Świat

Nawalny: Niemożliwość rewolucji

W warunkach rosyjskiego więzienia o śmierci człowieka czasem decyduje zwykły przypadek, niezależnie od czyjejkolwiek woli czy politycznego planu.

Styczniowemu powrotowi Aleksieja Nawalnego do Rosji towarzyszyły wielkie nadzieje na rychłą polityczną zmianę w tym kraju. Opozycjonista i jego współpracownicy zdołali przekonać swoich sympatyków, a także rzesze Rosjan zmęczonych reżimem Putina, że niedługo nastąpi jakiś przełom. Nawet to, że Nawalny prosto z lotniska trafił do więzienia, nie zachwiało wiarą w jego heroiczną moc.

Wszystko toczyło się płynnie, plan wydawał się genialny. Ekipa Nawalnego wyemitowała swoje kolejne śledztwo pt. Pałac dla Putina, które obnażało skalę korupcji i mentalną nędzę reżimu. Napięcie rosło. Film zebrał rekordową liczbę odsłon na YouTubie i wkrótce na protesty pod hasłem „Wolność dla Nawalnego” w kilkuset miastach Rosji, od Jakucji po Kaliningrad, wyszły tysiące ludzi.

 

Film Nawalnego wywołał protesty na ulicach 122 rosyjskich miast

Reżim Putina nie tylko nie uwolnił Nawalnego, lecz na protesty odpowiedział represjami.

Jak NIE organizować protestu

Ekipa Nawalnego ogłosiła przerwę w protestach, oświadczając, że będzie szukać innego sposobu na wyciągnięcie swojego lidera z więzienia, przede wszystkim poprzez naciski ze strony państw Zachodu. Minęło kilka tygodni i pojawiła się nowa koncepcja. Szef sztabów Nawalnego Leonid Wołkow zaprezentował stronę internetową, na której ludzie mieli zapisywać się na kolejny wielki protest. Pomysł był taki, że kiedy na stronie zarejestruje się 500 tysięcy osób, zostanie ogłoszona data demonstracji. Poza tym, przy rejestracji należało podać miejsce zamieszkania, a mapa na stronie pokazywała, ile osób z poszczególnych miast się zapisało. Miało to służyć pokazaniu, że zwolennicy Nawalnego/przeciwnicy Putina są wszędzie i pomóc w przełamaniu strachu przed wyjściem na ulice.

I chociaż doświadczenie organizacji eventów za pomocą internetowych zapisów pokazuje, że zgłasza się na nie kilkakrotnie więcej osób, niż na nie ostatecznie przychodzi, sztab Nawalnego twierdził, że kiedy Rosjanie zobaczą, jak wiele osób jest gotowych wyjść na protest, to też dołączą. W rezultacie na protestach miało być o wiele więcej osób niż zakładane pół miliona.

Dość szybko przybywało zarejestrowanych uczestników, jednak plan zaczął się sypać. Licznik na stronie nie dobił do 500 tysięcy. Sztab Nawalnego wyznaczył protest na 21 kwietnia, w dzień powszedni, wieczorem. Jako przyczynę wskazano obawę, że Nawalny może lada dzień umrzeć w więzieniu, jeśli nie zostaną do niego dopuszczeni niezależni lekarze. Nawalny zaczął w więzieniu chorować, a władze kolonii karnej odmawiały mu profesjonalnej opieki medycznej. Polityk rozpoczął więc głodówkę, a informacje o jego stanie zdrowia z dnia na dzień stawały się coraz bardziej alarmujące.

Obawa, że Nawalny może lada dzień umrzeć w więzieniu, nie była chyba jednak jedyną przyczyną pośpiechu. W ostatnich tygodniach uwagę zachodnich liderów i opinii publicznej bardziej niż losy Nawalnego zaczęła angażować sytuacja na granicy rosyjsko-ukraińskiej i obawa przed militarnymi planami Kremla. Do tego – co nie powinno jakoś szczególnie dziwić – dane osób, które zarejestrowały się na protest na stronie sztabu Nawalnego, wyciekły do internetu. Po połączeniu ich z innymi nielegalnymi bazami dostępnymi w sieci można było nawet ustalić miejsca pracy przeciwników reżimu Putina.

Kiedy tylko pojawiła się data nowych protestów, aparat państwa rozpoczął działania profilaktyczne. Zatrzymywano aktywistów sztabów Nawalnego i jego zwolenników, a dziennikarzy i media ostrzegano przed nawoływaniem do uczestnictwa i samym uczestnictwem w proteście, grożono im procesami karnymi.

Słowo na „k”

Trudno powiedzieć, czy to prewencyjne areszty i zastraszanie, czy może utrata zaufania do ludzi Nawalnego w związku z wyciekiem danych sprawiły, że w środę na ulice rosyjskich miast wyszło dużo mniej ludzi niż w styczniu po areszcie opozycjonisty i dużo mniej niż zapowiadane pół miliona.

Zresztą podobnie jak po poprzednich protestach w styczniu, dyskusja na temat tego, ile osób wyszło na demonstracje, nie znajduje jednoznacznego rozwiązania. Rosyjska policja tradycyjnie podaje zaniżone dane, ale i wezwanie sztabu Nawalnego, by te cyfry mnożyć przez 10, wydaje się na wyrost.

Najtrudniejsze z punktu widzenia tego, co starają się robić ludzie Nawalnego, czyli zarządzania protestem, wydaje się jednak to, że realnie liczba ludzi na ulicach w poszczególnych miastach jest o wiele niższa niż lista deklaracji zostawionych na stronie. Dla przykładu w Nowosybirsku zarejestrowało się 12 tysięcy osób, na ulice wyszło ok. 4 tysięcy. Sympatyzujące z Nawalnym media i eksperci, świadomi, że słowa tworzą rzeczywistość, starają się unikać słowa „klęska”, ale wszyscy wiedzą, że wisi ono w powietrzu. Tym bardziej że wielkiemu protestowi na pół miliona uczestników przypisywano znaczenie ostatecznej bitwy, którą opozycja skupiona wokół Nawalnego i jego ludzi stoczy z reżimem.

Być może największy błąd umownie pojmowanej rosyjskiej opozycji polega właśnie na skupieniu się na liczbie osób, które wychodzą protestować na ulice. Nie ma tak naprawdę znaczenia, czy na protest przyszło mało, czy dużo ludzi i w jaki sposób w ogóle określamy skalę. Ile to jest mało, ile dużo, a ile wystarczająco? Czy pół miliona ludzi rozrzuconych w różnych miejscach to akurat tyle, by obalić reżim?

Problem polega na tym, że wyjście setek tysięcy czy nawet miliona na ulice nie jest dzisiaj żadną gwarancją, że reżim Putina zachwieje się w posadach, pójdzie na ustępstwa lub nawiąże jakikolwiek dialog z niezadowolonymi. O działaniach Kremla często mówi się w kategoriach gry, a w styczniu powrót Nawalnego i antyputinowska kampania, którą rozpoczął, traktowane były jako udane narzucenie swoich reguł gry przez opozycję. Wydarzenia ostatnich dni potwierdzają jednak, że nie ma już żadnej gry i nie ma żadnych zasad.

Kreml nie stara się nikogo do niczego przekonać. Nie wytwarza już fasady demokracji i praworządności. Zamiast tego jest naga siła, czyli represje stosowane na podstawie coraz to nowszych i coraz bardziej wymyślnych w potencjale represji ustaw. Najlepszym przykładem jest przyjęta niedawno ustawa o regulowaniu pozasystemowej działalności edukacyjnej, która jest określona tak szeroko, że właściwie może być nią wszystko. A to stwarza poważne zagrożenie dla prowadzenia jakiejkolwiek działalności społecznej, organizacji imprez, dyskusji, seminariów. Wystarczy, że podczas takiego otwartego spotkania padną krytyczne pod adresem władzy słowa, by mogło rozpocząć się śledztwo, choćby w sprawie szerzenia nienawiści lub wzywania do obalenia reżimu albo do separatyzmu. Cokolwiek.

Nie będzie żadnej rewolucji

Rosyjskiej opozycji wyczerpują się środki do walki z reżimem, zwłaszcza dla środowiska skupionego wokół Aleksieja Nawalnego. Prokuratura wniosła do sądu o uznanie założonych przez niego organizacji za ekstremistyczne. Nikt nie spodziewa się, że sąd oddali wniosek, więc prawdopodobnie za kilka tygodni osobom związanym z Nawalnym i działalnością jego struktur będą grozić surowe wyroki. A wpłacanie dobrowolnych datków na te organizacje będzie oznaczało odpowiedzialność karną za finansowanie ekstremistów.

Trudno przewidzieć, co się stanie z samym Nawalnym. Logika podpowiada, że jego śmierć w więzieniu nie jest w interesie Kremla. Tyle że ta sama logika podpowiada, że w interesie Rosji, a także jej skorumpowanych elit, byłoby również jako takie udawanie, że przestrzega się prawa międzynarodowego, rozwijanie gospodarki i handlu, by potok pieniędzy płynął nieustannie i bez przeszkód, zapewniając dobrobyt i możliwości powiększania majątku oligarchom i urzędnikom reżimu.

Pewności w sprawie tego, jaki los Kreml przewidział dla Nawalnego, dzisiaj nikt mieć nie może. Zresztą nie musi wcale chodzić o plan. W warunkach rosyjskiego więzienia o śmierci człowieka czasem decyduje przypadek, niezależnie od czyjejkolwiek woli czy politycznego planu.

W wypowiedzianej Putinowi wojnie Nawalny może odnieść jedynie moralne zwycięstwo. Kreml na działania opozycji odpowiada coraz szerzej zakrojonymi represjami i nie szuka porozumienia z rzeszą rozczarowanych obywateli. Model pokojowej rewolucji, w której masowe wyjście ludzi na ulice prowadzi do politycznej zmiany, nie działa i nie zadziała, dopóki elita polityczna pozostanie skonsolidowana, a aparat represji lojalny wobec władzy.

Znowu więc pojawia się pytanie, co powinno się wydarzyć, żeby epoka Putina w historii Rosji się skończyła, przynajmniej zanim skończy się Putin. Do jakiego rodzaju wstrząsu musiałoby dojść, by nastąpiła realna zmiana polityczna? I co może zrobić antyputinowska część społeczeństwa, by tę zmianę wywołać lub przyspieszyć? Te pytania są aktualne zresztą nie tylko w rosyjskim kontekście.

W Rosji na horyzoncie wydarzeń o politycznym potencjale pozostają jeszcze jesienne wybory do Dumy Państwowej i taktyka „mądrego głosowania”, czyli oddawanie głosu na jakiegokolwiek kandydata opozycyjnego wobec reżimowej partii Jedna Rosja, byleby miał największą szansę. Do tej pory ta taktyka, forsowana przez Nawalnego, przynosiła już efekty w wyborach różnego szczebla.

Ale nie jest przecież tak, że Kreml tego nie wie i też się do tych wyborów nie przygotowuje.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij