Kraj

W ciągu najbliższych dwóch lat PiS może zmienić się w partię otwarcie eurosceptyczną

Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym KPO nie wpływa do Polski przed wyborami, PiS wykorzystuje to, by podbijać bębenek antyunijnej i antybrukselskiej propagandy. Można dziś odnieść wrażenie, że obóz władzy po prostu odpuścił walkę o odblokowanie środków z KPO.

Wojna w Ukrainie zmieniła też Unię Europejską. Obnażyła jej słabość jako podmiotu globalnej polityki, brak własnej militarnej siły, zależność od Stanów Zjednoczonych. Osłabiła pozycję francusko-niemieckiego „silnika Europy” i jego elit, latami ignorujących – zwłaszcza w Niemczech – rosyjskie zagrożenie. Potwierdziła obawy Europy Środkowo-Wschodniej i stworzyła ich rządom szansę na to, by ich głos stał się bardziej słyszalny.

Dla rządzącej Polską partii ta koniunktura z ostatnich pięciu miesięcy mogła stać się punktem wyjścia do przemyślenia własnego eurosceptycyzmu, sformułowania nowego, pozytywnego planu na Polskę w Unii. Nic nie wskazuje jednak, by taki proces miał miejsce. Wręcz przeciwnie: choć jak na dłoni widać, że Polsce zagraża Wschód, politycy PiS straszą Zachodem. Głównie Niemcami, ale w języku PiS Berlin często zlewa się z Brukselą, Komisja Europejska tak naprawdę realizuje w nim mroczny niemiecki plan zmiany Europy w zdominowane przez Berlin superpaństwo, IV Rzeszę, w której Polska utraciłaby własną niepodległość i podmiotowość.

Obserwując antyeuropejską retorykę rządu, ciągnący się bez końca spór o praworządność z Unią, wreszcie problemy z odblokowaniem polskiego KPO i coraz głośniej rozbrzmiewający w obozie władzy sceptycyzm wobec zawartych w nim kamieni milowych, nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym KPO nie wpływa do Polski przed wyborami, PiS wykorzystuje to, by podbijać bębenek antyunijnej i antybrukselskiej propagandy. W tym scenariuszu po przegranych wyborach, kontestując prounijny zwrot, jaki z pewnością będzie miał w wyniku zmiany władzy, PiS zacząłby się też przesuwać na już otwarcie antyeuropejskie pozycje.

Czy to nam się opłaca albo tęczowy sowietyzm

Otwarcie antyeuropejskim językiem mówią już od jakiegoś czasu pisowskie media. Wystarczy rzucić okiem na okładki aktualnych wydań dwóch prawicowych tygodników opinii hojnie wspieranych przez środki spółek skarbu państwa: „Sieci” i „Do Rzeczy”.

Na okładce tego drugiego, tygodnika Lisickiego, widzimy Tuska, Hołownię i Czarzastego. Zdjęcie podpisane jest „Co unijczycy szykują Polsce”. W środku zdominowaną przez Niemcy Europą straszy czytelników europoseł Zdzisław Krasnodębski, jeden z czołowych (choć konkurencja nie jest wielka) intelektualistów obozu władzy.

W numerze możemy też przeczytać tekst Andrzeja Krzystaniaka przekonujący, że zagrożenie dla polskiej niepodległości z Zachodu jest równie realne jak ze Wschodu. Wiele środowisk w Niemczech nie pogodziło się przecież z utratą tzw. Ziem Odzyskanych, w sytuacji głębokiego kryzysu może dojść do gwałtownego odwrócenia sojuszy. Tym bardziej że Niemcy już dziś dążą do „kulturowej izolacji” Ziem Zachodnich od Polski, wspierając tam „wrogie Polsce” organizacje, np. Ślązaków. Cały tekst pisany jest, jakby Unia Europejska nie istniała, jakby udział Niemców w europejskim projekcie nie zmienił zasadniczo takiej samej od czasów Bismarcka polityki Niemiec wobec naszego regionu.

„Do Rzeczy” wśród prorządowych mediów jest chyba najbardziej otwarcie eurosceptyczne. Niechęć do Europy artykułowana jest w piśmie Lisickiego w dwóch językach. Pierwszy jest „wolnościowo-zdroworozsądkowy”, drugi „cywilizacyjny”. Pierwszy, reprezentowany przez takich publicystów jak Łukasz Warzecha, przekonuje, że nawet jeśli członkostwo w Unii kiedyś nam się opłacało, to dziś Unia jest środowiskiem tak przeregulowanym, wymuszającym irracjonalne, ideologiczne rozwiązania (głównie w kwestiach zielonej transformacji), że hamuje to polski rozwój, trzeba więc „dobrze policzyć” czy dalsze członkostwo nam się opłaca, czy nie. Tym bardziej że za chwilę będziemy płatnikiem netto. Ten rachunek na ogół nie uwzględnia tego, że kluczową korzyścią naszego członkostwa w Unii jest udział we wspólnym rynku – „zdroworozsądkowi” eurosceptycy wygodnie milczą na temat tego, jak będzie on wyglądał w sytuacji polexitu.

Drugi, „cywilizacyjny” język postrzega Unię jako zagrożenie nie tylko dla narodowej suwerenności, ale też cywilizacyjnej tożsamości Polski. Bardziej niż unijna zielona transformacja przeraża go to, że Unia upomina się w Polsce o prawa człowieka – zwłaszcza prawa osób LGBT+ i kobiet. Jak przekonuje naczelny „Do Rzeczy”, takie propozycje to „inżynieria społeczna” i „tęczowy sowietyzm”, wobec którego trzeba rozważyć ewakuowanie się przez Polskę z Unii.

„Biednie, ale godnie”? Gminy ze strefami anty-LGBT nie dostaną od UE nawet złotówki

Nowa Unia, IV Rzesza

Z okładki tygodnika Karnowskich Europą straszy Polaków Adam Glapiński. W wywiadzie, jaki możemy przeczytać w środku, prezes NBP przekonuje, że Tusk atakuje go, gdyż został wysłany do Polski, by realizować niemiecki plan.

Niemcy chcą bowiem zbudować europejskie superpaństwo, a by ten plan się powiódł, muszą wcześniej przełamać opór mniejszych państw kontynentu, przywiązanych do swojej suwerenności. Centralnym punktem oporu jest w mniemaniu Glapińskiego Polska: gdy polski opór zostanie złamany, to zdemoralizowane tym kolejne państwa poddadzą się niemieckiej władzy. Polska może stawiać opór dzięki silnej gospodarce i swojej własnej walucie, gwarantującej rozwój. Na straży tej ostatniej stoi właśnie on, Adam Glapiński, obecny prezes NBP. Dlatego Tusk chce go usunąć z urzędu, by związać złotego sztywnym kursem z euro i rozpocząć proces akcesji do eurosfery, z którego nie będzie się już dało zawrócić.

Warufakis: 20 lat strefy euro. Jak wspólna waluta podzieliła Europę

Można się oczywiście zastanawiać, czy i kiedy Polska powinna wstąpić do sfery euro, ma ona wiele wad. Niektóre argumenty, jakie podaje Glapiński, nie są pozbawione racjonalnego jądra. Całość włożona jest jednak w narrację tak paranoiczną i megalomańską, że niczego, co prezes NBP mówi o euro, nie sposób traktować poważnie. Glapiński przedstawia przy tym dalszą integrację Unii – coś, co było horyzontem naszej akcesji od samego początku – jako egzystencjalne zagrożenie dla Polski, a wszystkich, którzy takiej integracji by chcieli, jako zdrajców.

Ten ton mówienia o przyszłości Europy staje się coraz częstszy w pisowskiej propagandzie, sięgają po niego nie tylko goście Michała Rachonia, paski Wiadomości i politycy typu Marka Suskiego, ale osoby, które z racji pełnionej funkcji trzeba traktować poważnie – a taką osobą z pewnością jest prezes NBP.

Zresztą narrację „głębsza integracja Unii to IV Rzesza” uruchomił sam Jarosław Kaczyński, jeszcze przed 24 lutego, po wygraniu przez socjaldemokratów zeszłorocznych wyborów w Niemczech. Można spierać się, czy Niemcy mają dziś autorytet moralny i siłę polityczną, by przewodzić głębszej integracji Europy, jak konkretnie ta integracja miałaby wyglądać, wskazywać na zagrożenia tworzenia Europy dwóch prędkości – dziś czym najpewniej skończyłoby się wprowadzenie francusko-niemieckich propozycji – z Polską w drugiej strefie integracji. Kaczyński uruchamiający paranoiczny język, wymachujący antyniemieckim sztandarem, wyjętym z jakiegoś zatęchłego endecko-gomułkowskiego pawlacza, utrudnia jednak przeprowadzenie w Polsce rozsądnej debaty na ten temat.

Czy PiS odpuścił KPO?

Można oczywiście skomentować to wszystko: „to przecież tylko propaganda”, „galwanizowanie betonowego elektoratu”, nie ma co tracić na to czasu, nikt nie chce w PiS wyprowadzać Polski z Unii, realna polityka jest gdzie indziej”. Czy jednak faktycznie?

Weźmy kwestię KPO. Można odnieść wrażenie, że obóz władzy odpuścił walkę o odblokowanie tych środków. Wprost powiedział to w poniedziałek w Radiu Wnet Zdzisław Krasnodębski: „Czas przeciąć te negocjacje i powiedzieć, że rezygnujemy z tych środków. […] Przedtem nie mieliśmy środków z KPO, a Polska rozwijała się bardzo płynnie”. Podobnie można interpretować słowa Kaczyńskiego z Płocka z 15 lipca. Pytany o negocjacje z Komisją Europejską w sprawie KPO Kaczyński odpowiedział: „Koniec tego dobrego. Myśmy wykazali maksimum dobrej woli. Z punktu widzenia traktatów nie mamy żadnych obowiązków, żeby słuchać Unii w sprawie wymiaru sprawiedliwości”.

Po wyroku TSUE obóz władzy znalazł się pod ścianą. Na własne życzenie

Z kręgów rządowych coraz wyraźniej słychać też sceptyczne głosy w kwestii zapisanych w KPO kamieni milowych. Nie tylko tych związanych z praworządnością, ale także z polityką klimatyczną. Otwarcie kontestuje je Solidarna Polska. Partia Zbigniewa Ziobry twierdzi, że „ostateczna treść znajdujących się tam żądań Unii Europejskiej nie była przedmiotem konsultacji rządowych ani politycznych z Solidarną Polską”. Ziobro proponował nawet Morawieckiemu zakład o śliwowicę, że w przyjętym przez rząd KPO nic nie było o podatku od samochodów spalinowych.

Głosy, że Morawiecki wprowadził obóz władzy w błąd co do tego, co naprawdę jest w KPO, że premier i jego ludzie – jak minister Buda czy minister Moskwa – zachowują się w Brukseli zbyt ustępliwie, nie dość twardo walcząc o interes Polski, pojawiają się nie tylko w Solidarnej Polsce, ale też samym PiS.

Ziobro nie jest jedynym wrogiem premiera, jego zmiany chciałaby też grupa polityków PiS, dziś skupiająca się wokół Jacka Sasina. Także dla tej grupy sprzeciw wobec „źle wynegocjowanego” przez premiera KPO może być wygodną polityczną narracją w wewnątrzpartyjnych walkach.

7 reform z KPO, dzięki którym Polska będzie troszkę lepsza

Obóz Zjednoczonej Prawicy wydaje się więc po pierwsze zbyt wewnętrznie skłócony, by być w stanie przyjąć konieczne reformy, żeby KPO odblokować. Po drugie, sam chyba nie wie, czy tego chce. Mogą pojawiać się kalkulacje, że bardziej opłaca się dziś politycznie atakować „złą Unię”, która chce na siłę zmienić rząd w Warszawie na bardziej uległy wobec Niemiec i dlatego odmawia Polsce należnych jej środków, oraz grającą po stronie Niemiec i Brukseli „zdradziecką opozycję”, niż próbować realnie negocjować z Brukselą. Kaczyński, który lubi tego typu polityczny hazard, może też zakładać, że jeśli PiS wygra wybory po raz trzeci, to Unia Europejska nie będzie miała wyjścia i będzie musiała ustąpić.

Na antyeuropejską pustynię

Opozycji ten scenariusz wydaje się odpowiadać. PiS, który nie jest w stanie zapewnić Polsce należnych jej środków, bo Morawiecki nie potrafi dogadać się Ziobrą, to wygodny obiekt ataków dla Szymona Hołowni, PSL, Lewicy, w trochę mniejszym stopniu dla PO – która głosowała przeciw ratyfikacji Funduszu Obudowy, przekonując, że PiS zrobi z tego swoją partyjną skarbonkę.

PiS, faktycznie idąc na wojnę z Brukselą, która może być niezrozumiała dla wyborców spoza żelaznego elektoratu, może przegrać wybory, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystkie inne czynniki pracujące przeciw partii. Ceną za zwycięstwo opozycji może okazać się jednak stopniowe przesuwanie się PiS na pozycje otwarcie antyeuropejskie. Każda decyzja nowego rządu stwarzająca warunki do pogłębionej integracji będzie wściekle kontestowana przez PiS. Fakt, że dalsza integracja Europy stanie się przedmiotem gwałtownego politycznego sporu, w którym jedna strona nie przestrzega żadnych reguł i nie bardzo jest zdolna do racjonalnej debaty, jeszcze bardziej zdestabilizuje polską politykę.

Za załamanie bezpieczeństwa ekonomicznego Polacy winą obarczą UE, a nie PiS

Wśród bardzo nielicznych zasług Jarosława Kaczyńskiego dla Polski można było wymienić to, że jego partia na początku wieku nie przyjęła otwarcie antyeuropejskiego stanowiska. Nie tylko wzywała do głosowania za wejściem do Unii, ale doprowadziła też do wyboru prezydenta, który podpisał traktat lizboński. PiS, przyciągając sceptyczny wobec Europy elektorat, dawał mu realnie bardzo mało i blokował powstanie twardej antyeuropejskiej siły na prawicy.

Ostatnie lata wydają się jednak przekreślać to dziedzictwo Kaczyńskiego. Jego rząd współtworzy dziś coraz bardziej otwarcie eurosceptyczna Solidarna Polska, sam Kaczyński, nawet jeśli nie nawołuje do polexitu, to stawia nienegocjowalne weto w kwestii głębszej integracji Europy – co oznacza trwałe zepchnięcie Polski na drugi plan europejskiego projektu. Wiele wskazuje, że PiS będzie dla nowych rządów najkoszmarniejszą, niemerytoryczną i nieodpowiedzialną opozycją w historii III RP – i być może po raz pierwszy po 1989 roku tak otwarcie antyeuropejską. Chyba że rozwój wydarzeń wymusi w partii władzy radykalne przewartościowanie własnej narracji o Europie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij