Pandemia pokazuje, jak absurdalna jest logika indywidualnych wyborów. Osoba idąca dziś do kościoła nie ryzykuje tylko swoje zdrowie, ale zdrowie wszystkich ludzi, których spotka i może zakazić. Podobnie jest z osobami, które nie mogą sobie pozwolić na przerwę w pracy: jeśli nie będą się zgłaszać na leczenie, konsekwencje poniesie całe społeczeństwo.
Żyjemy w czasach sprywatyzowanej odpowiedzialności. Wszystko zależy od ciebie i tylko ciebie, nie jesteś nikomu nic winien, a inni nie są nic winni tobie – to oficjalna ideologia współczesności. W ten sposób stajemy się „przedsiębiorcami samych siebie”, którzy biorą sprawy we własne ręce i zarządzają swoim życiem na wzór jednoosobowej firmy. Jak zauważa socjolog Ronen Shamir, oczekuje się od nas, że będziemy racjonalnymi i całkowicie samowystarczalnymi aktorami rynkowymi.
Zaradni twardziele są twardzi i zaradni. Po co im społeczeństwo?
czytaj także
Ciekawym skutkiem ubocznym koronawirusa jest to, że obnaża on absurdy tak skrajnie indywidualistycznej wizji świata. Nagle przypominamy sobie, że wszyscy musimy polegać na innych oraz na dobrze zorganizowanym państwie: od drobnych przedsiębiorców, przez pracowników na śmieciówce, po wielkie instytucje finansowe. Świata nie da się zaś opowiedzieć i zrozumieć na podstawie samych kategorii rynkowych.
Dobrowolność?
„O ile mi wiadomo, uczestnictwo w mszach świętych jest dobrowolne” – zareagował Stanisław Żerko na postulat zamknięcia kościołów z powodu pandemii. Innymi słowy, każdy uczestnik mszy bierze odpowiedzialność za siebie, nic nam do tego. Na podobnej zasadzie – przekonuje część twitterowiczów – 40 milionów nieubezpieczonych Amerykanów wzięło na siebie odpowiedzialność za brak opieki zdrowotnej.
Wzrusza mnie ta troska – zwłaszcza ateistów – o ludzi wierzących i praktykujących. O ile mi wiadomo, uczestnictwo w Mszach św. jest dobrowolne. https://t.co/3yeUrLrz1N
— Stanisław Żerko (@StZerko) March 11, 2020
Znamy ten argument bardzo dobrze: od korwinowskiego „jak ktoś niech chce zapinać pasów w samochodzie, to jego sprawa”, po słynną uwagę Wojciecha Maziarskiego „nie ma obowiązku bycia sprzedawczynią”. Najważniejsze, że jednostka podjęła jednostkową decyzję: nieważne społeczne konsekwencje, nieważne społeczne uwarunkowania tej decyzji – mamy się po prostu odwalić i zająć sobą.
Przypadek pandemii pokazuje, jak absurdalna jest ta logika. Osoba idąca do kościoła ryzykuje nie tylko swoje zdrowie, ale zdrowie wszystkich ludzi, których potem spotka i może zakazić. A nawet gdyby brała ryzyko tylko na siebie, to w razie zakażenia staje się kolejnym pacjentem, narażając służbę zdrowia na przeciążenie. To jest problem, na który natrafili Włosi – przy zbyt szybkim wzroście zachorowań żadne państwo nie jest sobie w stanie poradzić z leczeniem wszystkich potrzebujących opieki osób. Trzeba zatem powiedzieć sobie wprost: jeśli idę do kościoła, nie biorę ryzyka na siebie, biorę je na całe społeczeństwo.
czytaj także
Podobnie jest z amerykańskimi nieubezpieczonymi. Pomińmy na chwilę to, że brak ubezpieczenia nie wynika wcale z ich indywidualnej decyzji, lecz ze sprywatyzowanej i absurdalnie kosztownej służby zdrowia w USA. Rzecz w tym, że jeśli osoby nieubezpieczone nie będą zgłaszały się na testy i leczenie w związku z koronawirusem – z obawy przed kosztami – to konsekwencje raz jeszcze poniesienie całe społeczeństwo.
Ta sama zasada tyczy się również młodych ludzi, którzy są mniej narażeni na najgorsze skutki koronawirusa niż starsi, więc mogą mieć tendencję do lekceważenia problemu. Nie należy zapominać o tym, że każdy może się stać wehikułem rozprzestrzeniania się choroby i warto wykazać trochę odpowiedzialności wobec innych, nawet jeśli my sami czujemy się dobrze. Pozostanie w domu bywa uciążliwe, ale przypadek Włoch pokazuje, co się dzieje, gdy ludzie mówią sobie: „Czuję się OK, nie muszę nic zmieniać w moich przyzwyczajeniach”.
Wbrew skrajnie indywidualistycznej propagandzie człowiek jest gatunkiem wspólnotowym. Nasze decyzje wpływają na innych, a decyzje innych wpływają na nas. Wszyscy poruszamy się w obrębie określonych warunków społecznych – i sprzedawczynie w markecie, i wierni chodzący na msze, i młodzi ludzie chcący wyjść na miasto. Jeśli chcemy rozmawiać na poważnie o naszym świecie, to należy brać pod uwagę te warunki oraz ich konsekwencje, a nie rzucać pustymi hasłami o dobrowolnych decyzjach i indywidualnej odpowiedzialności. Takie skrajne przypadki jak pandemia obnażają niedorzeczne uproszczenia zawarte w tych hasłach. I tę lekcję powinniśmy odrobić już dawno.
Nieodrobiona lekcja
W 2008 roku załamał się globalny system finansowy. W Polsce po tym kryzysie ostało się głównie straszenie „powtórką z Grecji”, dlatego łatwo nam zapomnieć, że źródła problemu leżały w sferze prywatnej, a nie publicznej. U podstaw kryzysu mieliśmy mnóstwo Amerykanów, którzy nie byli w stanie spłacić kredytów mieszkaniowych. To samo w sobie nie doprowadziłoby pewnie do takiego załamania całego systemu – gorzej, że instytucje finansowe rozprowadziły ich długi po całym świecie w ramach globalnego kasyna, które urządziły na bazie kredytów. W ten oto sposób prywatne zadłużenie oraz prywatne zabawy rynkowe doprowadziły światową gospodarkę na skraj załamania. Interweniować musiało państwo, a wolnorynkowych geniuszy biznesu trzeba było ratować z publicznych pieniędzy.
Dziś znowu przypominamy sobie o tym, jak bardzo rynek jest uzależniony od państwa. Nagle wszyscy pytają, co państwo zrobi dla przedsiębiorców i biznesu. Nawet Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej – partii, która wypuściła kiedyś mema o treści: „Przedsiębiorczość mamy we krwi. Wystarczy nam nie przeszkadzać”. Teraz okazuje się, że „nie przeszkadzać” to jednak za mało – że państwo ma też pomagać.
Kryzys branż turystycznej, przewozowej, zmniejszenie konsumpcji związane z epidemią koronawirusa, może mieć skutki w spowolnieniu gospodarczym, rownież w Polsce.
Czy rząd podejmuje jakieś działania osłonowe?
Czy jest przygotowany na mniejsze wpływy do budżetu?#koronawirus— Katarzyna Lubnauer (@KLubnauer) March 9, 2020
Na jeszcze większą skalę widać to w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie od lat dyskutują o publicznej służbie zdrowia i bezpłatnej edukacji, jednak próby wprowadzenia reform wciąż rozbijają się o te same argumenty: skąd wziąć na to pieniądze? Czy to nie jest naruszanie wolności jednostek, które powinny same decydować? Dlaczego podatnik ma dokładać do opieki zdrowotnej kogoś innego? Ale obecny kryzys, tak samo jak kryzys finansowy z 2008 roku, pokazał, że publiczne środki szybko się znajdują, gdy trzeba ratować biznes: System Rezerwy Federalnej już pompuje ogromne ilości pieniędzy, aby podtrzymać rynki.
czytaj także
Dla jasności: żaden odpowiedzialny rząd nie powinien w takiej sytuacji zostawiać gospodarki samej sobie. Warto jednak wyciągnąć wnioski z tego powtarzającego się wzoru i przestać opowiadać bajki o samowystarczalnym rynku albo straszyć komunizmem za każdym razem, gdy chcemy wydać pieniądze publiczne. Sytuacje kryzysowe jedynie uwydatniają głębszą prawdę – wszyscy, od pracowników po przedsiębiorców, potrzebujemy pomocy sprawnego państwa. Obecna pandemia to dramat nie tylko dla części przedsiębiorców, ale także dla pracowników na umowach śmieciowych, którzy stają przed dylematem: ryzykować i iść do pracy czy zostać bez zarobku? Ponownie, nie chodzi tylko o to, że takie osoby znajdują się w trudnej sytuacji osobistej. Jeśli presja finansowa skłoni ich do podjęcia ryzyka, to tak naprawdę razem z nimi ryzyko podejmie całe społeczeństwo.
Chciwość jest zła
Jesteśmy wychowywani na opowieściach, że egoistyczne działania wcale nie są złe, bo przyczyniają się do rozwoju gospodarki i postępu. „Nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes”. Kiedy Adam Smith pisał te słynne słowa, to zapewne się nie spodziewał, do jakiej skrajności doprowadzimy ową zasadę. „Chciwość jest dobra”, „egoizm jest dobry”, „hiperindywidualizm jest dobry”.
Wszyscy, od pracowników po przedsiębiorców, potrzebujemy pomocy sprawnego państwa.
Nie lekceważmy tego, jak kojąca potrafi być wizja świata sprzedawana za pośrednictwem tych formułek. Bo godzi ze sobą dwie tendencje: potrzebę spełniania własnych pragnień z poczuciem obowiązku wobec ludzi potrzebujących pomocy. Ktoś, kto uwierzył w hasła o interesie własnym, może sobie ławo wytłumaczyć, że dbając o siebie, pośrednio dba o innych: bo rozwija gospodarkę, bo promuje zaradność, bo buduje bogactwo, którego cząstkę może – oczywiście dobrowolnie – przekazać na cele charytatywne. Czy to nie brzmi wspaniale? Mogę pracować na siebie, dbać o własny dobrobyt, a jednocześnie nie muszę mieć wyrzutów sumienia wobec innych, bo oni też na tym korzystają.
Ale ta opowieść od początku była pełna luk i uproszczeń. Działanie w interesie własnym to także niszczenie środowiska, to także zostawianie ludzi bez podstawowych środków bezpieczeństwa, to także nieliczenie się ze społecznymi konsekwencjami naszych „dobrowolnych” decyzji.
czytaj także
Niektórzy próbują nam wmówić, że napędzana egoizmem rywalizacja to wręcz ewolucyjna konieczność, ale tak nie jest. „Biologię zwykle się przywołuje, aby uzasadnić wizję społeczeństwa samolubnych jednostek, jednak na drodze ewolucji powstał też przecież klej, który spaja ze sobą społeczności. Jest to ten sam klej, który występuje u wielu innych gatunków zwierząt. Zgodność, koordynacja działań i troszczenie się o tych, którzy są w potrzebie, nie ograniczają się do naszego gatunku” – pisze prymatolog Frans de Waal.
czytaj także
Pandemia koronawirusa to dobry moment, aby przypomnieć sobie o tej lepszej stronie człowieczeństwa. Dziś wszyscy potrzebujemy odpowiedzialności za dobro wspólne, a nie skupiania się na interesie własnym. I byłoby wspaniale, gdybyśmy tym razem nie zapomnieli o tej lekcji, gdy ryzyko zostanie już zażegnane.