Kraj

800+, leki i autostrady, czyli pseudosolidarność w niestrawnym pakiecie

Prezenty od Jarosława Kaczyńskiego nie układają się w żaden spójny pomysł na politykę społeczną czy jakąkolwiek inną. Mają tylko jeden cel: pomóc wygrać PiS najbliższe wybory i utrzymać władzę.

PiS swoją weekendową konwencję nazwał ulem. Tak jak w ulu miała w niej bowiem wrzeć programowa praca, z której powstać miał miód, sycący i osładzający życie Polaków – jeśli tylko pozwolą rządzącej partii utrzymać władzę.

To, co zobaczyliśmy w sobotę i niedzielę, średnio jednak dorastało do metafory ula. PiS-owski ul sprawiał wrażenie, jakby zamieszkujące go pszczoły nawdychały się jakichś szkodliwych, otępiających i spowalniających chemikaliów. Konwencja była przede wszystkim nudna. Zamiast deszczu nowych pomysłów – jakie zapowiadały przed weekendem przecieki z Nowogrodzkiej – kolejni pisowscy ministrowie wychwalali swoje osiągnięcia, do znudzenia powtarzane w przekazie rządowych mediów, przypominali, jak źle było za Platformy, i straszyli powrotem Tuska.

W kwestii obronności rząd najpierw strzela, potem myśli

Nowe konkrety przedstawił dopiero w zamykającym weekendowe wydarzenie przemówieniu Jarosław Kaczyński. Prezes PiS zapowiedział podniesienie świadczenia 500+ do 800 złotych, darmowe leki dla dzieci i młodzieży do 18. roku życia i seniorów w wieku 65+, wreszcie zniesienie opłat za korzystanie z państwowych dróg ekspresowych i autostrad dla samochodów osobowych oraz szybkie rozwiązanie sprawy opłat na drogach prywatnych.

Trzy prezenty prezesa

Z ula wyrosła więc choinka, pod którą prezes Kaczyński położył pierwsze wyborcze prezenty, obiecując, że będzie ich więcej. Prezenty te nie układają się w żaden spójny pomysł na politykę społeczną czy jakąkolwiek inną. Mają tylko jeden cel: pomóc wygrać PiS najbliższe wybory i utrzymać władzę.

Nie wszystkie są zupełnie bezsensowne. Chore dzieci z pewnością nie powinny płacić swoim zdrowiem za biedę rodziców – pomysł darmowych leków dla osób poniżej 18. roku życia wart jest przynajmniej dyskusji.

Podobnie jak waloryzacja 500+. Sztandarowe świadczenie PiS nie było waloryzowane, odkąd zostało po raz pierwszy wprowadzone – początkowo na drugie i kolejne dziecko – w 2016 roku i dziś straciło znaczną część swojej wartości sprzed siedmiu lat. Według wypowiadającego się dla „Gazety Wyborczej” eksperta emerytalnego Oskara Sobolewskiego w cenach z 2016 roku 500+ jest dziś warte około 330 zł.

PiS jest dla opozycji jak klęska żywiołowa

Z drugiej strony, jak wylicza Sobolewski, waloryzacja do 800 złotych oznacza wzrost kosztów programu o mniej więcej 40 miliardów złotych. W 2024 kosztowałby on więc ok. 64 miliardów złotych. Pojawia się pytanie, skąd PiS zamierza wziąć na to pieniądze. Bo inflacyjne wpływy z VAT mogą nie starczyć.

Gdyby waloryzacja miała być finansowana z sensownej progresji podatkowej, to pewnie warto byłoby ją poprzeć. Ale po tym, jak PiS sparzył się politycznie na Polskim Ładzie, na żadną podatkową progresję z jego strony nie ma co liczyć. Można się obawiać, że ceną za 800+ będzie jeszcze dalsze głodzenie sektora publicznego: brak podwyżek dla pielęgniarek i nauczycieli, urzędniczki ZUS pracujące na komputerach z czasów, gdy nowością było Heroes of Might and Magic 3 (jeśli nie 2), szpitale niezdolne zapewnić pacjentom papieru toaletowego, o przyzwoitych posiłkach nie wspominając. Jeżeli taka w istocie ma być cena za waloryzację 500+, to warto się dwa razy zastanowić, czy to naprawdę dobra propozycja.

Prezent dla kierowców to z kolei czysty populistyczny absurd. Priorytetem polityki transportowej państwa powinno być w pierwszej kolejności przeciwdziałanie wykluczeniu transportowemu, po drugie tworzenie zachęt do możliwie zielonych form transportu. Likwidując opłaty dla samochodów osobowych na autostradach, państwo faktycznie subsydiowałoby jedną z najmniej ekologicznych form transportu. Jedyny sens takiej obietnicy to walka z Konfederacją o „samochodziarski” elektorat, przekonany, że całe państwo i społeczeństwo powinno zorganizowane być wokół jego wolności do najlepiej darmowego poruszania się samochodem, gdzie i jak ma ochotę.

Czy PiS to faktycznie dobrze przebadał?

Można się przy tym zastanawiać czy pod względem wyborczym PiS faktycznie dobrze przebadał nastroje elektoratu, zgłaszając w tym właśnie momencie takie, a nie inne propozycje. Wielu komentatorów spodziewało się, że PiS ogłosi przed wyborami waloryzację 500+, zastanawiające jest, że rządzący obóz strzela z tego działa już teraz, dobrych kilka miesięcy przed rozpoczęciem kampanii. Gdy jesienią kampania ruszy na pełnych obrotach, propozycja zdąży już spowszechnieć wyborcom i straci sporo ze swojej perswazyjnej siły.

Waloryzacja do 800+ stwarza z pewnością pewien problem dla opozycji, zwłaszcza dla Platformy. Największa partia opozycyjna, która musi walczyć też o bardziej socjalny elektorat, nie może powiedzieć, że jest przeciw waloryzacji. Tym bardziej nie może próbować przelicytować PiS, oferując zamiast 800 np. 900 złotych – zbyt wielu jej wyborców jest przerażonych tym, że finanse publiczne nie wytrzymają propozycji rządzącej partii. Tusk powinien szybko podjąć decyzję, jak sensownie odpowiedzieć na propozycję PiS.

800+ pomoże za to z pewnością Konfederacji. Formacja Bosaka i Mentzena, walcząca o swoją niszę kilkunastu procent, w przeciwieństwie do PO nie musi wykonywać żadnych gestów wobec bardziej socjalnego elektoratu. Elektorat przerażony „rozdawnictwem” i rozczarowany tym, że Platforma nie przeciwstawia się mu dość kategorycznie, może pożeglować w objęcia konfederatów.

Epicki gambit rządu Morawieckiego albo państwo z kukurydzy

Pytanie jednak, czy waloryzacja pomoże PiS odzyskać tych wyborców, których stracił w ciągu ostatnich czterech lat? Zaryzykowałbym tezę, że niekoniecznie. Po ośmiu latach i naturalnym w takiej sytuacji zmęczeniu rządami PiS podwyżka świadczenia na dziecko może nie wystarczyć, by ponownie zmobilizować do urn rozczarowanych wyborców. Zwłaszcza że także część wyborców PiS może podzielać obawy, czy stać nas na 800+, i niepokoić się inflacyjnymi skutkami podwyżki świadczenia. Bo choć „rozdawnictwo”, jak wszystko wskazuje, miało niewielki wpływ na inflację w ostatnich trzech latach, to duża część społeczeństwa uważa inaczej. Trudno też uwierzyć, by z elektoratu 65+ dało się po wszystkich trzynastkach i czternastkach wycisnąć jeszcze znacząco wyższe poparcie dzięki propozycji darmowych leków.

Pseudosolidarność w niestrawnym pakiecie

Oczywiście, do wyborów jeszcze kilka miesięcy i ze strony rządzącej partii można spodziewać się kolejnych ofert dla różnych grup elektoratu. Na podstawie wypowiedzi z ostatniego weekendu można zresztą zgadywać, w jakim kierunku pójdą obietnice PiS. W usypiającym propagandowym przekazie partii dały się wyróżnić dwa główne wątki: solidarność i suwerenność.

Działacze rządzącej partii ciągle powtarzali, że „Polska jest jedna”, że państwo musi służyć wszystkim, nie tylko elitom. Obiecywali rządy, które troszczą się o biednych tak samo jak o bogatych, o Polskę wsi i małych miasteczek tak samo jak o wielkie metropolie.

Problem w tym, że solidarnej Polski nie zbuduje partia, która tak silnie stawia na podział, konflikt i polaryzację. Choć PiS pochyla się nad ubogimi seniorami czy obszarami wiejskimi, to jednocześnie nie ma żadnego problemu w tym, by płacić grosze nauczycielom i łamać ich strajk, a z Polski, która teoretycznie ma być dla wszystkich, wykluczyć na przykład społeczność LGBT+.

Solidarność w wersji PiS wpisana jest przy tym w głęboko patriarchalną wizję relacji między państwem a obywatelem, elitami i ludem. Doskonale pokazała to sytuacja z soboty. Premier Mateusz Morawiecki wygłosił przemówienie na temat sytuacji ekonomicznej kraju, gdzie dużo mówił o gospodarce, która ma pracować na wszystkich, nie tylko na elitę. Następnie zasiadł do dyskusji w panelu, gdzie znalazł się reprezentujący pracodawców Marek Jakubiak – zaproszony pewnie także ze względu na swoje kontakty w środowiskach skrajnej, narodowej prawicy – nie było za to nikogo, kto reprezentowałby związki zawodowe czy w ogóle świat pracy.

Raport Krytyki Politycznej: Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw

Solidarność w wersji PiS jest też powiązana z „suwerennościowym” pakietem. Jak pokazały zwłaszcza wystąpienia premiera Glińskiego i ministra Czarnka, dla PiS „suwerenność” oznacza też hegemonię pewnej specyficznej wizji polskości: opartej na kompensacyjnych narodowych mitach („Polska najstarszą demokracją świata”), nacjonalistycznym wzmożeniu i „zmilitaryzowanym” tradycjonalizmie, całkowicie odrzucającym niemal wszystko to, co wydarzyło się w kulturze Zachodu w ciągu ostatniego pół wieku z okładem, jako „moralną zgniliznę”. W tej wizji polskości nie mieści się nie tylko LGBT+, ale także wszelki krytyczny namysł Polaków nad nimi samymi.

Pytanie, dla jak wielu wyborców pisowski miodek sprzedawany w takim pakiecie okaże się jednak niestrawny.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij