Gospodarka

Nasza wymarzona Polska to Szwecja. Tylko bez podatków

Główny nurt debaty w Polsce jest tak przechylony w stronę liberalizmu, że nawet osoby przekonane o swoich ekonomicznych kompetencjach nie mają pojęcia o tym, jak i na co państwo wydaje pieniądze. Dlatego jeszcze długo nie doczekamy się ani sensownych podatków, ani prawdziwego państwa dobrobytu.

Z Polskiego Ładu rządzący właśnie tworzą karykaturę. W maju ubiegłego roku PiS zapewniał, że wprowadzi sprawiedliwy i progresywny system podatkowy, który odciąży najmniej zarabiających, zapewniając przy tym stabilne dochody państwa dzięki sięgnięciu do tak zwanych głębokich kieszeni. W rzeczywistości dostajemy generalną obniżkę podatków przy pomocy cepa – Polski Ład łącznie z zaproponowaną właśnie nowelizacją uszczupli dochody budżetu i samorządów o ponad 30 miliardów złotych.

Rządzący ulegli presji społecznej i pod względem podatków dochodowych właśnie przesuwamy się na wschód, gdzie obowiązują niskie i liniowe daniny, za to rozwarstwienie jest wysokie, a usługi publiczne marne jak polskie seriale na Netfliksie.

Tarcza antyputinowska? To już Polski Ład był lepszy

Wychodzi więc na to, że w Polsce nie da rady zbudować państwa dobrobytu z prawdziwego zdarzenia. Polacy i Polki może by i chcieli solidnych usług publicznych, a nawet sprawiedliwości społecznej, ale pod warunkiem, że odbędzie się to jakoś bezpłatnie i bez zaglądania innym do portfela. Od państwa oczekujemy darmowych obiadów, ewentualnie skuteczności jak na Zachodzie – za cenę jak na Wschodzie. Potwierdza to nowy raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego, w którym nasze rozdwojenie jaźni widać jak na dłoni.

Niskie podatki i papież Polak

Raport Postawy Polaków wobec płacenia podatków i roli państwa w gospodarce opisuje badanie przeprowadzone na grupie prawie dwóch tysięcy Polek i Polaków, których pytano o wiele kwestii związanych z finansami publicznymi. Jak można się domyślić, w naszym społeczeństwie dominuje daleko idący sceptycyzm wobec istnienia czegoś takiego jak daniny publiczno-prawne.

Zaledwie 35 proc. respondentów stwierdziło, że są zadowoleni z płacenia podatków. Odwrotnego zdania było 49 proc. pytanych. W Finlandii na podobnie zadane pytanie pozytywnie odpowiedziało aż 80 proc. ankietowanych, co doskonale obrazuje różnice w mentalności podatkowej między Polakami na Nordykami. Nad Wisłą płacenie podatków jest powodem dojmującego cierpienia, być może nawet czymś gorszym od choroby. Na Północy ludzie płacą je za to chętnie i zwykle z tego powodu nie płaczą.

Nic więc dziwnego, że Polacy gremialnie uważają podatki za zbyt wysokie. Z takim stwierdzeniem zdecydowanie lub raczej zgodziło się, uwaga, 83 proc. pytanych. Powszechne przekonanie o zbyt wysokich podatkach jest jedną z nielicznych kwestii łączących nasz naród. Nawet uwielbienie dla Jana Pawła II nie jest w Polsce tak powszechne jak zbiorowy sprzeciw wobec rzekomo zbyt wysokich podatków.

Wszyscy jesteśmy neoliberałami

Oczywiście, w rzeczywistości podatki w Polsce nie są wysokie. W 2020 roku wszystkie dochody sektora finansów publicznych wyniosły 41,5 proc. PKB, czyli 5 pkt proc. mniej niż średnia unijna. Podniesienie podatków o 100 miliardów złotych dopiero podbiłoby poziom nadwiślańskich obciążeń w okolice przeciętnej dla krajów UE. Same podatki dochodowe od osób fizycznych również są umiarkowane. Według PIE wpływy z PIT wynoszą ok. 5,3 proc. PKB, tymczasem w Europie prawie 8 proc. Niestety, te liczby nie przemawiają do Polaków tak jak liberalny populizm, którym raczą nas właściwie wszystkie media głównego nurtu – od prawa do lewa.

Superpaństwo na głodzie

Jednocześnie w naszym społeczeństwie panuje przekonanie, że państwo powinno być jak bohater mainstreamowej gry RPG, który zabija smoki, pomaga ludziom w potrzebie i dociera do najdalszych zakątków mapy, a przy tym nie śpi i prawie nie je – wystarczy mu od czasu do czasu łyknąć jakiejś wzmacniającej mikstury.

Według Polaków państwo powinno więc zapewnić pełną opiekę zdrowotną wszystkim obywatelom (87 proc. zgadzających się w dużym stopniu), dbać o wzrost gospodarczy (86 proc.), pomagać finansowo uczniom i studentom z biedniejszych rodzin (79 proc.), zapewnić minimalny standard życia najbiedniejszym (76 proc.), wspierać obywateli w dostępie do mieszkań (66 proc.), a także zmniejszać nierówności dochodowe (64 proc.). Wyłania się z tego obraz instytucji w stylu skandynawskim. Najwyraźniej Polacy chętnie powitaliby u siebie szwedzki model państwa, pod warunkiem że byłoby to za darmo.

Co ciekawe, poparcie dla tych rozległych kompetencji państwa jest właściwie identyczne we wszystkich grupach respondentów, niezależnie od ich podejścia do płacenia podatków. Niechętnie płacący podatki mają mniej więcej takie same oczekiwania od państwa co ta mniejszościowa grupa, która lubi je płacić. Różnice są minimalne, wynoszą zaledwie 1–2 pkt proc. Przekonani o zbyt wysokich podatkach w Polsce są więc równie „roszczeniowi” co ta niszowa grupa niezgadzająca się z twierdzeniem, że daniny w naszym kraju są przesadne.

Gdy jednak respondentom uświadomi się zależność między wysokimi podatkami a jakością usług i świadczeń publicznych, przekonanie o istotnej roli państwa drastycznie maleje. Wzmianka o podatkach powoduje spadek odsetka odpowiedzi „państwo robi za mało” z 43 do 23 proc., czyli o połowę, za to wzrost odsetka odpowiedzi „państwo robi za dużo” z 29 do 45 proc., a więc prawie dwukrotny.

Inaczej mówiąc, to do niskich podatków Polacy są naprawdę przywiązani. Przywiązanie do istotnej roli państwa jest, jak widać, jedynie deklaratywne i można byłoby je w sumie odpuścić, gdyby tylko w portfelu zostało nieco więcej złotych.

Wszechobecna administracja

To w dużej mierze efekt tego, że nie do końca odgadujemy, czym to nasze państwo właściwie się zajmuje. W opinii statystycznego Kowalskiego państwo to jest przede wszystkim wielki urząd, w którym ludzie przekładają papiery z jednego biurka na drugie. Aż jedna trzecia respondentów stwierdziła, że administracja publiczna jest największą kategorią wydatkową budżetu państwa. W rzeczywistości jest pod tym względem przedostatnia wśród ośmiu wyszczególnionych kategorii.

Ankietowani trzykrotnie przeszacowują też udział wydatków na administrację w całości wydatków budżetowych. Średnia arytmetyczna ich odpowiedzi to 16 proc. – w rzeczywistości jest to 6 proc. Respondenci trzykrotnie przeszacowują też wydatki ochronę środowiska – według nich odpowiadają one za 9 proc. całości, chociaż faktycznie tylko za 3 proc. Równocześnie aż dwukrotnie zaniżają oni wydatki na emerytury i renty. Według ankietowanych odpowiadają one za 15 proc. finansów publicznych, tymczasem w rzeczywistości aż za jedną trzecią.

Systemowe kłamstwo – nie tylko rosyjska specjalność

Co ciekawe, dokładnie tak samo przestrzeliwują osoby nisko i wysoko wyedukowane ekonomicznie. Ankietowani deklarujący dużą wiedzę o ekonomii są przekonani, że na administrację oraz emerytury i renty wydajemy prawie tyle samo (odpowiednio 15 i 17 proc. wydatków publicznych), chociaż w rzeczywistości na administrację łożymy sześć razy mniej niż na świadczenia emerytalne. Jak widać, nawet osoby przekonane o swoich ekonomicznych kompetencjach nie mają pojęcia o tym, za co tak naprawdę odpowiada nasze państwo. W sumie nie powinno być to wielkim zaskoczeniem dla kogoś, kto regularnie czyta polskiego Twittera.

Miliardy dla Kaczyńskiego, miliardy dla Tuska

W związku z tym w Polsce panuje też gremialne przekonanie, że finanse publiczne są na przeróżne sposoby marnotrawione – najpewniej defraudowane przez miliony „leniwych urzędników”. Według respondentów państwo polskie marnuje aż 54 proc. środków budżetowych (to średnia arytmetyczna ich odpowiedzi – byli też tacy, według których marnowanych jest 80–99 proc.). Nawet gdy uświadomi się pytanych o faktycznym podziale środków budżetowych, to szacowany odsetek marnowanych wydatków spada jedynie do 39 proc.

Inaczej mówiąc, Polacy są w swej masie przekonani, że nad Wisłą marnowane są co roku setki miliardów złotych środków budżetowych. Byłaby to prawdopodobnie największa skala korupcji w historii Europy i jedna z największych na świecie.

Prawica i liberałowie umieją w walkę klas. Dlaczego lewica nie umie?

Według analityków PIE te oderwane od rzeczywistości przekonania są efektem generalnie niskiego poziomu zaufania w Polsce. W naszym kraju mało komu ufamy, czasem nawet członków rodziny uważamy za podejrzanych, podobnie więc odbieramy instytucje publiczne. Zaufanie do rządu deklaruje 27 proc. Polaków, tymczasem średnia OECD jest dwukrotnie wyższa.

Autorzy raportu piszą, że Ministerstwo Finansów powinno uruchomić intensywną komunikację z obywatelami, regularnie publikując sprawozdania z wykonania budżetu także w przejrzystych tabelach, które trafiałyby do zwykłych obywateli, niezajmujących się na co dzień ekonomią. Instytucje państwa powinny też wykorzystywać w tym celu nowe kanały komunikacji, a więc głównie media społecznościowe.

Liberalna hegemonia

No cóż, Ministerstwo Finansów mogłoby w tym celu użyć nawet alertów RCB, a i tak niewiele to zmieni. Przecież nawet dobrze wyedukowani ekonomicznie Polacy plotą głupoty, co wykazało badanie PIE. Główny nurt debaty publicznej w Polsce jest tak przechylony w stronę ekonomicznego liberalizmu, że na wykorzenienie tych głębokich przekonań będzie trzeba lat. Główne kanały informacyjne nieustannie prezentują liberalną optykę, opisując próby podwyższenia podatków jako coś generalnie złego i niesprawiedliwego, co zuboży społeczeństwo, a pozwoli się nachapać politykom.

Nie dotyczy to jedynie mediów komercyjnych. Przecież nawet kontrolowane przez etatystyczny PiS TVP Info opisywało Polski Ład właśnie jako wielką obniżkę podatków, stawiając akcenty na podniesienie kwoty wolnej oraz progu drugiej stawki PIT, a nie jako próbę wprowadzenia cząstkowej przynajmniej progresji podatkowej. Domyślne nastawienie setek, jeśli nie tysięcy wykształconych w latach 90. dziennikarzy jest z gruntu liberalne – takiego się nauczyli i takim intuicyjnie operują w niemal każdej dyskusji. I oni od lat kształtują społeczną świadomość na temat państwa i podatków.

Najbardziej uciskana i dyskryminowana grupa społeczna w Polsce

Pocieszające jest, że według badania PIE najmłodsza grupa respondentów jest dosyć podatna na zmianę zdania, w przeciwieństwie do pozostałych grup wiekowych. W wyniku uświadomienia respondentom prawdziwej struktury wydatków budżetowych w grupie wiekowej 18–24 lata prawie dwukrotnie spadał odsetek osób domagających się cięć w administracji – z 79 do 49 proc. W pozostałych grupach wiekowych zmiany były niewielkie lub kosmetyczne. Na przykład w grupie wiekowej 35–44 lata odsetek zwolenników cięć spadał z 77 do 71 proc.

Być może więc z biegiem czasu nadwiślański liberalizm gospodarczy zacznie odchodzić do lamusa i już za jakieś 20 lat będziemy mogli wreszcie zainstalować w Polsce model na wzór Europy Zachodniej. O ile dzisiejsza młodzież do tego czasu nie zdąży zmienić zdania pod wpływem TVN-ów i Polsatów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij