska nigdy nie stanie się Rosją, mimo, zdawałoby się, uspakajającego tytułu, tylko utwierdził mnie w tym zaniepokojeniu. Wszystko przez to, że jego argumentacja oparta na pewnych kulturowych generalizacjach wydaje mi się niezwykle wątła i nie wytrzymuje krytyki w zetknięciu z rzeczywistością.

Choćby PiS robił reasumpcję za reasumpcją, to Polska nie stanie się Rosją

Teza artykułu Wójcika brzmi w skrócie tak, że Polska nie może znaleźć się w rosyjskiej strefie wpływów, czy też w ogóle upodobnić się do Rosji w jej obecnej autorytarnej postaci, bo „polskie społeczeństwo tam zwyczajnie nie pasuje”, bo „nie myślimy w tamtych kategoriach, nie rozpoznajemy tamtych wzorców kulturowych”. Autor uważa, że jesteśmy na tyle zwesternizowani w sferze kultury i stylu życia, nasze ambicje są jawnie prozachodnie, że marzymy o byciu jak Niemcy, że nie wpiszemy się w rosyjski autokratyczny model, nie poddamy politycznym wpływom ze Wschodu. „Rosyjskość kojarzy nam się z badziewiatością i siermięgą. Wóda, mróz, samowolka na drogach i marazm – kto by chciał żyć w takich warunkach” – pisze Piotr Wójcik i trudno się z nim nie zgodzić.

Skądinąd słusznie Wójcik zauważa, że Polacy się Rosją w ogóle nie interesują, rosyjska kultura nie ma u nas prawie żadnej recepcji. Obraz Rosji w kulturze popularnej jest raczej fantazmatyczny, w obiegowych opiniach królują stereotypowe obrazy jak te, które przytacza Wójcik. Niestety to, że tak niewiele o Rosji wiemy i jeśli już o tym kraju rozmawiamy przy świątecznym stole, to zazwyczaj opowiadamy same farmazony, nie oznacza, że nie mamy potencjału politycznego i społecznego, by się do Rosji upodobnić. Nie, nie do tej Rosji z memów i dowcipów, ale tej rzeczywistej Rosji.

„A miał coś na sumieniu? Był z Białorusi”

Że wolimy jeździć niemieckimi autami? Nie wiem, czy kogoś tu zaskoczę, ale Rosjanie też wolą jeździć niemieckimi samochodami. Konsumujemy zachodnią, głownie anglosaską kulturę popularną? Hm, tak się składa, ze Rosjanie też ją konsumują ze smakiem, a w swojej własnej kulturalnej produkcji masowej odtwarzają zachodnie wzorce i gatunki. Styl życia rosyjskiej klasy średniej – tej wielkomiejskiej i tej z mniejszych miast – jest jednoznacznie zwesternizowany. Korzystając z okazji do demontażu stereotypów warto tutaj wspomnieć, że współczynnik urbanizacji w Rosji jest wyższy niż w Polsce i wynosi 73,7 proc. (w Polsce 61 proc.).

Zachodni styl życia, rozumiany jako konsumpcja zachodnich lub wzorowanych na zachodnich towarów, usług i dóbr niematerialnych jest w Rosji niekwestionowanym przedmiotem aspiracji. Nie mają tu znaczenia preferencje polityczne, po zachodniemu żyją na co dzień i przeciwnicy Putina, i milcząca obojętna większość, która w głównej mierze przykłada się do trwania reżimu. Mało tego, najbardziej bodaj zwesternizowaną grupą społeczną w Rosji są jej elity polityczno-biznesowe (nie ma sensu tych sfer rozdzielać). Wysocy rangą urzędnicy i szefowie państwowych spółek wysyłają swoje dzieci na studia do Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Większość z nich zostaje tam na stałe, ciesząc się w pełni zachodnim stylem życia w jego oryginalnej wersji, a cześć wraca do Rosji i zostaje włączona do struktur władzy lub biznesu, używając swojego zachodniego wykształcenia i doświadczeń do konserwacji systemu politycznego, który ideologicznie żeruje na konflikcie ze wszystkim, co zachodnie.

Czy to kolejny rosyjski paradoks? Nie. To po prostu wynik trwającej od wielu lat głębokiej i cynicznej instrumentalizacji ideologii, okazjonalnie wspartej religią dla jednego konkretnego celu politycznego, jakim jest utrzymanie władzy przez obecne elity. Na tę kremlowską ideologię składa się obyczajowy konserwatyzm, powołujący się na źródła zarówno w prawosławiu, jak i w późnosowieckim modelu rodziny i społeczeństwa w opozycji do liberalnych modeli płynących z Zachodu, postrzeganych jako zagrożenie dla wspólnoty jej tradycji, a więc i dla całego kraju. Chociaż status cerkwi prawosławnej w Rosji jest diametralnie różny niż Kościoła katolickiego w Polsce, to niewątpliwie wspólną cechą Polski i Rosji jest ich skrajna polityzacja. Przy czym jeśli prawdopodobieństwo spotkania Kaczyńskiego (bo nie Dudy przecież) z Putinem wydaje się nikłe, to już przedstawiciele tych dwu religijnych instytucji takie spotkania odbywają i deklarują wspólne cele.

Latem 2020 roku w Polsce trwała kampania przed wyborami prezydenckimi. W Rosji trudno powiedzieć, co to dokładnie było, ale nazwijmy to kampanią informacyjną przed głosowaniem w sprawie poprawek do konstytucji. Osoby, które żyją równocześnie w obu przestrzeniach informacyjnych, polskiej i rosyjskiej, mogły przecierać oczy ze zdumienia, bo nastąpiła idealna synchronizacja przekazów.

I tu i tam centralnym punktem kampanii było szczucie na społeczność LGBTQ+. Andrzej Duda powiedział wtedy, że LGBT to nie ludzie, to ideologia. W Rosji atak przybrał bardziej karykaturalną formę propagandowego filmiku, wyprodukowanego przez agencję informacyjną należącą do przyjaciela Putina – tego samego, który stworzył fabrykę trolli. Na zasadzie „co by było, gdyby” filmik przedstawia następujące wydarzenie z przyszłości, w której konstytucja nie została zmieniona, a Putin nie pozostał prezydentem na kolejne kadencje: chłopiec z domu dziecka zostaje adoptowany przez parę gejów, z których jeden wygląda jak przeciętny obywatel, drugi jednak, przedstawiony chłopcu jako „mama” jest mężczyzną w mocnym makijażu. U chłopca wywołuje to szok i smutek, a u pracownic domu dziecka obrzydzenie, któremu jedna daje wyraz spluwając pod nogi. YouTube filmik usunął jako dyskryminujący, ale można go jeszcze odnaleźć na twitterze:

Czy rosyjska elita jest rzeczywiście tak homofobiczna? A polska? Z maili, które poznaliśmy dzięki nieuwadze ministra Dworczyka wynika, że homofobia to przede wszystkim efekt politycznej kalkulacji, a otoczenie premiera szukało sposobu na wyciszenie afery wokół stref wolnych od LGBT. Podobnie w Rosji wartości i tradycje (zazwyczaj zupełnie na nowo wynalezione) służą jedynie interesom elity, nie stanowiąc wyrazu jej prywatnych poglądów. W Rosji nazywa się ten sposób zarządzania technologią polityczną i nikt tam nie ukrywa, że nie chodzi o realizację pewnych wartości, a jedynie o wykorzystanie społecznych emocji, które są skrupulatnie badane, do tego, by wytworzyć najlepiej dopasowany przekaz polityczny, co pozwoli dalej sprawować władzę. Istotą przejścia od polityki jako otwartej sfery działalności do politycznej technologii jest ukrycie właściwego procesu politycznego, który nie dzieje się już publicznie, ale sprowadza do gabinetowych kalkulacji. Eksperci od Rosji zajmują się ciągle tłumaczeniem, co taki czy inny ruch Kremla oznacza naprawdę, jaki ma faktyczny cel. Podobnie w Polsce PiS-u zaczęliśmy dyskutować o tym, co tak naprawdę chce osiągnąć Kaczyński wprowadzając do debaty publicznej te a nie inne tematy, podejmując takie a nie inne polityczne kroki.

Aktywista LGBT z Rosji: Dekadę temu nie wyobrażałem sobie, że Polska tak się zmieni

Niepokojących podobieństw można znaleźć więcej. Chociażby sposób kształtowania propagandy w podległych władzom mediach i stopniowe zawłaszczanie przestrzeni medialnej. Zarówno w Rosji, jak i w Polsce wykorzystuje się do tego duże energetyczne spółki państwowe – Gazprom i Orlen. W kontekście Lex TVN rosjoznawcy chętnie przywołują casus telewizji NTV (dla miłośników teorii spiskowych – TVN i NTV to anagramy), która była pierwszym potężnym medium przejętym przez Kreml i przestawionym na koleje państwowej propagandy. „Oczyszczanie” przestrzeni medialnej z niewygodnych wydawnictw i projektów przybrało ostatnio na sile w związku ze zbliżającymi się wyborami do Dumy. Kilka mediów, a także dziennikarzy trafiło na listę agentów zagranicy – w Rosji po kolejnych transformacjach represyjnej w swojej istocie i celu ustawy o agentach zagranicy mogą nimi zostawać nawet osoby fizyczne. W praktyce dla większości z nich oznacza to koniec działalności, a nawet ucieczkę z Rosji, by nie narazić się na proces karny. A kiedy wprowadzano zapisy o zagranicznych agentach, to powoływano się na funkcjonowanie podobnego prawa w USA.

Takie polityczne praktyki nie mieszczą się w definicji zachodniego stylu życia, wydaje się też, że nic z tego, co wydarzyło się podczas półtorej kadencji rządów PiS i spółki nie jest nawet bliskie skali opresji, którą stosuje obecnie państwo rosyjskiej wobec niesprzyjających władzy obywateli. Ale czy sześć lat temu wyobrażaliśmy sobie, że może w ogóle dojść do takich sytuacji jak reasumpcja, posiedzenie w Sali Kolumnowej, łamanie sądownictwa czy użycie gazu przez policję wobec posłanki może w ogóle dojść?

Uprasza się o niepryskanie posłankom gazem w twarz

Czy spodziewaliśmy się, że media będą ujawniać wielkie afery korupcyjne, nadużycia władzy, szalejący nepotyzm, ale nie będzie to znacząco wpływało na poparcie dla PiS w wyborach? Czy było w ogóle do pomyślenia, że nadawanie TVN24 w Polsce może być zagrożone? Jeszcze dwa, trzy lata temu nikt w Rosji nie spodziewał się, że Aleksiej Nawalny zostanie otruty, a potem trafi przez to do więzienia. Obiegowa opinia głosiła, że Nawalny to element kremlowskiej konstrukcji, jest potrzebny reżimowi, dodaje mu legitymacji itp.

Nawalny: Niemożliwość rewolucji

Kilka dni temu jedna z moich znajomych z Rosji udostępniła post. Zdjęcie z eventu, debata o przyszłości kraju sprzed siedmiu lat. Obok organizatorów, przedstawicieli liberalnej, prodemokratycznej Rosji występowali zaproszeni przedstawiciele władzy, z putinowskiej partii Jedna Rosja. Rzeczowa dyskusja, przyjazna atmosfera. Dzisiaj taka dyskusja jest w Rosji nie do pomyślenia. Degradacja kultury politycznej zachodzi więc szybko, w Rosji przyspieszyła mniej więcej od 2014 roku, ale dobrze jest przypomnieć, że wcześniej rosyjskie elity polityczne, zwłaszcza na poziomie regionalnym nie okazywały otwartej wrogości wobec społeczeństwa obywatelskiego i mediów, podejmowały dyskusję. Dzisiaj wrogość i agresja to już norma, bo władza żywi się kolejnymi wrogami wewnętrznymi, których sobie wymyśla.

Kiedy niedawno miałam okazje spotkać się z politycznymi emigrantami z Rosji, to po wysłuchaniu ich historii zakiełkowało we mnie to wstydliwe uczucie, że my tu jednak w Polsce mamy dobrze, może nawet należałoby przeprosić Kaczyńskiego za te ciągłe porównania do Putina. Ale Rosjanie parę lat temu patrzyli w ten sposób – nie bez uczucia wyższości – na Białoruś, która była dla nich synonimem opresji, a nawet na Ukrainę, która była symbolem bałaganu i bezprawia. Żadnej z tych osób jeszcze kilka lat temu nie śniło się, że będzie w sytuacji, w jakiej jest dzisiaj – uciekiniera, który w innym kraju zaczyna budować życie od nowa. Powtarzają, że kilka lat temu nie spodziewali się takiego obrotu sytuacji, takiego tempa upadku. Wśród tej części rosyjskiego społeczeństwa dominuje też poczucie bezradności – robią wszystko, co trzeba i robią wszystko dobrze, ale reżim nie upada, a większość współobywateli albo go wspiera, albo się biernie na tę sytuację godzi.

Czemu miałaby się nie godzić, skoro państwu udaje się zapewnić względną stabilność, iluzję spokoju i porządku? Rosja w czasie pierwszej dekady rządów Putina zaliczyła ekonomiczny skok, a co najważniejsze odczuli go zwykli obywatele, którzy w końcu mogli się finansowo odbić po trudnym doświadczeniu gospodarczej transformacji lat 90. Około roku 2011–2012 bardzo wyraźnie pamiętam panujący wtedy w Rosji nastrój: są pieniądze, trzeba robić swoje, polityką się nie interesować, zresztą co komu przeszkadza polityka? Jak komuś w życiu się nie wiedzie, to próbuje zwalić na politykę, a my tu wszyscy mamy bardzo dobrze, nowe mieszkania, samochody, komu się chce, to ma, wstaliśmy z kolan. Kiedy obserwuję budowlany boom w Polsce, którego nie zatrzymuje nawet drastyczna podwyżka cen materiałów, myślę sobie, że czemu mielibyśmy iść pod wiatr, gdy wieje w dobrą stronę? Kiedy w kraju są pieniądze, trudno o masową konsolidację przeciwko władzy, która konsekwentnie eroduje porządek prawny.

W Rosji pojawiły się zalążki masowego protestu, bo kraj jest od kilku lat w kryzysie. Ale znowu w celu obalenia utartych sądów o państwie, które się już lada chwila zawali, bo panuje tam taka bieda i bałagan, warto dodać, że system finansowy w Rosji jest nad wyraz stabilny. Gospodarka może się nie rozwija, realne dochody Rosjan spadają, ale nauczeni doświadczeniem 1998 roku i wykształceni na Zachodzie specjaliści od ekonomii i finansów dbają o dyscyplinę fiskalną, dzięki czemu utrzymuje on dobrą kondycję, mimo zachodnich sankcji. A do zduszenia ewentualnych protestów służy rozbudowany w międzyczasie aparat represji.

To być może podstawowa i największa różnica między Polską i Rosją, miejsce, które ja bym wskazała jako ubezpieczenie od „rusyfikacji” polskiej polityki i społeczeństwa. Polski rząd nie dysponuje tak rozległym i karnym aparatem represji, nasze społeczeństwo nie jest tak bardzo zmilitaryzowane. Przez militaryzację rozumiem liczbę służb mundurowych, których funkcjonariusze mają prawo do noszenia broni.

Ale Rosja nie jest wcale takim biednym i siermiężnym krajem, jaki sobie wyobrażamy, a Kreml przy Putinie nie zawsze był tak opresyjny jak dzisiaj, kiedy nam w Polsce dobicie do rosyjskich antystandardów wydaje się niemożliwe. Piotr Wójcik pisze, że Kaczyński budował Porozumienie Centrum na wzór niemieckiej chadecji, ale przecież Putin był w pierwszych latach swoich rządów uważany za zapadnika (zwolennika zachodniej drogi rozwoju) i germanofila. Tyle, że podczas kadencji Gerharda Schroedera szybko okazało się, że to raczej Niemcy przejmują rosyjskie wzorce niż Rosja niemieckie. Dodam jeszcze, że Jedna Rosja, czyli putinowska partia władzy, też była budowana według zachodnich wzorców, odbywają się w jej ramach nawet zapożyczone ze stanów prawybory (primaries), z czego partia jest bardzo dumna.

Wnioski Piotra Wójcika oparte są na fałszywych przesłankach, na wyobrażonym obrazie Rosji, nie mającym wiele wspólnego z rzeczywistością. Inna sprawa, czy obraz polskiego społeczeństwa, który odmalowuje, nie jest równie zafałszowany. Czy rzeczywiście niezawodnie wybierzemy demokrację jako przedłużenie Volkswagena i chemii z Niemiec? Czy nie ma w nas zamiłowania do siermięgi (wszechobecny architektoniczny kicz, disco-polo i polska estrada, coraz bardziej zresztą podobna do rosyjskiej)? Czy obraz Zachodu jest dziś wciąż dla Polaków najważniejszym punktem odwołania? Czy z zarobkowej emigracji nie przywożą rozczarowania i ksenofobii, które łatwo znajdują ujście w rojeniach o własnej wyjątkowości, jakiejś trzeciej albo nawet i czwartej, autentycznie polskiej drodze?

Na koniec przytoczę tu z pamięci słowa Sławomira Sierakowskiego, który kiedyś przytomnie zauważył, że naiwnym jest sądzić, że Polska nie może w najbliższej przyszłości znaleźć się w rosyjskiej strefie wpływów, skoro przez ostatnie dwa wieki przez większość czasu się w niej znajdowała. W praktyce oznacza to, że wiele z instytucji naszego życia społecznego i politycznego ma korzenie w Rosji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij