Kraj, Weekend

Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom. Raport z badań socjologicznych

Pierwszą potrzebą Polaków jest przywrócenie polskim obywatelom poczucia bezpieczeństwa, pokazanie przez lidera pewności siebie, udowodnienie, że jest w stanie wpływać na bieg wydarzeń. Ten polityk, który będzie to potrafił, wygra następne wybory. Przedstawiamy raport z nowych badań socjologicznych Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego.

Nasz pierwszy raport z września 2019 roku, Polityczny cynizm Polaków, pokazał, na czym polega siła PiS, i wyjaśnił szereg paradoksów życia publicznego w Polsce. Okazało się, że partia Jarosława Kaczyńskiego ma nie jeden, ale dwa elektoraty istotnie różniące się od siebie. Ten żelazny zapewnia jej wieczność, ale nie władzę. PiS rządzi, dopóki obowiązuje umowa z elektoratem warunkowym, który nazwaliśmy cynicznym. A to dlatego, że jest on de facto elektoratem opozycji – podziela jej poglądy i jest jej kulturowo bliższy, ale głosuje na PiS, ponieważ nie ufa nikomu (również opozycji), wybiera więc tego, kto aktualnie daje więcej.

Polityczny cynizm Polaków. Raport z badań socjologicznych

To dlatego ujawniane co krok skandale związane z obozem władzy nie robią na elektoracie cynicznym oczekiwanego przez dziennikarzy kryzysu władzy, bo tworzący go wyborcy doskonale zdają sobie sprawę, czym jest władza PiS. Akceptacja topornej propagandy, ostentacyjnego nepotyzmu i korupcji, zblatowania z coraz niżej ocenianym Kościołem – wszystko to zostaje przez PiS pozyskane warunkowo za cenę kolejnych transferów socjalnych. Sprzeczności polskiego życia politycznego to po prostu sprzeczności między poglądami i wyborami elektoratu cynicznego przykryte gotówką.

Nasz drugi raport, Koniec hegemonii 500+, miał pokazać dalsze losy tej osobliwej umowy społecznej. Okazało się, że te same powody, które stały za jej zawiązaniem, mogą ją ostatecznie pogrzebać, a są nimi: tradycyjnie niski, a w wyniku rządów PiS zbliżający się do dna poziom zaufania zarówno do instytucji publicznych (na czele z państwem), jak i Polaków do siebie nawzajem. Głosujący wybierali „partię gotówki” zamiast „partii reformy”, bo nie wierzą w możliwość reformy. Jeśli „partia gotówki” kieruje fundusze do wszystkich, to w społeczeństwie deficytu zaufania wzbudzić to musi najpierw satysfakcję, ale później podejrzenia, a następnie złość. Programy 500+ albo „trzynasta emerytura” są według wyborców w porządku, jeśli akurat adresowane są do nich, ale przestają być OK, jeśli trafią też do innego. A „inny” w naszym kraju niskiego zaufania to zawsze „patologia”.

Koniec hegemonii 500 plus. Raport z badań

Nasz ostatni raport ukazał się w kwietniu 2021 roku. Trwała pandemia, a niecały rok później doszło do rosyjskiej napaści na Ukrainę. Oba te ciągi zdarzeń odbiły się na świadomości Polaków bardzo mocno. Postanowiliśmy się przyjrzeć, jak na nie zareagowali. Czy i jak wydarzenia te zmieniły sytuację głównych uczestników życia publicznego? Czy różne grupy społeczne zareagowały odmiennie? Jak Polacy wyobrażają sobie Polskę w sytuacji wojny?

Przeprowadziliśmy niejako podwójne badania. Pierwsza część przypadła na czas, gdy pandemia zaczęła już ustępować. Wojna w Ukrainie, która przykryła pandemię, choć nie jej skutki, zmotywowała nas do przeprowadzenia kolejnej partii wywiadów. Decyzja wydawała się tym bardziej uzasadniona, że po kolejnych falach pandemii pojawiło się społeczne zmęczenie tematem i wyparcie go z życia publicznego. Zachowując więc w pamięci dane, które uzyskaliśmy w sondażu i serii wywiadów indywidualnych, przystąpiliśmy do badania reakcji Polaków na wybuch wojny.

Zdecydowaliśmy, żeby wyniki naszych badań o pandemii wplatać tam, gdzie zachowują aktualne znaczenie. Główny wywód dotyczy jednak sytuacji po wybuchu wojny i jej konsekwencji, takich jak kryzys uchodźczy, energetyczny i finansowy.

Badania skutków pandemii przeprowadziliśmy w październiku i listopadzie 2021 roku. Objęły one wywiady, grupy fokusowe, rozmowy z ekspertami, wywiady pogłębione z 42 osobami oraz sondaż na reprezentatywnej próbie 1000 dorosłych Polaków, przeprowadzony przez agencję DRB Polonia metodą wywiadów telefonicznych CATI. Najważniejszą dla tego raportu część badań przeprowadziliśmy w pierwszej połowie czerwca (30.05–10.06.2022). Wywiadowanych podzieliliśmy według klas społecznych (średniej i ludowej), płci oraz wieku. W ten sposób wyselekcjonowaliśmy osiem grup:

1. kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia
2. mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia
3. kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia
4. mężczyźni w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia
5. kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto
6. mężczyźni w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto
7. kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto
8. mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto

i z każdą z nich porozmawialiśmy na te same tematy.

Wnioski prezentujemy w postaci dziesięciu tez zilustrowanych charakterystycznymi dla badanych wypowiedziami. Zaczniemy nietypowo, bo od uwagi metodologicznej, która dotyczy tradycyjnie prowadzonych badań, systematycznie zakrzywiających rzeczywistość. Jak wiemy, badania współkreują politykę, a jeśli nie są reprezentatywne, to życie polityczne wpada w poślizg.

Przeczytaj pełną wersję raportu poniżej (lub pobierz plik PDF).

0. Dajemy głos „obywatelom gorszej jakości”

W przeprowadzonych przez nas wywiadach brali udział wyborcy opozycji, PiS, ale także osoby niepopierające żadnej partii oraz te niedeklarujące zainteresowania polityką ani regularnego udziału w wyborach. Chodziło nam o to, żeby nie redukować grupy badawczej do „obywateli dobrej jakości”, co jest stałą praktyką w badaniach, a także w licznych gazetowych sondażach.

Termin „obywatele dobrej jakości” wprowadził prof. Jacek Raciborski. Nazwał tak osoby zainteresowane polityką, zorientowane w tym, co się dzieje w Europie i na świecie, i stale uczestniczące w wyborach. To one właśnie trafiają do sondaży. W wersji jeszcze „ambitniejszej” są to „obywatele bardzo dobrej jakości”. Ktoś taki powinien znać podstawowe zasady konstytucyjne, rozumieć działanie demokratycznych procedur i nie zadowalać się monoprzyczynowymi wyjaśnieniami biegu spraw w państwie.

Tego typu obywateli mamy w Polsce najwyżej kilkanaście procent (z ogółu dorosłych). Jeśli rozluźnimy trochę kryteria, będzie to około 30 procent „obywateli dobrej jakości”. Choć to mniej niż połowa uczestniczących w ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, to właśnie oni stanowią lwią część osób zapraszanych do badań politycznych. Większość mediów i raportów zalicza resztę Polaków ryczałtem do tej grupy, nieświadomie zakrzywiając „w górę” wyniki. Stąd też późniejsze zaskoczenia po wyborach („Przecież sondaże pokazywały coś innego”) i oskarżenia, że sondaże są sfałszowane albo zamawiane „pod siebie” przez poszczególne partie.

Prawda jest jednak taka, że za nieadekwatnymi do rzeczywistości społecznej wynikami stoi nie tyle czyjaś zła wola, ile uproszczona, bo znacznie tańsza w realizacji, metodologia. Zjawisko ma niestety charakter systematyczny, pozostaje wręcz standardem w prowadzonych badaniach. Łatwiej trafić, dodzwonić się, zaprosić do udziału w grupie fokusowej tych, którzy są zorientowani, interesują się, chcą rozmawiać o sprawach publicznych. Wyjście poza tę grupę stanowi większe wyzwanie, a więc także większy koszt i wysiłek dla badaczy.

Autorzy sondaży łatają luki, rekonstruując opinie tej grupy na podstawie mniejszej liczby wywiadów i odpowiednio je „doważając” (na przykład jeden wywiad ma odpowiadać opinii kilku osób). W ten sposób liczba ankietowanych się zgadza, ale tę część obrazu, gdzie znajdują się „obywatele gorszej jakości”, widzimy w znacznie niższej rozdzielczości niż resztę.

Jeszcze gorzej jest w przypadku wywiadów fokusowych. Rekruterzy zwykle mają za zadanie wybrać osoby uczestniczące w wyborach i popierające lub niewykluczające poparcia określonych ugrupowań. Nawet jeśli nie mają takich instrukcji, zazwyczaj starają się dobrać osoby zainteresowane polityką lub przynajmniej zorientowane w życiu publicznym. To zapewnia płynny przebieg dyskusji podczas grupowego wywiadu.

Współgra to zresztą z przebiegiem debaty publicznej w Polsce: zorientowani mówią do zorientowanych, a piszący w gazetach do czytających gazety. Powstaje złudne wrażenie, że tak zorientowani są też pozostali Polacy.

Zauważmy tu od razu związek, a raczej projekcję tego, co Jarosław Kaczyński przytomnie rozpoznał, gdy mówił o „gorszym sorcie”, nazywając tak elity. Sam świadomie stanął na czele „obywateli gorszej jakości” i tak przekształcił swoją partię z pierwszego bardziej zrównoważonego PiS, które przegrało wybory w 2007 roku, w tę drugą – już otwarcie populistyczną, która wygrała wybory w roku 2015. Dzięki wkluczeniu i uprawomocnieniu przynajmniej części „obywateli gorszej jakości” Jarosław Kaczyński zbudował trwałą przewagę nad opozycją.

Dla nas, jako badaczy, najważniejsze było objęcie badaniem całego przekroju społecznego Polaków. Udział w wyborach nie jest warunkowany posiadaniem specyficznych kompetencji, wrażliwości ani rozeznania w polityce. Wielu uczestników naszych fokusów miało problem z określeniem swoich poglądów na osi lewica–prawica, co utrudniało realizację wywiadów zgodnie z przyjętym scenariuszem. Wiedza polityczna respondentów była niewielka albo wręcz nikła, oparta na przypadkowych informacjach, pełna wewnętrznych sprzeczności.

– Krysiu, ty głosujesz na Konfederację. Dlaczego?

– Bo to jest chyba jedyna partia, która nie zmienia swojego zdania.

– A jakie to zdanie jest?

– Nie interesuję się polityką, prawdę powiedziawszy, natomiast odkąd wpada cokolwiek do moich uszu, to słyszę, że Konfederacja nie jest chorągiewką. Jeżeli coś mówiła, nawet jeżeli mówiła jakieś głupoty, to to [samo] powtarza.

– I to cię przekonuje?

– Tak, [to] że oni nie są chorągiewką na wietrze. […]

– Ogólnie ja się polityką nie interesuję, ale głosowałam na PO. Ja po prostu nie znam się na polityce, nie interesuję się polityką. Napieralskiego kojarzę, to na pewno z PO, ale nie pamiętam, w których to było latach. Ja bym musiała… Na PiS na pewno nie, bo za dużo pieniędzy rozdaje i to 500+ to dali nam, a teraz spłacamy w innych rzeczach, typu jedzenie, przedszkola, tak że to spłacamy. I tak musimy odpracować te 500 złotych.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Można się zżymać, że wiedza naszych rozmówców o polityce okazywała się dość skąpa: nie znali programu partii, na którą głosowali, nie znali jej przedstawicieli lub przypisywali do niej polityków zupełnie innej opcji. Mimo to w kontakcie z moderatorem o większych kompetencjach (wyedukowanym mężczyzną „z wielkiego świata” „znającym się” na polityce), nie mając doświadczenia w tego typu rozmowach, starali się jakoś opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Mężczyźni – często skrępowani tradycyjnymi wyobrażeniami o rolach płciowych – próbowali pokazać się jako ci, którzy interesują się polityką (popełniając czasem zabawne pomyłki, jak deklarujący swoją prawicowość mieszkaniec okolic Włocławka):

– Tutaj kolega mówił o Konfederacji, to ja ostatnio słyszałem wypowiedź Adriana Zandberga, który, zdaje się, jest właśnie z Konfederacji.

– Zandberg to partia Razem, to lewica.

– Aaa, to wydawało mi się… Spoko… Jak słyszałem kilka razy, spełnia moje oczekiwania, a PO i PiS to zupełnie nie.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Podsumowując, chcieliśmy objąć badaniem tych, którzy przy urnach stawiają się rzadko, których strategie odbiegają od standardowych wyobrażeń o racjonalnym wyborcy, którzy podejmują decyzje w ostatniej chwili lub kierują się bardzo emocjonalnymi przesłankami, na przykład: dużą grupę wyborców wściekłych, którzy głosują tylko co pewien czas, ale zawsze opierając decyzję na negatywnych emocjach, zawsze na jakieś partie antyestablishmentowe. Mogli głosować na Leppera, na Kukiza, ale też na Palikota lub Petru – niespecjalnie odróżniając programy tych partii od siebie. Chcieliśmy poznać ich opinię, bo oni także mają wpływ na wynik wyborów, a często są pomijani w badaniach.

1. Polacy porzucili plany i poszli na psychoterapię

Polacy dotąd narzekali na otaczający ich świat i swoje życie, ale był to świat w miarę uporządkowany i przewidywalny. Z dnia na dzień przestał taki być. Niespodziewanie zaczęły nam spadać na głowę globalne katastrofy. Tak przecież miało już nie być: tradycyjne wojny miały się nigdy więcej w Europie nie powtórzyć, a rozwój nauki i nowych technologii miał zapewniać nam kontrolę nad naszymi życiami. A tu nagle pojawia się śmiertelna choroba, na którą nie ma leku, i dziesiątkuje społeczeństwa całego świata. Każdy kontakt z drugim człowiekiem to zagrożenie. Zamiast wolności poruszania się – domowy areszt dla każdego. Koniec globalizacji, przywrócone granice, w mediach obrazy jak z dystopijnego serialu: zapełniające się szpitale i cmentarze, palone zwłoki w Indiach, tysiące, dziesiątki tysięcy, setki tysięcy, miliony zarażonych i zmarłych.

W efekcie nawet nie próbujemy przewidzieć już, co się wydarzy, nie myślimy o przyszłości. Nasze badania pokazują, że przestaliśmy planować. To nie jest panika, to jest adaptacja do świata nieprzewidywalnego.

– Widzę właśnie, jak [każdy] bardziej narzeka, jest spanikowany, że znowu coś wymyślą, gdzieś jedziemy, coś kupujemy, ale w sumie nie wiadomo, czy tam pojedziemy, i tak z każdej strony, każdy mówi: „Nie boicie się, nie wiem, zaplanować czegoś [na] za pół roku?”. To dopiero, myślę, że straciłam podstawowy fundament siebie, że ja zawsze planowałam do przodu i właśnie tanie loty wynajdowałam i wszystko.

– Ja też powiedziałam ostatnio koleżance, która sylwestra we Włoszech opłaciła, „Nie boisz się?”.

– Taki brak poczucia bezpieczeństwa. Na przykład u mnie w rodzinie, jak ktoś planował sobie kupić dom, a jest teraz, ten temat ucichł, bo nie wiedzą. A nie wiadomo, co będzie z kredytem, stopy rosną i wojna, nie wiadomo, czy u nas się nic nie wydarzy, i inflacja i tak dalej. Więc jakby plany, które ktoś miał, teraz trochę się rozleciały. I trudno jest.

– Zawieszone w próżni.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Pandemia się nie skończyła, skończyła się tylko nasza cierpliwość do niej, stąd mylne wrażenie, że już jest po wszystkim. Po dwóch latach panowania wirusa pewnego dnia budzimy się, a tu bombardują miasta, kolumny czołgów przekraczają granice, krzyk, panika, pożary. Jakbyśmy się cofnęli do drugiej wojny światowej. Z dnia na dzień miliony zdesperowanych i zmęczonych ludzi wlewają się do Polski, trzeba rzucić się im na pomoc. Już parę dni po wybuchu wojny uchodźcy są w naszych mieszkaniach, zapełniają dworce i ulice. Razem z drugą przychodzi trzecia plaga: inflacja, rosnąca bez końca. Nagle nie wiadomo, na co nas stać i na co nas będzie stać jutro. Co jeszcze się wydarzy strasznego?

Świat, jaki dotąd znaliśmy, zniknął i już nigdy nie będziemy mogli być pewni, że wróci, bo nawet gdyby wrócił, to już więcej nie uwierzymy w to, że na stałe. To tak jak z pokoleniem, które przeżyło wojnę – już zawsze naznaczone było lękiem przed następną. Kolejne pokolenia zorientowane były na inne problemy, co miało swoje skutki polityczne i kulturowe.

Masowe rzucenie się na pomoc uchodźcom to także forma poradzenia sobie z własnym lękiem. Zapewne częściowo skuteczna, bo angażująca uwagę, dająca poczucie sprawczości i ukierunkowująca aktywność. Stąd tak masowa reakcja – proporcjonalnie wielka do społecznego przerażenia.

Prawdziwym szokiem dla części społeczeństwa okazała się inflacja, szczególnie wtedy, gdy powstaje wrażenie, że ceny rosną poza jakąkolwiek kontrolą państwowej administracji. Tak reaguje przede wszystkim młode pokolenie, które nie pamięta hiperinflacji z początku lat 90. XX wieku. Od transformacji bogaciły się w Polsce wszystkie grupy społeczne, choć nierówno. Ci, którzy zyskali najwięcej, mają silne poczucie klęski i frustracji. Obawiamy się, albo jesteśmy już pewni, że poziom życia będzie się pogarszał.

– Starsi ludzie bardziej ufają tym czternastkom i tak dalej, i myślą bardziej spokojnie, a młodzi gonią za pieniądzem. Wcześniej gonili, a teraz jeszcze bardziej gonią, bo mają kredyty na głowie, a starsi ludzie raczej nie mają kredytów na tysiąc złotych miesięcznie czy dwa tysiące.

– Nam właśnie kredyt skoczył o 600 złotych.

– Ja też jestem w szoku.

– Czyli starsi czy młodsi bardziej…

– Mi się wydaje, że młodsi się boją. Ludzie mają małe dzieci.

– Wynajmują mieszkanie, [a] jak nie wynajmują, to kredyt hipoteczny poszedł w górę właśnie o kilkaset złotych.

– A wojną? Mówicie, że w pierwszych tygodniach, kiedy się przeżywało, kto się bardziej przejmował? Młodzi?

– Starsi brali to bardziej realnie. Wiedzieli, co się z czym wiąże, młodzi też, ale nie przeżyliśmy tego na poważnie, co się tam wydarzy.

– Ja to się nie boję takich rzeczy, to ja to nie wiem [śmiech], ja się nie przejmuję w ogóle tym.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Młodzi gorzej znieśli pandemię, która odbiła się na ich kondycji psychicznej. Podobnie jak wysoka inflacja – zjawisko, z którym nigdy nie mieli do czynienia. Starsi, którzy pamiętają hiperinflację, podchodzą do sprawy spokojniej („nie takie rzeczy się zdarzały”). Uderza w nich drożyzna podnosząca koszty codziennego funkcjonowania (na przykład ceny lekarstw), jednak to młodsi stresują się rosnącymi ratami kredytów lub malejącymi szansami na zakup własnego mieszkania w przyszłości. Część reaguje wyparciem, przełączając się na tryb życia z dnia na dzień.

– Jak mówicie inflacja, drożyzna, to kto się tym najbardziej przejmuje: pokolenie dwudziestolatków, wasze pokolenie, czy może pokolenie jeszcze starsze, waszych rodziców?

– Ale inflacja była też kiedyś, ja się tym nie przejmuję za bardzo.

– Kiedyś oprocentowanie lokat było 17 procent.

– Nawet 20 procent.

– A teraz, jak się ma pracę, to inflacja nie jest groźna.

– Przecież my pamiętamy jeszcze czasy kartek, które były, kolejek, buty…

– Z miesiąca na miesiąc wszystko było droższe […].

– Mi się wydaje, że każde pokolenie przez to przechodzi.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Starsi respondenci wprawdzie sami raczej nie doświadczyli wojny, ale wychowywali się w jej cieniu. Wojenne filmy, wojenne wspomnienia rodziców, dziadków, martyrologiczne lektury – wszystko to wypełniało ich dzieciństwo, młodość, dorosłe życie. Teraz, nagle, kiedy wydawało się, że ten horror już nigdy się nie powtórzy w naszej części świata, wojna wybucha tuż za naszą wschodnią granicą. Wojna w Ukrainie reaktywowała traumy z przeszłości.

– Widzę, czy po swoich rodzicach, czy po ciotkach, czy nawet po babci mojej przyjaciółki, która już ma w piwnicy ziemniaki i cebulę, bo tak było za czasów wojny, i ona musi to mieć, że wróciły ich lęki po… właśnie po wojnie, po komunie, że się boją, że się cofniemy… Czy pieniądze. U mnie wszyscy starsi praktycznie powybierali pieniądze z kont, które mieli uciułane, bo się boją, że nie będzie pieniędzy w bankomatach.

– Poszli, rzucili się, nakręcamy się, wiadomo, ogólnie, że poszedł bodziec, i te wszystkie starsze osoby sobie dopowiedziały swoją ideologię. Czy jak było z benzyną ostatnio, że, no właśnie, to jakby, mi się wydaje, że oni się wrócili do paniki, do tego stanu lęku, że to jest poczucie bezpieczeństwa u nich zaburzone.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Inflacja te 25 lat temu też była trochę wysoka, kredyty w ogóle nie były wtedy dostępne, one później po roku 2000 zaczęły się bardziej. […]

– Można to porównać do lat zimnej wojny, ja osobiście najbardziej się wojny boję.

– Ale wojny gdzie?

– Wszędzie, ja to się boję wszędzie.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Trzy miesiące temu namacalnie dotknęliśmy się z wojną na Ukrainie, co dla nas wszystkich był to szok, a nasze pokolenie tego nie doświadczyło. […] Znam osoby, które tak się panicznie bały, że prawie były spakowane. To taki szok dla nas wszystkich był, co dalej…

– Czyli rzeczywiście wojna wpłynęła?

– Na psychikę ludzi – bardzo.

– Brak stabilizacji, pytanie: co dalej?

– Nawet się słyszało, że nie będę kupować bluzki, spódnicy czy sukienki, dlatego że nie wiadomo co dalej. Tak samo się zamykali z tego względu, że już nie ma klientów. Pandemia nam zrobiła swoje. […]

– Cała masa nie chce w ogóle na temat wojny rozmawiać, bo nie może potem w nocy spać, tak się boi.

– A czy te osoby szukały pomocy?

– Tu jest największy problem, że nawet szukając pomocy, jest bardzo ciężko ją uzyskać. Do psychologa, czy do psychiatry, są takie kolejki, że nawet nie ma możliwości, tylko ewentualnie prywatnie.

– Prywatnie od 150 zł wzwyż jest za wizytę.

– Tym bardziej że to nie jest jednorazowa wizyta, tylko to już jest cykl terapii, tak się zamyka wszystko.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Efektem lęków, traum i utraty poczucia bezpieczeństwa jest skokowy wzrost zainteresowania psychoterapią i uznanie jej za realną, ważną i uzasadnioną potrzebę. To ogromna zmiana w stosunku do tego, co było wcześniej, gdy psychoterapia uznawana była za luksus albo fanaberię, a jej popularność ograniczała się do wielkich miast. Poza tym, jeśli zwracano się do terapeutów, to albo z ciężkimi przypadkami chorób psychicznych albo w ukryciu. Większość kierowała się postawą typu: „Ja terapii nie potrzebuję, nie jestem przecież nienormalny”. Rozmówcy opowiadają, że z powodu wybuchu pandemii i w lockdownie pojawiły się epizody depresji i chorób psychicznych, problemy z uzależnieniami, kryzysy w relacjach, zaburzeniach odżywiania. Niemal z dnia na dzień zaczęliśmy doceniać terapię i rozumieć znaczenie zdrowia psychicznego.

Analogicznie jak w sondażu przeprowadzonym na użytek naszych poprzednich badań z listopada 2020 roku (Koniec hegemonii 500+) zapytaliśmy Polaków o granice odpowiedzialności państwa za dostęp do poszczególnych usług publicznych. Do niekwestionowanych obowiązków państwa respondenci zaliczają: zapewnienie każdemu dostępu do opieki zdrowotnej, zapewnienie godziwego poziomu życia osobom niepełnosprawnym i ich opiekunom oraz zapewnienie dostępu do dobrej edukacji. Co najmniej dwóch na trzech respondentów zdecydowanie zgadza się, że są to zadania państwa. W przypadku dostępu do opieki zdrowotnej to nawet blisko trzy czwarte odpowiedzi. Łączny odsetek zdecydowanie lub raczej zgadzających się sięga lub przekracza 95 procent.

Z postulatem, żeby za zapewnienie każdemu dostępu do psychoterapii odpowiadało państwo, zgadza się aż 88 procent ankietowanych, z czego zgadzających się zdecydowanie jest 49 procent, a kolejne 39 procent raczej się z tym zgadza. Można powiedzieć, że pandemia uprawomocniła temat psychoterapii wśród zwykłych ludzi, i obecnie terapia postrzegana jest jako sposób na powrót do zdrowia i jako usługa publiczna, za której powszechność państwo powinno wziąć odpowiedzialność.

Jak dużo to zmienia, zobaczymy jeszcze lepiej, gdy porównamy wyniki z innymi danymi na temat tradycyjnych obowiązków państwa. Dostęp do terapii zdecydowanie zdystansował takie zadania państwa, jak tworzenie warunków sprzyjających rodzeniu się dzieci, zapewnienie możliwości mieszkania tym, których na to nie stać, zapewnienie minimum warunków życia bezrobotnym czy zapewnienie każdemu pracy. Prawo do terapii jako obowiązek państwa częściej uznają kobiety i osoby najmłodsze („zdecydowanie tak” – 63 procent), mieszkańcy największych miast, przeciętnie sytuowani pracownicy, którzy w trakcie pandemii zmienili tryb pracy na domowy, a spośród elektoratów największych ugrupowań politycznych – wyborcy Koalicji Obywatelskiej (61 procent zdecydowanie na tak). Dla tych grup terapia stała się równie ważna jak zdrowie i edukacja.

Tabela Obowiążi państwa
Tabela 1. Obowiązki państwa

Blisko dwie trzecie badanych uważa, że niedostatecznie dużą wagę przykładano do troski o dobrostan psychiczny mieszkańców, narażony na szwank w związku z ograniczeniem możliwości wychodzenia z domu. Najmocniej odczuli to najmłodsi (do 24. roku życia), spośród których blisko połowa zdecydowanie zgadza się z tym zdaniem (to o blisko 20 p.p. więcej w porównaniu z ogółem), a także osoby z wyższym wykształceniem, respondenci, którzy zmienili tryb pracy na częściowo lub całkowicie zdalny, a także wyborcy lewicy (aż 57 procent zdecydowanie zgadza się, że zaniedbano problem psychologicznych konsekwencji pandemii).

Tabela 2. Opinie na temat sposobu walki ze skutkami pandemii koronawirusa
Tabela 2. Opinie na temat sposobu walki ze skutkami pandemii COVID-19

Nasi badani mówią tak:

– Psychoterapia to powinien być jeden z czynników zwalczania pandemii, bo zdrowie psychiczne jest bardzo ważne. I dziwię się w sumie, że pominęli coś tak ważnego, bo wszystko było tak bardzo jawne w internecie, w telewizji, w radiu, codziennie statystyki, kto umarł i kto zachorował, a nie było żadnego spotu, że „Czujesz się samotny, to zadzwoń pod ten numer”, „Czy potrzebujesz pomocy psychologicznej?”, czy może masz jakąś sytuację, coś się dzieje niedobrego, a ty jesteś dzieckiem i siedzisz z tą rodziną, nie było żadnego telefonu zaufania, nie było żadnej kampanii, jeżeli chodzi o ten segment, więc wydaje mi się, że to zostało pominięte, a nie powinno.

– Nie powinno, rozumiem. A jak ci się wydaje, dlaczego tak się stało?

– Wydaje mi się, że to zostało zbagatelizowane. Ludzie bardziej brali pod uwagę zdrowie fizyczne, a zdrowie psychiczne zostało tak zlekceważone […]. Jakoś się nie… cały czas była taka otoczka strachu, chorób, śmierci i śmiertelności, że chyba im nie wystarczyło czasu, żeby pomyśleć nad tym, co się dzieje z ludźmi, kiedy są zamknięci.

[wywiad indywidualny, 27 lat, wykształcenie wyższe, pracownik biurowy, Lublin]

To spostrzeżenie prowadzi wielu badanych do podniesienia postulatu, którego uchwycenie jest jednym z ciekawszych wyników przeprowadzonego przez nas sondażu.

– Czy uważa pani, że państwo powinno każdemu chętnemu zapewniać darmowy dostęp do psychoterapii, czy każdy chętny…?

– Tak, jak najbardziej. Ja w ogóle uważam, że każdy człowiek powinien chodzić do psychologa, czy ma problem, czy nie, bo to jest naprawdę super doświadczenie. A w czasie pandemii to już powinien być dostęp dla wszystkich.

– A czemu to jest tak ważne?

– Mogę powiedzieć z własnego doświadczenia, bo kiedyś korzystałam z usług psychologa, z terapii, i mi to bardzo pomogło. To jest taki czas, gdzie możemy skupić się sami na sobie, porozmawiać z obcą osobą, która nas wysłucha, da nam jakieś wskazówki, co możemy zrobić.

[wywiad indywidualny, 27 lat, wykształcenie wyższe, prawniczka, Warszawa]

– Każdy powinien móc zawsze się dostać do każdego specjalisty, nieważne, jaki to jest. Myślę, że w dzisiejszych czasach powinno być psychologów dużo i oni naprawdę będą mieli ręce pełne roboty. Coraz gorzej jest z nami i będziemy potrzebować psychoterapii, to jest zawód przyszłości.

[wywiad indywidualny, 45 lat, wykształcenie średnie, kwiaciarka, średnie miasto]

2. Wojna nami wstrząsnęła, później nas uzależniła, a na końcu odrzuciła

Wszyscy rozmówcy, choć szczególnie młodsi, wskazują na powtarzalny wzór dotyczący reakcji na treści, takie jak inflacja, wojna, a wcześniej pandemia. Pierwszą reakcją jest szok i strach, po których zaczyna się kompulsywne poszukiwanie informacji w mediach tradycyjnych i społecznościowych. W pierwszych tygodniach interesowaliśmy się niemal tylko wojną, przekierowując całkowicie uwagę na serwisy i osoby podające najnowsze informacje. Po pewnym czasie pojawiło się poczucie przeciążenia negatywnymi bodźcami, kłopoty z zasypianiem, obniżony nastrój, stany depresyjne. Wtedy ludzie z dnia na dzień, świadomie lub nie, z poczuciem winy lub bez, zaczęli pomijać informacje o wojnie albo wręcz odstawili programy informacyjne.

– Wybuchła, zaczęło się i jak dalej. Śledziłyście jakoś na bieżąco, co się dzieje?

– Codziennie, a później, żeby się nie stresować tymi wiadomościami, co tam się dzieje, to po prostu przestałam włączać telewizor z wiadomościami, i czym innym się zajmowałam, żeby się nie dołować.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

W ten sposób Polacy doświadczają poprawy samopoczucia, ale tracą świadomość, co się dzieje. Osoby, które deklarowały, że w pierwszych tygodniach nieustannie śledziły komunikaty z frontu, teraz nie wiedzą, gdzie toczą się działania wojenne, kto wygrywa, a kto przegrywa.

– Jak mi się zaczęło śnić po kilku dniach, że ja biorę udział w tej wojnie, to już wyłączyłam.

– Ja miałam to samo.

– Też ci się śniło?

– Tak.

– Ale dużo osób tak miało.

– Jak oglądałam na początku, to normalnie, jakbym brała w tym udział, a przestałam oglądać telewizję, i jestem spokojniejsza.

– Ale – że walczysz na przykład?

– Nie, bardziej coś tego typu, że na przykład sobie spałam, nagle jakaś bomba leci, tego typu, ale odkąd nie oglądam wiadomości, jest spokój. Też się czuję dużo spokojniejsza, jakby to mnie w ogóle nie dotyczyło.

– Lepiej mniej wiedzieć.

– Wiadomo, że wiadomości napędzają cały ten strach, i nie tylko z wojną związane. Wszystko, co się dzieje, to potęgują.

– Czyli zauważyłyście i przy wojnie, i wcześniej, przy covidzie też?

– Przy covidzie.

– Tak, jak we Włoszech mówili o covidzie, że ciała leżały na ulicach i w ogóle, a we Włoszech nie było aż tak tragicznie. Media w ogóle napędzają ten cały strach.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

W mediach tradycyjnych i społecznościowych, dziś coraz bardziej zintegrowanych ze sobą, dominuje coraz silniejszy emocjonalny przekaz. W efekcie doszło do przebodźcowania odbiorców zarówno w przypadku pandemii, jak i wojny.

– Czyli w początkowym okresie wojny byliście bardziej na bieżąco, tak?

– Bardziej, bo więcej w telewizji leciało.

– Tak, bez przerwy.

– Od rana do nocy, w internecie, w telewizji to cały czas, wyskakiwało wszystko o wojnie.

– Obrazki, kultura obrazkowa. To się zapamiętuje.

– Tak, sensacyjne informacje.

– Te domy porozwalane, te trupy i to wszystko. Wiadomo, że to robi wrażenie. Teraz.

[…]

– Mnie to zaciekawiło.

– Początkowo tak, a teraz już jestem zmęczony tymi informacjami.

– Tak, jak pandemia.

– Już pandemii nie ma, już nie mówią.

– Codziennie pandemia, tyle umarło, tyle zachorowało. Pandemia się skończyła.

– Teraz jest wojna.

[mężczyźni w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Zauważmy, że to zamknięcie się odbiorców na przekazy medialne utrudnia rządzącym (ale także opozycji) organizowanie poparcia wokół zagrożenia – najpierw pandemii, a teraz wojny. Chociaż Wiadomości TVP poświęcają jeszcze więcej czasu niż inne media tematowi wojny, nie wywołują już efektu jednoczenia się przestraszonego społeczeństwa wokół przywódców.

3. Starszych szokuje wojna, młodszych – pandemia i inflacja

Sami badani zauważają, że problemy, z którymi w ostatnim czasie mierzą się Polacy, inaczej dotykają młodszych i starszych. Młodzi gorzej znieśli pandemię, która odbiła się na ich kondycji psychicznej. Teraz szokuje ich wysoka inflacja, rosnące raty kredytów lub malejące szanse na zakup własnego mieszkania w przyszłości. Część reaguje wyparciem, przełączając się na tryb życia z dnia na dzień. Starsi, którzy pamiętają hiperinflację, podchodzą do sprawy spokojniej („nie takie rzeczy się zdarzały”), za to wyraźnie mocniej zareagowali na wojnę. Można powiedzieć, że zadziałał mechanizm retraumatyzacji, który uruchomił lęki skumulowane w pierwszym i drugim pokoleniu ofiar drugiej wojny światowej.

– Jakimi problemami żyją teraz Polki i Polacy?

– Podwyżki.

– Inflacja.

– Małe zarobki.

– Niskie emerytury.

[…]

– Mi też wzrósł opał, bo jak kosztował 900 jeszcze w tamtym roku, [to] teraz 2800, a też nie można było tak dostać, trzeba było załatwiać, żeby kupić.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

*
– No, to na przykład dostępność materiałów budowlanych, to jest szok. Ja na przykład stałem w kolejce po styropian…

– Ekogroszek.

– To jest w ogóle…

– 4 tysiące zł za tonę.

– Inaczej musisz sam sobie to przywieźć.

– 5 ton zamówiłem.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

*
– Paliwo.

– Pieniądze.

– Inflacja.

– Wojna.

– Covid.

– Małpia ospa.

[…]

– Węgiel jeszcze chyba.

Opał, węgiel, też już teraz się o tym mówi?

– Sporo się mówi, bo teraz słyszałam o tym, że nawet 5000 kosztuje tona węgla, więc takie ceny.

– 5000?

– Tak słyszałam. Kolega był tam w Olsztynie i był na jakichś targach i słyszał różne takie.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

W przypadku wypowiedzi przedstawicieli wielkomiejskiej klasy średniej węgiel – co dość oczywiste – nie pojawia się wcale. Polacy inaczej ogrzewają się na prowincji, a inaczej w miastach. Podział jest więc klasowy. Najtrudniej jest na wsi, bo tam najwięcej nieocieplonych domów ogrzewanych jest niskiej klasy kotłami (w których Polacy mogą palić też śmieciami). Część mieszkańców prowincji za namową rządu przeszła z kotłów węglowych na gazowe. Dziś mogą czuć się oszukani, bo cena gazu dogoniła albo przerosła ceny węgla.

Z kolei w miastach dominuje centralne ogrzewanie, co oznacza problemy przede wszystkim dla spółek miejskich (zagrożenie bankructwem) i samorządów. Mieszkańców nie dotknie bezpośrednio, ponieważ przynajmniej częściowo są chronieni regulacją stawek przez Urząd Regulacji Energetyki. Wieś, znacznie częściej głosująca na Prawo i Sprawiedliwość, zostanie dotknięta bardziej niż zdominowane przez opozycję miasta.

Problemy samorządów miejskich zwiększają niezadowolenie mieszkańców z poziomu usług publicznych: systemu ochrony zdrowia, dostępu do opieki żłobkowej i przedszkolnej, poziomu nauczania w publicznym systemie edukacji. Wśród wielkomiejskiej klasy średniej pojawiają się głosy, że lepiej byłoby wzmocnić funkcjonowanie tych systemów, a ograniczyć transfery socjalne, które są przez nich wskazywane jako główna przyczyna inflacji. Wyborcy PiS uważają, że za inflację winę ponoszą przede wszystkim pandemia i wojna.

Wśród kobiet pojawiają się głosy dotyczące fatalnego stanu ochrony zdrowia psychicznego dzieci i dorosłych, a wśród wszystkich, nie tylko starszych, narzekania na kondycję publicznej opieki zdrowotnej. W miastach bardziej niż ceny energii drażnią ludzi raty kredytów i związany z tym stres.

– Pomyślcie o sobie, o swoich bliskich, przyjaciołach, znajomych, i z tej perspektywy powiedzcie, z jakimi problemami obecnie zmagają się Polki i Polacy?

– Kredyty.

– Myślę, że bardzo dużo zmagań jest też psychicznych.

– Zdrowie.

– Inflacja.

– Stres straszny.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Z inflacją ogólnie.

– Przede wszystkim z inflacją, tak.

– Z kredytami.

– Stopy procentowe.

– Mieszkania.

– Problem mieszkaniowy.

– Coraz droższe produkty. No, ale to pewnie pod inflację można też…

[…]

– Coś jeszcze? Takie problemy, nie wiem…

– No, pewnie by się znalazło sporo.

– Może nie problemy typowo zdrowotne, ale oczekiwanie na lekarza dłuższe. Poprzez to, że dużo osób przyjechało z zagranicy, to są problemy z dostaniem się do lekarza.

– Bo służba zdrowia za bardzo w Polsce nie istnieje, tylko prywatna.

– Od zawsze.

– Tak. stan służby zdrowia, czy tam…

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Ta rozbieżność staje się punktem wyjścia dwóch zupełnie innych klasowych opowieści o Polsce.

4. Klasa średnia wraca do neoliberalizmu

Wśród badanych z klasy średniej mieliśmy pracowników sektora budżetowego, urzędników, nauczycielki, drobnych przedsiębiorców, pielęgniarki, szeregowych pracowników korporacji. Z opowieści ludzi wykształconych i zarabiających tylko trochę lepiej niż przeciętnie wynika, że żyją w kraju coraz mniej dla nich przyjaznym. Państwo na nich nie stawia. Woli inne grupy społeczne, które świadomie je wybierają. Szczególnie odczuwa to klasa średnia w czasie kryzysu gospodarczego. Bogatsi unikają negatywnych skutków kryzysu, przenosząc kapitał w bezpieczniejsze miejsca, a biedniejsi, nie mając tych możliwości, ubożeją.

Coś jeszcze? Takie najgorsze, co się może wydarzyć w ciągu 10 lat?

– Ja myślę, że w takiej dłuższej perspektywie to będzie tak trochę jak w Rosji, że po prostu będzie mało osób bogatych, bardzo dużo osób biednych, będzie taki spory podział społeczeństwa.

[poruszenie, respondenci mówią jednocześnie]

– Brak klasy średniej.

– Dokładnie, no.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

*
– W krótkoterminowej spodziewam się jakiejś dewaluacji i jakby, obawiam się, że to, co mamy na koncie, będzie niewielką częścią już, w sensie, myślę, że będziemy mieli problemy finansowe, już je mamy, na razie widzimy na podstawie cen, i drobne koła ratunkowe są rzucane, które nie dla wszystkich są dostępne. Bo dotyczą raczej albo sektora publicznego bardzo niskiego, albo bardzo wysokiego, czyli tych, którzy mogą sobie poradzić, [a] średni nie dostają.

– To prawda!

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

W nowym kontekście wracają rozważania o losie polskiej klasy średniej z początków transformacji. Na początku trzeba było ją budować od zera, żeby oprzeć na niej stabilny system polityczny. Teraz pojawia się obawa w samej klasie średniej, że w epoce transferów socjalnych oraz ukrytego podatku inflacyjnego, przed którym chronić mogą się tylko bogaci, ta klasa po prostu zniknie, rozpływając się w „ludzie”.

– I po wojnie będziemy jeszcze bardziej zróżnicowani, bo teraz już społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane, jeśli chodzi o dochody, o zasoby, o możliwości, to będzie jeszcze bardziej pod tym względem.

– W sensie – rozwarstwione? Że będzie więcej bogatych, biednych?
– Tak, ja mogę mówić o sobie, pracuję w budżetówce i nie mam jakichś perspektyw, w związku z powyższym spadnę na to dno.

– Ja podam przykład, mój szef bierze 500+, ma kilkoro dzieci, nie musi pracować, on sobie kupił w przetargu dworek. To on zawsze ma kasę, a ktoś, kto ledwo żyje, to dla niego 500+ jest nie wiadomo co, a jego na wszystko stać.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Rozpłynięcie się w „ludzie” jest dla klasy średniej podwójnie frustrujące, bo jej tożsamość w Polsce wiąże się nie tylko z aspiracjami, żeby dogonić Zachód, albo „Zachód w Polsce”, czyli klasę wyższą, ale też z poczuciem wyższości, a nawet pogardy, wobec usytuowanych niżej. Klasa średnia od pewnego czasu z przerażeniem patrzy na doganiającą ją poziomem życia PiS-owską „czerń”. To złamanie założycielskiej obietnicy trzeciej RP. Klasa średnia aspirowała do zachodniego państwa dobrobytu. Teraz widzi, jak poziom usług publicznych się obniża, a w efekcie maleje dystans między nią i klasą ludową.

– Martwię się o wykształcenie polskiego społeczeństwa. Nie mam dzieci w wieku szkolnym, ale troszeczkę czasami docierają różne pomysły reform, to wcale się nie dziwię, że nie potrafią powiedzieć, ile to jest 2 plus 2 razy 2. Bo to już zaczyna być problemem dla człowieka, który jest w wieku maturalnym.

– Teraz najważniejszym przedmiotem w polskiej szkole jest religia.

[…]

– Tak. I jeszcze mogłabym dodać, że brak kadry, jeśli chodzi o medycynę, brak wychowawców, opiekunów, przedszkoli.

– Żłobków.

– Placówek takich specjalistycznych.

– Tak, brakuje psychologów, takich właśnie potrzebnych zawodów.

– Psychiatrów.

– Tak, tak.

– Tak ja myślę i jestem przerażona tym wszystkim.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Złamana została merytokratyczna obietnica z początku transformacji, która brzmiała „Pracuj, a będziesz miał lepiej niż inni”. Ludzie zorientowali się, że choć ciężko pracowali, to dystans oddzielający ich od reszty maleje, zamiast się zwiększać.

– Możemy kształcić, ale nie dajemy tym ludziom później możliwości zarobku, żeby chcieli tu zostać, i to jest błąd.

– Mam koleżankę, która właśnie wybiera specjalizację, i pieniądze, jakie dostaje i jakie jej proponują, to mówi, że to jest śmiech na sali. Więc stwierdziła, a bardzo chciała pracować z ludźmi, że za te pieniądze, jeśli chwilę jeszcze musi tu być, to ona tylko radiologia, ja tylko będę opisywać prześwietlenia. I dziękuję bardzo, do widzenia.

– Tak samo jest na uczelniach […], jest ogromny problem z pracą na uczelni, z finansowaniem, ja też swego czasu robiłam doktorat i rzuciłam to […], i nieraz mnie pytały moje koleżanki, które robią doktoraty na uczelni, czy ja nie żałuję? Nie, nie żałuję. Niestety, a to jest straszne, bo nie powinno tak być.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

W takiej sytuacji klasa średnia myśli o wypowiedzeniu kontraktu. Jednak nie na sposób zachodni, tylko wyuczony w trzeciej RP, czyli bez masowych protestów, ale przez stosowanie indywidualnych strategii przetrwania i działanie na własną rękę – kombinowanie albo emigrację.

– Widzę po moich znajomych, że naprawdę masowo wyprowadzają się z Polski. I teraz podejmują decyzje naprawdę osoby w średnim wieku, przeprowadzając się z całymi rodzinami, więc jeśli ktoś ma takie zaplecze, że jedno z małżeństwa pracuje gdzieś w takiej firmie, w której może również za granicą pracować, to uciekają. Jak koleżanka psycholog, bardzo wyspecjalizowana. Naprawdę będzie brakowało tutaj specjalistów takich jak koleżanki.

– Wąsko zdefiniowanej grupy bądź wyższej rangi specjalistów, niektórych lekarzy też. […]

– Jednak o tej grupie, o której mówimy, to w Polsce są to specjaliści, którzy mimo wszystko na jakimś poziomie są cenieni, którzy mogą sobie pozwolić, żeby teraz…, bo to są dwie strony. Mogą sobie pozwolić na to, żeby wynieść się za granicę.

– Tak, ja też jestem akurat właśnie jedną z tych osób, które właśnie…, nie wyprowadzam się całkiem, ale kupuję drugie mieszkanie za granicą, żeby nie inwestować w Polsce. Bo ja też nie widzę przyszłości […]. Dlatego ja na przykład, mając oszczędności, nie chcę ich lokować w tym kraju.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Rozczarowanie państwem prowadzi ludzi do wiary w to, że już lepiej być sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Inaczej jednak niż w latach 90., nie jest to nadzieja na lepsze, związana z budową nowego ustroju, ale efekt rozczarowania tym, co powstało, było już wielokrotnie zmieniane i znowu jest źle. Nie jest to więc neoliberalizm idealistyczny, ale eskapistyczny. Próbowaliśmy już wszystkiego jako wyborcy, i dalej już musimy radzić sobie sami.

– A co najlepsze, co się wam może wydarzyć?

– Jak się patrzy na działania w Polsce, to nie widzę już, nie wiem.

– Szczerze, to ja w ogóle nie mam żadnych przemyśleń na temat nadziei.

– Ja chyba też. Oczekiwań, nadziei na coś od państwa raczej też nie biorę. Raczej z tego, co sam robię.

– No.

– Co mogę ugrać sam.

– Każdy jest kowalem swojego losu.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

5. Klasa ludowa wraca do spiskowych teorii dziejów

Kamieniem węgielnym pod transformację w Polsce był neoliberalizm uzasadniany krytyką komunistycznego rozdawnictwa, kolejek, deficytu towarów i niskiej jakości produktów. Ostatnie 10–15 lat to rosnąca konkurencja alternatywnych opowieści, przede wszystkim populistycznej i lewicowej. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości oraz nieudane próby reform usług publicznych, albo wręcz świadome ich demontowanie (sądy, media publiczne, szkolnictwo), stopniowo skompromitowały narrację populistyczną, szczególnie w oczach elektoratu cynicznego. Narracji lewicowej nie udało się dotrzeć do klasy ludowej. W efekcie nastąpił powrót do neoliberalizmu w klasie średniej i do teorii spiskowych w klasie ludowej.

Jeśli obecnym rządom zarzuca się demontaż reform, które zapoczątkowano w 1989 roku, to analogiczne zjawisko obserwujemy w sferze mentalnej. Zamiast postępu, którym byłyby reformy w kierunku państwa dobrobytu opartego na szerokim zakresie usług publicznych, mamy do czynienia z regresem w kierunku kombinowania na własną rękę, które kojarzymy z czasów PRL. Dobrym przykładem jest walka o ogrzewanie domów, czymkolwiek się da, szukanie chałupniczych sposobów, albo wręcz nielegalnych. Zresztą z poparciem wprost przez rządzących, z Jarosławem Kaczyńskim na czele: „Trzeba palić wszystkim poza oponami”.

W modernizującym się państwie klasa ludowa coraz częściej szukałaby swojego interesu w lepszych usługach społecznych, odchodząc od prób rozwiązywania swoich problemów przez rozwiązywanie rzekomych spisków albo zakończenie rozdawnictwa, płynącego podobno do obcych.

W państwie PiS wróciliśmy do sytuacji, gdy opowieść klasy ludowej tym się znowu różni od opowieści klasy średniej, że koncentruje się na krytyce wykorzystywania „zwykłych Polaków” przez „obcych”: rządzących elit, klas wyższych, mniejszości i przedstawicieli innych nacji, a także wszystkich, którzy nie zgadzają się z takim postawieniem sprawy. W tej narracji biedni prowadzą nierówną walkę z bogatymi, uczciwi z nieuczciwymi, nasi z obcymi.

– To wiem, że niejedno kasowali. Gorsi są i lepsi, jak to mówią. Weźmy nawet t[ę] sławną naszą lubelską piosenkarkę. Wykroczenie zrobiła. Przeciętny Kowalski to już by dawno siedział za kratami okropnie. A ona, dlatego że śpiewa, no to… Wyrok jest taki, jaki jest. Nie jest traktowany człowiek jednakowo.

– Dostała wyrok wyższy niż żona Kalisza.

– No, jak wyższy?

– Dostała 70 tysięcy kary.

– Co to dla niej jest? To jest splunąć.

– Ale dostała wyższy niż Kalisza.

[mężczyźni w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Nasi rozmówcy z klasy ludowej mówią, że po bogatych nie można się spodziewać solidarności ani wsparcia. Patrzą tylko na swój interes. Nie są więc częścią wspólnoty.

– Tak jak w Ukrainie, dochodzi do agresji Rosji na Polskę. No, to pierwsza rzecz: jak myślicie, jak reaguje społeczeństwo? Czy stawiamy opór, tak jak Ukraina? Kto walczy, kto ucieka?

– Kto będzie chciał uciec, to jak z Ukraińcami – bogatsi to polecą […] i tak dalej, na Zachód.

– No to bogaci uciekną, tak?

– Tak.

– Bo mogą.

– Mogą.

– A następni…

– W ogóle Polski chłop, jak to się mówi, kosę na sztorc, to było mięso armatnie. Dzisiaj by było to samo.

[mężczyźni w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Żeby tę opowieść skierować przeciwko słabszym, wystarczy odwrócić znaczenia i wyłączyć obcych ze wspólnoty uczciwie pracujących Polaków. Widać to na przykład w dyskusji na temat Romów, która zaczęła się po pytaniu, z czego sfinansować zbrojenia polskiej armii i czy nie należałoby wprowadzić dodatkowego podatku zbrojeniowego.

– Koleżanka jest dużo młodsza ode mnie, bierze rentę, bo jest chora, nie może iść do pracy, i kiedyś poszła do MOPS-u, 360 zł dostała tego zasiłku pielęgnacyjnego, a za nią stali Romowie, i jak ona zobaczyła, że wachlarz setek dostają, no to poprosiła o przelewanie pieniędzy na konto [żeby na to nie patrzeć]. Bo po prostu tutaj chora osoba, która chce iść do pracy, nie może, bo jej zdrowie i świadczenia nie pozwolą…

– I dostaje jakieś grosze śmieszne.

– Tak. Tak że ja myślę, że tu by można było coś znaleźć.

– Rozdajemy Romom, wszystkim, gdzie w życiu nie przepracowali dnia, kombinują, przepisują sobie dzieci na rodziny zastępcze, tylko po to, żeby wyciągnąć pieniądze.

– W ciągu roku dziecko, które ledwo się urodzi, jest leczone już u psychiatry, psychologa, jest nadpobudliwe i tak dalej, w ciągu roku dziecko ma przyznaną grupę niepełnosprawności i ma pieniądze płacone.

– Dokładnie.

– A ja jeszcze powiem, jak Romi [sic] robili koło mnie na działce chrzciny, to ptaki wynosiły całe czekolady, kurczaki, w dziobach, wszystko tam naskładowali, i alkohol najlepszy, wszystko.

– Tym bardziej że właśnie mówię, wszystko się należy, ze względu na to, że powołują się to na mniejszość narodową, żeby ich nie urazić i tak dalej. Mieszkanie jakieś, to mieszkańcy Puław nie są w stanie otrzymać, a oni dostają.

– I nie płacą.

– Tak.

– I myślicie, że z tego by wystarczyło, żeby armię…

– To znaczy nie to, żeby zabierać, tylko to wziąć również pod uwagę, żeby uwzględnić…

– Tym bardziej dlaczego oni nie mogą pracować?

– Bo nie chcą pracować.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Beneficjenci programów PiS czują się oszukani, bo mają poczucie, że inflacja zjada to, co dostali, a usługi publiczne funkcjonują coraz gorzej. Dlatego przestają tak przywiązywać wagę, do tego, co państwo im daje.

– Oni więcej wezmą, jak ja wezmę emerytury, gdzie mam 661 zł, to jest śmiech, bo nie wiem, czy to na życie, czy na opłaty. Wiadomo, nie przepracowałam tyle lat, co potrzeba, żebym otrzymała t[ę] najniższą emeryturę, więc mam te 661 zł. Nikt mi nie wierzy, bo najniższa jest większa, no i dla mnie ta trzynastka, czternastka to jest… A taki na przykład idzie do MOPS-u i dostanie więcej, niż ja dostanę emerytury. No to mnie to boli. Tak samo renty, gdzie nie przepracowała osoba ani jednego dnia, ma rentę, i ona ma większą rentę, jak ja mam emeryturę.

– Właśnie o tym mówię.

– Ja bym takim osobom dała, żeby to odpracowali.

– Powinno tak być.

– Ale oni nie chcą.

– Jak nie chcą, to i ja nie mam dla nich pieniędzy.

– Papiery i po psach sprzątać.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Obok krytykowanych obcych, którzy nie zasłużyli na świadczenia, występują ci, którzy nie podobają się klasie ludowej: „stoczyli się”, „uzależnili”, „żyją na koszt innych”. Chociaż w rzeczywistości stanowią marginalne przypadki, w rozmowach Polaków o świadczeniach zamieniają się w większość.

– Dlaczego ja mam być, jako podatnik, pokarany tymi darmozjadami, którzy siedzą, chleją bimber i biją dzieciaki… Bo mama pracowała w szkole tutaj, to powiem wam szczerze, że dzieciaki były tak wytresowane, że przychodził dzieciak na obiad, bo miał od państwa, dzieciak napakował obiad do reklamówki, bo tata jest głodny. Po czym matka zgłosiła, że takie się rzeczy dzieją, a jest rodzina pięcioosobowa, w sensie pięcioro dzieci i dwójka rodziców, z czego tatuś nigdy nie był trzeźwy.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Choć zazwyczaj nie jest łatwo przebić się do mas z progresywnymi rozwiązaniami, to we wszystkich grupach ludowych pojawiły się nawiązania do pilotażowego eksperymentu dotyczącego wprowadzenia powszechnego dochodu gwarantowanego. Swoją „popularność” zawdzięcza nie temu, że jest nowoczesny albo skuteczny, ale temu, że doskonale pasuje na skandal.

– No i żebyśmy nie szli tak w ten socjal, tylko żeby to wszystko było, na bazie każdy zarobi i tyle, a nie ile dostanie, bo teraz też jest ten projekt na Warmii i Mazurach… ma się rozpocząć… bezwarunkowej pensji. Nie wiem, czy ktoś słyszał?

– Ja nie słyszałam jeszcze.

– Te 1300 złotych, to też kolejne pieniądze rozdane. Nie wiem, jak to się tam potoczy, czy to będzie dla wszystkich, czy nie, czy poprawi się życie ludzi, czy nie.

– Tych, co nie pracują, poprawi, ale tych, co pracują, to nie.

[…]

– No właśnie i to jest takie, że pieniądze coraz bardziej rozdają, a najczęściej tak, że my nie dostajemy.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Gdy pytamy o konieczność dofinansowania armii lub usług publicznych, to wszyscy rozmówcy są za, dopóki nie oznacza to jakichś dodatkowych kosztów. Uważają, że wszystko powinno zostać sfinansowane ze środków odebranych tym, którym „się nie należy”: bogatym i patologii. Trzeba więc zaprzestać rozdawania pieniędzy tym, którym się one nie należą, a także odebrać ministrom, obcinając im wynagrodzenia. Ludziom uczciwie pracującym odbierać 500+ można dopiero wtedy, jak się zapewni, że im wypłaty starczą do końca miesiąca, a państwo zapewni dostęp do dobrze funkcjonującego systemu usług publicznych. Chyba że odebrać 500+ innym – to jest nie tylko w porządku, ale wręcz pożądane.

– A co jest niepotrzebne?

– Na przykład mamy 500+, to niech będzie 400+, a 100 złotych, na przykład, niech idzie na armię.

– Obniżyłybyście 500+?

– 500+ można by było zabrać, a ograniczyć inne rzeczy. Jakby się obniżyło inne rzeczy, to 500+ byłoby niepotrzebne.

– Oczywiście, więcej państwowych przedszkoli, żłobków i tego typu rzeczy.

– Tak, darmowe obiady dla dzieci w szkołach i ludzie by inaczej żyli.

– A wolałybyście? Przecież pobieracie, większość z was.

– No, pobieramy tylko dlatego, ponieważ wszystko poszło w górę i po prostu… bo dają. Muszę po prostu z tego żyć, bo jakby zostawili, tak jak było, to by mi nie przeszkadzało, a jak wszystko szło w górę, to ja też nie miałam za co, dlatego oni stwierdzili, że to dadzą. No i jak dali, to wszystko po prostu się zrównało, ale jakby zabrali i obniżyli, wróciło wszystko do wcześniejszego stanu, to by nie było z tym problemu.

– Nie jednocześnie. Natalio, Karolino.

– Jak wyglądałoby tak, że człowiekowi starcza od wypłaty do wypłaty, to nie musiałby modlić się o to, żeby coś dostać, żeby złożyć wniosek o 500+, żeby złożyć wniosek na te książki dla dzieci, bo nie byłoby mu to potrzebne, bo mu starcza, więc lepiej by się z tym pogodził, że by mu to zabrali i mimo wszystko jemu to wystarcza, co ma, i nie dostaje od państwa już, tak jak teraz, że mimo że dostaje, to i tak nic nie ma.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

[o odbieraniu 500+]

– W tamtym roku to powinni zacząć robić, a nie teraz.

– No i przestać dodrukowywać pieniądze.

– Przestać wreszcie dawać 500+.

– Nie tylko 500.

– Zaraz będzie 100 procent inflacji.

– A domagają się 700+.

– Jeszcze 500+ to OK, ale nie dla wszystkich z urzędu.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Z jednej strony Polacy oczekują od władzy poprawy praktycznie wszystkiego w państwie, a z drugiej – boją się, że nie uda im się zachować nawet tego, co dostają. Dlatego nie są gotowi na żadne nowe daniny. Nie wierzą, że rząd jest w stanie dobrze wydać te pieniądze. Nie ufają władzy i nie ufają państwu ani sobie nawzajem.

Nasi rozmówcy mają poczucie, że wiedzą, jak państwo powinno funkcjonować, bo wielu potrafi porównać Polskę z dobrze funkcjonującymi krajami. Pracowali za granicą, albo nawet mieszkali. Podróżowali i mają znajomych. Niektórzy się uczyli albo studiowali. Często mieli kontakt z tamtejszymi systemami usług publicznych. Nasze poprzednie badania (Koniec hegemonii 500 plus) pokazały, że Polacy mają wyobrażenie o tym, jak ten system funkcjonuje w Szwecji, Norwegii, Wielkiej Brytanii, Niemczech albo Szwajcarii. Byli w stanie w pogłębiony sposób o tym opowiadać. Z tą świadomością coraz bardziej kontrastują ich obecne doświadczenia.

Może więc powtórzyć się efekt, który doprowadził PRL na skraj upadku. W latach 70. XX wieku Polacy zaczęli wyjeżdżać na Zachód, orientować się, „jak się żyje”, i porównywać to z tym, jak się żyje w Polsce. W efekcie przestali wierzyć w opowieści, obietnice i zapewnienia władzy. Uodpornili się też na propagandową krytykę Zachodu. Władza ostatecznie się skompromitowała i doczekała najpierw kpin, a później masowego odrzucenia.

PiS próbuje rozczarowanych Polaków przekonać kolejnymi programami naprawy, tarczami, ulgami, limitami cen albo transferami. Polacy widzą, jak 500+ jest zjadane przez inflację, a innych obiecanych programów nie widać albo wprowadzane są w ostatniej chwili, gdy już wiadomo, że węgla zabraknie, a gaz kosztował będzie krocie.

Także te badania potwierdzają: programem 500+ i kolejnymi transferami socjalnymi nie da się już wygrać wyborów. PiS zwyciężyło w 2015 roku, obiecując ich wprowadzenie, za drugim razem wygrało, strasząc, że opozycja je odbierze. Teraz ten argument wypadł PiS-owi z rąk, bo świadczenia odbiera Polakom inflacja. Owszem, każdy z badanych chętnie przyjmie kolejne świadczenie, ale nie uzna tego za sposób na poprawę sytuacji w kraju.

6. Łączy nas niechęć do uchodźców

Tym, co połączyło narracje naszych badanych z klasy średniej i z klas ludowych, okazała się silna niechęć spontanicznie wyrażana we wszystkich grupach fokusowych wobec Ukraińców. Pobrzmiewa w nich niepokój o utratę pierwszeństwa w dostępie do świadczeń i do usług publicznych (służba zdrowia, edukacja, opieka). Nawiązując do stosowanej w poprzednich badaniach metafory kolejki: teraz to uchodźcy są oskarżani, że się wpychają (wcześniej byli to inni Polacy), a nawet dostają to, o czym cierpliwie czekający Polacy mogą tylko pomarzyć: miejsce w żłobku lub przedszkolu, wizytę u specjalisty, bliski termin zabiegu.

Polakom nie podoba się objęcie Ukraińców PESEL-em, programem 500+ i innymi. Panuje przekonanie, że tak „hojnie” wsparci uchodźcy nie będą chcieli wrócić do swojego kraju, przeciążą i tak niewydolne systemy usług publicznych, odbiorą miejsca pracy (w rzeczywistości na stan obecny pracuje już ponad 400 tys. przyjezdnych z 2022 roku, a według ekspertów rynek wchłonąłby przynajmniej drugie tyle). Te opowieści łączy fakt, że są najczęściej z drugiej ręki. Mówiąc krótko, teraz jest „sezon na uchodźców”, gdy trzeba znaleźć winnego swojej niedoli.

– To już widać po euforii na Ukraińców, że na początku chętnie, teraz już taka nienawiść się zrobiła, że na przykład za darmo pociągami jeżdżą. Bo już była awantura o to też.

– Jest takie zmęczenie nimi. Ale też bardzo dużo dochodzi takich sygnałów… Koleżanka mi na przykład opowiadała, że chodzi do kosmetyczki i robi tam jakieś paznokcie. Przychodzi Ukrainka i mówi, żeby jej zrobiła ręce za darmo, bo ona musi…

– No.

– To samo słyszałem od fryzjera, że…

– No.

– Ona ma w Polsce wszystko za darmo i nie musi płacić za fryzjera.

– Nawet u mnie jedna znajoma powiedziała, że wszystko Ukraince zrobiła, i ona później powiedziała, że ona nie zapłaci, bo to za darmo. Już po fakcie. I wyszła sobie.

– Mój znajomy jest ortopedą, przyjmuje ich, tych Ukraińców. Są bardzo roszczeniowi. Chcą być pierwsi w kolejce, żeby komplet badań im zrobić. Nie interesuje ich reszta kolejki i reszta ludzi. Obojętnie, czy to Ukraińcy, czy Polacy, po prostu ma być zrobione i już. Oczywiście nie wszyscy, ale zdarzają się tacy po prostu imigranci, no i to…

– A macie takie osobiste jakieś negatywne doświadczenia z uchodźcami z Ukrainy?

– Ja nie mam osobistych.

– Ja osobistych też nie mam, to tylko…

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Szerzą się więc opowieści-chwasty, czyli takie, które rozprzestrzeniają się szybko, pochodzą nie wiadomo skąd i ciężko je wyplenić. Niemal zawsze „od znajomej” albo „słyszałem od fryzjerki”. Coraz więcej jest ich w mediach społecznościowych, gdzie nie ma miejsca na poprawność polityczną, za to najłatwiej o anonimowość i spontaniczność. Sami opowiadający zauważają tę różnicę i wyciągają z tego wniosek, że media tradycyjne nie chcą pokazywać, „jak jest”, bo stoją po stronie uchodźców. W konsekwencji podejrzliwość jeszcze rośnie.

– Media raczej nie pokazują takich rzeczy. Bardziej pokazują cały czas to, że są pokrzywdzeni, żeby im pomagać.

– Bardziej może w internecie takie filmiki osób prywatnych.

– Na Facebooku, na Instagramie?
– Na TikToku bardzo dużo tego jest.

– Albo wrzucają pod spodem nagłówek, a ludzie pod spodem komentarze, tam się nakręcają i tam się ludzie kłócą, buntują się.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Naliczyliśmy ponad dwadzieścia powtarzających się historii zasłyszanych od sąsiadów, znajomych, fryzjerów i tak dalej. Na przykład o tym, że uchodźczynie z Ukrainy były uprzywilejowane w dostępie do szkół, przedszkoli, żłobków, lekarza. O sytuacjach, w których Ukraińcy rzekomo nie płacili za zrealizowaną usługę, twierdząc, że się im ona należy. Albo o nadużywaniu świadczeń i inne tego typu. Obawy te można zignorować jako bezpodstawne, ale będzie to błąd, bo także fikcyjne przekonania mają realne konsekwencje.

– Moja koleżanka była w aptece, przyszedł ktoś z Ukrainy, nabrał ileś leków i ta pani w aptece mówi, no ale to trzeba zapłacić. Nie, bo mi się zależy. Ona: no nie, bo to tylko na leki takie, które są na receptę wypisane. No to od podobno zabrał i uciekł.

– To ja miałam taką sytuację, byłam u swojej fryzjerki i przyszły trzy panie Ukrainki, i powiedziały, że chcą sobie kolor zrobić, włosy ściąć, i tak wyszło im chyba po 300 zł na głowę, gdzie miały zapłacić około 1000 zł; one się uczesały i wychodzą. Ta fryzjerka mówi: „Zaraz, chwileczkę, a kto będzie płacił?”. „No jak to kto, przecież państwo wasze”. No i dopiero zadzwoniła na policję, przyjechała policja i dopiero zapłaciły.

– Te legendy się mnożą…

– Ale to moja fryzjerka.

– Na arenie też, na której tam wolontariowałam, była jedna pani z Ukrainy, która uważała, że jej się wszystko należy. Wiadomo, ludzie sami przynoszą jedzenie, ciuchy i wszystko, to jest prywatna inicjatywa. Po miesiącu pobytu na tej Arenie, jak ta pani wyjeżdżała z Areny do jakiegoś wynajętego dla niej mieszkania, to wywiozła 35 walizek i chyba z 15 telefonów komórkowych.

– Kto jej tyle dał?

– Ale skąd?

– Z tego wolontariatu, chomikowała.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Ukraińcy stali się ofiarami niezadowolenia z pogarszającej się sytuacji ekonomicznej Polaków, lęków związanych z paraliżem państwa i niskim poziomem usług publicznych, szalejącą inflacją i skokowo rosnącymi cenami energii. Większość badanych, a w niektórych grupach wszyscy (szczególnie w klasie ludowej), uważa, że uchodźcy są uprzywilejowani, roszczeniowi i traktowani lepiej niż Polacy.

Propaganda rządu, który wszystkie problemy tłumaczy wojną w Ukrainie odbija się na uchodźcach.

– Ludzie po prostu ich znienawidzą […]

– Jak myślicie, co się może wydarzyć?

– Ludzie jeden drugiego, będzie bił, kopał, mordował, będą się zjadać, nie mam pojęcia, tak będzie.

– Tak będzie, to jest kosztem naszym. […]

– Nie będzie za co kupić, będzie więcej kradzieży, będzie taka nienawiść właśnie dla nich.

– Wiadomo, nie każdy Ukrainiec jest równy drugiemu. Nie można też wszystkich do jednego wora.

– Ale odkąd oni się pojawili, zaczęło się psuć u nas.

[…]

– Zabierają nam pracę, zabierają nam mieszkalnictwo, niech idą do siebie, każdy niech mieszka u siebie. Ja rozumiem, że my też jeździmy do Niemiec, do Anglii do pracy, ja rozumiem wszystko.

– Ale nie w iluś milionach.

– No właśnie.

– Ale naraz się tak zwalili ludzie.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Jedyną klasową różnicą w ocenie polityki państwa wobec uchodźców jest ta, że badanym z klasy średniej zdarza się upatrywać szansy w tym, że uchodźcy z Ukrainy podejmą się za niższe stawki pracy w usługach, co pozytywnie wpłynie na rynek pracy i inflację. Ale to kalkulacja w gruncie rzeczy czysto pragmatyczna, żeby nie powiedzieć cyniczna: mogą zostać, dopóki na nas pracują.

– Kto będzie krzyczał najwięcej, że Ukraińcy nam zabierają pracę? Nieroby, które siedzą i nic nie robią. Którzy niedługo 700+ będą brali.

– Nie, nie są zagrożeniem wbrew pozorom dla Polaków. To są tańsze prace, te, których Polacy już nie chcą i na tym się opiera rolnictwo, budownictwo.

– Tak jak na Zachodzie.

[mężczyźni w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Dla rozmówców z klasy ludowej masowy napływ zdesperowanych ludzi zza wschodniej granicy to potencjalna konkurencja w produkcji i niewyspecjalizowanych usługach, a do tego zagrożenie ograniczeniem dostępu do wsparcia państwa.

– Młodsi się bardziej bali o pracę, że Ukraińcy przyjadą i braknie tej pracy dla nas. Tak jak ja szczególnie, która pracuję w budowlance, i przyjeżdżają robotnicy, to się bali, że przyjadą i będzie problem.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Dlatego obawiająca się kryzysu finansowego i zapaści systemu usług publicznych klasa średnia oczekuje takiego wspierania ukraińskich uchodźców, które nie obciąża budżetu państwa (trudno powiedzieć, co by to miało być).

– Uważam, że przeginamy, a pomoc, jaką państwo jest w stanie dać oprócz tego 500+, nie wiem, dlaczego to dali, dla mnie to zaskoczenie. Jestem za pomocą wszelką, oprócz takiej obciążającej budżet.

– Nie może być tak, że nagle w szpitalu muszą być zarezerwowane łóżka dla Ukraińców, czyli co, Polak ma umierać, a łóżka stoją puste, bo to są dla Ukraińców.

– To samo żłobki.

– To samo w przychodni.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Klasa ludowa uważa, że wsparcie socjalne ma być oferowane przede wszystkim Polakom, a Ukraińcy powinni sobie poradzić bez niego, ewentualnie – mieć dostęp w drugiej kolejności.

– Tu mają jedzenie.

– A tutaj wszystko mają podstawione.

– A jak nie mają, to się wykłócą.

– Gdzie pójdą do lekarza, gdzie dla nas nie ma miejsca do lekarza, a one pójdą i jest, zawsze jest, lekarz je przyjmuje. One nie mają tutaj żadnego problemu.

– I wybredne są strasznie.

[…]

– Tak samo jest z Polakami, są tacy, którzy żyją na socjalu, a są tacy, którzy nie używają tego socjalu. Wiadomo, są ludzie i ludzie – takie jest moje zdanie.

– Ale jeżeli już mają żyć na socjalu, to niech najpierw, w pierwszej kolejności korzystają z tego Polacy.

– No to tak, to się zgadzam. Oni są u nas i powinni się do tego też dostosować.

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Ten resentyment będzie rósł, bo zawodzi państwo. Dobra wola i społeczne zaangażowanie Polaków na rzecz uchodźców w pierwszych miesiącach powinny działać jak pierwsza pomoc, a nie systemowe rozwiązanie problemu przez dłuższy czas. Polacy mieli powody zakładać, że tak właśnie się stanie. Spontaniczne zaangażowanie obywateli dało państwu czas na przygotowanie, a następnie przejęcie odpowiedzialności za pomoc uchodźcom: wprowadzenie ich na rynek pracy, pośredniczenie ze szkołami i głębsze formy integracji. Rząd się tym w ogóle nie zajął.

Leder: Byliśmy ostentacyjnie dobrzy dla Ukraińców, by ratować nasze własne mniemanie o sobie, zszargane konfliktem politycznym ostatnich lat

Przeciwko uchodźcom zadziałało to samo, co wcześniej nastawiało Polaków przeciwko innym Polakom. To nasze niby-welfare state jest tak ubogie, a zaufanie do państwa, instytucji publicznych oraz innych tak niskie, że trudno znaleźć kolejnych pomagających, którzy chcieliby zagwarantować uchodźcom stałe miejsce przy stole. Z całą pewnością w rozpowszechnianiu nieprawdziwych historii, dowodzących ukraińskiej roszczeniowości i nieuczciwości oraz mających potwierdzać ich rzekome uprzywilejowanie w dostępie do świadczeń i usług, niemałą rolę odgrywa celowa dezinformacja ze strony osób współpracujących z Rosją. Jeśli spontanicznie rosnący resentyment nie zostanie rozbrojony, ale będzie rósł, stanie się zaproszeniem do systematycznej dezinformacji na masową skalę ze strony Rosji.

7. Sława Ukrainie!

Resentyment wobec uchodźców z Ukrainy nie idzie w parze z niechęcią wobec samej Ukrainy. Nie pojawiają się też zarzuty związane z historią (na przykład z rzezią wołyńską). A jeśli ktoś je podniesie, grupa zwykle odrzuca ten tok rozumowania:

– Oni jeszcze przed wojną przyjechali.

– Tylko nie zapominajmy o historii.

– Jakie ja mam pretensje do Ukraińca, który mieszka za ścianą, o Wołyń? Jakie ja mogę mieć pretensje?

– Ja nie mówię: do niego. Ale nie zapominajmy o tym. Jak zapomnimy o tym, to stracimy narodowość.

– Jaką narodowość?

– Polską.

– Zapomnimy, że z Krzyżakami walczyliśmy?

– Że do kobiet, do dzieci strzelano.

– Ale, ludzie kochani, czy wy rozumiecie, że młodzi ludzie to mają już gdzieś?

[mężczyźni w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Wciąż jednoczy nas wspólny wróg. Tak bardzo przeraża nas rosyjskie zagrożenie, że nie mamy wyboru: żadnych sporów z Ukraińcami. A raczej: żadnego ujawniania rosnącego resentymentu. W rzeczywistości jednak Ukraińcy już spotykają się i będą spotykać się coraz częściej z niechęcią, szykanowaniem i przeszkodami w szkołach, pracy, w urzędach. W tych miejscach są bezbronni. I nie będzie mowy o żadnej realnej integracji poza powierzchowną. Przed 2022 rokiem Ukraińcy żyli z Ukraińcami, Polacy z Polakami. W szkole przez lata ukraińskie dziecko mogło nie nawiązać żadnej więzi z polskim, co prędzej czy później kończyło się dla niego źle.

Polacy faktycznie i aktywnie sprzyjają Ukrainie, co nie przeszkadza im odczuwać jednocześnie niechęci do nowo przyjezdnych. Jednak kontrola społeczna w sferze publicznej w tym wypadku pozostaje niemal żelazna i niechęć wobec uchodźców nie wypływa poza tradycyjne sytuacje, które jej sprzyjają, jak plotki i rozmowy przy stole. W sferze publicznej ta niechęć nie znajduje swojego wyrazu.

Ani PiS, ani żadna inna partia poza Konfederacją nie rozgrywają narastających obaw związanych z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną i napływem uchodźców z Ukrainy. Żadna główna siła polityczna nie stara się zbijać politycznego kapitału na tych nastrojach, ale też nie próbuje się nimi właściwie zająć. To się jednak może zmienić – emocje społeczne są silne, podobnie jak pokusa, by wskazać winnego obniżającego się poziomu życia.

Szczęściem w nieszczęściu jest, że niechęć wobec uchodźców z Ukrainy nie ma charakteru dehumanizacyjnego ani nie spotyka ich mowa nienawiści. Łatwo dostrzeżemy różnicę, jeśli przypomnimy sobie niedawny kryzys na granicy z Białorusią, kiedy to uchodźcy z Bliskiego Wschodu spotykali się z poniżającym traktowaniem, znieczulicą albo po prostu zwykłym rasizmem, i to wśród szerokich mas społecznych. Na tle migrantów z innych kręgów kulturowych Ukraińcy stają się wręcz mile widzianymi gośćmi:

– To jest kolejny problem, migracje klimatyczne.

– Dużo uchodźców z różnych części świata.

– Jeżeli te migracje, nawet Ukraińców młodych bądź Białorusinów, no to ktoś będzie pracował na naszą emeryturę.

– Ukraińcy tak, ale jak z Afryki przyjadą, to będą na socjalu jechali, tak jak w Niemczech islamiści, gromadka dzieci.

– To w sumie może i dobrze, że ci Ukraińcy.

– To jest bardzo dobre.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Wobec Ukraińców Polacy nie używają kategorii estetycznych. Prawie nie wskazują nawet na różnice kulturowe, inna sprawa, że niewielkie. Nie ma więc podglebia dla potencjalnych form otwartej agresji wobec nich. Uchodźcy zostali raczej obsadzeni w negatywnej roli, którą wcześniej spełniali w narzekaniach Polaków inni Polacy, czego zresztą świadomi są niektórzy badani. Zauważają, że za negatywnymi opiniami o uchodźcach stoi proces stereotypizacji.

– To jest taki typowy proces psychologiczny, że na początku się pomaga, a potem się zaczynają robić problemy, zaraz wyciągną, [że] jakiś Ukrainiec zgwałci, i – o, wszyscy gwałcą. Albo [że] jeden wyciągnął 1000 dolarów z porsche. O, wszyscy bogaci. I zaczyna się… Ci Ukraińcy to, a to to, zaraz się zacznie wyciągać banderowców, to nie o to chodzi, to jest normalny proces, jest wojna, ludzie uciekają. Zawsze się wśród nich zdarzy złodziej, zawsze się zdarzy oszust, na miliony ludzi, to nie jest 100 tysięcy, tylko to jest parę milionów ludzi! Natomiast generalnie to są ludzie biedni, uciekający przed wojną, i mnie się wydaje, że nie ma co im zazdrościć.

[mężczyźni w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

Stan ten jednak może się zmienić, jeśli nikt nie zajmie się problemem nabrzmiewającej niechęci systemowo.

8. Niemcy przegrywają Polskę

Jak już pisaliśmy, rozmówcy bardzo dokładnie zapamiętali moment wybuchu wojny i towarzyszące mu szok i zaskoczenie. Mają świadomość, że Polska jest zapleczem frontu. Od razu więc pojawiły się obawy, że agresja rosyjska rozleje się na kolejne państwa, w tym na Polskę.

– Ja się dowiedziałam, jak wróciłam po pracy do domu, no i obiad, a potem wiadomości. Ja to jestem strasznie wrażliwa, siedziałam i płakałam, normalnie same mi łzy lecą. Płaczę z kamienną twarzą, a łzy mi lecą, bo ja już mam wizję.

– Ja to byłam odcięta całkowicie, tłusty czwartek, ja zawsze rano jakiś Onet czy Facebooka czytam na przebudzenie, no i wojna, i już mnie zmroziło.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Czułam poczucie takiej bezsilności, takiego otępienia. Taki trochę szok. Właśnie, chyba jak każdy.

– Że to jest niemożliwe, XXI wiek, że już jesteśmy na… że ta wojna jest słowna bardziej, że jakby medialna, cyber, ale nie taka, że wchodzimy z czołgami.

[…]

– Myślę, że nas, jako Polaków, ta świadomość, że jesteśmy tak blisko, i że przecież my już tak niedawno przez to w sumie też przechodziliśmy. Więc wydaje mi się, że taka świadomość, że nasi dziadkowie, pradziadkowie byli na froncie, i teraz trochę, niestety, ale historia zatacza koło.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Część badanych obawiała się inwazji, inni ataków z powietrza, jednak największa grupa obawiała się rozpętania konfliktu nuklearnego.

– Jeżeli będziemy się zbyt angażować w konflikt ukraiński, to boję się, że on może się do tego posunąć, i jakby ten lęk nie tylko mi towarzyszy, ale też znajomym i rodzinie, że może nie samej wojny, takiej militarnej, na terenie czy coś, tylko bardziej nuklearnej.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Też był strach przed tym, że jeśli Polska tak faktycznie się zaangażuje w walkę na Ukrainie, to że Putin będzie chciał zaatakować resztę Europy.

– No, a nasze wojsko nie jest w jakiejś takiej super kondycji.

– No, nie jest.

– Jeszcze jakieś obawy?

– Atomówka, że pójdzie.

– Że Polska stanie się takim poligonem do większej wojny. Tak jak kiedyś było.

– Pośrodku, między Wschodem a Zachodem.

– Kiedyś Polska była takim poligonem.

– Linią obrony przed Wschodem.

– Tak.

– My będziemy główną…

– I to byłoby najgorsze, bo byśmy po prostu musieli być tym poligonem i nic nie mielibyśmy do gadania.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Z czasem obawy przed działaniami bojowymi na terenie Polski osłabły. Powstało miejsce do tworzenia scenariuszy rozwoju sytuacji w dłuższej perspektywie, dyskutowania o naszej sytuacji oraz wyciągania wniosków z sytuacji wojennej. Oczywiście głównym punktem odniesienia do budowy takich scenariuszy, zwłaszcza dla starszych badanych, były doświadczenia Polski z przeszłości, przede wszystkim zaś atak na Polskę w 1939 roku.

Badani nie byli zgodni co do tego, czy kraje NATO udzieliłyby Polsce pomocy. Wielu wyrażało wątpliwości. Jeśli już komuś ufamy, że przyjdzie z pomocą, to są to Stany Zjednoczone, a nie sojusznicy europejscy. Taki swoisty podział pracy „dobrobyt vs bezpieczeństwo” między Unią Europejską i Stanami Zjednoczonymi wobec Polski był obecny w polskiej świadomości już wcześniej. Teraz jednak Polacy dostali jego potwierdzenie, obserwując, kto i jak pomaga Ukrainie.

– Uważacie, że kraje NATO zaatakowałyby Rosję, tak na serio?

– Ja uważam, że tak.

– Ja myślę, że by nas poświęcili, jak zawsze. Jakoś nie wierzę Niemcom, bo oni zawsze grają na dwa fronty.

– Ja myślę, że nawet gdyby nie chcieli, to i tak by musieli, wizerunkowo. No, bo jeżeliby się wyparli Polski, no to w sumie całe NATO by się rozpadło po prostu.

– Coś tam by pomogli…

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

*
Jak zachowałby się świat, gdyby Rosja zaatakowała?

– Myślę, że nie tak jak w czasie drugiej wojny światowej, że odsunęli się od nas i tylko na papierze nam obiecywali złote góry, a na dobrą sprawę nikt nam nie pomógł, tak myślę, że w tym momencie to chyba te Stany Zjednoczone by nie dopuściły do tego, żeby nas Francja i Niemcy zostawili.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Starsi badani z dużą rezerwą, a nawet niechęcią wyrażali się o polityce Niemiec. Nie chodzi tylko o powszechną krytykę, z jaką spotkała się indolencja Niemiec w dozbrajaniu Ukrainy. Do krytyki zbyt miękkich Niemiec dołączyły wynikające z pamięci historycznej obawy dotyczące potencjalnego wzrostu niemieckiej potęgi i stosunku do Polski. Nikt wśród starszych badanych (grupy 55+) nie widział w nich sojusznika i sąsiada, który w razie czego poda nam pomocną dłoń.

Również młodsi badani bywali bardzo podejrzliwi, jeśli chodzi o niemieckie intencje. Wydaje się, że nasz sąsiad traci zaufanie Polaków (i możliwe, że innych wschodnioeuropejskich sąsiadów). Można się obawiać, że przez wyjątkowo toporną propagandę antyniemiecką, która zasługuje na zignorowanie, nie przebije się do niemieckich władz komunikat o ważniejszym procesie, który zachodzi w polskim społeczeństwie.

– A Niemcy, czy Niemcy zachowaliby się wobec Polski tak jak Polska wobec Ukrainy?

– Nie.

– Absolutnie.

– Nie przyjęliby nas.

– Przecież oni się układają.

– Tak się zachowują jak teraz, dają broń.

– Oni nie cierpią Polaków od zarania dziejów, tu zostały takie zadry, że tu się nic nie zmieni. Przecież my walczymy o reparację od Niemiec jeszcze.

– Których nie dostaniemy […].

– Ale może to dobrze, że w końcu będziemy mieli takie mocne Niemcy, uzbrojone.

– To jest dla nas zagrożenie.

– Dla Polski zagrożenie?

– Tak.

– Lepiej, żeby były słabe?

– Tak, ja uważam, że lepiej, jakby byli słabi.

– Im oni są bardziej uzbrojeni, tym my się powinniśmy czuć gorzej.

– Dadzą nam gorszy sprzęt, wyprodukują sobie lepszy i tyle […].

– Dbają o swój interes.

– Nie można liczyć.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Myślicie, że Niemcy by nam nie pomogli?

– Na pewno nie, oni dążą do tego, żeby podporządkować Polskę właśnie, prasę wykupili i wszystko […] fakt jest jeden, tak samo Ruscy tysiąc lat istnieją, jak Polacy tysiąc lat istnieją i Niemcy tysiąc lat istnieją, tylko jeżeli jest czarny niedźwiedź niemiecki i biały niedźwiedź ruski, to niestety jesteśmy pchłą między nimi. Oni ścierają się na naszym polu.

[mężczyźni w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

*
– Chciałem o te Niemcy dopytać. Czy myślicie, że by nam pomogły?

– Nie, w życiu.

– Nie.

– W życiu. Złapałby go człowiek za rękę: to nie moja ręka.

– Oni chcą rządzić całą Europą […].

– Tylko może weźmy pod uwagę to, że z Ruskimi kooperowali.

– Polska zawsze miała…

– Także traktaty, umowy i obietnice na papierze…

[mężczyźni w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Podsumowując, na Polakach bardzo złe wrażenie robi niezrozumiały opór Niemiec w dostarczaniu pomocy wojskowej Ukrainie. Zmusza do zadania sobie pytania, czy Niemcy przyszliby na pomoc Polsce na wypadek ataku ze strony Rosji. Z tą reakcją kontrastuje inna: obawa przed remilitaryzacją Niemiec. Mimo że to sprzeczne poglądy, oba odsuwają Polaków (i prawdopodobnie Europę Wschodnią) od Niemiec.

9. Polacy, a raczej Polki, szykują się na wojnę

Obawy przed agresją rosyjską w Polsce, wojną światową, także nuklearną, zwróciły naszą uwagę na sprawy polityki obronnej. Większość badanych, zwłaszcza starszych, popiera powrót do powszechnych szkoleń wojskowych, a niektórzy nawet do powszechnej obowiązkowej służby wojskowej. Ten ostatni pomysł budzi jednak kontrowersje. Większość stawia raczej na obowiązkowe rozbudowane szkolenia na kształt przysposobienia obronnego w szkołach (lub po szkołach) oraz rozbudowę poboru ochotniczego. Rośnie wsparcie dla objęcia szkoleniami wojskowymi kobiet. Ten pomysł najbardziej podoba się samym kobietom.

– W ostatnim czasie brałam udział w kwalifikacji wojskowej i jest taka mała różnica. W zeszłym roku każdy młody pan, który przychodził na kwalifikacje, jak dostał kategorię A, to mówił, że będzie pierwszy, który wyjedzie. […] Ale teraz weszła nowa ustawa o obronie ojczyzny i co się okazało? Okazało się, że jest to atrakcyjne, te zapisy w tej nowej ustawie są na tyle atrakcyjne, że tłumy młodych mężczyzn zaczęły zgłaszać się do wojska. […] I ostatnio widziałam tłum młodych panów, uśmiechniętych, i wszyscy chcą się zapisać do wojska.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Popularność idei przywrócenia szkoleń wojskowych i objęcia służbą wojskową kobiet może wynikać z tego, że przynajmniej część Polek powątpiewa, czy polscy mężczyźni to najlepszy gwarant naszego bezpieczeństwa. Pokazuje to zamieszczony poniżej obszerny fragment dyskusji, w której o swoich doświadczeniach opowiadała urzędniczka biorąca udział w pracach wojskowej komisji uzupełnień.

– Powiem coś strasznego, ale mam wrażenie, że kobiety z naszego pokolenia są tysiąc razy dojrzalsze, silniejsze i, niestety, prowadzą swoich mężów, partnerów, za rękę. Mówię o pokoleniu lat 90. szczególnie, bo ja się obracam wśród takich znajomych, i to jest naprawdę dramat. […] 90 procent, niestety, tego pokolenia mężczyzn z lat 90. była po prostu prowadzona za rękę przez mamę, która nie wiem, czy chciała ich tak uchronić, ale ja mam kolegów 31 lat, którzy mieszkają ze swoimi matkami. I żeby było śmiesznie, to nie jest wyjątek, bo mój mąż ma jednego kolegę, który ma założoną rodzinę, mówię o partnerce, a reszta mieszka z matkami.

– A dla mnie dziwne jest to, co robią, nie chcę urazić żadnej z dziewczyn, co robią mamusie, co robią z tymi chłopakami, z tymi synami, jestem przerażona, przez ostatnie tygodnie, jak trwała kwalifikacja [wojskowa], te mamy dzwonią i – mimo że te chłopaki mają po 19, po 20 lat – to one traktują [ich] jak takie małe dzieciaczki. Gros przyjechało z tymi synkami na te kwalifikacje. Po prostu dramat, albo dzwonią i na przykład [mówią]: „Dzień dobry, bo dostaliśmy wezwanie, i chcieliśmy przełożyć termin”. Mówię: „Jak [to] dostaliście wezwanie? Pani syn dostał wezwanie”. Jestem przerażona.

– Na wojnę też z nim pójdzie?

– Ale jeśli, z drugiej strony, dziewczyna, ja mam wrażenie, chyba to wszystkie się zgodzimy, że my sobie same to ogarniemy, my, mając powołanie do wojska, to my zadzwonimy, ogarniemy to, załatwimy, a chłopaki są jakby takie, w rozkroku, bez obrazy.

– Trochę tak jest, mi też mąż każe dzwonić ze wszystkim, zadzwoń ty, zadzwoń ty. Ja nie wiem czemu.

– Co mi się wydaje, że te matki tak trochę narzucają się, bo przychodzi chłopak z ankietą i… ma dwie, a ja od razu się śmieję: „Co, mamusia wypełniła?”. „Tak, powiedziała, że brzydko piszę”. Więc zabieram ankietę. „Wie pan co, pan odda mamusi, ta pana jest dobra, ja pana rozczytałam”. Celowo. Mi się wydaje, że te matki trzymają pod tym kokonem, i krzywdzą tych swoich synów.

– Ale też patrzcie w drugą stronę, że jakby ta matka pojechała z córką, żadna z nas [ns].

– Był termin dla kobiet, żadna nie przyjechała z matką. Żadna! Fakt, że tych kobiet było dużo mniej, ale przyszły, był nawet ochotniczki, i słuchajcie, korytarz mężczyzn i przychodzi dziewczyna, i ona zdecydowana, konkretna, a chłopak siądzie pod ścianą… Mieliśmy przypadek, że siedział półtorej godziny, i ja się pytam: „Proszę pana, czy pan się zarejestrował?”. A on: „A to trzeba?”. I siedział pod ścianą przez półtorej godziny. Gdzie chłopaki wchodzili, wychodzili. Szli do innych pomieszczeń, a on siedział.

– Jaka cierpliwość.

– Dlatego jest potrzebna obowiązkowa służba, bo to jest naprawdę…

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

W powyższym fragmencie pobrzmiewa stara ludowa mądrość, że „dopiero wojsko zrobi z chłopaka mężczyznę”. Młodzi mężczyźni postrzegani są w Polsce jako słabi, „rozlaźli”, niezdecydowani.

– Ja, tak obserwując tę młodzież, to nie boję się stwierdzić, że 90 procent raczej by uciekło albo się schowało, w ogóle zacznijmy [od tego, że] nie wiedzieliby, co do czego. I co robią.

– Ja myślę, że wyjechaliby ci bardziej wykształceni.

– A ja myślę jeszcze inaczej, że powinniśmy ich podzielić na kasę, kto będzie miał kasę, ten będzie spieprzał.

– Tak jak Ukraińcy.

[kobiety w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Młodzi mężczyźni, którzy brali udział w badaniach, sami potwierdzali obawy i diagnozy wyrażone w powyższych cytatach uczestniczek badań. Ich gotowość do walki w obronie ojczyzny była mniejsza niż wśród starszych rozmówców, a nawet wśród rówieśniczek w grupach kobiecych. W każdej grupie rozmówców zdarzali się tacy, którzy deklarowali gotowość wstąpienia do armii, ale wśród młodych przeważali rozmówcy do tego pomysłu nieprzekonani.

– A młodzi, no to jesteśmy cały czas kopani po jajach, z każdej strony.

– Ja jestem kopany, bo jestem przedstawicielem tej młodszej grupy.

– To nie chodzi o to.

– Ja się śmieję.

– To chodzi o to, co ci dała ojczyzna?

– Obecnie gówno.

– Teraz nic.

– To za co masz walczyć? W imię czego?

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

10. Nie ma polskiego Zełenskiego

Zapytaliśmy badanych, jak według nich zachowaliby się politycy, gdyby Polska została napadnięta przez Rosję. Nasi rozmówcy, niezależnie od tego, czy biorą udział w wyborach, czy nie, ani tego, jak głosują, w przytłaczającej większości byli przekonani, że powtórzy się sytuacja z września 1939 roku: politycy natychmiast uciekliby z kraju. Nie tylko rząd, ale i opozycja. Nikogo nie typują na potencjalnego polskiego Zełenskiego – ani odruchowo, ani po namyśle. Jakieś nazwiska pojawiają się dopiero wtedy, gdy ich indagujemy.

– Czyli wracamy do tego, żeby wysłać, OK. Jak by się zachowali polscy politycy, gdyby wybuchła wojna?

– Zwialiby.

– Pierwsze, co by zrobili, to by uciekli stąd.

– Oni pierwsi.

[kobiety w wieku 50+, wielkomiejska klasa średnia]

*
– A zostając przy tym scenariuszu, jakby Rosja zaatakowała Polskę, trochę mówiliście o tym, jak by społeczeństwo wyglądało. A jak zareagowaliby politycy?

– Polityków by dawno nie było.

– Pierwsi by uciekli.

– Część osób z rządu musiałaby zostać, bo to rząd jednak, ale większość…

– Moim zdaniem nie ma takiego…

– Kto by został.

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

*
– A jak zachowaliby się polscy politycy?

– Oni by uciekli pierwsi.

[śmiech]

– Ja na przykład nie widzę Dudy, który by tak jak Zełenski został, walczył i był na równi.

– Nie?

– Nie.

– Pierwszy by poleciał.

– Tak.

– Tak, mówili na Tuska to samo.

– Że Tusk tak samo?

– Tak.

– Który z polityków polskich w największym stopniu mógłby być polskim Zełeńskim, jakby była wojna? Który, myślicie, że by został?

– Ja nie wiem. Kto to jest w ogóle?

[kobiety w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Badani najmniej ufają liderom – Kaczyńskiemu i Tuskowi. Wśród nich w ogóle nie szukają polskiego Zełenskiego. Według respondentów musiałaby to być osoba, która jest w stanie zjednać sobie ludzi. Ani Kaczyński, ani Tusk zdaniem naszych rozmówców nie byliby w stanie dogadać się z przeciwnikami politycznymi. Tuskowi zaszkodziło oskarżenie, że „już raz uciekł do Brukseli”, kiedy jego notowania w Polsce zaczynały spadać. To najcięższy dziś kamień u nogi Tuska.

Ogólnie Polacy przyglądają się dziś przywódcom, czy nie okazywali albo nie okazują słabości. To, co najbardziej dyskredytuje liderów politycznych, to ich metryki. Zdaniem badanych pokolenie 60–70-latków, które zdominowało polską politykę, to nie są ludzie na czas wojny.

– A sam prezes Kaczyński nie mógłby być liderem na czas wojny?

– Nie. Chodzi mi głównie o to, że jednak Zełenski jest dużo młodszy. Ja nie mówię, że pan prezes by uciekł, nie aż tak. […] Wiek ma to do siebie, że ludzie młodsi są odważniejsi, bardziej przebojowi. Pan prezes to jest [w] wiek[u] dawno emerytalnym, nie oszukujmy się. Równie dobrze można by powiedzieć, że pan Kwaśniewski mógłby. Jednak bym wolała, żeby to był młodszy nasz prezydent, Duda.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

*
– No a jesteście w stanie sobie na przykład wyobrazić, że takim mężem stanu, takim Zełenskim, mógłby być któryś z liderów Platformy, jak Tusk, Trzaskowski?

– Trzaskowski bardziej.

– Tusk nie?

– Nie, bo Tusk przecież od razu uciekł do Brukseli, jak miał tylko możliwość. Wrócił teraz, bo Platforma leżała.

– Tusk mi się kojarzy zawsze ze sprzedażą [ns].

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, klasa ludowa, małe miasto]

Gdy naciskamy na wskazanie kogoś, prezydent Andrzej Duda okazuje się osobą, która jest w stanie odzyskać zaufanie wyborców PiS, a nawet wyjść poza grupę zwolenników tej partii. Efekt aureoli, tradycyjnie silny w Polsce, w sytuacji zagrożenia jeszcze nabiera znaczenia. Już to tylko, że Duda sprawuje urząd prezydenta, zapewnia mu pierwszeństwo do bycia „naczelnikiem”. Znaczenie ma też duża aktywność Dudy na scenie zagranicznej od wybuchu wojny.

Żadnymi autorytetami na czas wojny nie są natomiast inni politycy PiS, w tym premier Morawiecki. Źle widziany jest bankier w czasach inflacji, kiedy coraz większa grupa Polaków ma poczucie, że banki żyłują ich poprzez wysokie raty kredytów. Wyborcy uważają, że premier jest współodpowiedzialny za drożyznę. Zaszkodziły mu także wątpliwości dotyczące oświadczenia majątkowego, kwestii zakupu obligacji, o czym wyborcy PiS dobrze wiedzą, bo wbrew pozorom regularnie śledzą media inne niż rządowe (jak pokazaliśmy w badaniach Polityczny cynizm Polaków). Morawicki stracił sympatię nawet zadeklarowanych wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Lokuje się dziś raczej na antypodach Zełenskiego.

– A kto jeszcze mógłby zostać polskim Zełenskim? Kto ma taki największy potencjał z tych polityków, których znamy? Kto mógłby się sprawdzić jako lider w czasie wojny?

– Obstawiam Andrzeja.

[śmiech]

– Tak mi się wydaje, że on chciałby zachować tę twarz w Europie i w świecie, a już trochę jego wizerunek został ocieplony, więc może by poszedł w tym kierunku. Zastanawia mnie to w tym momencie.

– A nie premier?

– Nie.

– Morawiecki nie?

– Nie

– Dlaczego?

– Bo jest wyjątkowo fałszywym człowiekiem, po prostu.

– Nie wzbudza takiego zaufania.

– Już pokazał, jak oszukuje.

– Jest bardzo polityczny, bardzo zależny od prezesa.

[kobiety w wieku 50+, klasa ludowa, małe miasto]

Po stronie opozycji wymieniany jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski i, rzadziej, Szymon Hołownia. Szefowi partii Polska 2050 zaszkodziło to, że płakał nad konstytucją, i jego zachowanie jest wystudiowane, nienaturalne, protekcjonalne. Lider na czas wojny w opinii badanych powinien reprezentować tradycyjny wzorzec męskości, a płacz, nawet nad konstytucją, według Polaków nie mieści się w tym wzorcu.

– A sprawdziłby się w takiej sytuacji, no, napięcia takiego wojennego? To jest taki lider na czas wojny?

– No, chyba nie.

– Ja uważam, że tak.

– Nie tak do końca, niestety. No, bo nie umie panować nad emocjami, jak znam go, więc…

– Kiedyś płakał.

– No, płakał, nawet publicznie, no, nie dał rady. Coś tam nie wyszło. Więc nie wiem, czy…

[mężczyźni w wieku 25–40 lat, wielkomiejska klasa średnia]

Konkluzje

Po pierwsze: PiS traci poparcie, ale nie traci charyzmy. Wybory w Polsce wygrywa się motywacją. Poparcie dla PiS zaczęło być tematem wstydliwym dla byłych lub obecnych zwolenników tej partii. A jednak – mimo że Polacy krytykują PiS na wszystkie sposoby – pytani o to, kto wygra wybory, odpowiadają niemal jednogłośnie: PiS. Rośnie śmiałość sympatyków opozycji, ale na razie bez nadziei na zwycięstwo. Tej bariery wciąż nie udało się przekroczyć partiom Donalda Tuska, Szymona Hołowni, Włodzimierza Czarzastego i Władysława Kosiniaka-Kamysza. A brak nadziei oznacza brak mobilizacji. Po co iść do wyborów, jeśli się nie ma pewności, że naprawdę jest jakiś wybór, kto będzie rządził? Brak nadziei na możliwość zmiany władzy sprawił, że rozczarowanie Polską PiS zmieniło się w rozczarowanie Polską w ogóle. Zaczęło dotykać również wyborców obozu władzy, ale wpędza wszystkich Polaków w marazm, w brak nadziei. Mimo że dla opozycji to „wybory ostatniej szansy”, nie jest wcale wykluczone, że frekwencja spadnie, zamiast wzrosnąć.

Po drugie: najpilniejszą potrzebą w sferze publicznej jest dziś rozbrojenie, zanim wybuchnie w sposób niekontrolowany, nabrzmiałej do ogromnych rozmiarów niechęci do uchodźców. Należy pozwolić na artykulację tych emocji, bo tak naprawdę nie tyle chodzi tu o samych Ukraińców jako takich, co o brak zaufania do państwa i do ludzi między sobą. Ukraińcom grozi realne niebezpieczeństwo szykan i poniżającego traktowania (szczególnie narażone są dzieci i młodzież szkolna). Jeśli tematu nie podejmie w przemyślany sposób opozycja, wykorzystają go populiści. Wcale niekoniecznie ci rządzący Polską, bo im wiąże ręce przyznany samym sobie tytuł do chwały za to, że Polska tak wspaniałomyślnie zachowała się wobec uchodźców z Ukrainy. Argument ten PiS wykorzystuje w polityce zagranicznej. Sytuacja więc przypomina trochę tę z Niemiec 2015 roku, gdy autentyczny lęk społeczny przed uchodźcami nie znajdował artykulacji ani w mediach, ani w partiach głównego nurtu, aż zabrała się za niego marginalna partyjka AfD, która nagle wyrosła na trzecią siłę w kraju. W Polsce na rok przed wyborami może stać się podobnie.

Podstawą rozbrojenia tej tykającej bomby powinien być przekaz: masz prawo się bać (wzrostu cen mieszkań, braku miejsca do lekarza czy do żłobka), masz prawo być zmęczony pomocą. I cierpliwe tłumaczenie, i pokazywanie, że faktycznym zagrożeniem nie są uchodźcy. Od dołu zaś powinno być to wspomagane przez rzeczywistą, a nie tylko prawną integrację, tak żeby Polacy naprawdę poznali Ukraińców, Białorusinów i innych uchodźców ze Wschodu. O tym się też nie rozmawia, a integracja pozostaje powierzchowna. Jest to zadanie dla mediów, organizacji pozarządowych i autorytetów publicznych.

Politycy, dziennikarze, pozarządowcy powinni w społeczeństwie lęku być trochę jak terapeuci: pomagać przepracować złe emocje w debacie publicznej. W przeciwnym razie pojawi się wrażenie, że „media celowo o tym nie mówią”, co potraktowane zostanie jak kolejny dowód na spisek, i jeszcze bardziej wzrośnie dystans Polaków wobec polityki oraz całej sfery publicznej. Już samo nazwanie istniejących, ale niewyartykułowanych obaw społecznych byłoby dobrym bezpiecznikiem.

Błędem jest zarówno schlebianie Polakom i powtarzanie, jacy to fantastyczni się okazali w sprawie uchodźców (bo było różnie, a teraz jest raczej gorzej niż lepiej), jak i pogarda ze strony oświeconych Polaków wobec „tych prymitywów, co jadą po uchodźcach”. Jedno i drugie podejście może być niebezpieczne. Należy mówić wprost o autentycznym zmęczeniu Polaków, o problemie ze wzrostem cen mieszkań i dostępem do usług publicznych. Przez to, że politycy wolą milczeć o tym, wciąż nie rozpoczęła się tak potrzebna publiczna dyskusja o rozwiązaniach. Chcielibyśmy, żeby nasz raport przysłużył się do zmiany tego stanu.

Po trzecie: w kontekście obecnej kondycji Polaków po pandemii, wybuchu wojny i po skokowym wzroście inflacji skuteczny polityk powinien przede wszystkim zmierzyć się z lękami ludzi. Dopiero wtedy będzie mógł dotrzeć do wyborców ze swoim programem. W polskiej polityce doszło do zmiany paradygmatu. Dotąd obowiązywał „paradygmat populistyczny”, czyli taki, w którym partie prześcigały się (już przed 2015 rokiem) w uwodzeniu Polaków coraz bardziej PR-owymi metodami wymyślanymi przez kolejnych spin doktorów (Donald Tusk sam mówił o populizmie PO), atakowaniem przeciwników, a następnie obietnicami gotówki. Ten paradygmat załamał się wraz z kolejnymi katastrofami, zaczynając od pandemii. Kontrakt Prawa i Sprawiedliwości z cynicznym elektoratem zerwany został przez inflację.

Teraz pierwszą potrzebą Polaków jest przywrócenie polskim obywatelom poczucia bezpieczeństwa, pokazanie przez lidera pewności siebie, udowodnienie, że jest w stanie wpływać na bieg wydarzeń. Ten polityk, który będzie to potrafił, wygra następne wybory. Kluczowy jest bliski kontakt, a nie polityka z telewizora. Polityk, który jeździ po kraju, wchodzi między wyborców, nie boi się trudnych pytań, wręcz ich szuka, żeby udowodnić swoje zdecydowanie, będzie miał największe szanse w wyborach 2023 roku.

Po czwarte: na kluczowy problem wyrósł temat zdrowia psychicznego Polaków. Uprawomocnienie tematu leczenia zdrowia psychicznego i sam problem wygenerowany przez pandemię i wojnę to fundamentalna zmiana kulturowa w Polsce. I podobnie jak sprawa niechęci wobec uchodźców, nie znajduje swojej artykulacji w sferze publicznej. Temat zdrowia psychicznego Polaków wciąż nie istnieje ani na agendzie Lewicy, ani PO, a słabo obecny jest nawet w mediach. Kto pierwszy go mądrze podejmie, zyska w wyborach.

Po piąte: skoro Polacy nie widzą w żadnym z liderów polskiego Zełenskiego, a boją się wojny, to pierwszą potrzebą staje się choćby zakończenie konfliktów po stronie opozycji. Polskę należy dziś traktować jak pochodną Ukrainy. W momencie wybuchu wojny konflikt polityczny został tam niepisaną umową natychmiast zakazany przez obywateli. W Polsce powinien być przynajmniej bardzo ograniczony. Jeśli jedna lista nie okaże się z takich czy innych powodów najlepszym rozwiązaniem, to z pewnością powinny ustąpić konflikty, bo w świecie 20-procentowej inflacji, spadających obok bomb i wyborów ostatniej szansy narcyzm małych różnic między partiami opozycyjnymi nie przywróci wyborcom wiary, że ktoś spoza PiS może w Polsce wygrać wybory.

*
Posłuchaj rozmowy z Przemysławem Sadurą, jednym z autorów raportu.

Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom. Raport z badań socjologicznych. Przemysław Sadura, Sławomir Sierakowski. Warszawa 2022

Koncepcja i realizacja projektu badawczego:

Przemysław Sadura – socjolog, członek zespołu Krytyki Politycznej, dr hab. prof. UW, pracownik naukowy Wydziału Socjologii UW

Sławomir Sierakowski – socjolog, szef Krytyki Politycznej, pracownik naukowy Niemieckiego Instytutu Polityki Zagranicznej (DGAP), publicysta „Polityki”

Realizacja wywiadów eksperckich: Przemysław Sadura, Sławomir Sierakowski, Michał Sutowski

Realizacja wywiadów grupowych: Przemysław Sadura

Copyright © 2022 by Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego
ISBN 978-83-67075-61-9
Redakcja i korekta: Anna Papiernik
Pobierz całość raportu w pliku PDF.

logo 20 lat KPKrytyka Polityczna
ul. Jasna 10, lok. 3
00-013 Warszawa
tel. +48 22 505 66 90
e-mail: [email protected]
www.krytykapolityczna.pl

Logo Fundacji EbertaRealizacja pierwszej części badania – sondażu, indywidualnych wywiadów pogłębionych oraz części wywiadów eksperckich, jak również wydanie raportu zostało sfinansowane ze środków Fundacji im. Friedricha Eberta – Przedstawicielstwo w Polsce. Autorzy ponoszą odpowiedzialność za swoje wypowiedzi zawarte w tej publikacji. Wypowiadane poglądy nie muszą w pełni zgadzać się ze stanowiskiem Fundacji im. Friedricha Eberta.

Logo Fundacji Pole DialoguRealizacja drugiej części badań – wywiadów grupowych oraz części wywiadów eksperckich, została zrealizowana we współpracy z Fundacją Pole Dialogu i dzięki jej wsparciu finansowemu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Przemysław Sadura
Przemysław Sadura
Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego
Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej. Założyciel Fundacji Pole Dialogu. Bada relacje między państwem i społeczeństwem w obszarach funkcjonowania różnych polityk publicznych. Autor m.in. książki „Państwo, szkoła, klasy” i współautor (ze Sławomirem Sierakowskim) badań „Polityczny cynizm Polaków” i „Koniec hegemonii 500 plus” oraz książki „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij