Rozpala się spór o ograniczenie podstawy programowej z przedmiotów ścisłych. A przecież w ogóle nie ma o czym rozmawiać, dopóki w polskich szkołach jest więcej godzin religii niż fizyki. I dopóki dzieciaki wracają ze szkoły i odbierają sobie życie.
Wiecie, co to jest szklany klif? To taki moment, gdy faceci przekazują kierownicę w ręce kobiety – ale zwykle dopiero wtedy, gdy klif się skończył a zaczęła się przepaść. Wtedy jedyne, co kobieta może jeszcze zrobić, to ponieść odpowiedzialność za decyzje podjęte przez poprzedników, przy których nikt jej nie pytał o zdanie.
Tak często obserwuje się to zjawisko, że trzeba było je nazwać. Szklany klif to moment, gdy kobieca ofiarność płynnie przechodzi w rolę kozła ofiarnego. Po wszystkim to kobieta bierze na siebie nie tylko winę za katastrofę, ale przede wszystkim publiczny gniew z powodu porażki i zawiedzionych nadziei.
Jeśli ze szklanego klifu spada Twitter, to taką kobietą jest Linda Yaccarino, niedawno mianowana prezeska. Jeśli ze szklanego klifu spada polska edukacja, to taką kobietą jest Barbara Nowacka, nowa ministra edukacji. Twittera mam w nosie, za to wiem, że wiedza z zakresu nauk ścisłych jest dziedzictwem całej ludzkości – dlatego od 10 lat staram się aktywnie wspierać taką politykę, która pozwoli możliwie szerokim grupom młodzieży zapoznać się z tą wiedzą i z tym dziedzictwem.
czytaj także
Co z tego wynika? Wynika na przykład, że konieczny jest dostęp do bezpiecznej aborcji i antykoncepcji – bo jeśli ludzie tego dostępu nie mają, nie mogą się uczyć fizyki. Konieczny jest dostęp do bezpiecznej tranzycji i edukacji seksualnej, bo fizyki nie będą spokojnie uczyć się ludzie, jeśli żyją w nieustannym lęku i przeżywają kryzysy wieku dorastania.
Sprawa jest prosta: jeśli osoba uczniowska boi się własnego ciała albo własnej seksualności, to strasznie ciężko będzie się jej zachwycać naukami ścisłymi i całą resztą świata. Jeśli osoba uczniowska zajdzie w ciążę, trochę trudno będzie ją zachęcić do fascynacji genetyką i rozmaitymi żyjątkami. Jak osoba uczniowska znienawidzi własne organy płciowe, to cała reszta świata, włącznie z wyrażeniami regularnymi i programowaniem obiektowym, też nie będzie miała dla niej dużo sensu.
Z tego samego powodu konieczny jest dostęp do opieki rodzinnej, osłon socjalnych, przyzwoitych mieszkań, fajnych parków i obiadów w szkołach, bo bez sensownych warunków mieszkaniowych też nie sposób uczyć się fizyki. Wreszcie konieczny jest dostęp do kultury, literatury, muzyki i sztuki: po to, by móc krytycznie patrzeć na historię fizyki, chemii, matematyki i biologii. Nie wiem, czy wiecie, ale na przykład kultury polinezyjskie mają fajowe sposoby nawigacji gwiezdnej, oparte na innych koncepcjach astronomii i geometrii. „Nasza” astronomia i atlantycko-arabska matematyka nie są jedynymi możliwymi.
W matematyce i fizyce obok Leibniza i Banacha jest miejsce na polinezyjskich nawigatorów, całki z Kerali (Indie, XV wiek) i pytania o to, na ile kolonialna logika plantacji została wplątana w koncepcję maszyny różnicowej Charlesa Babbage’a (nie zgadniecie, też liczył na niewolnictwo). To ostatnie to temat fascynującego seminarium z krytycznej historii informatyki, w którym uczestniczyło zresztą sporo osób z progresywno-feministycznych elit programistycznych, na poziomie głównej technolożki Signala.
Nie wiem jak wam, ale mi aż trudno powstrzymać się od rzutowania polskiego „zwrotu chłopskiego” na to odczytanie. Matematyka i fizyka, nauki biologiczne i ścisłe są ważne nie tylko dlatego, że pozwalają udoskonalić instrumenty i aparaty, dzięki którym żyjemy. Są ważne dlatego, że bez ich zrozumienia nasza interpretacja świata jest po prostu znacznie mniej ciekawa.
Do czego zmierzam? Spróbujmy połączyć kropki.
Po pierwsze: Barbara Nowacka ogłosiła zamiar zredukowania podstawy programowej z fizyki. Nie różni się to niczym od działań poprzednich ministerstw oświaty, tyle tylko, że krytyczne głosy słychać tym razem ze strony prawicy. Prawackie chłopactwo nagle zaczęło być zatroskane treściami nauczanymi na fizyce. To jednak fakt: odkąd 10 lat temu zająłem się aktywizmem wokół edukacji ścisłej, program nauczania fizyki cięto już z pięć razy. Nigdy za to nie przycięto programu nauczania religii – przeciwnie: włączono religię do matury.
czytaj także
Dlatego mam już dość. Nie będę zgrywać naiwnego. Nie poświęcę ani jednej linijki na dyskusję o redukowaniu podstawy programowej z jakiegokolwiek przedmiotu przyrodniczego tak długo, jak długo religia jest przedmiotem maturalnym oferowanym w wymiarze dwóch godzin w tygodniu. Nie obchodzi mnie, że religia może być wybierana nieobowiązkowo ani że uczęszcza na nią coraz mniej osób. W szkole nadal istnieje nacisk społeczny, niektórym rodzicom nadal wstyd wypisać dzieci z katechezy, a Kościół i szkoła nadal łamią prawo co do organizacji nauczania. Dopóki to się nie zmieni, całe gadanie o kondensatorach, sztucznej inteligencji, modelu STEM i tak dalej jest zupełnie bezprzedmiotowe. Odmawiam dyskusji w ramach tej fikcji.
W ostatnich 50 latach więcej topowych matematyczek i noblistów pochodziło z Iranu niż z Polski – może dlatego, że Iran miał (i ma do dziś) lepszą proporcję nauk ścisłych do nauczania religii. Dopóki w polskich szkołach jest więcej godzin religii niż fizyki, dopóki mamy więcej etatów dla katechetów niż dla nauczycielek fizyki, dopóty nie mamy o czym gadać. Tak długo jak episkopat układa program nauczania dwóch godzin lekcyjnych w tygodniu i zgarnia część kasy z etatów katechetów, tak długo gadanie o programie nauczania fizyki, biologii i chemii to ćwiczenie z Gombrowicza.
Ktokolwiek peroruje o pułapce średniego rozwoju, półperyferiach i zakolach i prostatach transformacji, a nie jest w stanie dostrzec tego elementarnego faktu, moim zdaniem wypiera rzeczywistość. Najbardziej mechanicystyczny, matematyczny i suchy fantazmat Oświecenia, czyli, mówiąc po ludzku, fizyka szkolna, w polskiej edukacji dostaje mniej czasu niż lekcje układane przez Konferencję Episkopatu Polski. Nawet jeśli te ostatnie są absurdalne, słabe, opcjonalne i łatwe do przebimbania, to nadal górują nad fizyką.
Tak długo jak w polskich szkołach jest więcej godzin religii niż fizyki, tak długo jak mamy więcej etatów katechetów niż nauczycieli fizyki, tak długo nie mamy o czym gadać w temacie modernizacji, półperyferii, średniego rozwoju i innych takich. Dlatego gdy przychodzi do rozmowy o edukacji, prawicowi chłopcy mogą spierniczać, bo pierwszym pytaniem do nich nie powinna być żadna etyczna zagwozdka z wojen kulturowych, tylko prostackie pytanie o brudne majty: „Czy chcesz, żeby w polskiej szkole nadal było więcej godzin religii niż fizyki?”.
Po drugie, i piszę to całkiem serio, bo jesteśmy w środku katastrofy klimatycznej: martwe dzieciaki nie uczą się fizyki. Każdy tak zwany państwowiec z prawicy powinien na wstępie dostawać pytanie: „dlaczego wafelku sądzisz, że więcej godzin religii jest lepsze dla polskiej racji stanu niż więcej godzin fizyki?”. A zaraz potem: „dlaczego popierasz samobójstwa w szkołach?”.
Bo kiedy prawica likwiduje telefoniczną linię interwencji kryzysowej dla dzieci, to zabija uczniów. Kiedy prawica tnie kasę na edukację seksualną, to zabija osoby uczniowskie. Kiedy prawica szerzy transfobię, to utrudnia nauczanie biologii. Każda wojna kulturowa rozdmuchana przez zjebonautów to dodatkowa drama i śmieszki w szkole, które utrudniają dydaktykę. Każda sensacja na insta to odciągnięcie uwagi od podręcznika i nudnej prawdy.
Osoba, która pomaga dzieciom, nigdy nie powinna być samotną wyspą [rozmowa]
czytaj także
Przy okazji: jak jakiś fajansiarz od praw mężczyzn pyta o prawa chłopców, to zapytajcie go o prawa uczniów homoseksualnych i prawa transchłopaków do rzetelnej edukacji o tranzycji. Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: nie ma obszaru, gdzie prawica gotowałaby się tak szybko przy tak minimalnej kontrze jak właśnie w edukacji. Nie ma obszaru, gdzie życie, postęp, rozwój, technologia, planeta, queerowość i nauka tańczyłyby ze sobą tak blisko.
Dlatego nie przejmuję się, że polskie nastolatki uczą się teraz gorzej przedmiotów ścisłych i przyrodniczych – tak przynajmniej wynika z międzynarodowego badania PISA. Dużo bardziej martwią mnie niskie współczynniki zadowolenia z edukacji wśród polskich nastolatków. Badanie PISA ma sporo wad, a przy tym niewykluczone, że w niektórych jest fałszowane. Jakoś trudno mi uwierzyć, że nastolatki w Kazachstanie są akurat wyjątkowymi promyczkami nadziei na tle reszty świata. Z drugiej strony: mówi się też, że w krajach mniej zamożnych edukacja formalna wydaje się bardziej ekscytująca, bo stosunkowo mniej dostępne są inne źródła. No i akurat w Kazachstanie edukacja formalna może być atrakcyjnym odpoczynkiem od niewolniczej pracy dzieci przy uprawie bawełny.
Jeden fakt dotyczący polskiej młodzieży jest za to niezaprzeczalny: zadowolenie ze szkoły wśród polskich nastolatków padło na pysk. Spójne z tą oceną wnioski płyną zresztą z innych, wycinkowych badań tej samej grupy wiekowej (np. z obciążonych innymi wadami badań fundacji Martyny Wojciechowskiej albo z raportów suicydologicznych). Mniej lub bardziej otwarcie plotkuje się w branży o fali kryzysów zdrowia psychicznego osób uczniowskich, nie tylko zresztą wśród osób queerowych. Znajomi nauczyciele mówią to samo o tych samych kryzysach w szkołach średnich.
czytaj także
Oczywiście: plotki i badania cząstkowe to za mało, żeby naukowo orzekać o systemowym kryzysie zdrowia psychicznego. Z drugiej strony, z lepiej przebadanych krajów wiadomo już, że po covidowych lockdownach młodzież przechodzi serię kryzysów psychicznych. Nie jest więc czymś nierozważnym przypuszczać, że w Polsce dzieje się podobnie, zwłaszcza jeśli dodać stres związany z migracją rówieśników z Ukrainy i ten związany z samą wojną za granicą.
Co z tym zrobić? Może pora na program zero. Do 2045 roku celem każdej reformy polskiego systemu edukacji, systemów wsparcia rodziny i systemu psychiatrii dziecięcej powinno być to, aby żadna osoba nieletnia nie popełniła samobójstwa ani nie dokonała samouszkodzeń ciała. Stąd nazwa: „program zero”, jak zero ofiar w wypadkach drogowych. Jako osoba zajarana fizyką czuję się szczególnie odpowiedzialny, bo fizyka i inne przedmioty ścisłe powodują więcej stanów lękowych.
Zero ofiar z powodu stresu szkolnego, homofobii i transfobii, stresu migracyjnego, przemocy domowej, presji edukacyjnej i z jakiegokolwiek innego powodu. Otwarcie wypowiedziane i potraktowane jako priorytet Polski na co najmniej 20 lat . Uzasadnienie jest banalne: mamy kompletnie zawaloną demografię, dlatego jest racją stanu, by młode pokolenie było liczne i dorastało bez traum.
Jeden kroczek już został wykonany, bo psychiatria dziecięca dostała więcej środków. Teraz pora na dołożenie do układanki następnych puzzli. Pora na odmrożenie edukacji seksualnej, edukacji antydyskryminacyjnej, edukacji równościowej. Pora na bezpieczny dostęp do antykoncepcji i ginekologii dla nastolatek (zgadnijcie, co im przeszkadza w nauce fizyki).
Takie rzeczy jak lepszy dostęp do e-edukacji czy zdalnych egzaminów też zyskują nowe znaczenie. Jeśli będzie im towarzyszyć lepsze wsparcie psychologiczne i pedagogiczne, pojawi się szansa, że zdawalność nie będzie aż tak tragicznie zła jak w przypadku dotychczasowych edycji e-szkoły.
Szkolna autokracja, czyli o zgrozie edukacji obywatelskiej w Polsce
czytaj także
Widzicie już, dlaczego praca z programem nauczania przedmiotów ścisłych nie ma większego sensu, jeśli nie zadba się jednocześnie o dobrostan osób, które się uczą i które nauczają w szkole. Jak Ktoś, kto doświadcza w szkole lęku, nie może ani się dobrze uczyć, ani tworzyć warunków sprzyjających uczeniu się. Mamy w Polsce osoby uczniowskie z traumą wojenną – praca z ich przeżyciami to jeszcze jedno wyzwanie.
Jak to wszystko zrobić? Wiadomo, że brakuje osób nauczycielskich, szczególnie do przedmiotów ścisłych. Wiadomo, że nauczyciele przedmiotów ścisłych przekwalifikowali się na programistów. Część z nich wyjechała do innych krajów UE (pozdro, też widziałem oferty pracy w Szkocji). To jednak nie znaczy, że nie ma ratunku. Pomogą choćby dobrowolne programy stypendialne dla osób, które wybiorą specjalizacje pedagogiczne na sensownych kierunkach matematycznych i fizycznych. Pomoże darmowy akademik plus stypendium na jednej z pięciu przyzwoitych uczelni przez trzy lata licencjatu ze specjalnością pedagogiczną – w zamian za pracę nauczycielską przez pięć lat po ukończeniu studiów. Gdyby dobrze pokombinować, praktyki studenckie dałoby się spiąć z pracą nauczyciela kontraktowego.
W bonusie może mieszkanie w hotelu asystenckim, bo koszty mieszkania bolą najbardziej. Do tego szersza reforma kształcenia pedagogów: porządne uczelnie z certyfikacjami do kształcenia nauczycieli, program unijnego dofinansowania specjalizacji pedagogicznej z mocną certyfikacją i powiązanymi szkołami do eksperymentów. Skala inwestycji? Pewnie rzędu 3–8 miliardów złotych w sumie, licząc na jakieś osiem lat programu: więcej niż bieżączka roczna, ale do zdobycia w ramach programów unijnych.
czytaj także
Byłbym zapomniał: każdego roku katechezy szkolne kosztują nas 1,5 miliarda złotych. Tym sposobem wracamy do punktu wyjścia.
Proponowane przeze mnie rozwiązania mogą nie być politycznie możliwe w tym momencie, zwłaszcza przy obecnym Marszałku Sejmu. Problem w tym, że wydają mi się być jedynymi rozwiązaniami, dzięki którym za dziesięć lat nie będę pisał kolejnego tekstu, gdy kolejna ministra edukacji obetnie program nauczania fizyki w trakcie spadania z kolejnego szklanego klifu.