Lex Czarnek 2.0 wygląda jak wrzutka − jest niedopracowany, przedziwnie pożeniony z projektem prezydenckim, a jego efekty uderzą nie tylko w znienawidzone przez ministra Czarnka demokratyczne organizacje obywatelskie, ale też w politykę rządu wobec uchodźców z Ukrainy, którą ten się szczyci. O kolejnym etapie krucjaty Przemysława Czarnka rozmawiamy z Alicją Pacewicz.
Lex Czarnek − jak nazwano opracowany przez Ministerstwo Edukacji i Nauki projekt zmian w ustawie o edukacji i niektórych innych ustawach − odbiera szkołom autonomię, centralizuje system edukacyjny, daje ogromną władzę kuratorom zależnym bezpośrednio od ministra, a także drastycznie ogranicza możliwość współpracy szkół z organizacjami pozarządowymi, prowadzącymi działania edukacyjne. Wszystko to pod pozorem „przywracania rodzicom prawa do wychowania własnych dzieci” i w atmosferze walki z gender, „ideologią LGBT” i neomarksizmem.
Lex Czarnek po pierwszym czytaniu. Burza w parlamentarnej Komisji Edukacji
czytaj także
Odrzucone przez Senat, a następnie przepchnięte z zaskoczenia przez Sejm lex Czarnek 3 marca zablokował prezydent. Był to gest w stronę opozycji, by znaleźć poparcie dla ustawy o obronie Ojczyzny. Teraz pomysł wraca tylnymi drzwiami, jako projekt poselski.
Powrót chyłkiem
Projekt trafił do Sejmu w czwartek 20 października, a już pięć dni później, we wtorek, odbyło się jego pierwsze czytanie, razem z wyjętym z zamrażarki po ponad dwóch latach projektem prezydenckim. Zorganizowano je pospiesznie – nie w sali sejmowej, ale w ramach obrad Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, w niewielkiej sali, w której z trudem upchnęły się członkinie komisji i przedstawicielki organizacji zajmujących się edukacją.
Posłanka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która wniosła o odroczenie posiedzenia komisji do czasu przeprowadzenia rzetelnych konsultacji z zainteresowanymi środowiskami, mówiła: „Lex Czarnek 2.0 i projekt prezydencki ograniczają prawa organizacji społecznych do wspierania polskiej edukacji publicznej i niepublicznej. Wszyscy doskonale wiemy, że mamy do czynienia z projektem ministra Czarnka, zgłoszonego jako projekt poselski tylko po to, by uniknąć konsultacji społecznych”.
Poparły ją posłanka Krystyna Szumilas, która przypomniała, że między wpłynięciem wniosku a jego czytaniem powinno upłynąć przynajmniej siedem dni, oraz Katarzyna Lubnauer, która sugerowała, że w takim ścisku przeprowadzenie głosowania jest bardzo utrudnione. Głos zabrał także poseł Konfederacji Grzegorz Braun, który krytykował próbę zablokowania możliwości przechodzenia uczniów na edukację domową.
Decyzję po półrocznych konsultacjach podejmie kurator
Jaka jest różnica między pierwszą i drugą wersją lex Czarnek? Ta nowsza została przede wszystkim uzupełniona o konsultacje w ramach Rad Rodziców, zakaz prowadzenia zajęć przez organizacje społeczne w czasie godzin szkolnych i regulacje dotyczące edukacji domowej.
Jak po zmianach miałoby wyglądać zorganizowanie dodatkowych zajęć np. z edukacji filmowej czy regionalnej, doradztwa zawodowego lub matematyki? Tłumaczy nam Alicja Pacewicz, ekspertka edukacyjna, współzałożycielka Centrum Edukacji Obywatelskiej.
czytaj także
− Najpierw dyrektor/ka musi poinformować rodziców, że dana organizacja chce prowadzić działania w szkole, uzyskać i przekazać informacje o tym, co proponuje i jakie materiały wykorzysta. Najlepiej przy okazji sprawdzić, czy w jej materiałach nie ma jakiegoś słowa na g, albo jak jest rozumiana edukacja równościowa – bo może jakoś niewłaściwie. Potem dyrekcja musi przekonać radę rodziców, by zajęła się przeprowadzeniem konsultacji, sprawdzić, czy przeprowadzane są zgodnie z regulaminem (który wcześniej rada musi opracować), następnie doprowadzić do tego, by wydała opinię, i wreszcie z duszą na ramieniu idzie do kuratora, bo a nuż kurator wszystko wywali do śmietnika i do tego uzna, że dyrektor jest nieodpowiedzialny, skoro coś takiego chciał zaproponować uczniom − mówi Alicja Pacewicz.
Ostateczną decyzję i tak zawsze podejmuje kurator. To jest też zasadnicza różnica między projektami prezydenckim i ministerialnym. Prezydent proponował referenda rodzicielskie, których wynik będzie decyzyjny. Według projektu Czarnka decyzję rodziców kurator może wyrzucić do kosza. Proces konsultacji może trwać nawet 141 dni, bo kuratoria mogą przesyłać dodatkowe pytania i oczekiwać wyjaśnień. A co, kiedy w trybie pilnym potrzebne będą zajęcia z psychologiem? Cała procedura ma chyba zniechęcić do podejmowania prób rozszerzenia oferty edukacyjnej.
Rady rodziców to ciała zrzeszające się całkowicie dobrowolnie, pracujące społecznie, składające się z rodziców na ogół mocno zajętych pracą i wychowaniem dzieci. Przeprowadzenie szerokich konsultacji dotyczących całej szkoły, nie tylko jednej klasy, to dla nich dodatkowe, duże obciążenie. − Wszystkie decyzje dotyczące zajęć prowadzonych przez organizacje edukacyjne, stowarzyszenia lokalne czy nawet klubu sportowego, będą ostatecznie podejmowane przez kuratora. Nawet jeśli odbędzie się porządny proces konsultacyjny z rodzicami, kurator może go wcale nie wziąć pod uwagę − tłumaczy Pacewicz.
A czy dyrektorom, którzy już borykają się z problemami kadrowymi, finansowymi i organizacyjnymi, będzie się chciało podejmować nierówną grę z kuratorium? Ekspertka, z którą rozmawiamy, przekonuje, że efekt mrożący już działa. − W jednej ze szkół w Krakowie, dobrym liceum, do którego chodzą dzieci wspierane przez Edukacyjną Fundację Czerneckiego, opiekun tej grupy zwrócił się do dyrekcji z propozycją zorganizowania uzupełniających lekcji angielskiego. A dyrektor na to: „Ale zaraz, Pan pracuje w fundacji, to ja chyba muszę mieć zgodę kuratora”. To było jeszcze w czasie ubiegłorocznej batalii o lex Czarnek. Dyrektorzy mogą po prostu nie chcieć kłopotów.
Alicja Pacewicz podkreśla też, że choć regulacje reklamowane były przez ministerstwo jako przywracające rodzicom prawo do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami, to w rzeczywistości je ograniczają. Szerokie konsultacje czy referenda spowodują, że o zorganizowaniu rytmiki w klasie 1b będą decydować również rodzice klasy 8a, a o psychoedukacji w klasie siódmej – rodzice czwartoklasistów. A na końcu i tak potrzebna będzie zgoda kuratora.
− Oba te projekty w gruncie rzeczy utrudniają rodzicom podjęcie decyzji, w jakich zajęciach weźmie udział ich dziecko. Teraz wymagana jest zgoda rodzica: dziecko może wziąć udział w zajęciach na temat bezpieczeństwa w sieci, ale nie musi, jeśli rodzic nie wyrazi zgody. A każdy z tych projektów zakłada, że taką decyzję podejmuje ktoś inny niż rodzic czy opiekun danego dziecka − wyjaśnia Alicja Pacewicz.
Stłuc termometr
Z części proponowanych zmian dotyczących edukacji domowej projektodawcy wycofali się już w czasie pierwszego czytania, pod naciskiem posłów Konfederacji i innych środowisk prawicowych. Odrzucone pomysły dotyczyły limitu 50 proc. uczniów w edukacji domowej w ramach jednej szkoły i konieczności zapewnienia wszystkim uczniom korzystającym z takiej edukacji miejsc stacjonarnych „na wszelki wypadek” − gdyby chcieli wrócić. Wydłużono także termin składania wniosku umożliwiającego edukację domową, który w projekcie podstawowym miał trwać od 1 do 21 września, teraz zaś wnioski można składać od 1 lipca.
czytaj także
Skąd nagłe pragnienie wprowadzenia wzmożonej kontroli nad edukacją domową? Coraz więcej uczniów ucieka z systemu edukacji publicznej: część do szkół prywatnych i społecznych, część w edukację domową, na którą w roku szkolnym 2021/2022 przeszło ponad 20 tys. dzieci. − To jest wskaźnik, jak dzieci i ich rodzice oceniają edukację publiczną. Taki termometr, który władza chce właśnie stłuc. Niemal we wszystkich systemach, poza niemieckim, gdzie edukacja domowa jest niemożliwa, rodzice mają możliwość prowadzenia edukacji domowej. Pole wolności jest potrzebne, żeby ludzie wiedzieli, że ich dzieci nie są skazane na szkołę publiczną, której nie ufają i która im nie służy − mówi Alicja Pacewicz.
Przy tak masowym zainteresowaniu edukacją domową ekspertka widzi jednak potrzebę regulacji, choć oczywiście przeprowadzanych bez pośpiechu, za to we współpracy z organizacjami rodzicielskimi i wspierającymi edukację domową. − Istotna jest kwestia subwencji, która idzie za uczniem, ale w postaci zwrotu do samorządów, które te pieniądze najczęściej muszą założyć, a z budżetu centralnego dostają je później i nie zawsze w całości. To przykład Szkoły w Chmurze, która zrzesza 11 tysięcy uczniów z całej Polski, ale obciążony jest samorząd Warszawy, bo szkoła tu jest zarejestrowana − tłumaczy.
Alicja Pacewicz zauważa też, że termin składania od 1 lipca do 21 września też nie odpowiada na problemy rzeczywistości. − A co, jeśli uczeń będzie chciał przejść do edukacji domowej w środku listopada? Na ogół powody, by nie iść do szkoły, są poważne, i czasem edukacja domowa jest najlepszym rozwiązaniem − mówi. Podkreśla, że uciekanie uczniów do nauczania domowego zubaża publiczną edukację, ale nie da się zmienić tego inaczej, niż czyniąc system lepszym i bardziej przyjaznym.
Strzał w stopę
Organizacje pozarządowe od 30 lat działają w polskich szkołach i uzupełniają system edukacyjny, podnoszą kompetencje nauczycieli, przynoszą wiedzę, której nie obejmuje podstawa programowa. Od edukacji językowej, medialnej, klimatycznej, globalnej czy antydyskryminacyjnej po prawną, obywatelską, matematyczną. A także psychoedukację, doradztwo zawodowe czy zajęcia rewalidacyjne dla dzieci z niepełnosprawnościami. Działają w miastach i małych miejscowościach, pomagają wyrównać szanse.
To również te organizacje wsparły system edukacyjny, kiedy do polskiego systemu weszły dzieci uchodźcze z Ukrainy. To nadal duże wyzwanie: klasy są przepełnione, zajęcia dzieci z Ukrainy wciąż są bardzo potrzebne, a lex Czarnek praktycznie uniemożliwi ich prowadzenie.
„Pierwsze pensje moich uczniów są wyższe niż moja po dziesięciu latach pracy”
czytaj także
− Ciężar wsparcia szkół w przyjęciu dzieci uchodźczych wzięło na siebie społeczeństwo obywatelskie i organizacje pozarządowe, duże i małe, które na przykład uczą języka polskiego, szkolą nauczycieli polskich, by mogli uczyć polskiego jako języka obcego, prowadzą zajęcia integracyjne, tworzą materiały do konkretnych przedmiotów. Są też mocno wspierane przez międzynarodowe i zagraniczne organizacje humanitarne, jak UNICEF, UNHCR, Norwegian Refugee Committee czy największe na świecie pomagające dzieciom, jak Save the Children czy Plan International. Wszystkie NGO-sy współpracują ściśle z samorządami. A przedszkole i szkoła to naturalne miejsca do udzielania pomocy. Jest kontakt z dziećmi, z rodzinami, dobrze widać, czego im potrzeba − mówi Alicja Pacewicz.
− Rozwiązania lex Czarnek szkodzą interesom młodych ludzi z Ukrainy, a także polskich nauczycielek i nauczycieli, którzy nie byli przygotowani do przyjęcia takiej liczby osób, które nie mówią po polsku, nie wiedzą, jak działa nasz system i czego od nich oczekuje. Na pewno nie są gotowe podchodzić do egzaminów, co zresztą pokazały wyniki w bezsensownym dla nich egzaminie ósmoklasisty. Często siedzą na lekcji i nie rozumieją, o co chodzi, bo nie znają języka − podkreśla.
Blokada współpracy z organizacjami pozarządowymi to w tej sytuacji pomysł, który obróci się przeciw polityce, a w każdym razie polityce PR-owej rządu, który szczyci się pomocą, jaką społeczeństwo okazało uchodźcom i na tym aktualnie buduje swą międzynarodową pozycję.
− Ustawa blokująca działanie organizacji pomocowych to strzał w stopę dla samego ministerstwa, które nie wypracowało żadnego własnego systemu wsparcia dzieci uchodźczych, szkoleń i pomocy dla szkół − mówi ekspertka.
Na fali walki z potworami gender i wydumanym neomarksizmem rząd torpeduje własną politykę. Czy zdaje sobie z tego sprawę? To się okaże. Na pewno ten argument będzie podnoszony przez organizacje broniące szkoły przed lex Czarnek.
czytaj także
− Przy okazji protestów przeciw wprowadzeniu lex Czarnek 1.0 organizacjom udało się porozumieć i zjednoczyć w ramach SOS dla Edukacji i kampanii Wolna Szkoła, także ze związkami zawodowymi, samorządami lokalnymi, stowarzyszeniem kadry kierowniczej oświaty. Mieliśmy poczucie, że wprawdzie nie wiemy, czym to się skończy, ale że – jak tylko się da – trzeba przekonywać posłów, a potem prezydenta, że lex Czarnek to szkodliwy pomysł − mówi Alicja Pacewicz. − Teraz też, jako SOS dla Edukacji i Wolna Szkoła, do których dołączyli aktywistki i aktywiści edukacji domowej, zamierzamy walczyć o to, by projekt został w całości odrzucony. Przywołamy każdy racjonalny argument, by tę niepotrzebną nowelizację jeszcze raz zablokować – deklaruje.
**
Alicja Pacewicz − jedna z koordynatorek koalicji SOS dla Edukacji i inicjatorek kampanii Wolna Szkoła, ekspertka Centrum Edukacji Obywatelskiej i Fundacji Szkoła z Klasą.