Kraj

Jak mądrze straszyć PiS-em i nie przegrzać

Najbliższe wybory przypominają trochę słynny rysunek, który w zależności od tego, jak na niego spojrzeć, wygląda jak królik lub jak kaczka. Problem w tym, że tak jak rysunek jednocześnie przedstawia kaczkę i królika, tak samo najbliższe wybory jednocześnie będą i nie będą normalne.

Jak wiadomo, wybory rozstrzygają nie tylko programy czy racjonalne kalkulacje kierujących się własnym interesem wyborców, ale także emocje. W tym roku wyborczym wszystko wskazuje na to, że będą to emocje lękowe: przede wszystkim lęk przed spadkiem poziomu życia i po prostu biedą oraz przed wojną i ogólnie niepewną sytuacją międzynarodową. Prawica będzie starała się podsycać lęki przed Niemcami i zmianą kulturową. Z kolei po stronie opozycyjnej potężną emocją będzie lęk przed PiS – przed tym, że kolejna kadencja władzy tej formacji jeszcze bardziej przybliży Polskę do standardów węgierskich, popychając kraj w stronę hybrydowej wyborczej autokracji, legitymizującej się przez nagonki na społeczność LGBT+, seksedukatorów, osoby transpłciowe, Niemców, Zachód i inne figury z paranoicznego imaginarium współczesnej radykalnej prawicy.

Obajtek wybucha PiS-owi w rękach

Ta antypisowska emocja jest przy tym zarówno zasobem, jak i wyzwaniem dla partii demokratycznej opozycji. Zasobem, gdyż jest ona czymś, co mobilizuje i łączy jej wyborców od PSL i Polski 2050 po Lewicę. Wyzwaniem, bo opierając się wyłącznie na straszeniu PiS, opozycja łatwo może przegrzać temat nawet do tego stopnia, że lęk przed PiS nie tylko nie zmobilizuje jej wyborców do masowego pójścia do urn, ale może wręcz sparaliżować ich w poczuciu beznadziei. Innymi słowy, jedno z czołowych pytań, na jakie opozycja musi odpowiedzieć sobie w tym roku, brzmi „jak mądrze straszyć PiS-em”?

Królik i kaczka

To pytanie wynika w dużej mierze z tego, jak bardzo w społeczeństwie rozchodzą się oceny i nastroje co do przyszłych wyborów i ich realnych stawek. I to bynajmniej nie tylko wzdłuż głównej linii polaryzacji Zjednoczona Prawica – obóz demokratyczny. Najbliższe wybory przypominają trochę słynny rysunek, który w zależności od tego, jak na niego spojrzeć, wygląda jak królik lub jak kaczka.

Jedni, patrząc na tegoroczne wybory, widzą kaczkę – czy raczej Kaczora dyktatora, przed którym trzeba bronić polskiej demokracji, zanim będzie za późno. Wybory dla nich to manichejski bój z ucieleśnieniem czystego politycznego zła, w którym polska demokracja ma w zasadzie ostatnią szansę, by się obronić. Nie przyjdzie jej to łatwo, bo PiS po dobroci władzy nie odda i już przygotował sobie wiele narzędzi, by w razie czego unieważnić wolę wyborców.

Analogicznie, dla części wyborców obozu władzy następne wybory to pojedynek dobra ze złem, w którym obóz patriotyczny będzie bronił się przed „partią niemiecką”, pragnącą oddać polską suwerenność Berlinowi i Brukseli, a kościoły przerobić na „centra homopropagandy”. Oczywiście, symetria jest tu tylko pozorna. Lęki wyborców prawicy to nonsens, obawy o przyszłość demokracji liberalnej pod rządami PiS są z kolei dobrze uzasadnione.

W sprawie KPO PiS na własne życzenie zaplątał się w węzeł gordyjski

Ale jesienią zagłosują też wyborcy widzący „królika” – w miarę normalne, wolne i konkurencyjne wybory, w których partie powinny zabiegać o głosy wyborców, przedstawiając im propozycje programowe, wychodzące naprzeciw potrzebom i interesom poszczególnych grup elektoratu. Tacy wyborcy pozostaną głęboko nieufni wobec „manichejskich” narracji wyborczych, obojętnie, czy z pro-, czy antypisowskim skrętem.

Problem w tym, że tak jak rysunek jednocześnie przedstawia kaczkę i królika, tak samo najbliższe wybory jednocześnie będą i nie będą normalne. Nie będą, bo PiS zgromadził w swoim ręku całą serię instytucjonalnych przewag, które nie pozwalają mówić o w pełni sprawiedliwej wyborczej konkurencji. Rządowa partia zmieniła swoje media publiczne w narzędzie partyjnej propagandy, budujące kilku milionom wyborców równoległą rzeczywistość. Część mediów prywatnych została zneutralizowana jako siła patrząca władzy na ręce, część jest nękana – jak ostatnio TVN, który na celownik znów wzięła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

Prokuratura kontrolowana jest jak nigdy wcześniej przez polityka obozu rządowego i najpewniej w jakimś stopniu zostanie użyta do przedwyborczej walki. Sejm ma procedować ustawę o komisji badającej rosyjskie wpływy w energetyce, która działałaby jako coś w rodzaju quasi-trybunału stanu, skonstruowanego tak, by PiS mógł obsadzić go tylko swoimi ludźmi i eliminować przy jego pomocy polityczną konkurencję.

By zwiększyć swoje szanse w wyborach parlamentarnych jesienią, PiS przedłużył o pół roku kadencję samorządów, przesuwając wybory lokalne na wiosnę 2024 roku. Zapowiadane zmiany w kodeksie wyborczym mają zmaksymalizować frekwencję na terenach wiejskich, głosujących na PiS. Można się też spodziewać, że do grup elektoratu, na których mobilizacji szczególnie zależy rządzącej partii, popłyną świadczenia uzasadniane raczej logiką wyborczą niż sprawiedliwością społeczną.

Wszystkie te działania podejmować będzie przy tym partia, w której polityczną tożsamość wpisany jest wyraźny autorytarny rys, mająca problem z liberalną demokracją, pluralizmem wartości, samoorganizacją społeczną, niezależnymi mediami, nowocześnie rozumianymi prawami człowieka. Marząca o porządku, gdzie nie tylko całe państwo, ale także społeczeństwo podporządkowane jest jednemu ośrodkowi władzy politycznej, narzucającemu skutecznie swoje przekonania i wartości całej wspólnocie. Jeśli PiS zapewni sobie władzę w trzeciej kadencji, czeka nas dalszy atak na kolejne niezależne instytucje państwowe i obywatelskie i kolejne próby budowania systemu na wzór węgierski.

Z drugiej strony, te wybory będą normalne, bo wystartują w nich swobodnie konkurencyjne komitety polityczne, walczące między sobą o głosy wyborców. Nikt nie będzie ograniczał im administracyjnymi czy policyjnymi środkami możliwości prowadzenia kampanii – przynajmniej nie bezpośrednio. PiS jak najbardziej może te wybory przegrać lub nie uzyskać bezwzględnej większości w Sejmie. Choć nie można wykluczyć, że rządzący zachowają się w takiej sytuacji podobnie jak Trump w 2020 roku, to prawdopodobieństwo tego, że PiS pozostanie przy władzy wbrew wyraźnie wyrażonej woli wyborców jest względnie niewielkie. Co najważniejsze, istotna część elektoratu – z obu stron barykady – nie kupuje ani jednej, ani drugiej manichejskiej narracji i oczekuje od polityków prowadzenia względnie normalnej kampanii.

Lex Czarnek chce nas wszystkich postawić do kąta, a prezydent się namyśla

Straszyć, ale nie wyłącznie

Co z tego wynika dla demokratycznej opozycji? Po pierwsze to, że nie może traktować elektoratu, który w tych wyborach widzi przede wszystkim „kaczkę”, jako swojej własności, zakładać, że i tak stawi się on tłumnie, by na nią zagłosować. Musi wyrażać także jego obawy i emocje, jasno mówić o obronie demokracji i pewnych podstawowych wartości, którym zagrażają dalsze rządy obecnego obozu władzy.

Narracja o najbliższych wyborach jako walce w obronie demokracji powinna być więc cały czas obecna w przekazie opozycji.

Problem w tym, że to nie może być narracja jedyna. By wygrać, demokratyczna opozycja potrzebuje także wyborców całkowicie na nią obojętnych. Takich, którzy nawet jeśli chcą odsunięcia PiS od władzy, to nie dlatego, że widzą w nim zagrożenie dla polskiej konstytucji, ale dlatego, że zmęczyła ich niekompetencja obecnych rządów, ich marnotrawstwo, ciągłe spory z Unią Europejską i ideologiczne obsesje. By ich przyciągnąć, opozycja musi mieć nie tylko aksjologiczną opowieść o walce z PiS, ale także propozycje polityk mogących rozwiązać konkretne problemy różnych grup elektoratu. Nie wystarczy, że opozycja pokaże w tych wyborach, że nie jest tak autorytarna i reakcyjna jak PiS, musi jeszcze przekonać wyborców, że faktycznie zdoła lepiej rządzić państwem.

Innymi słowy: PiS-em jak najbardziej można straszyć, ale nie można robić wyłącznie tego, trzeba mieć też coś dla elektoratu, który zagłosuje przede wszystkim na te siły, które lepiej będą w stanie zająć się jego różnymi, często bardzo przyziemnymi problemami.

Z tego punktu widzenia pomysł budowy jednej listy opozycji na wybory nie wydaje się fortunny – zwłaszcza w sytuacji, gdy nic nie wskazuje, by PiS dał radę zmienić ordynację na bardziej większościową lub był w stanie zwiększyć liczbę sejmowych mandatów. Jedna lista wymusza redukcję kampanijnej narracji do przedstawianego w manichejskich kategoriach starcia PiS – obóz demokratyczny, nie zostawia wiele miejsca na niuanse i propozycje dla tych wyborców, którzy choć nie chcą trzeciej kadencji PiS, to oczekują też od partii walczących o ich poparcie konkretnych, pozytywnych rozwiązań.

Nie będzie milionów dla najbrzydziej grającej drużyny mundialu

Nawet w warunkach daleko posuniętej polaryzacji i lęków przed tym, co jeszcze szykować nam może dalsza władza formacji z Nowogrodzkiej, wyborcy chcą mieć możliwie szeroki wybór, odzwierciedlający ich preferencje. Nie chcą być zmuszani do wyboru między dwiema listami i Konfederacją. Jak pokazują sondaże, ta ostatnia zyskuje zresztą najbardziej na scenariuszu jednej listy. A silna Konfederacja w następnym Sejmie nie tylko może okazać się sojusznikiem PiS, ale też jeszcze bardziej przesunąć Polskę pod prawą ścianę.

Nie można wprowadzać wyborców w stan demobilizującej desperacji 

Po drugie, strasząc PiS, opozycja musi uważać, by nie okazać się w tym „zbyt skuteczna”. Bo trzeba przyznać, że gdy czasami czyta się teksty działu opinii w liberalnej prasie – przestrzegające, że walka nie będzie równa, bo PiS będzie oszukiwał i ma do tego narzędzia, jakich nie miał nikt inny; że wybory mogą się nie odbyć, bo jeśli obóz władzy zobaczy, że sondaże wróżą mu klęskę, to wprowadzi stan wyjątkowy pod byle pretekstem; że nawet jeśli Zjednoczona Prawica przegra, to nie odda władzy – to po prostu odechciewa się iść na wybory. Bo skoro PiS już sobie zabezpieczył niecnymi sposobami zachowanie władzy, to nic się z tym już nie da zrobić, można się tylko pogrążyć w desperacji.

Jest zupełnie bezsporne, że PiS nie będzie grał zgodnie z zasadami fair play. Jednocześnie, jeśli opozycja myśli o wygranej, to nie może zdemobilizować elektoratu, malując obraz wszechwładnej Nowogrodzkiej, która wygrała partię, zanim się ona zaczęła. Trzeba o nierówności tych wyborów mówić tak, by maksymalnie oburzyć wyborców i przekuć ich oburzenie w głosy, a nie tak, jakby się z góry szukało usprawiedliwienia kolejnej, piątej z rzędu (licząc wybory prezydenckie) klęski.

Wyborcom trzeba nie tylko pokazać to, że perspektywa kolejnych rządów PiS byłaby katastrofą, ale też dać im nadzieję na to, że tę walkę można realnie wygrać, że wygrana jest w zasięgu ręki. Od okrzyku „tak dalej być nie może!” znacznie potężniejsza jest obietnica, że naprawdę tak dalej być nie musi – by przywołać dwa hasła SLD z kampanii w 1991 i 1993 roku.

Prawda o IV Rzeszy, której nie dowiesz się od Wujka Samo Zło

Pamiętać o dynamice

Oczywiście, do wyborów jest jeszcze około 10 miesięcy i bardzo wiele może się zmienić. Obóz władzy jest już bardzo zużyty i pogrążony w pochłaniających energię, a często ośmieszających go konfliktach wewnętrznych. Jeśli utraci pierwsze miejsce w sondażach i zacznie coraz bardziej oddalać się od lidera – najpewniej Platformy czy ściślej mówiąc: Koalicji Obywatelskiej – to dynamika polityczna zdecydowanie się zmieni.

Im słabszy sondażowo będzie PiS, tym mniej narracja ostrzegająca przed trzecią kadencją i autorytarnymi zapędami tej formacji będzie istotna. Jej znaczenie zależeć też będzie od siły gospodarczych problemów w 2023 roku i wyzwań bezpieczeństwa. Opozycja musi też więc pamiętać o tym, w jak zmieniającej się rzeczywistości żyjemy, i być gotowa na wszystkie scenariusze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij