Kraj

Czarnek won, by żyło się lepiej (od zaraz)

Po ośmiu latach rządów PiS rząd złożony z sił opozycji będzie musiał szybko pokazać, że chce i potrafi zaproponować alternatywę zorientowaną na przyszłość. Wszystkiego nie da się zrobić od razu, ale jedno można przynajmniej szybko zacząć: naprawianie szkół. Bo opozycja dużo zawdzięcza młodemu pokoleniu.

Nerwowo odświeżając wyniki ogłaszane przez PKW i mając w głowie, ile trudności czeka przyszły rząd, zastanawiam się, w którym obszarze można względnie najszybciej uzyskać widoczne i dobre efekty zmiany władzy. No bo przecież nie na stacjach benzynowych (zostawmy na boku kwestię, czy w czasach kryzysu klimatycznego paliwo w ogóle powinno być tanie). I nie w ochronie zdrowia (odsyłam do wywiadu o „rzymskich wodociągach”). Gdzie zatem? Tak, ten autor nie będzie na siłę oryginalny – w szkole.

Dowodzenie przez anegdotę nie jest może najlepszą praktyką, ale… to nie będzie dowód, tylko źródło inspiracji. W pierwszym dniu po wyborach znalazłem w mojej komunikacyjnej bańce głosy rodziców z pytaniem, kto poleca dobrą podstawówkę publiczną w dzielnicy X, Y lub Z. To są rodzice o postępowych poglądach, których zarazem stać na placówkę prywatną. To oni, nie tylko na poziomie aspiracji, ale i realnych możliwości byliby pierwsi do wyprowadzenia potomstwa do sektora prywatnego (ze szczerym żalem, bo wierzą, że szkoła powinna być jak w Finlandii, czyli najwyższej jakości i dostępna dla wszystkich). A co z tego wynika?

Czy polska szkoła może być tak fajna jak fińska? [rozmowa z Martą Zahorską]

Szkoła publiczna za ministra Czarnka (a wcześniej ministry Zalewskiej) to taka Polska za rządów PiS, tylko jeszcze bardziej. Problemy nie zaczęły oczywiście się w 2015 roku, a III RP nie była złotym wiekiem edukacji – niemniej rządy PiS aktywnie degradowały cały sektor. I tak jak w obszarze praworządności, ustroju czy życia partyjnego Kaczyński uczynił patologie III Rzeczpospolitej istotą systemu PiS-owskiej Republiki Kolegów, a błędy i wypaczenia zasadą ustrojową – tak też to wszystko, co w szkole dogbskwierało nauczycielom, uczniom i rodzicom przez dziesiątki lat, podniesiono do kwadratu. To zaś, co dawało nadzieję na przyszłość – zlikwidowano, stłamszono i sponiewierano na dodatek.

A konkretnie? Gimnazja, które wyrównywały szanse uczniów z mniejszych miejscowości, zlikwidowano, podobnie jak podstawówkę już dla sześciolatków. Narastające problemy cywilizacyjne – jak kryzys zdrowia psychicznego wśród młodzieży – zaostrzano (nagonką na osoby LGBTQ), bagatelizowano, ideologizowano lub załatwiano pozornie (choćby pomysłem pospolitego ruszenia psychologów bez kwalifikacji).

Organizacjom pozarządowym innym niż konserwatywne i nacjonalistyczne ograniczono do minimum dostęp do prowadzenia zajęć; podstawę programową rozdęto jeszcze bardziej, podobnie jak biurokratyczne obowiązki nauczycieli. Towarzyszył temu relatywny spadek płac w stosunku do całej gospodarki, a żeby dodać do krzywdy obelgę – nauczycieli jako grupę zawodową szkalowano za państwowe pieniądze w ramach zorganizowanej akcji propagandowej.

Dzień nauczyciela i nauczycielki, których nic nie zastąpi

Podsumowując: to, co od lat było złe (fatalne płace i warunki pracy, archaiczny program), stało się jeszcze gorsze, do tego podlane skrajnie prawicowym sosem ideologicznym. To, co obiecujące (późniejsza selekcja, większa inicjatywa nauczycieli), poszło na śmietnik. A to, co się udało za rządów PiS – przyspieszone nabywanie kompetencji cyfrowych – wydarzyło się pomimo lub wręcz na przekór działaniom władz.

Skrajna ideologizacja szkoły poprzez program, ingerencje kuratorium i przede wszystkim „mrożący” efekt zastraszenia to czynniki, które sprzyjały dwóm najbardziej niepokojącym trendom, wpychającym szkołę publiczną na równię pochyłą. W warunkach niskiego bezrobocia nauczyciele uciekają z zawodu do innych branż, a rodzice z braku innego wyjścia wyprowadzają dzieci do sektora prywatnego (w tym do edukacji domowej) lub przynajmniej posiłkują się prywatnymi zajęciami dodatkowymi, opłacanymi z własnej kieszeni.

W efekcie szkoła publiczna jest coraz gorsza, rodzice mają coraz większą motywację do przenoszenia dzieci do systemu prywatnego, a bez tych najbardziej aktywnych i świadomych rodziców i nauczycieli presja na jakość edukacji publicznej spada. Sytuacja podręcznikowo wypełnia definicję pojęcia „błędnego koła”. To wszystko prowadzi do prostego wniosku – już samo wyjęcie z układanki ministra Czarnka i pisowskiego kuratorium zmienia sytuację na lepsze i otwiera możliwości poprawy.

Ten pierwszy krok umożliwia wiele kolejnych, które powstrzymają katastrofę i pozwolą myśleć o wyjściu na prostą. W czasie kampanii wszystkie trzy ugrupowania opozycji demokratycznej głosami własnych liderów obiecywały nauczycielom podwyżki rzędu – na początek – 20–25 proc. To byłby krok drugi. Trzeci to zapowiedzi podwyżek kroczących w kolejnych latach, połączony z odbiurokratyzowaniem szkoły (zwłaszcza absurdalnej sprawozdawczości zrzuconej na barki nauczycielek) – ten akurat postulat powinien gładko połączyć opcję wolnorynkową i socjaldemokratyczną w nowym rządzie.

Jednocześnie warto pomyśleć o kilku interwencjach, które nie kosztują wiele i nie budzą kontrowersji, a wyraźnie poprawią komfort nauki. To na przykład wysokowartościowe posiłki dla wszystkich. Najtrudniejsze kwestie, jak anachroniczna podstawa programowa, system kształcenia nauczycieli, podział finansowania między centrum i samorządy czy fatalne braki we wsparciu psychologicznym będą oczywiście wymagały więcej czasu, ale rząd musi dowieźć jakieś dobre zmiany praktycznie od zaraz.

Po ośmiu latach rządów PiS i ćwierćwieczu III RP państwo to w wielu miejscach stajnia Augiasza. W warunkach obniżonej sterowności (koalicja wielu partii, wrogi prezydent, TK i NBP w rękach PiS i tak dalej) rząd musi wykazać bardzo szybko, że jest w stanie wprowadzić widoczną zmianę wychodzącą poza szyldy i personalia. Można się spierać, czy z punktu widzenia obiektywnych potrzeb społecznych ważniejsza jest ochrona zdrowia, sytuacja osób z niepełnosprawnościami, transformacja energetyczna czy właśnie stan oświaty – to trochę kwestia wyboru wartości, a trochę punktu siedzenia.

Idei nie włożysz do garnka. O szkole w czasach Czarnka

Polityka na rzecz szkoły publicznej jako jedyna pozwoli jednak rządowi upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, pozwoli względnie szybko uzyskać widoczne efekty w sektorze ważnym dla licznych grup społecznych, a zatem dowieść, że po pisowskiej patologii państwo nadaje się jeszcze do naprawy, a nie tylko likwidacji. Po drugie, trwale związać interesy sporego elektoratu z kontynuacją rządów nowego obozu. Po trzecie, nadać pozytywną i spójną treść polityce rządu, który tworzyć będą istotnie różne ideologicznie formacje. Po czwarte, w kontrze do polityk transferowych PiS-u, zorientowanych przede wszystkim na elektorat zachowawczy, pokazać konkretną alternatywę – zorientowaną na przyszłość i młodsze pokolenia.

Rządzie, który powstaniesz pewnie w grudniu: zacznij od szkoły, potem jakoś to będzie. Albo i nie będzie, ale przynajmniej coś dobrego po was zostanie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij