Kraj, Psychologia

Za izolację dzieci i młodzież płacą zdrowiem

Fot. Patrick Fore/Unsplash

Nakaz spędzania wielu dni w zamknięciu trudno mi racjonalnie uzasadnić. Brak kontaktów jest najbardziej dojmujący. Wynika z niego realne cierpienie. Rozmowa z Cezarym Żechowskim, specjalistą psychiatrii dziecięcej, psychoterapeutą dzieci, młodzieży i dorosłych.

Katarzyna Przyborska: Zaczynają się dziwne ferie, podczas których młodsze dzieci, do czwartej klasy podstawówki, mogą spędzać czas w sposób zorganizowany, w ramach np. szkolnych półkolonii, a starsze mają po prostu siedzieć w domach od 8 do 16. Czyli wtedy, kiedy jest jeszcze jasno. Mogą nacieszyć się światłem dziennym, tylko jeśli towarzyszy im osoba dorosła. Jak pan ocenia tę decyzję?

Cezary Żechowski: Uważam, że jest niepotrzebna, niesłuszna. Dzieci już kolejny miesiąc siedzą w domach, uczą się zdalnie, mają bardzo niewielką możliwość spotykania się ze swoimi rówieśnikami. Cała ta sytuacja nie pozwala na zaspokojenie ich podstawowych potrzeb. Wiemy przecież, że dzieci potrzebują stymulacji społecznej, że jest ona niezwykle ważna, bo tworzą się w tym czasie trwałe wzorce relacji i zachowań społecznych. Potrzebują też bodźców fizycznych.

Czyli izolacja powoduje ograniczenie bodźców potrzebnych w tym okresie rozwojowym?

Właśnie tak. Dlatego m.in. nakaz spędzania wielu dni w zamknięciu trudno mi racjonalnie uzasadnić.

Doradca rządu profesor Andrzej Horban mówił niedawno w rozmowie z Jackiem Żakowskim, że ta decyzja jest konieczna, żeby ograniczyć epidemię. Czy koszt, jaki ponoszą dzieci, to dobra cena?

Warto się zastanowić, czy zostały rozważone wszystkie za i przeciw, które my − psychiatrzy, psychoterapeuci − podnosimy.

A czy zostały przeprowadzane konsultacje? Były jakieś kontakty ze środowiskiem psychiatrów i terapeutów?

Czy były kontakty z rządem, konsultacje − nie wiem. Ja sam podpisywałem apele o zmianę tego obostrzenia.

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Taką petycję wystosowała Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę. Też ją poparłam. Można ją jeszcze podpisać. Fundacja zwraca uwagę m.in. na skalę przemocy domowej. Przypomina, że dzieci odczuwają swój stan psychiczny jako zły, a zespół Fundacji przeprowadził o 25 proc. więcej interwencji w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia dziecka niż rok wcześniej. Czy pan w swojej praktyce też widzi pogorszenie sytuacji? Czy może nie uległa ona aż tak dużej zmianie?

Sądzę, że wiele się zmieniło, ale sami jeszcze do końca nie wiemy co. Jak powiedziałem, bardzo brakuje bodźców społecznych, na które dzieci mają niezwykle duże zapotrzebowanie. Jeśli siedzą w domu, są sfrustrowane, to stają się dla rodziców trudne, a oni nie są w stanie dać dzieciom tego, czego te potrzebują. To zatem czas niełatwy i dla dzieci, i dla rodziców. A jeśli jeszcze w domu jest przemoc, to skutki są dramatyczne, bo dochodzi do jej eskalacji, dzieci dodatkowo cierpią wykorzystywanie i maltretowanie. Nie jesteśmy w tej chwili w stanie ocenić skali zjawiska, ale boimy się, że w tych domach, gdzie na co dzień jest przemoc, dzieci mogą być bardzo straumatyzowane.

Z badań wynika też, a nasze obserwacje to potwierdzają, że w czasie izolacji nasilają się dwa rodzaje zaburzeń. Po pierwsze depresja. Często słyszymy skargi, że dziecko jest samotne, nie może się z nikim spotkać, że pourywały się kontakty i tak już zostanie. A drugie to zaburzenia lękowe. Każdy z nas, kiedy siedzi długo w domu, zaczyna się bać tego, co na zewnątrz. Może chcieć wyjść, a jednocześnie odczuwać niepokój, lęk. Jest potrzeba kontaktów, a jednocześnie obawa przed nimi.

A obawa przed zachorowaniem albo o zdrowie bliskich?

Oczywiście, że tak. Widzę też duże nasilenie zespołów natręctw związanych z zarażeniem, brudem, zarazkami. Część pacjentów ma bardzo dramatyczne objawy. Boją się wychodzić z domu, boją się, że wszystko jest skażone, boją się dotykać przedmiotów, spotkać z bliskimi. Z kolei osoby z zaburzeniami odżywiania, które do tej pory miały zorganizowany rozkład dnia, odmierzone porcje jedzenia, czas na aktywność fizyczną, konkretne miejsca, w których jadły…

…miały poczucie kontroli…

…a teraz ją utraciły. Wszystko jest rozchwiane, co prowadzi do lęków i nasilenia objawów. Badania mówią też, że pandemia COVID-19 i związane z nią ograniczenia powodują u młodszych dzieci zburzenia snu, koszmary senne, zaburzenia apetytu, zaburzenia uwagi, trudności separacyjne. U starszych dzieci to z kolei przede wszystkim poczucie samotności, lęk, poczucie niepewności, nadmierne korzystanie z mediów społecznościowych i kompulsywne granie w internecie. Dzieci szukają stymulacji, którą stają się słodycze lub komputer, bo ich mózgi bardzo potrzebują teraz pobudzenia. A ich nadmiar będzie przecież szkodliwy. Dlatego na pierwszym miejscu wśród problemów ustawiłbym jednak brak kontaktów. On jest najbardziej dojmujący. Wynika z niego realne cierpienie.

Żeby dzieci mogły być dziećmi

Do tego dojdą konsekwencje fizyczne wynikające m.in. z braku ruchu.

To też bardzo ważne. Zakaz wychodzenia z domu przynosi deprywację zmysłową: jest za mało ruchu, nie czujemy wiatru, słońca, mamy za mało wrażeń wzrokowych, dotykowych. One wszystkie są nam potrzebne, a ich brak również powoduje cierpienie.

Co prawda, są też badania, które pokazują, że teraz jest nieco mniej samobójstw, nie wiadomo jednak, co będzie dalej. Możemy też zaobserwować, że zniknął stres związany ze szkołą.

Badania Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa mówią o około 18 proc. takich dzieci.

Tak. Zwracali na to też uwagę badacze holenderscy: badając negatywne skutki pandemii, warto się też przyjrzeć tym pozytywnym. Raporty mówią, że u około 18−20 proc. dzieci samopoczucie zdecydowanie się poprawiło, bo zmniejszył się stres szkolny. To nam pokazuje, że szkoła jest potężnym czynnikiem stresogennym. W ogóle sytuację szkolną dzieci i młodzieży należałoby przemyśleć.

Jednocześnie teraz brak zdalnej nauki również może być czynnikiem negatywnym. Lekcje porządkowały dzień. Teraz dzieci będą się nudzić, siedząc bezczynnie w domach. Poza tym jednak nauczyciele mogli do tych domów zaglądać, jakoś w ten sposób może ograniczając potencjalną przemoc.

Mam wrażenie, że cała ta grupa została pozostawiona sama sobie. Nikt nie ma pomysłu, w jaki sposób dzieciom i młodzieży pomóc. Przepisy, które ostatnio wprowadzono, zamykają możliwość utrzymywania kontaktów choćby w ograniczonym zakresie. A przecież zwykły spacer, z jedną czy dwiema osobami, wizyta w domu, gdzie z dużym prawdopodobieństwem jest bezpiecznie, mogłyby pomóc.

Sklepy są w większości otwarte, wielkopowierzchniowe również, można pójść do kościoła…

To jest sytuacja bardzo, bardzo trudna. Dla koleżeństwa, dla przyjaźni, dla pierwszych uczuć, które gdzieś zaczynają się rozwijać, związków, które zaczęły się tworzyć. To potężna deprywacja, którą widać w kontaktach z młodymi ludźmi.

Sytuacja, w jakiej znalazły się teraz dzieci, jest kolejną z całej serii takich, które kłócą się z rozsądkiem. Na początku pandemii dzieci zamknięto niemal w areszcie domowym. Potem 1 września wysłano do szkoły, wmawiając, że „mury nie zarażają”, żeby po dwóch miesiącach znów wprowadzić zdalne lekcje i zakaz wychodzenia z domu. Do tego cała katastrofalna sytuacja związana z edukacją, ilością nauki, brakiem czasu. Czy dzieci odczytują to wszystko całościowo, jako opresyjny system?

Nie, myślę, że większość zakłada, że tak jest, musi być, a winę za odczuwane trudności i niepowodzenia przypisują sobie. To ja jestem kiepski, to ja się nie wywiązuję z zadań, to przeze mnie, to ja nie mam znajomych, bo jestem gorszy, beznadziejny, nikt mnie nie chce. To taka narracja. Młodzi ludzie nie biorą pod uwagę systemu, w którym żyją, i tego, że te warunki zostały w jakiś sposób wykreowane, tylko winę przypisują sobie. Pewnie nie wszyscy tak się czują, ale wśród osób, z którymi ja się spotykam, takie podejście dominuje.

Czyli wierzą, że świat stworzony przez dorosłych powinien być sensowny i skoro coś nie działa, to musi to być ich wina?

To jest dominująca narracja. Zdecydowanie. Ale ta narracja wynika przecież z tego samego systemu.

Który promuje bierność i podporządkowanie?

W gruncie rzeczy my nie mamy świata zmieniać, tylko go przyjąć takim, jaki jest. To taka skrajnie indywidualistyczna koncepcja, która odciąża z odpowiedzialności system, składając ją na barki jednostek. I psychoterapia może to jeszcze wspierać. Nie mówię tu tylko o psychoterapii dzieci, ale w ogóle. Jeśli psychoterapia nie widzi kontekstu społecznego, np. że warunki pracy są nie do zniesienia…

A może nie widzieć tego kontekstu?

Wydaje mi się, że może. Psychoterapia polega często na przystosowaniu ludzi do pewnego systemu, z założeniem, że ten system jest optymalny. Jeżeli psychoterapia nie stara się analizować systemu, to tak właśnie jest. To jest duży zarzut wobec psychoterapii w liberalnym świecie. Przystosowuje ludzi do tego świata, a nie daje im impulsu do jego zmiany.

Nie myślałam tak dotąd. Wydawało mi się, że psychoterapia daje narzędzia do takiego zrozumienia swojej sytuacji, że niedostrzeżenie siebie jako części systemu staje się jednak niemożliwe…

Może dawać, jeżeli uwzględnia te procesy. Ale często ich nie uwzględnia i tych narzędzi nie daje. Przyjmuje system za dany i wspiera go, przystosowując doń jednostki.

Znajdujemy się zatem w pułapce. Mówimy o tym, jak zły jest poziom psychiatrii dziecięcej, jak bardzo brakuje lekarzy, że psycholog powinien być w każdej szkole – a jednocześnie uparcie tworzymy świat, w którym nie da się nie cierpieć.

Tak.

Ten model edukacji jest zabójczy i dla naszej psychiki, i dla naszego świata

Czyli prawdziwym źródłem problemu nie jest brak miejsc na oddziałach, ale podtrzymywanie modelu, który nie odpowiada na ludzkie potrzeby, którego nie da się znieść ani zmienić?

Tak. Choć kiedy ostatnio szukałem psychiatry dla pacjentki, powiedziano mi, że zapisy są na 2023 rok. Tak że i w tym miejscu problemy narastają. Przyjmuje się tylko te dzieci, które już są w sytuacjach kryzysowych, mają ciężkie objawy zaburzeń odżywiania, deklarują myśli samobójcze albo już są po próbie samobójczej, zaczynają się okaleczać. I tych osób na izbie przyjęć siedzi mnóstwo.

A co do opieki psychoterapeutycznej − powinna ona wyjść ze szpitali, one powinny być tylko jej niewielką częścią. Zresztą reforma, która teraz jest przeprowadzana, właśnie w tym kierunku idzie, żeby ograniczyć hospitalizację, otwierać placówki środowiskowe. Szczególnie w grupie dzieci i młodzieży.

Pan pracuje w takim centrum.

Kiedy ta możliwość się pokazała, od razu zatrudniłem się właśnie w takiej placówce na warszawskiej Woli. W szpitalu udało nam się utworzyć oddział dzienny, który cały czas działa. Dzieci tam przyjeżdżają codziennie, w warunkach pandemii może ich być jednocześnie ośmioro. Działamy również w czasie ferii. Mają zapewnione zajęcia, psychoterapię. Widzę, jaką ten oddział jest dla nich wartością, jak bardzo chcą tam przyjeżdżać, móc spotkać się z rówieśnikami, z nami, mieć zajęcia, móc wyjść z domu. To jest mała grupka. Chcieliśmy naszą działalność na Woli rozszerzyć: założyć poradnię zdrowia psychicznego, objąć pomocą znacznie większą grupę dzieci, stworzyć zespoły mobilne, które jeżdżą do domów. Zrekrutowaliśmy zespół, który czeka, terapeuci, lekarze, ale od roku nie otrzymujemy zgody na to, by poradnia ruszyła. Próbowaliśmy uzyskać zgodę i przez burmistrza Woli, i przez Rzecznika Praw Obywatelskich…

Otwarcie miało być w marcu, ale przesunięto je na wrzesień, bo we wrześniu już miało być po pandemii. Potem na grudzień, a teraz dowiedzieliśmy się, że decyzja została odłożona do czerwca. A zespół czeka od stycznia. Potrzebna jest decyzja na poziomie Ministerstwa Zdrowia.

A co teraz, w czasie ferii, mogą zrobić rodzice, którzy chcą pomóc swoim dzieciom? Jak sobie poradzić z nudą, frustracją? Odpuszczać, strofować?

Myślę, że przede wszystkim dobrze byłoby, gdyby zakaz wychodzenia z domu do godziny 16 został zniesiony. Natomiast rodzice powinni dbać o to, żeby jednak dzieci miały kontakt z rówieśnikami, w bezpiecznych warunkach. Być może to jest teraz szczególnie ważna rola dorosłych. Obserwujemy, jak istotne są te kontakty właśnie w naszym małym oddzialiku. Dzieci się bardzo cieszą, bawią się, biegają, wymyślają zabawy, relacje między nimi są bardzo intensywne. Moim zdaniem to pomaga im wyjść z tych podstawowych kłopotów, lęków, depresji.

Stawiszyński: Czego uczy depresja

Potem dzieci wychodzą z tego oddziału i wracają do świata, który wpędził je w chorobę…

Tak jest.

Czasem czytam komentarze, że nie ma się co nad dziećmi za bardzo roztkliwiać i je chronić, bo im szybciej zobaczą, jak ten świat działa, tym lepiej sobie w nim poradzą. Czy pan się z tym zgadza?

Niedawno rozmawiałem z kolegą, który słusznie zauważył, że dzieci za komuny miały lepiej, bo tych form spędzania czasu było więcej, więcej było też po prostu czasu: na harcerstwo, na sport, na zainteresowania. Teraz obciążenie dzieci jest ogromne. Siedzą po siedem, osiem godzin w szkole, potem jeszcze odrabiają lekcje, uczą się. Nie są w stanie temu podołać, to rodzi stres. Klasówki, sprawdziany też są bardzo stresogenne. Dzieci mają bardzo niewiele czasu dla siebie. Ciągle są w trybie rywalizacji, muszą myśleć, jak będzie wyglądało ich życie w przyszłości…

A jednocześnie obserwują swoich rodziców, którzy też pracują długie godziny i niekoniecznie wyglądają na szczęśliwych. Edukacja w jakimś stopniu skrojona jest pod rynek.

Ależ tak. Dzieci są już tak zmęczone, że nie mają na nic chęci. Obserwuję już od 15 lat, że zaczęły zanikać zainteresowania. Kiedyś na pytanie o hobby dzieci zaczynały opowiadać najrozmaitsze rzeczy, otwierały się. Teraz patrzą trochę zdumione, jak na kogoś, kto się przeniósł z jakiejś dawnej epoki. Jakiej muzyki słuchasz? − Różnej. A masz jakiś ulubiony zespół? − Dziś ten, jutro tamten…

Czyli przestają myśleć, że są jacyś, że mogą swoje osobowości jakoś określać, czegoś poszukiwać, czymś się przejąć?

Tak. To właśnie widać. Oczywiście nie wszyscy. Jest grupa, zdecydowana mniejszość, która wynosi pasje, zainteresowania z domu, znajduje własną drogę, i oni są bezpieczni. Ale to mniejszość.

Wowrzeczka: Młodzież upomina się o głos

Za to młodzież dobrze zna się na markach, na sprzętach, cenach tych sprzętów. Jak wyobrażają sobie jakąś przyszłość, to w tych kategoriach: co kupię, jaki samochód. W ich imaginarium to przedmioty, marki wyznaczają status społeczny.

Czyli udało się wychować pokolenie porządnych konsumentów.

Którzy wciąż się boją, żeby nie stracić statusu albo nie przyznać się do tego, który mają, bo jakaś koszulka, pasek, logo mogłoby ich jakoś skompromitować. Badania pokazują też, że więcej jest narcyzmu, mniej empatii.

Obserwował pan pewnie protesty, które się odbywały w ramach Strajku Kobiet. One zaangażowały młodzież. Tak jak i sprawa klimatu. I hasła, które się pojawiają, to nie „chcemy porsche”, ale solidarności, wspólnoty, siostrzeństwa. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że całe to spektrum zachowań: depresje, zaburzenia, ale i to, co na ulicach − to bunt wobec tego, w czym byli chowani? Że marki nie zaspokajają potrzeb ludzi?

Na pewno. Młodzież zbuntowała się wobec tego, co jest nie do wytrzymania, co jest nieznośne, co oni odczuwają jako rodzaj opresji. I myślę, że to jest jakaś szansa na zmianę.

Czy myśli pan, że jeśli te hasła zostały głośno wykrzyczane, to młodym ludziom daje to szansę określenia siebie? Siebie jako ludzi? Myślących, czujących, decydujących − to też hasło z protestów. Czy ten bunt ich ukonstytuuje, da im siłę, czy rozpłynie się, jak inne ruchy „oburzonych”?

Moja praca w oddziale bardzo dużo mi dała. Pracując na co dzień z młodzieżą, zobaczyłem, że oni są w zupełnie innym miejscu, niż sądziłem. Zaczęli przynosić muzykę, jakiej słuchają. Zna pani rapera Olszakumpla? Jego piosenka Krzyż ma sześć milionów odsłuchań. Inna popularna to Marka. Genialne. One właśnie o tym są. A powstały nie w tym roku, tylko w 2019. Więc widać, że pewne myśli, zaczyn tego, co się wydarzyło w tym roku, co się skanalizowało poprzez Strajk Kobiet, był w młodszym pokoleniu już od dawna. Oni tego słuchają i tak myślą. To o nich. I to pokazuje, że krytyka systemu jest w nich, w ich myśleniu od dawna. Pytanie, czy ilość energii będzie wystarczająca, by zmiany zaczęły się dokonywać.

Julki kontra kuce i piwniczaki. Ale generalnie to ***** ***

A czy to nie czas dla dorosłych? Żeby odczytali te wszystkie formy buntu: i depresje, i przekleństwa jako coś, co daje nadzieję na zmianę, i żeby młodzież wsparli? Jako rodzice, jako terapeuci, jak pan mówił. Nie mówić im: świat taki jest, trzeba się z tym pogodzić, ale: świat jest taki, jakim go tworzymy, mamy wybór.

Zastanówmy się, jaki jest ten świat, w jakim świecie żyjemy. Bunt młodości przez całe lata konsumowała skrajna prawica i mamy to, co mamy. Dlatego myślę, że musimy ich wspierać, oni są nadzieją. Ja jestem pod olbrzymim wrażeniem książki Didiera Eribona Powrót do Reims. On bardzo wyraźnie pokazuje, że jeśli zaniechamy dyskursów o charakterze społecznym i nie będziemy odróżniali specyfiki i pewnej opresji, w której znajduje się klasa ludowa, to znajdziemy się w sytuacji dramatycznej. Ich gniew, niezadowolenie, frustrację, wstyd skonsumuje skrajna prawica.

Kiedyś napisałem taki artykuł o projekcji zła moralnego na biedę, o tym, jak grupy społeczne, które są biedne, oskarżane są w dodatku o zło, zło moralne. Sytuacja tych osób staje się wtedy szalenie trudna. Przyznanie się do swojego backgroundu, do tego, skąd się wychodzi, jest w tym systemie bardzo ciężkie. Moim zdaniem po książce Eribona, jeśli ona będzie czytana i będzie dostępna, mniej ludzi będzie brało środki antydepresyjne i przeciwlękowe.

Dlatego że zrozumieją swoją sytuację? Poczują, że ich losy nie są zdeterminowane?

I poczują nadzieję. Człowiek czuje nadzieję wtedy, kiedy ma poczucie, że może kształtować swoją sytuację. Że ma wpływ, ma wybór. Nie musi tylko dostosowywać się do tego, co jest. Wtedy nawet w kryzysie klimatycznym, społecznym i politycznym można mieć poczucie sensu, można coś fajnego zrobić.

**
Cezary Żechowski jest doktorem nauk medycznych, specjalistą psychiatrii dziecięcej, psychoterapeutą dzieci, młodzieży i dorosłych. W latach 1994−2010 adiunkt w Klinice Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Instytutu Psychiatrii i Neurologii, aktualnie ordynator oddziału rehabilitacji psychiatrycznej dzieci i młodzieży w Szpitalu Wolskim w Warszawie, kieruje Centrum Badań Psychoanalitycznych Instytutu Psychologii UKSW.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij