Kraj

Trzeba zacząć bronić polską rodzinę przed pazernością szkoły

Kiedy nie ma stopni, nauczyciele przestają poświęcać tyle czasu na testy, klasówki. Im mniej czasu na kontrole, tym więcej na naukę w szkole. Dzięki temu jest też mniej prac domowych, uczniowie mają więcej czasu dla siebie. Rozmowa z Marzeną Żylińską.

Katarzyna Przyborska: W ciągu roku szkolnego trudno znaleźć choćby jeden tydzień, w którym uczniowie nie mają żadnego sprawdzianu czy kartkówki, odpytywania. Ale ostatnia prosta przed wakacjami to już zupełne szaleństwo, walka o średnią, poprawy. Dzieci są pod presją nauczycieli i rodziców. Ile stopni tak naprawdę musi wystawić nauczyciel w ciągu roku?

Marzena Żylińska: W klasach 1−3 szkoły podstawowej nie ma ocen cyfrowych. Nauczyciel ma opisać, jaką wiedzę zdobyło dziecko i w jakim stopniu opanowało zawarte w podstawie programowej kompetencje. To logiczne i słuszne, bo podstawa programowa w tych klasach zakłada, że dzieci mają trzy lata na przyswojenie materiału i każde może robić to w swoim tempie. Dziesięć różnych nasionek zasadzonych w tym samym czasie, do tej samej ziemi i przy tej samej ilości światła i wody nie zacznie kiełkować ani kwitnąć w tym samym czasie. Niestety, w większości klas 1−3 stawia się oceny cyfrowe jako oceny bieżące, ponieważ ustawodawca jednoznacznie tego nie zabronił. A jak z tych cyferek zrobić opis?

A od czwartej klasy?

Od czwartej klasy w górę nauczyciel musi wystawić uczniowi jedną ocenę cyfrową w ciągu roku szkolnego. Jedną.

A na semestr?

Wystarczy ocena opisowa.

W liceum również?

Oczywiście. Rozporządzenie o ocenianiu i promowaniu z 22 lutego 2019 roku mówi, że oceny bieżące mają informować ucznia, co zrobił dobrze, co źle i jak to poprawić. Żadna ocena cyfrowa nie spełnia tych kryteriów.

To 3+ nie mówi, że jakoś to poszło, ale mogłoby być lepiej?

Nie, to nie jest informacja zwrotna. Nie dowiemy się z niej, co było dobrze, co źle ani jak dalej pracować. Prawo oświatowe mówi jasno, że celem oceniania jest wspieranie rozwoju.

Mówi pani, że wystarczy jedna ocena. Dlaczego więc pod koniec roku szkolnego dziennik elektroniczny pęka w szwach? 

Szkoła ma przemożny wpływ na nasze umysły. Od pokoleń mamy wpajane, że ocenione równa się zaliczone. Tak uważa wielu nauczycieli i wielu rodziców. Uważają, że po każdym dziale trzeba zrobić klasówkę, albo chociaż kartkówkę, dopiero ocena jest dowodem, że materiał został opanowany.

Czyli stopień jest też dla nauczyciela? Jako dowód, że wywiązał się z zadania? Przed kim odpowiada nauczyciel?

Nauczyciel odpowiada przed uczniami i ich rodzicami, a także przed nadzorem pedagogicznym, który sprawuje dyrektor szkoły i kuratorium. Dyrektor może poprosić nauczyciela o zmianę oceny, jeśli pojawiło się podejrzenie, że ustalenie oceny (w Ustawie o prawie oświatowym użyto właśnie takiego słowa) odbyło się z naruszeniem prawa. Dyrektor może też poprosić nauczyciela o umotywowanie określonych ocen. Warto wiedzieć, że zarówno rodzicom, jak również pełnoletnim uczniom przysługuje prawo składania wniosku do dyrektora szkoły o sprawdzenie, czy ustalenie oceny rocznej nie odbyło się z naruszeniem prawa oświatowego.

Mówimy: „Uczysz się po to, by zostać kimś”. Ale w takim razie kim są dzieci teraz?

A czym jest stopień dla ucznia? W rzeczywistości, bo czym ma być wedle rozporządzenia, już pani powiedziała.

To narzędzie władzy. Wierzymy w presję i jedynki i boimy się, że bez nich dzieci skończą pod mostem, że niczego w życiu nie osiągną. Nasze uszkolnione umysły − to wyrażenie austriackiego filozofa Ivana lllicha – wierzą, że ludzie uczą się tylko ze strachu przed karą albo dla nagród. Więc machamy dzieciom przed nosem „marchewkami”, mówiąc przy tym: Zrób to, za co możesz dostać piątkę, a nie to, co cię ciekawi.

W pierwszej klasie dzieci mają jeszcze motywację wewnętrzną, ale z każdym kolejnym rokiem obojętnieją, uczą się kalkulować. Przy okazji wiele z nich traci wiarę w siebie, przestają dostrzegać, co je interesuje. Koleżanka nauczycielka opowiadała, że znalazła grupę za granicą do wspólnego projektu, przejęta opowiadała o tym swoim uczniom, pytała, kto chciałby wziąć w nim udział. Kilka osób podnosi rękę: proszę pani, a można za to dostać szóstkę?

I już, po entuzjazmie.

Motywacja wewnętrzna przy tej zewnętrznej jest jak najnowszy mercedes przy zdezelowanej syrence. Stara zdezelowana syrenka też jakoś jedzie… Ta dużo słabsza motywacja zewnętrzna niszczy wewnętrzną. A oceny są jak cukier, do niczego nie są potrzebne, ale uzależniają. Jeśli raz je wprowadzimy, to trudno potem oczekiwać, że dzieci same z siebie będą chciały czytać czy sprzątać, żeby był porządek, że książka jest ciekawa. Będą oczekiwały nagrody. Uczymy dzieci, że zawsze jest coś za coś. Przeczytaj, a dostaniesz złotą gwiazdkę, słoneczko, piątkę.

Wydaje się, że szóstka jest nagrodą za rzeczywiste zainteresowanie, za szukanie informacji poza podręcznikiem, za wiedzę szerszą niż to, co w podstawie programowej?

Przepisy mówią jasno, cała skala ocen 1−6 dotyczy tego, co jest w podstawie programowej. Nie można zapisać w wymaganiach edukacyjnych, że szóstka jest dla olimpijczyków albo za coś, co wykracza poza program. Niektórzy nauczyciele mówią z niekłamanym zdziwieniem: Ktoś do olimpiady się przygotował, daleko zaszedł, to co ja mam mu za to dać? A ja pytam: Dlaczego pani uważa, że musi coś takiemu podążającemu za własnymi zainteresowaniami człowiekowi dać?

Jeżeli pozwolimy naszym dzieciom myśleć, przyszłość może być dobra

Neurobiolodzy mówią, że nasze mózgi potrafią nagradzać się same, gdy robimy coś, co sprawia nam przyjemność. Ale ludzie, którzy nigdy nie zaznali radości, jaką daje rozwój, poznawanie świata wyobrażają sobie, że albo jest przyjemnie, albo się czegoś uczę. Nie mieści im się w głowach, że można chcieć się uczyć i czerpać z nauki radość.

Dlatego zamiast uczyć, testujemy. Większość zadań w zeszytach ćwiczeń − mówię to jako metodyczka – to nie ćwiczenia, ale narzędzia pomiaru. Niczego nie rozwijają, zrażają za to dzieci, które nie mogą się wykazać autonomią ani kreatywnością. Ale kiedy strony są wypełnione, a na dole jest piątka, to wielu rodziców, którzy nie rozumieją, czym jest proces uczenia się, jest uspokojonych.

Takie myślenie zakłada, że człowiek nie ma pędu do wiedzy, nie chce poznawać świata. Nie zgodzi się z tym jednak nikt, kto obserwował kiedykolwiek dzieci. Dziecko, które niczym się nie interesuje, jest bierne i apatyczne, to widok rzadki i zawsze alarmujący.

Ciekawość jest motorem działań dzieci, chcą zobaczyć, dosięgnąć, dogonić, zrozumieć. Trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że naturalny sposób uczenia się człowieka jest inny niż to, co odbywa się w szkołach. Nasze mózgi to maszyny do uczenia się, one niczego nie robią lepiej, to podkreślają neurobiolodzy, np. prof. Manfred Spitzer.

To znaczy, że chcą rozumieć zależności, przyczyny, mechanizmy?

Ale szkoła nie pokazuje całości, związków przyczynowo-skutkowych. Dzieli świat na dziedziny, na przedmioty, na rozdziały i akapity. Dostajemy świat posiekany na kawałki, z których trudno złożyć całość. Byłam kiedyś z grupą dzieci nad morzem, obserwowaliśmy skarpę, w której jerzyki miały swoje gniazda. Z ogromną prędkością leciały na klif i trafiały do tych małych otworów, choć wydawało się, że to niemożliwe, że zaraz któryś się roztrzaska. Dzieci patrzyły zafascynowane, ktoś z rodziców tłumaczył… Ośmioletni chłopiec powiedział wtedy: świat jest taki ciekawy, dlaczego w szkole wszystko musi być nudne?

Wykluczyliśmy z procesu uczenia się ciekawość poznawczą. A motywacja jest jej pochodną. Tam, gdzie nie ma miejsca na ciekawość, systemowo wygaszana jest motywacja. W szkole dzieci dostają taki – często niewyrażony wprost − komunikat: nikogo nie interesuje, co ciebie ciekawi, tu jest szkoła i będziemy realizować program.

Jest 2018 rok. Czego uczy polska szkoła?

Żeby tę ciekawość stłamsić, szkoła posługuje się presją.

Już prawie 66 tysięcy osób na Facebooku śledzi Budzącą się Szkołę. Dostaję od ludzi naprawdę wiele wiadomości, większość jest bardzo smutna. Szukają pomocy, przesyłają zrzuty z dziennika elektronicznego, pokazują, ile ocen dziecko ma miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego, dwa miesiące. Niektóre szkoły zmieniają się w wielkie testowalnie. Oceny powinny pomagać w dalszej nauce, a są jak wypalone piętno. Uczniowie odbierają często stopnie jako oceny samych siebie. Dziecko, które dostaje trzecią czy piątą jedynkę, myśli, że jego praca nie ma sensu, bo „ja jestem na to za głupi”, „ja nigdy tego nie pojmę”. Wiele szkół przestało być miejscem, w którym dzieci się uczą.

A kiedyś uczyć się muszą, więc prace domowe są coraz większe, a nauczycielka potrafi późnym wieczorem przesyłać dzieciom reprymendę na wspólnej grupie.

Szkoła jest coraz bardziej żarłoczna. Zabiera już nie tylko przedpołudnia, ale też popołudnia i wieczory. I to nie tylko dzieciom, ale całym rodzinom, wszystko ma się kręcić wokół szkoły. Tyle się mówi o rodzinie w naszym kraju, a rodzina po południu nie ma dla siebie czasu. Dziecko nie może pójść w środę do babci na urodziny, bo w czwartek ma klasówkę, nie może pojechać z rodzicami na rower przy pięknej pogodzie, bo sprawdzian, bo korepetycje, na które wydaje się mnóstwo pieniędzy. Trzeba zacząć bronić polską rodzinę przed pazernością szkoły.

Czego jest więcej w polskiej szkole, marchewek czy kija?

Tradycyjny, pruski model szkoły bazuje na wytykaniu błędów, a nie na pokazywaniu, co uczeń zrobił dobrze, co już umie. Kiedy na dwadzieścia liter nie udała się jedna, to właśnie ta jest podkreślana na czerwono.

W Budzącej się Szkole promujemy zasadę zielonego długopisu, którym podkreślamy to, co dziecko zrobiło dobrze, a nie czerwonego, którym wytykamy błędy.

Mamy psychologię, pedagogikę, neurobiologię i coś już wiemy o tym, jak człowiek się uczy, tylko ta wiedza nie dociera do szkół. Żeby szkoła była miejscem efektywnej nauki, dzieci muszą ją lubić i nauczyciele powinni uczyć je, jak czerpać radość z rozwoju. Wysoki poziom stresu i strach ograniczają możliwości poznawcze. Wiele szkół to toksyczne miejsca, miejsca największego marnotrawstwa.

Czy usprawiedliwianie szkoły i tworzonej przez nią presji nie przypomina trochę usprawiedliwiania przemocy na zasadzie: „Byłem bity i dzięki temu wyrosłem na ludzi”? Czy tę szkolną opresję można nazwać przemocą?

To jest forma przemocy. Wielu badaczy porównuje szkołę do więzienia, do wojska. Proszę sobie wyobrazić taką ofertę pracy: trzeba wykonywać polecenia przełożonego, do toalety można wychodzić tylko za zgodą przełożonego w wyznaczonym przez niego czasie, odzywać się można, tylko kiedy dostanie się zgodę przełożonego, dostaje się pracę, którą trzeba wziąć do domu, również na weekendy, przeprowadzane będą kontrole, zapowiedziane i niezapowiedziane, będzie się stale porównywanym z innymi pracownikami. Mogłabym tak długo.

Czy ktoś chciałby pracować w takim miejscu? Nas, dorosłych, chroni prawo, dzieci nic nie chroni. Nie interesuje nas, jak długo dzieci pracują, ile godzin spędzają bez ruchu. Wszystko trzeba robić na gwizdek, na komendę. Dzwonki na przerwy też są wzięte z wojska.

Co złego jest w dzwonku?

W niektórych Budzących się Szkołach nauczyciele razem z uczniami zmierzyli poziom hałasu. Okazuje się, że poziom decybeli w pobliżu dzwonka stanowi zagrożenie dla słuchu. W wielu Budzących się Szkołach pierwszy krok to wyłączenie dzwonka. W Siemianowicach Śląskich dyrektor bardzo dużej szkoły Radek Szymański mówił: pani doktor, co to będzie, jak my wyłączymy te dzwonki? Jak się nie uda, to wszyscy powiedzą, że to moja wina. A potem napisał: czego ja się tak bałem? Jest po prostu ciszej.

Ten model edukacji jest zabójczy i dla naszej psychiki, i dla naszego świata

Dzieci nauczyły się, że trzeba kontrolować czas, planować. Pierwszaki bardzo szybko nauczyły się posługiwać zegarkami. W ankiecie uczniowie napisali, że jest spokojniej, lepiej. Bo i sami bez wrzeszczącego dzwonka zachowują się w czasie przerw ciszej.

Dlaczego prowadzi pani fundację Budząca się Szkoła?

Bo wierzę, że choć to nie nauczyciele stworzyli ten model szkoły, to tylko nauczyciele mogą go zmienić.

Zgadzamy się na rozwój w tak wielu obszarach życia, na wygodne łazienki zamiast sławojki, na samochód zamiast wozu, na telefony komórkowe, nowoczesne urządzenia w kuchni, a szkoła ma pozostać taka, jak była dwieście lat temu? To tak, jakby pacjent przyszedł dziś do lekarza i powiedział: nie chcę tej terapii, którą mi pan proponuje, proszę mi przystawić pijawki, bo tak było zawsze.

Jakie szkoły korzystają ze wsparcia waszej fundacji? Prywatne, społeczne?

W tej chwili mamy ponad 170 szkół. Zdecydowana większość to szkoły publiczne. Jest bardzo dużo szkół z małych miejscowości. Wielu naszych nauczycieli pracuje w szkołach, których dyrektorzy są niechętni zmianom. Mówią wprost: wiemy, że szkoła jest opresyjna, chcielibyśmy, żeby była bardziej przyjazna, ale jednocześnie boimy się obniżenia poziomu, boimy się, że spadnie w rankingach.

A spadnie?

Nie ma Budzącej się Szkoły, w której wyniki spadają. Mamy coraz więcej szkół, które uczą bez ocen cyfrowych: w Krakowie, w Grudziądzu, liceum w Sierpcu, które od dwóch lat pracuje bez ocen.

Edukacja nie jest lekiem na całe zło

Kiedy nie ma stopni, nauczyciele przestają poświęcać tyle czasu na testy, klasówki. A każda klasówka to przerwa w nauce. Im mniej czasu na kontrole, tym więcej na naukę w szkole. Dzięki temu jest też mniej prac domowych, uczniowie mają więcej czasu dla siebie. W liceum w Sierpcu (Collegium Leonium) wszyscy zdali maturę, poszli dalej tam, gdzie chcieli. A jednocześnie mają czas na życie. Kiedyś szkoła przyjmowała wszystkich chętnych, dziś mają znacznie więcej chętnych, niż mogą pomieścić mury.

Idee Budzącej się Szkoły pokazuje też pani w kolejnych książkach z serii Piernikowa Wyspa. Ostatnia, Szkoła na miarę szyta, wydaje się całkiem niewinna. Bohaterami są skrzaty zamieszkujące Góry Kardamonowe i Wzgórza Cynamonowe. Język prosty, rysunki urocze. A ja mam wrażenie, że pod spodem czai się rebelia. Co to za rebelia?

Ja już nie mogę udźwignąć, znieść świata, w którym żyjemy, tego, że tak mało mamy empatii, wiary w siebie, nie wiemy, kim jesteśmy. Marzę o lepszym świecie i jestem przekonana, że możemy go takim zbudować, gdy odejdziemy od pruskiego modelu szkoły.

W Górach Kardamonowych szkoła jest taka jak u nas. To, jak bardzo taka edukacja jest smutna i krzywdząca, widać najlepiej, kiedy pokaże się możliwą alternatywę.

Żeby dziecko mogło odnieść sukces, musi uwierzyć w siebie, a to będzie możliwe, gdy uwierzy w nie choć jeden dorosły, który jest dla niego autorytetem. Dzieci budują sobie swój obraz na podstawie tego, co widzą w oczach dorosłych. Bohater książki znalazł jedną osobę, która go zaakceptowała takim, jakim był, i dlatego on znalazł w sobie odwagę. Dla dzieci tym kimś może być nauczyciel.

Myślenie o edukacji sprowadzamy do myślenia o produkcji

czytaj także

To szalenie trudne, bo właśnie nauczyciele – często nieświadomie − budują między sobą a uczniami mur z ocen.

W książce A co za to dostanę? jest taki rysunek: skrzat, a przed nim mur z plusów, minusów, ocen, gwiazdek. Tak jak to dziecko nie widzi tego, czego się uczy, bo przesłaniają mu to oceny, tak i nauczycielowi trudno zza tych zasieków dojrzeć ucznia.

Ten mur stoi też między uczniami i całą resztą świata. Nie dostrzegamy sensu albo konsekwencji, bo skupiamy się na nagrodach albo karach? Taką miałam myśl, czytając w Szkole na miarę szytej opis edukacji ze Wzgórz Cynamonowych, gdzie szkoła jest z rzeczywistością w kontakcie.

Filozofia „więcej, szybciej, jeszcze szybciej” ma swoje źródło właśnie tutaj. Mam wrażenie, że wiele szkół, dla których najważniejsze jest miejsce w rankingu, straciło z oczu dobro dzieci. Ale i młodzi ludzie uczeni, że najważniejsze są nagrody, przestają się zastanawiać, czy to, co robią, jest w porządku, czy jest dobre świata, czy służy społeczności, w której żyją? Tak jakby nie było dobra wspólnego. Małe dzieci mają od pierwszych dni spędzonych w szkole „grać na siebie”, a szacunkiem obdarzani są zwycięzcy.

W Szkole na miarę szytej pokazuję, jak zmienia się świat, gdy szkoła rozwija kreatywność, uczy współpracy, rozwija empatię i wrażliwość na potrzeby innych ludzi, uczy, jak się dogadywać. Tak wychowani ludzie nie będą patrzeć tylko na liczby, rankingi, nie będą wciąż porównywać się z innymi i nie będą musieli być najlepsi, by czuć się szczęśliwymi i spełnionymi. Kto się z nikim nie ściga, nie może przegrać.

Jest w książce ostrzeżenie, całkiem poważne, że ze zmianą formy edukacji wiąże się zmiana dotychczasowego porządku świata. A ten porządek nie podda się bez walki. Pani wie, że rozmowa o szkole to rozmowa o władzy, o polityce.

Piernikowa Wyspa to taki nasz świat. Nie musimy szukać daleko, by zobaczyć, jak chętnie rządzący posługują się strachem, wykluczaniem całych grup. Z nienawiści czynią narzędzie mobilizowania swoich wyborców.

Również nauczyciele byli niedawno tą grupą, przeciwko której władza organizowała swoich wyborców.

Ano właśnie. To typowe dla autorytarnej władzy. Obecny model szkoły został stworzony ponad dwieście lat temu przez pruskich urzędników nie po to, by wspierać rozwój dzieci, ale by łatwo ludzi kontrolować. I ten model, z pewnymi niuansami, obowiązuje nadal we wszystkich krajach świata.

Dorosłych już nie zmienimy. Ale dzieciom, młodym ludziom możemy pokazać techniki władzy, wyjaśnić, jak łatwo ludźmi manipulować. Napisałam książkę tak, żeby miała uniwersalny charakter. Myślący nauczyciel znajdzie tam wiele tematów, które warto poruszyć w szkole. Jak mnie pytają, dla kogo są te książki, to mówię, że dla dzieci, a jeszcze bardziej dla dorosłych.

**
dr Marzena Żylińska – metodyczka, autorka materiałów dydaktycznych, książek i artykułów, założycielka ruchu Budząca się Szkoła. Przez wiele lat kształciła przyszłych nauczycieli i prowadziła seminaria metodyczne. Marzy o szkołach, do których i uczniowie, i nauczyciele będą chodzić z radością.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij