Ile aborcji trzeba sobie zrobić, by zagrać w reklamie?

Poznajcie prosty przepis sędzi Moniki Prokopiuk na to, jak jednym krótkim tekstem upodlić niewinną obywatelkę.
Joanna z Krakowa. Fot. TVN24

„Nie krzyczała”, „chciała rozgłosu”, „była skąpo ubrana”, „publikowała nagie zdjęcia” – to nie mizogini z manosfery, tylko polscy sędziowie uzasadniający przemoc wobec kobiet. Jak mamy dalej wierzyć w państwo prawa, skoro to prawo stworzone jest dla osób uprzywilejowanych i oderwanych od rzeczywistości?

Trzeba mieć w sobie ogromną odwagę, by powiedzieć głośno o upokorzeniu doświadczonym ze strony tych, którzy mają bronić naszego bezpieczeństwa, i mnóstwo tchórzostwa, by urządzić obrzydliwy pokaz siły podczas ścigania, rozliczania i obrażania kobiety szukającej pomocy w kryzysie psychicznym – za to, że wzięła tabletkę aborcyjną.

Po tym, jak Joanna z Krakowa powiadomiła psychiatrkę o swoim złym samopoczuciu, a w trakcie wywiadu lekarskiego – również o przerwaniu własnej ciąży, została przekierowana na 112, wysłana do szpitala, a następnie trafiła w ręce policji. Ta poniżyła kobietę i zmusiła do poddania się rewizji osobistej, by sprawdzić, czy pacjentka przypadkiem nie ukryła komórki w odbycie lub waginie.

Przerażające? Przecież to Polska w pigułce. Polska, w której policja robi nalot na dom autorki wlepek z tęczową Maryjką, bije kobiety na protestach i pryska posłance gazem pieprzowym w twarz, a sędzia nie wymierza wyroku gwałcicielowi nastolatki, bo ta nie krzyczała.

Przerwanie własnej ciąży jest legalne. A policja i tak wybiera upokarzanie kobiet

Dlaczego Joannie, która nie złamała prawa ani nie zgłosiła przestępstwa, przydarzyło się coś takiego? Otóż nie, nie „przydarzyło się” – tak jak nie przydarzają się gwałty, najczęściej doświadczane ze strony tych, którzy teoretycznie mają nas bronić – partnerów, członków rodziny i osób w mundurach. Ale przemoc w Polsce ma charakter instytucjonalny. Jest standardem. Po prostu nie wszyscy mają w sobie tyle sił, by opowiedzieć o niej głośno.

Patriarchalne przyuczanie nas do milczenia robi swoje w myśl zasady, że skoro spotkało cię coś złego, to na pewno przesadzasz, jesteś samą sobie winną histeryczką, szukasz atencji, kłamiesz oraz niewystarczająco skromnie się prowadzisz albo psujesz dobrą, wcale nieprzesiąkniętą seksizmem atmosferę.

Pal sześć, gdy takie wyroki wydaje internetowy komentariat. Ale to domena ludzi uchodzących w tym kraju za autorytety i wpływających na to, jak o przemocy myśli społeczeństwo. Jednak doświadczenie pokazuje, że zwykli ludzie mają niekiedy więcej przyzwoitości niż dzierżący w ręku władzę funkcjonariusze oraz szczycące się renomą środowisko sędziowskie, które jest tak naprawdę głównym bohaterem tego tekstu i powodem zainicjowanego przez „Wyborczą” powrotu do sprawy Joanny.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Joanna nie skorzystała z opcji „nie wychylaj się”. Została psujzabawą najgorszego sortu – czyli taką, która nie dość, że opowiedziała o swoich doświadczeniach publicznie bez ukrywania twarzy, to jeszcze miała czelność zawalczyć o zadośćuczynienie z dumą, bez wpisywania się w stereotyp liczącej po cichu na litość ofiary, przywdziewania habitu i rezygnacji z siebie. A że jest queerową artystką, to wyróżnia się z tłumu.

Joanna złożyła zawiadomienie do prokuratury, skarżąc się na to, że policja przekroczyła swoje uprawnienia oraz domagając się odszkodowania w wysokości 100 tys. zł.

„Ta druga sprawa wciąż toczy się przed sądem – w najbliższy wtorek w krakowskim Sądzie Okręgowym odbędzie się druga rozprawa. Ta pierwsza sprawa, dotycząca przekroczenia przez policję uprawnień, nie została przez śledczych w ogóle podjęta. Prokuratura pod koniec zeszłego roku odmówiła bowiem wszczęcia postępowania ws. nadużycia uprawnień przez policjantów. Pani Joanna i jej mecenaska odwołały się od tej decyzji, ale sąd zdanie podtrzymał” – pisze Angelika Pitoń w „Wyborczej”, dodając, że udało jej się dotrzeć do uzasadnienia decyzji autorstwa sędzi Moniki Prokopiuk.

Ginekolodzy obawiają się prokuratora, a nie kobiet

czytaj także

Gdyby to było seksistowskie bingo, sędzia Prokopiuk wygrałaby bez dwóch zdań. Poznajcie jej prosty przepis na to, jak jednym krótkim tekstem – klasyczną wiązanką usprawiedliwiającą sprawców w świecie kultury gwałtu, przemocy i stygmatyzacji aborcji oraz zaburzeń psychicznych – upodlić niewinną obywatelkę.

Można w nim przeczytać, że Joannie sprawiedliwość się nie należy, bo mówiąc o swoim doświadczeniu publicznie tak naprawdę „chciała zaistnieć medialnie”, co zdaniem sędzi może zagwarantować skarżącej na przykład… angaż w reklamie. W dodatku Joanna nie powinna przejmować się czymś takim jak rewizja osobista, skoro sama wrzuca do sieci „dość roznegliżowane zdjęcia”. Jak by tego było mało, sędzia zaleca podejść do zeznań kobiety z „dużą dozą ostrożności”, m.in. „z uwagi na fakt jej długotrwałego leczenia psychiatrycznego”.

„Wysoki sądzie, to ile aborcji trzeba, żeby trafić do reklamy?” – takie pytanie zadała jedna z internautek komentujących uzasadnienie. Dołączam się do pytania, dumając nad tym, od kiedy przerwanie ciąży jest motorem napędowym show-biznesowej kariery. Nie pytam nawet dla koleżanki, tylko siebie, bo szukam alternatywy dla nędznie płatnego dziennikarstwa. Przyjmując, że połknięcie tabletek aborcyjnych gwarantuje sukces, sławę i pieniądze, zastanawiam się także, dlaczego większość celebrytek, gdy ktoś je pyta o terminację ciąży, nabiera wody w usta lub przekonuje, że wprawdzie są za prawami i wolnością kobiet, ale same by się na aborcję nie zdecydowały.

Zdaję sobie sprawę, że w programach brylują na przykład przestępczynie mające wyroki za sutenerstwo. Ale kobieta, która decyduje o swoim ciele i życiu, przerywając ciążę – kryminalistką nie jest. Celebrytki, zresztą, także mają prawo do humanitarnego traktowania przez funkcjonariuszy. Tak samo jak najgorsi nawet zbrodniarze. Ale to chyba nie jest koncept szczególnie znany nad Wisłą.

Jaki czyn popełniła Joanna? Urodziła się kobietą i naruszyła prawo kościelne. Dlatego w ponoć świeckim państwie zasłużyła na instytucjonalne piekło. W dodatku rozumie, co to świadoma zgoda, a rozbierać będzie się wtedy, kiedy sama o tym zdecyduje, a nie zostanie bezpodstawnie zmuszona przez policję.

Czy sędzia Prokopiuk żyje na innej planecie i nie wie, że żyjemy w świecie po #MeToo? Powtarza frazesy wzięte ze słownika apologetów przemocy ochoczo wiktymizujących ofiary, bliższego moralności Pani Dulskiej i Kościoła katolickiego niż opiewanej przez demokratów praworządności. Tej samej, która działa jednak tak naprawdę tylko dla wybranych – silnych, a nie słabych.

Lekarze mają sumienia i zaawansowane instrumenty diagnostyczne, kobiety mają problem

Sędzia Prokopiuk jest żywym dowodem na to, że kobiety także bywają zagorzałymi strażniczkami patriarchatu – zwłaszcza jeśli znajdują się na szczycie drabiny społecznej. To dowodzi wciąż niejasnej powszechnie oczywistości, że domagający się jego obalenia feminizm nie jest wojną przeciwko mężczyznom, lecz przeciwko nierównościom. Służy przeciwstawieniu się opresyjnemu status quo, którego realizację stanowi niestety m.in. służąca przede wszystkim uprzywilejowanym litera prawa i monopol, jaki na jego interpretację mają budzący respekt i wykonujący prestiżowy zawód sędziowie.

Śmiało możemy ich dołączyć do tych grup zawodowych, które w sposób szczególny, obok polityków i ginekologów, odmawiają kobietom podmiotowości i nie dostrzegają, że niczym nie różnią się od prawników z Ordo Iuris. A to właśnie ci ostatni wykorzystują swoje wykształcenie, znajomość języka prawniczego i przepisów oraz elitaryzm profesji do tego, by wzbudzać poważanie i próbować – jak mówiła mi bynajmniej nie wpisująca się w konserwatywne rozumienie prawa pełnomocniczka Joanny, Kamila Ferenc, „neutralną wyznaniowo praworządność zastąpić fundamentalistycznymi zasadami budzącymi skojarzenia z religią chrześcijańską”.

Przede wszystkim jednak decyzja Prokopiuk ilustruje głębszy problem – fakt, że protekcjonalizm, brak empatii i aktualizowania wiedzy u elit prawniczych ma się w Polsce świetnie. Niewiele zaś wskazuje na to, by jakikolwiek rząd chciał to sensownie zmienić.

To z kolei wpisuje się w diagnozę Roberta Krasowskiego tłumaczącego, jak PiS i PO latami rozgrywało wedle własnego widzimisię środowiska prawnicze. Zwłaszcza to sędziowskie, którego po liberalnej, postępowej stronie długo nie wypadało krytykować, bo to automatycznie pozwalało klasyfikować malkontentów jako pożytecznych idiotów Zjednoczonej Prawicy. Poza tym przecież potrzebujemy wolnych sądów. No i wszyscy się chyba zgadzamy, że prawo porządkuje życie społeczne, prawda?

26 maja: dzień kobiety karanej za macierzyństwo

Niby tak, tylko że w polskim duopolu Jarosław Kaczyński na oślep je niszczył, a Donald Tusk cynicznie wynosił na piedestał, wykorzystując jako cenny zasób polityczny, a nie realnie działające narzędzie. Cenę za to ponoszą zwykli Kowalscy, a zwłaszcza Kowalskie, które nie mogą liczyć na wolną od uprzedzeń, katolickiej obyczajności i klasistowskiego przekonania o nieomylności prawników reformę systemu sprawiedliwości. Taką, w której przestępcy niezależnie od swojego statusu będą karani, a obywatele i obywatelki – chronione.

To kłopot, który odziedziczyliśmy wraz z transformacją.

„Prawnicy byli najsłabszym ogniwem polskich zmian. Polegli na wszystkim. Bezkarni byli sprawcy mordów z czasów PRL-u, bezkarni byli gospodarczy aferzyści, mafiozi, skorumpowani politycy, urzędnicy, a nawet chuligani i oszuści notorycznie niepłacący alimentów. W latach 90. Polska była dzikim Zachodem, a prawnicy udawali, że problem nie istnieje. »Mamy dobre prawo« – mówili. Interesowało ich wyłącznie prawo, nigdy praworządność. Z dumą pokazywali kodeksy, ustawy, konstytucję, udając, że ważny jest papier, a nigdy to, co dookoła” – twierdzi Krasowski w Kluczu do Kaczyńskiego.

Jak bardzo jego słowa są aktualne w 2024 roku? To pokażą najbliższe decyzje prokuratury, która oddaloną sprawą Joanny ma zająć się ponownie. To dobra wiadomość. Zła jest jednak taka, że na miejscu kobiety wciąż może znaleźć się każdy, kto jako jednostka będąca w trudnym położeniu i w dodatku należąca do grupy systemowo dyskryminowanej nie ma szans w starciu z opresyjnym aparatem państwa. A to właśnie najsłabszych powinno ono chronić szczególnie.

Używam słowa „najsłabszych” bynajmniej nie w kontekście uznania Joanny za kogoś, kto kapituluje w walce o siebie (choć i godności takich osób nie powinno się deptać) albo komu odmawiam podmiotowości, lecz z uwagi na pozycję, jaką patriarchalne widzenie świata przypisuje na przykład płci albo innym cechom, jak pochodzenie czy orientacja psychoseksualna.

Wielu lekarzy po prostu nie potrafi wykonać aborcji

Jak pokazała sędzia Prokopiuk, powodem dyskryminacji czy unieważniania czyjejś krzywdy może być także zdrowie psychiczne albo korzystanie z wolności wrzucania do sieci odkrytego ciała. Jakby ludzie, którzy chorują i robią sobie nudesy, byli obywatelkami drugiej kategorii. Trudno w takiej rzeczywistości bronić prawa, sądów, praworządności, skoro służą one do dyscyplinowania niegrzecznych – czyli kobiet niewpisujących się w stereotyp łagodnej i cichej dziewicy lub matki. Ale może właśnie o to chodzi, by przepisy studziły progresywne ruchy i na przykład, jak w Wielkiej Brytanii, wsadzały do więzienia młode aktywistki klimatyczne oblewające zupą obraz, podczas gdy posiadacz pornografii z udziałem dzieci Huw Edwards dostaje jedynie wyrok w zawiasach.

Mimo wszystko liczę na to, że polska prokuratura, którą próbuje odnowić minister Adam Bodnar, przyjrzy się sprawie Joanny uważniej. Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca, jak zrobił to dwa lata temu Kongres Kobiet, na zapas przyznający Donaldowi Tuskowi tytuł mężczyzny wspierającego równość, wierząc, że z prawami kobiet i praworządnością na ustach da nam wszystko, czego tak bardzo pragniemy. Nie dostałyśmy nic. Okazuje się więc, że aborcja faktycznie zapewnia karierę, ale tylko wtedy, gdy jesteś politykiem i potrafisz kłamać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij