W czasie kampanii wyborczej temat migrantów nie był poruszany. Chociaż już ponad 400 tys. cudzoziemców mieszka w Polsce na stałe, wciąż nie mamy koncepcji polityki migracyjnej. W nowym Sejmie zasiądzie kilka osób z tłem migracyjnym, ale największa diaspora – Ukraińcy – nadal nie ma reprezentacji parlamentarnej.
W ciągu roku przez polski rynek pracy przewija się ok. 2 mln cudzoziemców – Ukraińców, Białorusinów, Mołdawian, Hindusów i Nepalczyków, z czego co najmniej 400 tys. zamieszkało w kraju na stałe. Rosnąca populacja migrantów stwarza korzyści dla gospodarki i demografii, lecz także wyzwania: w pierwszej kolejności związane z ich integracją, w drugiej – z przestrzeganiem praw pracowniczych.
Polskie państwo nie udziela niestety odpowiedzi na żadne z nich – koncepcja polityki migracyjnej wypracowana za czasów PO w 2016 roku została odrzucona przez ministra Mariusza Błaszczaka. Od tego czasu, wbrew licznym zapowiedziom polityków i alarmom ekspertów, nie powstała żadna nowa mapa.
czytaj także
Polityka migracyjna Schrödingera
Wbrew własnej retoryce antyimigracyjnej rząd PiS nie zrobił nic, by zerwać z liberalnymi praktykami przyjmowania cudzoziemców ukształtowanymi w czasie rządów PO. Polska nadal oferuje liberalne warunki przyznania pobytu czasowego dla osób spoza UE. Postępowa praktyka wydawania oświadczeń uprawniających do półrocznej pracy bez zezwolenia obywatelom większości państw Partnerstwa Wschodniego i Rosji nie tylko nie została cofnięta, lecz nawet weszła do ustawy o promocji zatrudnienia.
Jedyna radykalna zmiana PiS-u w tej dziedzinie to nowelizacja ustawy o Karcie Polaka. Od 2016 roku jej posiadacze mogą nawet w pierwszym dniu pobytu w Polsce aplikować o stały pobyt, a po roku zamieszkania – o obywatelstwo, co ma zachęcić młode osoby z przestrzeni poradzieckiej (a od 2019 roku – z całego świata) do przeprowadzki na łono kraju przodków.
Włożyła rękę do pojemnika z pieczywem. Słowo „kurwa” padło wtedy wiele razy
czytaj także
PiS prowadzi więc politykę migracyjną, lecz uporczywie nie chce jej zdefiniować.
W 2017 roku w MSWiA i MIiR powstały zespoły, które miały wypracować projekt nowej polityki migracyjnej. MSWiA pracowało nad ogólną koncepcją, uwzględniając w pierwszej kolejności zagadnienia bezpieczeństwa, MIiR – czynniki społeczno-gospodarcze. Wiosną 2018 wiceminister w MIiR, Paweł Chorąży, zaprezentował jego założenia: więcej migrantów zarobkowych, pomoc w ściąganiu ich rodzin, skrócenie procedur biurokratycznych. We wrześniu projekt został skrytykowany przez skrajną prawicę jako zbyt liberalny, Chorąży stracił stanowisko, a dokument zniknął ze strony ministerstwa.
Latem 2019 z MSWiA wyciekł inny projekt – konserwatywny, traktujący cudzoziemców jak zło konieczne, zapowiadający powstanie kursów asymilacji. Po ostrej krytyce ze strony naukowców i środowisk liberalnych projekt również zniknął z agendy, a osoby odpowiedzialne za tematy migracyjne w resorcie straciły stanowiska.
Nowy projekt polityki migracyjnej PiS, czyli polski pan strzela sobie w kolano
czytaj także
Przed rozpoczęciem rządów PiS 2.0 polityka migracyjna jest więc jak kot Schrödingera: dla bardziej nacjonalistycznych wyborców sprzeciwiamy się programowi relokacji i ułatwieniom dla migrantów zarobkowych, a biznesowi opowiadamy, że migranci są potrzebni gospodarce, płacą ZUS i podatki i trzeba się nimi zająć.
Drzwi więc są otwarte, tylko wejście nie jest wygodne: cudzoziemcy oczekują na dokumenty pobytowe w Polsce średnio ponad pół roku, w tym czasie są skazani na pracę na czarno, a w urzędach mnożą się praktyki korupcyjne – np. w ubiegłym tygodniu została zatrzymana przez CBA kierowniczka Wydziału Spraw Cudzoziemców Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi, oskarżona o przyjęcie ponad 80 tys. złotych łapówki.
czytaj także
Migranci na listach wyborczych
Chociaż wspólnoty migrantów mieszkających w Polsce liczą ponad kilkaset tysięcy, wciąż trudno o ich reprezentację w życiu politycznym. Pierwszym powodem jest długa procedura naturalizacji – po pięciu latach pobytu w kraju cudzoziemiec może aplikować o status rezydenta UE, a dopiero po trzech od jego uzyskania – o obywatelstwo. W praktyce trwa to nawet 10–15 lat.
Jest też jednak inny powód: polskie partie polityczne nie są zbyt chętne do udostępniania nie-Polakom z krwi i kości miejsca na listach. Wśród tysięcy kandydatów na posłów i posłanki Polaków urodzonych poza granicami kraju było tylko kilkoro.
Najciekawsze przypadki wymienia na Facebooku dziennikarz i aktywista Obywateli RP Igor Isajew: „Urodzony w Syrii pediatra Riad Haidar, popularny lekarz i działacz, otwierał listę Koalicji Obywatelskiej na Chełmszczyźnie. O niego walczyły Koalicja Obywatelska z Lewicą – chciały postawić w zdominowanym przez PiS regionie znanego społecznika przeciwko znanemu politykowi Jackowi Sasinowi. Z kolei urodzony w Zambii ekonomista Killion Munyama startował z 5. miejsca KO w Pile, lekarz i samorządowiec pochodzenia palestyńskiego Bashar Al-Shaer kandydował z 14. pozycji w Bydgoszczy. Avetis Mnoyan, przedsiębiorca pochodzenia ormiańskiego, kandydował z 20. miejsca w Kielcach. Ukraińcy – największa w tej chwili diaspora w Polsce – wypadli blado”. Ostatecznie do parlamentu dostali się tylko Riad i Munyama.
Dwóch migrantów z Ukrainy przygarnęła Lewica: w Pile z 13. miejsca startował Maksym Kaplanskyy – biznesmen od 2001 roku mieszkający w Polsce, członek Wiosny Biedronia, a w Krakowie z 18. pozycji Olesia Ivchenko – mieszkanka Polski od 3. roku życia i jej obywatelka od 6 lat. Żadne z nich nie weszło do Sejmu.
Więcej oczekiwań budził start Myroslavy Keryk z list KO w Warszawie. Keryk jest prezeską fundacji Nasz Wybór, cenioną ekspertką od spraw migracyjnych, rynku pracy i wielokulturowości. O jej kandydaturze pisały czołowe polskie media. Hasło „Ukrainka do Sejmu” i „różnorodność wzbogaca” miały przyciągnąć głosy mniejszości ukraińskiej i znaturalizowanych Ukraińców w Warszawie, których szacunkowo jest nie mniej niż 10 tys., a także Polaków, którzy poszukiwali na listach KO kandydatów o lewicowej wrażliwości.
czytaj także
13 października Keryk uzyskała jednak zaledwie 611 głosów – a w Warszawie nawet 5 tys. nie gwarantowało mandatu. Częściowo ten wynik da się wytłumaczyć krótką kampanią i niskim, 38. miejscem na liście. Ale jest jeszcze jedna sprawa: Ukraińcy po dłuższym czasie zamieszkania w Polsce przyjmują strategie wyborcze Polaków i niekoniecznie chcą głosować na „swoich”, natomiast Polacy raczej nie są gotowi do akceptacji Ukraińca na stołku poselskim. Podczas gdy kolegę-Ukraińca w pracy akceptuje 81% Polaków, w przypadku szefa-Ukraińca wskaźnik spada do 53%.
Pustka w programach wyborczych
Dla migrantów nie znalazło się miejsce również w programach wyborczych. Ani PiS, ani KO nie pochyliły się nad zagadnieniem migracji zarobkowej do kraju – czy warto ją rozszerzyć, czy trzeba ograniczyć i jak obchodzić się z mieszkającymi już w Polsce migrantami.
Polskie partie polityczne nie są zbyt chętne do udostępniania nie-Polakom z krwi i kości miejsca na listach.
PiS na 232 stronach programu dostrzega tylko uchodźców zza Morza Śródziemnego i emigrantów z Polski, którzy w opinii partii rządzącej wyjeżdżali także z powodów kulturowych – bo przed 2015 nie mogli być dumni z polityki władz kraju (!). KO o emigrantach nawet nie wspomina, natomiast na agitacyjnej stronie 100aferPiS.pl pod numerem 96. wymienia wydawanie zezwoleń na zamieszkanie dla muzułmanów: „Jak informują media, mimo szczucia Polaków na imigrantów w kampanii 2015 roku realna polityka imigracyjna rządu PiS jest zupełnie odmienna od zapowiadanej. Rząd Mateusza Morawieckiego, według mediów, ściągnął rekordową liczbę muzułmanów do Polski, bo aż 17 tysięcy. Politycy PiS cynicznie jedno mówią, a co innego robią”.
czytaj także
Temat cudzoziemców zignorowało również PSL, a nawet Lewica, która w swoim programie nie ma o tym ani słowa. Jedyna siła, która realnie podjęła ten temat, to Konfederacja. Oczywiście zrobiła to na swój sposób: „Sprzeciwialiśmy się udziałowi Polski w przymusowym programie tzw. relokacji uchodźców, odrzucamy ideologię multikulturalizmu i jesteśmy przeciwni obecnie prowadzonej akcji otwarcia granic kraju dla masowej imigracji zarobkowej do Polski. […] Odbywa się to bez żadnej debaty w parlamencie oraz bez jakiejkolwiek oficjalnej strategii, czy choćby rzetelnego monitorowania ruchów migracyjnych. Polska nie może przyjmować więcej gości, niż nasz naród jest w stanie zasymilować, dlatego wprowadzimy zasady odpowiedzialnej polityki migracyjnej, odniesione nie tylko do oczekiwań biznesu, ale przede wszystkim do dobra wspólnego państwa i narodu polskiego”.
Służby, mafie i loże vs „szczęść boże”, czyli magiczny świat Grzegorza Brauna
czytaj także
Słabo, jeśli w obliczu milczenia pozostałych partii taka narracja zdominuje obrady Sejmu IX kadencji.
Tym bardziej że ciągle nie wiadomo, jak na polską gospodarkę wpłynie częściowe otwarcie niemieckiego rynku pracy dla imigrantów spoza UE. Na razie Berlin planuje w 2020 ułatwić zatrudnianie wykwalifikowanych absolwentów szkół zawodowych, ale w przyszłości, w przypadku pozytywnych doświadczeń, ofertę tę planuje poszerzać. Z kolei Czechy zwiększyły ostatnio kwotę dla pracowników ukraińskich, to samo szykują się zrobić Włochy. We wszystkich trzech państwach średnia pensja jest wyższa od polskiej. A sprawy w stylu tragicznej śmierci Wasyla C. nie zapewniają polskim pracodawcom najlepszej reputacji.
Pod koniec kampanii wyborczej karierę zrobił mem, którego autor pokazuje, jak Ukraińcy reagują na polskie przepychanki polityczne. Oczywiście część migrantów nie zna się na polskiej polityce, ale z roku na rok przybywa tych, którzy świetnie orientują się w tym, co jest grane. Wiedzą, o czym przemawia się z mównicy sejmowej i w telewizji publicznej. I jeżeli jedyną klarowną narracją pozostanie ta Bosaka i Korwina – zaczną się rozglądać za bardziej gościnnym miejscem.