Kraj

Jak podnieść podatki w kraju nienawidzącym podatków?

Polityka społeczna jest w Polsce ułomna i niesprawiedliwa, ale dla polityków ma jedną zaletę: jest z grubsza taka, jakiej oczekują Polki i Polacy. Chcemy od państwa ochrony zdrowia, edukacji i transportu na poziomie godnym XXI wieku, ale uważamy, że podatki już teraz są zbyt wysokie i koniecznie trzeba je obniżyć.

Partie polityczne piszą programy wyborcze, a my piszemy niezbędnik gospodarczy na czas po wyborach. W tym cyklu przyglądamy się politykom publicznym, rozwiązaniom, dzięki którym państwo jest sprawiedliwe, nowoczesne, cywilizowane. Skupiamy sie na politykach publicznych, na rozwiązaniach ekonomicznych. Wyjaśniamy, jakie podatki, regulacje rynku pracy, ochrony zdrowia czy finansowania kultury są nam potrzebne dziś.

**

Lewica w Polsce ma spory problem z podatkami. Postulując rozwój usług publicznych oraz walkę z nierównościami, powinna starać się o dofinansowanie domeny publicznej i progresywne rozłożenie obciążeń. Problem w tym, że awersja Polek i Polaków do płacenia podatków jest legendarna, a większość dorosłych obywateli domaga się ich daleko idącej obniżki, i to dla wszystkich.

Na pierwszy rzut oka są dwa wyjścia z tego klinczu. Można machnąć ręką na przekonania ideowe i dostosować program do liberalnych oczekiwań wyborców, a gdy uda się dzięki temu zdobyć władzę, już podczas rządów przekonywać samych siebie, że prawica rządziłaby jeszcze mniej lewicowo, więc w sumie i tak jest dobrze. Nawiasem mówiąc, taką strategię przyjęła większość lewicowych partii głównego nurtu w Europie w ostatnich kilku dekadach – włącznie z polskim SLD w latach 2001–2005.

Dzień Wolności Podatkowej: święto apostołów gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej

Można też machnąć ręką na wyborców i wytrwale postulować porządne obłożenie najlepiej zarabiających daninami, bez oglądania się na niezbyt efektowne wyniki sondażowe. Taką strategię przyjmują niektóre mniej znaczące partie lewicowe, w tym polska partia Razem. To podejście uczciwe i niecyniczne, ale też nieszczególnie skuteczne.

Teoretycznie można jeszcze zdecydować się na rozwiązanie chirurgiczne, łączące ogień z wodą. Potrzeba do niego dużej cierpliwości, której po lewej stronie zwykle nam brakuje.

Po pierwsze, jak najmniejsze

Obiegowa opinia głosi, że Polska to kraj niezwykle wysokich podatków. W rzeczywistości daniny publiczne są w Polsce jednymi z niższych w Europie. W zeszłym roku ogólne dochody całego sektora finansów publicznych wyniosły niecałe 40 proc. PKB. Ten wskaźnik obejmuje wszystkie podatki, opłaty i składki, także pobierane lokalnie. Mniej było tylko w Estonii, Bułgarii, Litwie, Łotwie, Malcie, Rumunii i Irlandii, a średnia dla wszystkich krajów UE wyniosła 46,5 proc. PKB. Inaczej mówiąc, ogólne opodatkowanie w Polsce mogłoby wzrosnąć nawet o 200 miliardów złotych, a dopiero doszlibyśmy pod tym względem do średniej UE.

Polskie dochody podatkowe wyróżniają się także zdecydowanym przechyłem w stronę danin pośrednich, takich jak VAT, akcyza czy cła. Według danych OECD podatki pośrednie w 2021 roku wyniosły 14 proc. polskiego PKB, co stawia Polskę na piątym miejscu w tej organizacji – średnia dla wszystkich krajów to niecałe 11 proc. PKB. Pod względem dochodów z podatku korporacyjnego (CIT) zbliżyliśmy się do średniej OECD, jednak podatki dochodowe od osób fizycznych odgrywają w Polsce drugorzędną rolę. W 2021 roku wyniosły 5 proc. PKB, przy średniej OECD wynoszącej 8 proc. Ze wszystkich krajów tej organizacji struktura dochodów podatkowych w Polsce najbardziej przypomina Węgry, tylko że nad Balatonem daniny pośrednie dominują nawet nieco bardziej.

Taka struktura nie jest przypadkowa. Ona po prostu odpowiada oczekiwaniom społecznym.

Zasadniczo Polacy są przekonani, że obciążenia podatkowe powinny być w Polsce niższe. W badaniu CBOS aż 87 proc. ankietowanych stwierdziło, że podatki nad Wisłą są za wysokie w stosunku do tego, co państwo zapewnia obywatelom. Co ciekawe, Polacy w swojej masie popierają ideę progresji podatkowej. W badaniu CBOS z 2021 roku 56 proc. ankietowanych stwierdziło, że osoby dużo zarabiające powinny płacić wyższy odsetek podatku – przeciwnego zdania była jedna trzecia. Widzimy co prawda wyraźny spadek liczby zwolenników progresji podatkowej od początku wieku, gdy było ich przeszło trzy czwarte społeczeństwa, ale przewaga deklaratywnych progresywistów wciąż się utrzymuje i jest raczej bezpieczna.

Problem w tym, że wprowadzenie progresji według polskiego społeczeństwa oznaczałoby masową obniżkę podatków – tylko że lepiej zarabiający zyskaliby trochę mniej niż najubożsi. Według badania PIE ankietowani chcieliby progresji podatkowej rozciągającej się od 7 do 21 proc. dochodu, podczas gdy w tamtym czasie realne opodatkowanie wynosiło 17–27 proc. Także w badaniu CBOS, gdzie pytano o kwoty nominalne, widać ogromne różnice między oczekiwaniami a rzeczywistością – według ankietowanych stawki powinny się rozciągać w przedziale 5–15 proc. (dla dochodów od 2 do 25 tys. zł miesięcznie). Tym samym kwoty podatku byłyby nawet o połowę niższe od ówczesnych realiów w każdej wymienionej grupie dochodowej.

Model wedle życzenia

W rezultacie Polska ma jeden z najbardziej liniowych systemów danin od dochodów z pracy w OECD. W ubiegłym roku Polak zarabiający 167 proc. średniej krajowej musiał zapłacić o 4 pkt proc. więcej podatków i składek od kwoty brutto niż jego rodak zarabiający 67 proc. średniej krajowej. W całym OECD ta różnica jest ośmiopunktowa. W Szwecji wyniosła 11 punktów, a w Finlandii przeszło 12.

O ile zwiększanie wydatków budżetowych nie jest już szczególnie kontrowersyjne, o tyle w odniesieniu do dochodów nadal pokutuje przekonanie, że ludność powinna składać się na nie w jak najmniejszym stopniu. Budżet należy finansować zabraniem pieniędzy złodziejom i ewentualnie kilku nielubianym grupom – na przykład bankom, wielkim korporacjom czy sieciom handlowym – a nie tak zwanym zwykłym ludziom. Z tej przyczyny podatek bankowy przeszedł w Polsce bez większego echa, za to reakcja na Polski Ład była tak gwałtowna, że zaskoczyła nawet rząd, który się cofnął.

Mimo to nierówności w Polsce nie są bardzo wysokie. Istnieją spory co do ich dokładnej wysokości, ale chyba większość badaczy jest zgodna, że jak na państwo postkomunistyczne i tak są raczej umiarkowane. Pod tym względem przypominamy bardziej Czechy i Słowację niż Rumunię, Bułgarię czy państwa bałtyckie.

Nasza wymarzona Polska to Szwecja. Tylko bez podatków

W związku z awersją obywateli do podatków Polska redukuje nierówności społeczne za pomocą powszechnych transferów pieniężnych. Według Eurostatu w 2021 roku wydatki publiczne na politykę społeczną wyniosły przeszło 17 proc. PKB i były zdecydowanie wyższe od prawie wszystkich państw postkomunistycznych, nie licząc Słowenii (18 proc. PKB). W pozostałych krajach Europy Środkowo-Wschodniej wydatki na opiekę społeczną są 3–4 punkty niższe niż w Polsce. To bardzo duża różnica – dla porównania, 4 punkty dzielą nas też od Niemiec czy Danii, przy czym tam wydatki społeczne są odpowiednio wyższe.

Specyficzny model polityki społecznej w Polsce, oparty na liniowym i niskim opodatkowaniu dochodów osobistych oraz powszechnych transferach społecznych, jest więc odpowiedzią na nastroje obywatelskie w kwestii fiskalizmu. Zasadniczo nie jest to bardzo głupie – przecież lepszy taki model niż żaden. Problem w tym, że ten nasz jest bardzo nieefektywny, gdyż ogromna część środków trafia do świetnie sytuowanych gospodarstw domowych. To swego rodzaju legalne łapówki, które co miesiąc wręczamy najlepiej zarabiającym, żeby siedzieli cicho i byli w miarę ukontentowani. Według analizy ośrodka CenEA jedna czwarta budżetu programu 500+ trafia do jednej piątej najzamożniejszych gospodarstw domowych w Polsce. To 10 mld zł. Do najbiedniejszych 20 proc. gospodarstw domowych trafia niecałe 12 proc. budżetu, to jest niecałe 5 mld zł.

Tę samą funkcję spełnia podatek liniowy oraz ryczałtowe składki dla przedsiębiorców. W obiegowej opinii najlepiej uposażeni utrzymują nasz budżet, więc przywileje im się należą. Rzeczywistość jest nieco inna. Według analizy Ministerstwa Finansów w 2018 roku podatnicy liniowego PIT wpłacili do budżetu 29 mld złotych, co stanowiło jedną czwartą dochodów z tego podatku. Pracownicy etatowi wpłacili prawie dwa razy więcej, chociaż oczywiście jest ich też kilkakrotnie więcej. Efektywna stawka opodatkowania liniowców wyniosła 17 proc., czyli 2 punkty mniej niż ustawowa. W samym 2018 roku liczba podatników liniowego PIT wzrosła o jedną dziesiątą. Od tamtego czasu do 2021 roku liczba liniowców skoczyła o jedną trzecią, do ponad 800 tys., Mówimy więc o szalupie ratunkowej dla bogacących się Polaków, którzy uciekają przed skalą podatkową. Mediana dochodów podatników liniowego PIT w 2018 roku wyniosła 129 tys. zł brutto rocznie. Wśród pracowników etatowych mediana wyniosła 31 tys. zł brutto. W 2021 roku średni dochód miesięczny liniowca wyniósł 24 tys. zł.

Duży błąd

Polski model polityki społecznej jest więc nieefektywny i niesprawiedliwy, ale w oczach polityków ma jedną gigantyczną zaletę – mniej więcej właśnie czegoś takiego oczekują Polacy. Ten wniosek potwierdza także badanie PIE Postawy Polaków wobec płacenia podatków i roli państwa w gospodarce. Pytani niemalże chórem zakrzyknęli, że podatki są za wysokie (83 proc. łącznie), po czym równie zgodnie domagali się aktywności państwa w poszczególnych dziedzinach życia – odsetek popierających poszczególne usługi publiczne rozciągał się od dwóch trzecich do 87 proc.

Dlaczego w ogóle Polacy są tak niekonsekwentni? Liberałowie przekonują, że po prostu nie wiedzą, skąd się biorą pieniądze w budżecie, ale tę teorię można włożyć między bajki. Faktem jest jednak, że częściowo odpowiada za to niewiedza – ale nie o źródłach dochodów podatkowych, tylko o wydatkach państwa. Badanie PIE pokazuje, że Polki i Polacy mają błędne przekonanie na temat struktury wydatków publicznych – przynajmniej niektórych. Przede wszystkim prawie trzykrotnie przeszacowują wydatki na administrację i równo trzykrotnie – na ochronę środowiska. Szczególnie ta pierwsza jest tutaj kluczowa, gdyż rzekome rozpasanie urzędników to jeden z popularnych argumentów przeciw podatkom w Polsce. Poza tym o jedną czwartą przeszacowują nakłady na bezpieczeństwo.

W pozostałych działach – ochrona zdrowia, edukacja, pomoc społeczna, infrastruktura i transport – ankietowani trafili niemalże w punkt, co jest aż zadziwiające. Nie licząc ostatniej kwestii – wydatków na emerytury i renty. W tym przypadku badani byli pewni, że ich udział w całości finansów publicznych jest ponad dwukrotnie mniejszy niż w rzeczywistości. Być może dlatego właśnie składki zusowskie cieszą się tak złą sławą, że niektóre partie postulują wprowadzenie dobrowolności.

Prywaciarz cię zabije, a nie wyleczy

Inaczej mówiąc, Polki i Polacy zostali kiedyś poważnie wprowadzeni w błąd, co skutkuje do dziś. Wmówiono nam, że ogromna część budżetu idzie na urzędników, a ZUS wypłaca mniejszą część tego, co do niego wpłacamy. Przy tak fałszywym oglądzie sytuacji awersja do podatków i składek wydaje się całkiem naturalna – jej źródłem jest jednak głęboko zakorzenione nieprawdziwe przekonanie.

Skąd wziąć pieniądze

Sytuacja dla lewicy wydaje się więc daremna, ale przynajmniej wiadomo mniej więcej, na czym stoimy. Na tej wiedzy można próbować tworzyć politykę. W pierwszej kolejności należy zadbać o odpowiednią komunikację postulowanych reform. Ewentualne podwyżki podatków najlepiej bezpośrednio połączyć z jakimś konkretnym programem społecznym. Tak właśnie zrobił PiS przy okazji wprowadzenia daniny solidarnościowej, która stanowiła pierwszy od lat wyłom w liniowym opodatkowaniu dochodów w Polsce – 4 proc. od dochodów osobistych powyżej miliona złotych rocznie trafiać miało na wsparcie dla osób z niepełnosprawnością, co objęło także liniowców.

Tamta zagrywka była cyniczna, ale dowiodła również, że partia Kaczyńskiego przez długi czas znakomicie orientowała się w nastrojach społecznych. Za jednym zamachem PiS rozładowało źródło napięcia społecznego (protest rodzin osób z niepełnosprawnością) i wprowadziło szczątki dawno niewidzianej u nas progresji podatkowej. To była przecież niemała podwyżka, a mimo to nie spotkała się z większym oporem społecznym. Pojawiło się kilka tekstów w czołowych mediach broniących milionerów, ale były one nieliczne i zostały raczej obśmiane. Właśnie w taki sposób, niestety, trzeba będzie w przyszłości dokonywać kolejnych progresywnych reform podatkowych. Czekać na okazję, by sfinansować jakiś ważny cel społeczny – np. rozwój psychiatrii dziecięcej – z opodatkowania najlepiej zarabiających, dzięki czemu argumenty przeciwników już na starcie zabrzmią mniej poważnie.

Jak zdobyć poparcie dla zielonej transformacji? Połączyć ją z reformami socjalnymi

Poza tym można skupić się na innych rodzajach podatków – przede wszystkim majątkowych. To najbardziej zaniedbana w Polsce kategoria danin publiczno-prawnych. Podatek od nieruchomości mieszkalnych jest ekstremalnie niski, nawet liczony od prestiżowych apartamentów czy efektownych willi. Najbliższa rodzina może dziedziczyć całe fortuny bez zapłacenia choćby złotówki – wystarczy, że w odpowiednim czasie zgłosi spadek lub darowiznę do skarbówki. Według danych OECD w 2021 roku podatki majątkowe stanowiły ledwie 1,3 proc. polskiego PKB. Średnia OECD była o połowę wyższa. W Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Francji podatki majątkowe to ok. 4 proc. PKB.

Oczywiście także te daniny są w Polsce niezwykle kontrowersyjne. Podatek katastralny ma tak złą prasę, że polski rząd, jakiej opcji by nie był, prędzej zadeklarowałby kibicowanie Spartakowi Moskwa niż opodatkowanie wartości nieruchomości. Można jednak spróbować opcji mieszanej i połączyć reformę podatku od nieruchomości z walką ze spekulantami mieszkaniowymi, którzy w społeczeństwie nie są zbyt lubiani – katastralny dopiero od trzeciego mieszkania nie wzbudziłby aż takiego oporu jak powszechny. Opodatkowanie spadków w ramach najbliższej rodziny także nie jest niemożliwe – musiałoby jednak zawierać bardzo wysoką kwotę wolną, by objąć jedynie rzeczywiście najbogatsze rodziny w Polsce. Na początek dobre i to.

Progresywna polityka w interesie średniaków

No i wreszcie, za jakiś dłuższy czas można spróbować wrócić do tematu powszechnej progresji podatkowej. Obecnie ten temat jest spalony z powodu klęski Polskiego Ładu, ale także z tej historii można wyciągnąć wnioski. Przede wszystkim reforma ta powinna być prosta i zrozumiała dla każdego. PiS poległ głównie z powodu niezrozumiałej ulgi dla klasy średniej, która była tak skomplikowana, że nie do końca rozumieli ją nawet autorzy reformy. Nie przewidzieli choćby wielu możliwych sytuacji (np. łączenia dochodów z emerytury i pracy), co stworzyło chaos i powszechny niepokój. Ostatnia reforma podatkowa zaproponowana przez Lewicę była jeszcze bardziej skomplikowana niż Polski Ład, więc z czymś takim poparcie elektoratu można co najwyżej stracić.

Na koniec, reforma podatkowa, która dla polskiego społeczeństwa byłaby do przełknięcia, powinna bardzo wyraźnie obniżać opodatkowanie klas średniej i niższej. W Polskim Ładzie średniacy zyskiwali co najwyżej kilkadziesiąt złotych, więc liberalne media mogły ich łatwiej zmanipulować. Jeśli taka reforma miałaby być bardzo korzystna dla przynajmniej dolnych dwóch trzecich społeczeństwa pod względem zarobków, to jednocześnie musiałaby być bardzo progresywna – czyli opodatkowanie najlepiej zarabiających 10 proc. musiałoby być znacznie wyższe od pozostałych. Gdyby znaczna większość społeczeństwa miała przekonanie, że zmiany są w jej interesie, to i opór tych górnych 10 proc. dałoby się skruszyć.

**
fundacja-rozy-luksemburgMateriał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij