Kraj

Lewica może i powinna krytykować 800+

Prawo i Sprawiedliwość sprytnie ustawiło debatę publiczną w taki sposób, by podzielić nas na społecznie wrażliwych zwolenników władzy oraz nieczułych liberałów, którzy nie chcą wspierać polskich rodzin.

Liczne i efektowne głupoty wypisywane przez różnej maści liberałów mogą sprawiać wrażenie, że cała krytyka programów społecznych rządu opiera się na straszeniu inflacją i leniwymi beneficjentami socjalu. Nie od dziś wiadomo, że liberalni komentatorzy są dla PiS wymarzonym przeciwnikiem. W tak ustawionej debacie rolą lewicy jest polemizowanie z jednymi i drugimi.

Inne czasy, te same rozwiązania

Waloryzacja 500+ o 300 złotych jest kiepskim pomysłem, ale nie – jak straszą liberalni komentatorzy – ze względu na potencjalny wzrost inflacji. Ta już na początku przyszłego roku powinna być jednocyfrowa, a dodatkowych 25 mld zł w gospodarce przy PKB rzędu 3 bilionów nie jest w stanie wygenerować silnego impulsu inflacyjnego.

Czy można byłoby te pieniądze zainwestować lepiej? Od tego pytania powinniśmy rozpoczynać dyskusję na temat każdego programu społecznego. Mamy do wydania ileś miliardów – jaki problem powinniśmy spróbować rozwiązać w pierwszej kolejności i jak najefektywniej wykorzystać dostępne środki? W przypadku najnowszej obietnicy PiS-u odpowiedź brzmi: na pewno nie tak.

800+, leki i autostrady, czyli pseudosolidarność w niestrawnym pakiecie

W 2016 roku, gdy Polacy i Polki byli wyposzczeni latami rządów liberalnej centroprawicy, a wcześniej blairowskiego SLD, uruchomienie programu Rodzina 500+ miało wiele zalet. Przede wszystkim umożliwiło niemal natychmiastowe wsparcie finansowe mniej zamożnych rodzin z dwójką lub większą liczbą dzieci. Od tamtego czasu program został rozszerzony, obejmując także pierwsze dziecko. Obecnie jednak nie ma potrzeby uruchamiania kolejnych tego typu ekspresowych transferów.

Faktem jest, że w ciągu ostatnich siedmiu lat wartość nabywcza 500+ spadła, bo – jak wynika z danych GUS – od kwietnia 2016 do kwietnia 2023 roku ceny konsumpcyjne w Polsce wzrosły o 44 proc. Warto jednak pamiętać, że gdy ruszył program, kwota świadczenia była naprawdę hojna – porównywalna lub wyższa od analogicznych świadczeń wypłacanych w Europie Zachodniej, i to nawet licząc po nominalnym kursie rynkowym. Tymczasem ceny w Polsce to wciąż 60 proc. średnich unijnych. Wiadomo było, że realna wartość 500+ będzie stopniowo spadać, odciążając budżet i uwalniając środki na nowe programy. A te powinny być bardziej zaawansowane i staranniej wycelowane.

Kobiety karane za macierzyństwo

Polska nie potrzebuje wyższych świadczeń pieniężnych na dzieci, bo akurat ten obszar polityki publicznej mamy rozwinięty całkiem nieźle. Według OECD tuż przed pandemią przeznaczyliśmy na takie benefity 3 proc. PKB. Średnia unijna wyniosła 2,1 proc. Przebiły nas tylko Estonia, Dania, Luksemburg oraz Szwecja. No i Francja, ale tu już różnica była minimalna (2,9 proc. PKB). Daleko za nami znalazły się między innymi Czechy (2,1 proc. PKB), których polityka prorodzinna wzbudza ostatnimi czasy duże zainteresowanie. Jeszcze w 2014 roku wskaźnik dzietności nad Wełtawą wynosił skromne 1,5. Obecnie to już 1,83, co wywindowało naszego sąsiada na drugie miejsce w UE, za Francją (1,84).

Gdy Polska wykreśla „cięcia” ze słownika, Czechy oszczędzają

W Polsce wskaźnik dzietności to ledwie 1,3. 800+ tego nie zmieni, bo w naszym kręgu cywilizacyjnym główną barierą ekonomiczną, która zniechęca do prokreacji, jest karanie kobiet za macierzyństwo. Według danych OECD pięcioletnia przerwa wychowawcza oznacza dla Polek utratę średnio 10 proc. potencjalnych świadczeń emerytalnych. Dziesięć lat to spadek o jedną czwartą. Czeszka w obydwu przypadkach nie straci zupełnie nic. Surowiej niż polskie matki karane są tylko Koreanki i Turczynki.

W dodatku Polki wciąż mają problem z szybkim powrotem do pracy po porodzie. Choć aktywność zawodowa matek z małymi dziećmi ostatnio wzrosła, to wciąż jest mizerna. Według GUS 31 proc. polskich kobiet, których najmłodsze dziecko ma nie więcej niż pięć lat, nie jest nigdzie zatrudnione. A dotyczy to przecież wieku, w którym średnio pracujemy najbardziej intensywnie. Zaledwie jedna trzecia dzieci w wieku 1–2 lata jest objęta jakąś formą opieki instytucjonalnej. W tym obszarze państwo ma więc ogromne pole do popisu.

Kamil Fejfer przekonuje, że wzrost inflacji o 0,4 pkt proc. to niewielka cena za wsparcie finansowe najbiedniejszych gospodarstw domowych. Poprawa ich sytuacji jest warta nawet wyższego impulsu inflacyjnego, jednak 800+ to radykalnie nieefektywny program wspierania ubogich. Przede wszystkim dlatego, że większość tych pieniędzy otrzymuje lepiej sytuowana część społeczeństwa. Według analizy ośrodka CenEA w obecnej wersji programu, kosztującej 40 mld zł rocznie, do najbogatszych 10 proc. rodzin trafia 12,5 proc. środków. Do najbiedniejszych 10 proc. kierowanych jest ledwie 5 proc., a do uboższej połowy gospodarstw domowych tylko 41 proc.

800+ to kiełbasa wyborcza, ale nie spowoduje znaczącego wzrostu inflacji

Uboższym 800+, zamożniejszym 500+

Autorzy analizy CenEA sprawdzili też, w jaki sposób rozdysponowane zostałyby dodatkowe środki po waloryzacji świadczenia. W przypadku podniesienia jego wysokości do 615 złotych w budżecie musiałyby się znaleźć dodatkowych 9,3 miliarda złotych. Do najbogatszych 10 proc. trafiłoby 1,2 mld, a do najbiedniejszych 10 proc. niecałe 0,5 mld. Niezamożne rodziny z dziećmi można wesprzeć finansowo, i to nawet nieco hojniej, za równowartość połowy kosztów waloryzacji 500+ o 300 złotych.

Gdyby rządzący rzeczywiście chcieli poprawić sytuację finansową biednych rodzin z dziećmi, mogliby wprowadzić jakieś proste kryterium dochodowe, weryfikowane z urzędu – chociażby na podstawie danych skarbówki. Mniej zamożne rodziny otrzymywałaby 800 zł, a pozostałe nadal 500 zł. Takie rozwiązanie nie groziłoby też stygmatyzacją beneficjentów.

Poza tym wspieranie rodzin i demografii nie powinno sprowadzać się wyłącznie do polityki socjalnej. Należałoby pomyśleć choćby o zadbaniu o dostępność mieszkań – wchodzący od lipca Bezpieczny Kredyt 2 proc. to atrakcyjna opcja, ale tylko dla par, które dotąd nie miały własnego mieszkania i chcą nabyć pierwsze. Zapewne wiele nauczycielek stażystek oraz asystentów na uczelniach również chętnie założyłoby rodzinę, ale z wynagrodzeniem na poziomie pensji minimalnej im się odechciewa. Podobnie jak innym pracownikom budżetówki, w której tegoroczna „podwyżka” płac wyniesie niecałe 8 proc., czyli znacznie mniej, niż pochłonie inflacja.

Rodzinom z dziećmi ulgę przyniosłoby także dofinansowanie systemu ochrony zdrowia. Szczególnie psychiatrii dziecięcej, która jest w fatalnym stanie, chociaż potrzeby w tym zakresie rosną. W 2022 roku zanotowano przeszło 2 tys. prób samobójczych dzieci i młodzieży (rok wcześniej „tylko” 800 – wzrost o 150 proc.), z czego 150 skończyło się śmiercią. Tymczasem doba na oddziale psychiatrycznym w prywatnym szpitalu kosztuje nawet tysiąc złotych. A rząd lekką ręką zamierza wydać 25 mld złotych, z których jedna czwarta trafi do 20 proc. najbogatszych.

Pomysł waloryzacji 500+ o 300 zł mógłby się bronić, gdyby w naszym kraju nie było tak wielu obszarów od lat wołających o dofinansowanie. Dlatego krytyka 800+ nie może sprowadzać się do kwestii potencjalnego wpływu na inflację. To akurat najmniej istotna kwestia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij