Kraj

Konfederaci nie rozumieją, że imigranci zapieprzają na nasze emerytury

Konfederacja domaga się jak najszybszego powrotu uchodźców do domu. Chce m.in. zablokować możliwość przedłużenia prawa do pobytu po „ustaniu sytuacji zagrożenia życia”. To oznaczałoby odpływ kilkuset tysięcy osób z polskiego rynku pracy, znaczny spadek PKB i skokowy wzrost cen.

Przez lata wydawało się, że polemizowanie na poważnie z postulatami środowisk, z których wywodzą się członkowie Konfederacji, jest mało sensowne. Oburzyć się – owszem. Obśmiać? Bardzo chętnie. Ale żeby analizować? Po co, przecież i tak nie będą mieli okazji zrealizować swoich pomysłów.

Jednak sympatie polityczne w Polsce przesunęły się tak bardzo w prawo, że Konfederacja stała się pełnoprawną trzecią siłą polskiej sceny politycznej, z poparciem rzędu kilkunastu procent. Doszliśmy do punktu, w którym za lewicę robi Koalicja Obywatelska, za centrum PiS, a za prawicę konfiarze.

10 najgłupszych gospodarczych pomysłów Konfederacji

Życie ludzkie potrafi kwitnąć nawet za kołem podbiegunowym, więc w Polsce rządzonej przez wicepremiera Bosaka i ministra Mentzena również powinno to być możliwe – chociaż za kołem podbiegunowym jednak lepiej. W ramach adaptacji do nowej rzeczywistości warto zacząć przyglądać się propozycjom Konfederacji, tym razem ich nie lekceważąc.

Nie chcemy cudzoziemskich składek!

Na początek pochylmy się nad składającym się z 12 punktów pakietem Po pierwsze Polacy. Konfederacja na co dzień prezentuje się jako partia wolnorynkowa i probiznesowa, ale w zakresie polityki migracyjnej proponuje interwencjonizm w wersji ultra hard. W pakiecie między innymi przesiedlenia (pułapy procentowe imigrantów w jednostkach samorządu), wyrywkowe przepytywanie ludzi na ulicy z języka polskiego (obowiązek nauczenia się go w dwa lata) oraz składanie deklaracji o „niebyciu muzułmaninem” jako załącznika do wniosku o zezwolenie na pracę.

Dalej idące skutki mogą mieć główne postulaty Konfederacji. To środowisko regularnie wieszczące upadek ZUS i nazywające nasz system emerytalny „piramidą finansową”. Prawica postuluje wprowadzenie limitu napływu imigrantów oraz likwidację ich „przywilejów” (tzn. uprawnień) emerytalnych. Oba rozwiązania bez wątpienia doprowadzą do destrukcji wpływów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.

Znaczenie cudzoziemców w polskim systemie ubezpieczeń społecznych rośnie z roku na rok. W ubiegłym roku zgłoszonych do ZUS było już ponad milion imigrantów spoza UE. W latach 2016-2022 ich liczba wzrosła ponad trzykrotnie. Na koniec 2015 roku udział cudzoziemców w ogólnej liczbie ubezpieczonych w ZUS wyniósł 1,2 proc., natomiast według stanu na 31 grudnia 2022 roku 6,5 proc.

Czy migranci zostaną w Polsce? Dowiemy się 10 kwietnia

Konfederacja chciałaby więc pozbawić nasz system emerytalny sporej części składek. Tymczasem w nadchodzących latach potrzeby w tym zakresie będą tylko rosnąć. Już w 2032 roku współczynnik obciążenia demograficznego w Polsce ma wynieść 44 proc. (obecnie to 39 proc.). Liczba osób w wieku emerytalnym sięgnie więc prawie połowy społeczeństwa w wieku produkcyjnym. Według wyliczeń ZUS, utrzymanie współczynnika obciążenia demograficznego na obecnym poziomie wymagać będzie przyjęcia o 2,7 miliona imigrantów więcej w porównaniu do ich populacji z zeszłego roku.

Pozbawienie systemu nowych osób spoza UE, przy założeniu, że pozostaną w nim te obecne, w połowie wieku zredukuje wpływy ze składek od cudzoziemców z 0,3 do 0,1 proc. PKB. W tym czasie wydatki na emerytury dla imigrantów, którzy osiągną już wiek emerytalny, wzrosną z obecnego niemal zera do 0,1 proc. PKB.

W innym scenariuszu utrzymanie obecnego tempa wzrostu imigracji do 2027 roku, a następnie pozostawienie jej na stałym poziomie, sprawi, że w połowie wieku cudzoziemcy będą wpłacać do systemu trzy razy więcej (0,5 proc. PKB) niż wyjmować (0,15 proc.). Zablokowanie nowej imigracji sprawi natomiast, że będą wkładać do systemu tyle samo, co wyjmować.

Ukraińcy źli, muzułmanie jeszcze gorsi

Konfederacja domaga się także jak najszybszego powrotu uchodźców do domu. Chce między innymi zablokować możliwość przedłużenia prawa do pobytu zaraz po „ustaniu sytuacji zagrożenia życia”. To oznaczałoby odpływ kilkuset tysięcy osób, głównie Ukrainek, z polskiego rynku pracy w bardzo krótkim czasie, znaczny spadek PKB i skokowy wzrost cen. Według danych ZUS, w zeszłym roku ubezpieczonych było około 350 tys. Ukrainek.

Równocześnie konfederaci chcą powstrzymać „napływ muzułmanów”. Najprościej byłoby to zrobić poprzez zaprzestanie wydawania pozwoleń na pracę obywatelom państw z islamem jako religią dominującą. Gdyby wziąć pod uwagę zeszłoroczne zezwolenia, wydane osobom z największych krajów muzułmańskich (Azerbejdżan, Bangladesz, Indonezja, Kazachstan, Kirgistan, Kosowo, Maroko, Pakistan, Tadżykistan, Turcja, Turkmenistan i Uzbekistan), oznaczałoby to odpływ ponad 130 tys. pracowników.

Epidemia pokazała, że europejskie gospodarki zależą od migrantów

Ale nie zapominajmy, że Konfederacja przygotowała też rozwiązania pozytywne. Dokładnie jedno, czyli „powroty Polaków”. Chodzi o wspieranie repatriacji, czyli o prawicową mantrę powtarzaną od lat, dotąd z bardzo marnym skutkiem. Mieliśmy nawet Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców, ale ten pierwszy człon okazał się tak nieistotny, że instytucja została przemianowana na Urząd ds. Cudzoziemców. Obecnie repatriacją zajmuje się MSWiA, które w zeszłym roku ściągnęło w ten sposób, uwaga, niecałe 800 osób.

W Kazachstanie, z którego pochodzi większość zeszłorocznych repatriantów, mieszka – według spisu z 2021 roku – 35 tys. Polaków. Nawet gdyby założyć, że każdy z nich marzy o powrocie do ojczyzny i jest w wieku produkcyjnym, i tak nie poprawiłoby to naszej sytuacji demograficznej.

Warto też zauważyć, że ludzie od pokoleń mieszkający w Azji Środkowej nie są nam bliżsi kulturowo niż rdzenni Ukraińcy z Kijowa. W repatriacji nie ma niczego złego, wręcz przeciwnie, ale trudno zrozumieć, w jaki sposób ściąganie mieszkańców kazachskich stepów lub Syberii miałoby być bezpieczniejsze dla tak zwanej spójności społecznej, o której lubi mówić prawica, niż przyjęcie na stałe części uchodźczyń z Ukrainy.

Nacjonalista nacjonaliście wilkiem

Repatriacja się ślimaczy także z powodu opieszałości ministerstwa, ale osoby polskiego pochodzenia mają też znacznie prostszą drogę przyjazdu do Polski – mogą ubiegać się o Kartę Polaka, która umożliwia podejmowanie pracy w Polsce, bez konieczności otrzymania zezwolenia. Także to rozwiązanie nie cieszy się wielką popularnością. Według publikacji Ośrodka Badań nad Migracjami, w latach 2008-2021 wydano łącznie 350 tys. Kart Polaka, przy czym ponad 300 tys. obywatelom Ukrainy i Białorusi. Do Rosji i Kazachstanu trafiło ledwie 13 tys.

Być może konfederatom chodzi o legendarną, wielomilionową Polonię z Brazylii i Argentyny. W Brazylii liczy ona jakieś 3 miliony osób. Niestety tylko teoretycznie, bo przytłaczająca większość ma jedynie cząstkowe i odległe polskie korzenie. Wiele z nich nawet o tym nie wie. Zresztą chyba nikt nie przypuszcza, że mieszkańcy Kurytyby, gdzie faktycznie świadomej Polonii jest sporo, nagle zapragną mieszkać na Górnym Śląsku albo w Łodzi. Po co? Przecież Polacy w Brazylii, jak inni tamtejsi biali, mieszkają w przynajmniej niezłych warunkach. Polonia nie zamieszkuje faweli wokół Rio.

Potwierdzają to dane dotyczące Karty Polaka, którą od 2019 roku mogą otrzymać mający polskie korzenie mieszkańcy całego świata. Po roku od wprowadzenia otrzymał ją, z niemałą pompą, pierwszy obywatel Brazylii. Od tamtego czasu przyznano mieszkańcom tego kraju 221 Kart Polaka.

Bardzo niska świadomość swojego pochodzenia wśród brazylijskiej Polonii to efekt, cóż za zaskoczenie, skrajnie prawicowej polityki antykomunisty i wolnorynkowca Getúlio Vargasa, który w 1938 roku rozpoczął radykalny program asymilacji, między innymi zamykając wszystkie szkoły uczące w języku innym niż portugalski. Vargas w ten sposób wyrugował tożsamość narodową wśród Polaków emigrujących do Brazylii przed wojną.

Mentzenowi nie chodzi „tylko o podatki”. Chodzi o wyzysk i upokarzanie słabszych

Mniej więcej to samo chcą zrobić Konfederaci, tylko że cudzoziemcom mieszkającym w Polsce. Jednym z punktów pakietu polityki (anty)imigracyjnej polskiej prawicy jest „ochrona języka polskiego”, w tym uznanie go za jedyny język urzędowy w Polsce i wzmocnienie jego dominacji w przestrzeni publicznej. Ciekawe jak by się czuli Polacy z brazylijskiej Áurei, gdzie język polski jest jednym z języków urzędowych, gdyby tamtejszy rząd postanowił zrobić coś podobnego. Albo Polonia z nowojorskiego Greenpointu, gdzie liczne tablice informacyjne czy banery są również, a czasem tylko, po polsku.

Wtedy prawica domagałaby się jak najszybszej reakcji ze strony MSZ – na przykład wezwania na dywanik brazylijskiej ambasador, żeby się tłumaczyła. Nie od dziś wiadomo, że nacjonalistyczna polityka może się wydawać interesująca tylko do momentu, gdy trzeba się mierzyć z jej skutkami na własnej skórze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij