Gospodarka

800+ to kiełbasa wyborcza, ale nie spowoduje znaczącego wzrostu inflacji

Podwyższenie kwoty świadczenia może przyczynić się do utrzymania podwyższonej inflacji nieco dłużej. Jednak 0,4 proc. wydaje się akceptowalne, biorąc pod uwagę, że skutkiem byłby wzrost dochodów najbiedniejszych gospodarstw domowych i dalsze obniżanie skali skrajnego ubóstwa wśród najmłodszych.

Liberalni komentatorzy zachowują się niczym dopiero co wybudzeni ze śpiączki, w którą zapadli w kwietniu 2016. Czy waloryzacja przyczyni się do inflacji? Być może, ale w dziesiątkach artykułów i analiz, które przejrzałem, znalazłem tylko jedno oszacowanie, które wskazywało na wartość, o którą 800+ może podnieść ceny towarów i usług. Rzeczpospolita, powołując się na Janusza Jankowiaka, głównego ekonomistę Polskiej Rady Biznesu, pisze o 0,4 pkt proc. Nie byłby to znaczący wzrost, choć zauważalny.

Money.pl przekonuje, że „zmiany, przynajmniej częściowo, zaowocują przykrymi konsekwencjami dla gospodarki”. W innym tekście ten sam portal pisze, że „ta decyzja pochłonie miliardy”. W podobnym tonie do propozycji odnosi się „Gazeta Wyborcza”. Dodaje do tego metaforę „choinki z prezentami”.

800+, leki i autostrady, czyli pseudosolidarność w niestrawnym pakiecie

Z kolei Bartosz Arłukowicz straszy faktem, że na nowy pomysł PiS-u zrzucimy się wszyscy. „Damy wam 800 zł, a wy pozwólcie nam inflacją to zabrać. I dajcie nam kraść!” – pisze Roman Giertych. Stanisław Tyszka: „Długo myślały trutnie w ulu i wykoncypowały 800 plus. Czyli obiecują jeszcze wyższą inflację, jeszcze wyższe podatki oraz jałmużnę dla obywateli”.

Sztandarowe projekty socjalne obecnie rządzących z całą pewnością nie są częścią solidnie przemyślanej polityki społecznej. Mają przede wszystkim dobrze się sprzedawać. Jednak wpływ programu 500+ na inflację, którego tak obawiali się liberałowie, był minimalny. Świadczenie wprowadzono w kwietniu 2016 roku, a do początku 2020 roku inflacja nie przekroczyła tak zwanego celu inflacyjnego (2,5 proc. w skali roku, +/- 1 pkt proc.).

Program od początku był reklamowany jako pronatalistyczny. Rzeczywiście nieznacznie podniósł dzietność, ale w stosunku do kosztów poniósł pod tym względem porażkę. Nie można mu jednak odmówić pewnych sukcesów: przede wszystkim znacząco ograniczył skalę ubóstwa wśród dzieci. Jednocześnie przyczynił się do wzrostu gospodarczego – ludzie dostali do ręki dodatkowe pieniądze, które wydawali na produkty i usługi. W końcu: udowodnił, że odważne programy socjalne są możliwe i niekoniecznie zwiastują zapaść gospodarczą.

Lewica może i powinna krytykować 800+

Warto zaakceptować nieznaczną inflację

Przyczyną wysokiej inflacji, z którą obecnie się mierzymy, nie jest „rozbuchany socjal”, tylko łańcuchy dostaw zerwane z powodu pandemii oraz potężny chaos w energetyce, zafundowany nie tylko nam, ale niemal całemu światu, przez Rosję. 500+ wprowadzono w 2016 roku, a inflacja zaczęła niepokojąco rosnąć cztery lata później. Jeśli nie będziemy mieli do czynienia z kolejnym „czarnym łabędziem”, czeka nas powolny, ale systematyczny spadek. Analitycy banku ING szacują, że do końca roku inflacja powinna spaść poniżej 10 proc. Wciąż przekraczałaby cel NBP, ale w stosunku do obecnych 15 proc. byłaby to radykalnie korzystna zmiana.

Warto przy tym zaznaczyć, że dla naszego codziennego funkcjonowania istotniejszy jest wskaźnik inflacji liczony miesiąc do miesiąca, a nie rok do roku. Dlaczego? Gdyby na przykład między czerwcem a grudniem zeszłego roku nastąpił znaczny wzrost cen, a w styczniu zatrzymałby się zupełnie, przez kolejnych kilka miesięcy mielibyśmy znacznie podwyższony odczyt inflacji rok do roku. Spadłby do zera dopiero w roku kolejnym.

Czy klasa średnia też sprzeda się PiS-owi?

Podwyższenie kwoty świadczenia może przyczynić się do utrzymania podwyższonej inflacji nieco dłużej. Jednak wspomniane 0,4 proc. wydaje się akceptowalne, biorąc pod uwagę, że skutkiem byłby wzrost dochodów najbiedniejszych gospodarstw domowych i dalsze obniżanie skali ubóstwa wśród najmłodszych. Przy czym wspomniana prognoza 0,4 proc. kontrybucji do inflacji wcale nie musi oznaczać jej wzrostu. Czynniki dezinflacyjne mogą działać silnej niż hipotetyczny proinflacyjny impuls wynikający z podwyższenia świadczenia. Jeżeli – przykładowo – nadal spadałyby ceny na rynku paliw i rosłaby wartość złotego względem dolara, te zjawiska „przykryłyby” ewentualne podbicie inflacji wywołane przez podniesienie świadczenia. Byłaby wyższa niż w kontrfaktycznej Polsce, gdzie transfer wciąż wynosiłby 500 zł, ale i tak niższa niż obecnie.

800+ nikt ze stołu nie zabierze

Jest jeszcze jedna sprawa. Skumulowana inflacja od momentu wdrożenia programu do chwili obecnej to około 50 proc. A to oznacza, że dzisiejsza równowartość 500 zł z 2016 roku to około 335 zł. Aby kupić towary i usługi, które w 2016 roku były warte 500 zł, dzisiaj należałoby wydać około 745 zł. Do 2024 będzie to prawdopodobnie 800 zł.

Gdyby program był częścią rozsądnej polityki społecznej, mechanizm waloryzacji względem inflacji byłby w niego wpisany od samego początku. Możliwe zresztą, że Prawo i Sprawiedliwość nie wzięło go pod uwagę, zdając sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, że środki powoli będzie zjadać inflacja. Po drugie wzrost gospodarczy, który w dłuższym okresie jest wysoce prawdopodobny (to wniosek oparty na doświadczeniach ostatnich trzech dekad), będzie oznaczał więcej środków publicznych do dyspozycji.

W krajach, które redystrybuują dochody, żyje się znacznie lepiej niż w porównywalnych pod względem wysokości PKB państwach, które tego nie robią. W tych pierwszych jest lepsza opieka zdrowotna czy dostępność opieki żłobkowej i przedszkolnej, lepsza infrastruktura, lepsze szkoły i uczelnie wyższe.

Czy można byłoby 25 mld (tyle ma kosztować podniesienie świadczenia) zainwestować lepiej? Na przykład w rozbudowę instytucji publicznych – w tym szpitali i przedszkoli? Być może. Ale funkcjonujemy w pewnych realiach politycznych. I częścią tych realiów stała się kiełbasa wyborcza w postaci 800+. Tej propozycji prawdopodobnie nikt ze stołu nie zabierze. Istotne jest więc zrozumienie tego, jakie mogą być jej potencjalne (pozytywne i negatywne) skutki.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
Publicysta ekonomiczny
Publicysta zajmujący się rynkiem pracy i tematyką ekonomiczną. Autor książek: „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód”.
Zamknij