Ginekolodzy obawiają się prokuratora, a nie kobiet

Rozmowa z mec. Jolantą Budzowską, pełnomocniczką rodzin Izabeli z Pszczyny i Doroty z Nowego Targu.
Iza Komendołowicz
Demonstracja po śmierci Izabeli z Pszczyny. Fot. Jakub Szafrański

Myślę, że już od dobrych kilku lat wiadomo, że wykonywanie zawodu specjalisty z zakresu ginekologii i położnictwa stało się w Polsce zawodem wysokiego ryzyka – mówi mec. Jolanta Budzowska, specjalizująca się w sprawach w zakresie błędów medycznych.

Iza Komendołowicz: Kiedy rodzina Izabeli trafiła do pani kancelarii?

Jolanta Budzowska: W październiku 2021 roku, wtedy już było po wstępnej sekcji zwłok matki i płodu oraz po przesłuchaniu rodziny. Włączyłam się na etapie, kiedy zaczęły się przesłuchania personelu medycznego.

Jeszcze przed masowymi protestami?

Tak. W jakimś stopniu się do nich przyczyniłam, bo w pewnym momencie dałam upust swoim emocjom i napisałam na Twitterze, że to, co się stało, to są skutki wyroku Trybunału Konstytucyjnego w praktyce. Wątek ten podjął brat pani Izabeli, który opisał sytuację w taki sposób, że udało się dodać jeden do jednego i połączyć mój komentarz, w którym nie było danych pozwalających zidentyfikować sprawę z konkretną sytuacją. To wywołało całą lawinę.

Ciała obce w pochwie

czytaj także

Ciała obce w pochwie

Anna Krawczak

Czy pani zdaniem wyrok TK miał wpływ na postępowanie lekarzy z Pszczyny?

W mojej ocenie, ale także wielu ginekologów – tak. Widzę to po sprawach, które do mnie wpływały, jeszcze zanim sprawa pani Izabeli stała się głośna, a także tych, które wpływają nadal. Lekarze często nie znają prawa, wiedzą, że aborcja jest w Polsce generalnie zakazana i nawet jeśli jest jakiś przepis, jakiś wyjątek, który na coś pozwala, to lepiej go nie stosować. Bo można się narazić na to, że się stanie przed prokuratorem, a potem przed sądem i trzeba się będzie tłumaczyć.

To powoduje, że wolą wybierać takie rozwiązania, które wiążą się z mniejszym ryzykiem. A to, że jednocześnie z podwyższonym ryzykiem dla pacjentki? No cóż, to jakoś schodzi na dalszy plan. Nikt w takiej sytuacji lekarzom nie zarzuci, że dokonali terminacji żywej ciąży, więc lepiej poczekać, aż ciąża sama obumrze. Pacjentka czeka ze świadomością, że jej dziecko umiera, że śmierć jest nieuchronna, a jedynie odroczona w czasie, a jej samej grozi sepsa… O tym lekarze chyba wolą nie myśleć. Bo przecież gdyby myśleli, to szukaliby rozwiązania zgodnego z aktualną wiedzą medyczną i z prawem.

Może lekarze obawiają się, że gdyby dokonali terminacji, to potem pacjentka zmieniłaby zdanie i oskarżyłaby ich, że zabili jej dziecko?

Nie, tak nie jest, bo jeżeli pacjentka uzyskałaby rzetelną informację o zagrożeniu swojego życia i rokowaniach dla płodu, a następnie wspólnie z lekarzem podjęłaby decyzję o terminacji ciąży, to potem nie mogłaby zarzucić lekarzowi, że on dokonał aborcji wbrew jej woli. Są na to procedury, wymóg pisemnej zgody i tak dalej. Lekarze obawiają się prokuratora, a nie kobiet.

Mają podstawy się bać? Przecież po wyroku TK jeszcze żaden ginekolog w Polsce nie został oskarżony o dokonanie nielegalnej aborcji.

Media donosiły, że prokuratura z Białegostoku rozesłała zapytania do szpitali, żeby przedstawiły wykaz wszystkich procedur i pacjentek, u których dokonano aborcji niezależnie od przyczyny. Jeżeli takie pytania są kierowane, to trudno się dziwić, że lekarze boją się, że nawet legalna aborcja może ich doprowadzić do prokuratora.

Rok po śmierci Izabeli prokuratura w Katowicach postawiła zarzuty lekarzom.

Postępowanie przygotowawcze toczy się, jak na polskie warunki, bardzo sprawnie. Trzeba było przesłuchać świadków, pozyskać opinie biegłych dotyczące przebiegu leczenia. To trwa. Zarzuty zostały postawione trzem lekarzom, którzy się zajmowali panią Izabelą od momentu przyjęcia w godzinach przedpołudniowych, kiedy szpital funkcjonował w tak zwanej ordynacji dziennej, czyli normalnie, aż do jej śmierci, do której doszło w godzinach wczesnoporannych następnego dnia.

Pierwszy lekarz, który usłyszał zarzut narażenia na utratę życia i zdrowia, bez skutku w postaci spowodowania śmierci, przyjmował panią Izabelę do szpitala. On zajmował się nią, kiedy nie było bezpośredniego zagrożenia. Kolejny lekarz z zarzutami miał dyżur po południu i w nocy, czyli w najbardziej kluczowych godzinach, kiedy się ten dramat rozegrał. Trzeci – to lekarz ze zmiany dziennej, który był także obecny jako drugi na zmianie nocnej. Można więc powiedzieć: życie pani Izabeli było w rękach trzech lekarzy. Dwóm z nich postawiono zarzuty nie tylko narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia, lecz także nieumyślnego spowodowania śmierci.

A może idźmy w to dalej i oskarżmy płody o matkobójstwo?

Czy esemesy, które pani Izabela wysyłała do rodziny i które wstrząsnęły opinią publiczną, stanowią dowód w sprawie?

Ocena materiału dowodowego jest w pierwszej kolejności w gestii śledczych, a potem sądu karnego. Trudno mi wypowiadać się w imieniu tych organów. Wydruki esemesów rodzina złożyła jako dowód w sprawie, ale one nie były, w mojej ocenie, determinujące. Czyli nawet bez tych wiadomości można było dojść do przekonania, że lekarze od początku postępowali niezgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Są twarde fakty i obiektywne dane dostępne dla wszystkich, którzy analizują przebieg opieki nad panią Izabelą: dokumentacja medyczna, wyniki badań, wpisy opisujące stan pacjentki i tak dalej mówią same za siebie.

To jest sprawa karna. Co grozi tym lekarzom?

Zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci to zarzut z artykułu 155 Kodeksu karnego – maksymalna kara wynosi wówczas do pięciu lat pozbawienia wolności. Jednak w praktyce lekarze, nawet w sytuacji, kiedy w procesie udowodni się skutek ich działań lub zaniechań w postaci śmierci pacjenta, nie trafiają do więzienia. Nie spotkałam się w swojej praktyce z takim wyrokiem, żeby lekarz dostał karę bezwzględnego pozbawienia wolności. Zwykle ta kara jest wymierzana w zawieszeniu na kilka lat. Jeżeli w tym okresie skazany nie popełni podobnego przestępstwa, to nie grozi mu wykonanie kary, czyli osadzenie w więzieniu.

Od szwagierki pani Izabeli dowiedziałam się, że ci lekarze dalej pracują w szpitalu w Pszczynie. Trochę mnie to dziwi, nie powinni zostać zawieszeni na czas śledztwa?

Bezpośrednio po tragedii byli chwilowo zawieszeni. Kiedy cała ta sytuacja stała się głośna, szpital wydał jedno, nawet chyba dwa mocne oświadczenia, że leczył zgodnie z aktualną wiedzą medyczną, procedurami, że oni nie mają sobie nic do zarzucenia. Wtedy tak jakby na wszelki wypadek, właściwie nie wiem, co szpitalem kierowało, dwóch lekarzy zostało zawieszonych w wykonywaniu obowiązków. Potem zostali przywróceni do pracy i dzisiaj pracują w tym szpitalu, prowadzą również swoje prywatne gabinety. Pamiętajmy jednak, że śledztwo jest w toku, jeszcze się nie skończyło. Lekarze mają postawione zarzuty, ale to jeszcze nie oznacza, że są winni.

Dlaczego rodzina Izabeli wystąpiła na drogę karną?

Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa może, a nawet ma obowiązek złożyć każdy, kto ma uzasadnione podejrzenie, że takie przestępstwo mogło zaistnieć. Szpital tego nie zrobił, natomiast takie zawiadomienie złożył brat pani Izabeli. Ta droga karna była dla rodziny bardzo ważna, ponieważ bliscy kobiety od początku byli przekonani, że to, co się wydarzyło, to nie było zwykłe tak zwane zdarzenie medyczne, czyli coś, co może się zdarzyć, niezawinione niepowodzenie czy powikłanie w leczeniu, z którym zawsze muszą się liczyć zarówno lekarze, jak i pacjenci. Nie – tu był bardzo poważny błąd w leczeniu. Na tyle poważny, że stanowił jednocześnie przestępstwo. Rodzinie bardzo zależało na tym, żeby potwierdzić ten pogląd, i w efekcie, żeby lekarze, którzy popełnili to przestępstwo, zostali ukarani.

Wydrzyńska winna, sędzia zadowolona, Godek pocieszona

Czy to są lekarze z dużym doświadczeniem zawodowym?

Dwóch z dużym doświadczeniem zawodowym, jeden z krótszą ścieżką kariery, ale wszyscy trzej to specjaliści z zakresu ginekologii i położnictwa. Żaden nie jest rezydentem czy lekarzem świeżo po studiach.

W jaki sposób ci lekarze tłumaczą swoje postępowanie?

Złożyli już wyjaśnienia. Śledztwo jeszcze się nie zakończyło, lekarze z pewnością będą korzystać z prawa do obrony zarówno na obecnym etapie, jak i w razie skierowania aktu oskarżenia do sądu, co jak należy przypuszczać, nastąpi w ciągu kilku miesięcy.

Domyślam się, że dotychczasowe opinie biegłych nie są dla tych lekarzy korzystne.

Nie mogę mówić o szczegółach śledztwa, ale może pani sama wyciągnąć wnioski. Bo jeżeli mamy wydane dwie główne opinie odnoszące się do meritum sprawy, a prokuratura po tym zdecydowała się postawić zarzuty, to musiała mieć ku temu przesłanki.

Mówię o sprawie karnej, natomiast toczyło się też postępowanie prowadzone przez Rzecznika Praw Pacjenta, który stwierdził naruszenie szeregu praw pacjentki, co było jednoznacznie formułowane od początku przez rodzinę i co potwierdzała moja ocena sytuacji. To są postępowania równoległe, ale w obu analizuje się mniej więcej to samo, to znaczy prawidłowość postępowania lekarzy, w ogóle personelu względem pacjenta. Wiem także, że toczy się postępowanie w sprawie odpowiedzialności zawodowej wszczęte z urzędu przez Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej w Katowicach. Rzecznik zajmuje się oceną postępowania lekarzy pod kątem zgodności z zasadami etyki lekarskiej i ustawy o wykonywaniu zawodu lekarza i lekarza dentysty.

Czy rodzina wystąpi o odszkodowanie finansowe?

Do tej pory rodzina pani Izabeli nie stawiała sprawy odszkodowania na pierwszym miejscu, właśnie nadszedł odpowiedni moment, żeby poruszyć tę kwestię. Maja, córeczka pani Izabeli, i inni najbliżsi uprawnieni, którzy wykażą, że wiązała ich silna więź ze zmarłą, mają prawo do zadośćuczynienia.

Kto zapłaci?

Ubezpieczyciel. To jest tak jak z wypadkami drogowymi. Jeżeli ktoś jest sprawcą czyjejś tragedii, to koszty leczenia czy koszty związane z krzywdą moralną ponosi ubezpieczyciel odpowiedzialności cywilnej sprawcy, ten, który wystawił polisę OC. Tutaj działa taki sam mechanizm. Ubezpieczyciel szpitala oraz ubezpieczyciele lekarzy, bo dwóch z nich było zatrudnionych w szpitalu w ramach kontraktu, odpowiadają bezpośrednio za szkody. Oczywiście, o ile wysokość ubezpieczenia, czyli suma gwarancyjna, będzie odpowiednio wysoka. Jeśli nie, uzupełniające kwoty będą musieli wyłożyć z własnej kieszeni.

Uwaga! W Polsce grasują seryjni płodofile

Czyli reasumując – skazanie w procesie karnym ma wymiar symboliczny, odszkodowanie prawdopodobnie zapłaci ubezpieczyciel. Najbardziej dotkliwa byłaby utrata wykonywania zawodu. Spotkała się pani z takim przypadkiem?

Tak, oczywiście. Takie środki karne, choć rzadko, są stosowane. Ostatnio miałam taki przypadek, że sąd lekarski w pierwszej instancji orzekł bezterminowo pozbawienie lekarza prawa wykonywania zawodu, a druga instancja sądu lekarskiego zmieniła to na zawieszenie na okres pięciu lat. Przy czym ten lekarz był już w dosyć zaawansowanym wieku, więc w praktyce wyeliminuje go to z wykonywania zawodu. Taki sam środek zastosował w tej sprawie sąd karny.

Co było powodem takiej kary?

Zaniedbania przy prowadzeniu porodu, które spowodowały śmierć donoszonego dziecka.

Czy w sprawie Izabeli również będziecie się domagać takiej kary dla lekarzy?

Jest jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Na każdym etapie istnieje możliwość ugody, czy też postępowania, które z jednej strony by pokazało, że lekarze wyciągają wnioski z tego, co się wydarzyło, a z drugiej, że być może rodzina, przy odpowiedniej postawie oskarżonych, byłaby gotowa wybaczyć. Taka opcja zawsze jest możliwa, ale na razie nie ma żadnego gestu ze strony lekarzy, który by sugerował, że chcieliby oni w jakiś sposób wyrazić skruchę albo wolę pojednania z rodziną.

Sprawa Izabeli z Pszczyny wstrząsnęła całą Polską. Czy takich historii jest więcej?

Tak, prowadzę podobne sprawy, na szczęście w większości pozostałych przypadków pacjentki przeżyły. Wszystkie te historie mają wspólny mianownik, czyli przyjęcie przez lekarzy postawy wyczekującej, po to, żeby bez ryzyka po ich stronie doszło do samoistnego poronienia. Toczą się nie tylko postępowania karne, ale i cywilne, oraz przed Rzecznikiem Praw Pacjenta. Biegli wydali już w niektórych z tych spraw opinie. W jednej biegły wprost potwierdził mój zarzut, że takie podejście to nic innego jak skazywanie kobiety na tortury. Bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy przez trzy dni trzyma się w szpitalu kobietę, mówiąc jej, że musi czekać, aż serce płodu przestanie bić? Jednocześnie ta pacjentka coraz bardziej boi się o własne zdrowie i życie, bo obserwuje własny organizm i widzi, że rośnie jej temperatura i zaczyna się coraz gorzej czuć i tak dalej. Nie wie, czy przeżyje.

Dokładnie tak wyglądało to u Izabeli.

Ta sprawa jest wręcz bliźniaczo podobna. Jest też szereg innych spraw, na przykład z ciążą w bliźnie po cesarskim cięciu. W sytuacji pęknięcia blizny może dojść do gwałtownego krwotoku i wtedy zostają dosłownie minuty na uratowanie życia kobiety. Mimo tak dużego ryzyka doprowadzenia do tragedii lekarze boją się kwalifikacji takiej sytuacji jako zagrożenia życia i zdrowia kobiety i mówią pacjentce: „Proszę się nie oddalać od miejsca zamieszkania, lepiej, żeby pani cały czas była blisko szpitala referencyjnego. Może się uda utrzymać ciążę”.

Brakuje jednak rzetelnych informacji o ryzyku dla kobiety. Brakuje informacji, że kobieta ma wybór: albo ryzykuje własne życie, albo decyduje się na terminację ciąży, która i tak z dużym prawdopodobieństwem zakończy się źle. Prowadzę kilka spraw, w przypadku których takie czekanie zakończyło się krwotokiem i poronieniem. Jedna z kobiet, która do mnie trafiła, matka dwójki dzieci, dostała krwotoku, kiedy była sama w domu. Naprawdę niewiele brakowało, żeby nie udało się jej uratować.

Skąd antyaborcjoniści wzięli TE dzieci? Trop prowadzi na Węgry

Czy pani zdaniem tragedia w Pszczynie nauczyła czegoś lekarzy?

Mimo wszystko myślę, że tak – że ich uwrażliwiła na taką sytuację, może trochę doedukowała. Lekarze dowiedzieli się, że zagrożenie życia i zdrowia kobiety, a więc przesłanka, z której nadal mogą korzystać, rozważając w danej sytuacji aborcję, nie wymaga bezpośredniego zagrożenia. Kobieta nie musi być zatem w trakcie krwotoku albo podczas sepsy. Takie działanie w jakimś stopniu powinno być podejmowane z wyprzedzeniem, tak aby to zagrożenie się nie zrealizowało, aby obawy nie zdążyły się ziścić. Trudno jednak powiedzieć, że wszyscy wyciągnęli wnioski.

Lekarze narzekają, że nie dostali wystarczających rekomendacji, że najważniejsi ginekolodzy w kraju milczą, a prawo jest zawikłane. Może stąd także bierze się ich strach?

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie osoba, którą poprosił o pomoc lekarz mający u siebie w szpitalu pacjentkę z całkowitym bezwodziem, bodajże w siedemnastym tygodniu ciąży. Ten lekarz chciał dokonać terminacji, bo zdawał sobie sprawę, jakie jest zagrożenie, tylko nie wiedział, w jaki sposób obudować decyzję od strony formalnej, żeby mu potem nikt niczego nie zarzucił. Przez pośredników zwrócił się do mnie, żebym mu doradziła, bazując na opiniach biegłych ze sprawy pani Izabeli, co dokładnie musi znajdować się w dokumentacji medycznej, w opisie jego decyzji, żeby prokurator nie miał zastrzeżeń. Cała sytuacja jest kuriozalna, bo ja nie świadczę pomocy prawnej dla lekarzy, ale w tym przypadku stwierdziłam, że podzielę się swoją wiedzą, bo chodzi przecież o dobro pacjentki.

Ta historia pokazuje, że poziom strachu wśród ginekologów nadal jest na wysokim poziomie. Kierują się bowiem nie tylko wiedzą medyczną i prawami pacjenta, lecz także cały czas mają z tyłu głowy odpowiedzialność karną i zakaz aborcji.

Bardziej boją się lekarze na prowincji?

Myślę, że rzeczywiście problem dotyczy przeważnie lekarzy w mniejszych ośrodkach, gdzie możliwość konsultacji jest ograniczona. Być może wiedza niektórych lekarzy spoza ośrodków uniwersyteckich nie jest najbardziej aktualna – dotyczy to zwłaszcza wiedzy na temat prawa. Szpitale powiatowe mają najczęściej najniższy poziom referencyjności, więc jeśli trafia tam pacjentka z ciążą powikłaną, to powinna jak najszybciej zostać przekazana dalej, do wyspecjalizowanych ośrodków, a tymczasem często szpitale próbują leczyć tym, co mają. Czasami dochodzi do błędów związanych z faktem, że nie są przygotowani pod względem kompetencji, nie mają odpowiedniego sprzętu, anestezjologa dziecięcego na miejscu i tym podobne.

Jeżeli natomiast chodzi o szpitale najwyższej referencyjności, w tym uniwersyteckie, to niestety też bywa różnie. Bardzo często przypominają kolosa na glinianych nogach, ponieważ spora część obowiązków spoczywa na barkach rezydentów. Jeśli zaś ci rezydenci są słabo nadzorowani, to zdarza się, że i tam dochodzi do tragedii.

Do tragedii doszło w szpitalu powiatowym w Pszczynie.

W przypadku pani Izabeli było tak, że według podanych do publicznej informacji danych lekarze w tym szpitalu nie spotkali się do tej pory z przypadkiem podobnego przebiegu sepsy. Ale pani Izabela była jednak w szpitalu aż dwadzieścia cztery godziny, więc mieli naprawdę sporo czasu na działanie, na konsultację, choć wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak wielkie znaczenie mają doświadczenie lekarza i jego podejście do pacjenta. Jeśli nie spotkał się z takim przebiegiem choroby, to sytuacja może go zaskoczyć. Do tego komplikacje z niedotlenionym płodem często biorą się ze schematycznego, rutynowego działania, bo lekarz w nocy śpi, a położnym nie wolno go budzić, mimo że mają wątpliwości co do dobrostanu płodu.

To są najczęstsze bolączki szpitali w małych miejscowościach. Lokalne zwyczaje nie zwalniają jednak z odpowiedzialności działania zgodnie z aktualną wiedzą medyczną.

Rzeczywistość w polskich szpitalach wygląda tak, że brakuje lekarzy, w weekendy dyżurują lekarze ściągnięci z innych placówek, którzy nie znają pacjentek, a muszą podejmować szybko decyzje, które czasem zaważają na ich życiu.

Nie ma prostej zależności między brakami kadrowymi a opóźnieniem w decyzjach. Ale to prawda, że lekarz, który na dyżur przychodzi z zewnątrz i jest w danym szpitalu dwa razy w miesiącu, słabo zna personel i panujące zwyczaje, ma nadzieję przetrwać taki dyżur bez komplikacji. Więc jeśli trafia się pacjentka, która według niego ma szansę przetrwać do rana, to woli przeczekać.

Kościół katolicki, ostoja nihilizmu

Niedawno wydarzyła się kolejna bulwersująca historia. W trakcie badania prenatalnego lekarz nie powiedział kobiecie, że jej dziecko jest bezczaszkowcem, a co więcej, wpisał do dokumentacji rozmiar główki, której nie było. Kiedy kobieta otrzymała (od psychiatry) skierowanie na aborcję, była już w trzydziestym trzecim tygodniu ciąży.

Bez wątpienia doszło do błędu lekarskiego – diagnostycznego, być może umyślnego, i jednocześnie do naruszenia prawa do informacji o stanie zdrowia pacjentki i stanie zdrowia jej płodu. W takiej sytuacji pacjentka i jej partner mają prawo do zadośćuczynienia.

Muszę powiedzieć, że po wyroku TK, a przed jego publikacją i kilka miesięcy zaraz po publikacji trafiło do mnie kilka podobnych spraw. Strach i niepewność wśród lekarzy były tak duże, że tych błędów w badaniach prenatalnych popełniono wówczas zaskakująco sporo. Z jednej strony lekarze nie kierowali na badania prenatalne mimo wskazań. Można przypuszczać, że podejrzewali, że w danym przypadku może wystąpić jakaś wada u płodu, ale bali się, że potem będą musieli zająć jakieś stanowisko. Z drugiej strony – zdarzali się lekarze, którzy opisywali badania USG bardzo lapidarnie, pomijając cechy, które powinny być ocenione u płodu na danym etapie ciąży. Według mnie celowo, żeby nie musieć odpowiadać na ewentualne pytania pacjentki. W jednym przypadku dziecko się urodziło i zmarło wkrótce po urodzeniu, bo nie było dla niego ratunku. W innych doszło do naturalnego poronienia – dzieci z wadami letalnymi często nie przeżywają bowiem okresu ciąży, ale to wszystko trwało znacznie dłużej, niż powinno.

Świadomość noszenia w sobie dziecka z wadami letalnymi to koszmar dla kobiety. To jest – tak jak powiedziała pacjentka, o której pani wspomina – traktowanie jej jak żywej trumny.

Czyli w pani ocenie takie nieprofesjonalne, niekompletne badania prenatalne niekoniecznie są spowodowane brakiem wiedzy, tylko…

Przeważnie są wynikiem tego, że lekarze nie chcą sobie stwarzać problemów, gdy kobieta przyjdzie i zapyta, co dalej. Zmierzenie się z taką sytuacją wymaga dużej odwagi cywilnej, profesjonalizmu. Osoby o dużej odwadze cywilnej są i w mniejszych, i w większych ośrodkach, ale na pewno łatwiej jest uciec w „boczną uliczkę” lekarzom w mniejszych ośrodkach, którzy przeważnie pracują w gorzej wyposażonych gabinetach. Łatwiej im jest usprawiedliwiać „pomyłki” jakością aparatu do USG, że starszy, o gorszej rozdzielczości i tak dalej. Wciąż nie brakuje lekarzy, którzy uważają, że z takiego wadliwego USG zawsze będą mogli się wybronić.

A nie mogą?

Nie do końca. Sama prowadziłam procesy, w których sąd uznał, że niepoinformowanie matki o wadach płodu jest rażącym naruszeniem praw pacjenta z tytułu prawa do informacji, jeśli wady te mogły być widoczne w USG na określonym etapie ciąży. Błędy w opisie USG były tu ewidentne. W jednym przypadku, już po wyroku TK, dziecko umierało w opiece paliatywnej przez kilka miesięcy. A przecież kobieta, która wie, że urodzi dziecko z wadą anatomiczną albo letalną, może się choćby przygotować na taką sytuację, skorzystać z usług psychologa i tak dalej. Warto dodatkowo podkreślić, że jeśli pacjentka nie wie o wadzie płodu i poród dokonuje się w szpitalu o najniższej referencyjności, to także stwarza ogromne zagrożenie dla życia kobiety.

„Piekło kobiet PL”: To nie jest książka o aborcji [rozmowa z Darią Górką]

Najwięcej spraw dotyczących błędów medycznych wiąże się z położnictwem. Niemal każdy z lekarzy, z którymi rozmawiałam, albo sam miał co najmniej jedną sprawę, albo przynajmniej był świadkiem w sprawie. Aż strach być teraz położnikiem.

Myślę, że już od dobrych kilku lat wiadomo, że wykonywanie zawodu specjalisty z zakresu ginekologii i położnictwa stało się w Polsce zawodem wysokiego ryzyka. W mojej ocenie nie zwiększyła się liczba błędów medycznych związanych z prowadzeniem porodu, ciąży albo opieką nad noworodkiem. Co więcej, uważam, że bezpieczeństwo pacjentek stale się w Polsce poprawia. Z jednej strony mamy natomiast do czynienia z nieznajomością prawa regulującego zasady wykonywania zawodu wśród lekarzy, z drugiej zaś rośnie wśród pacjentek i ich najbliższych poziom wiedzy o prawach pacjenta. Kilka głośnych spraw spowodowało, że wiele osób zrozumiało, że to nie zawsze „los tak chciał”. Czyli nie zawsze życie ich dziecka musiało się potoczyć tak, jak się potoczyło. I zaczęły analizować, często retrospektywnie, jak przebiegał poród.

W położnictwie popełnione błędy mogą mieć katastrofalne skutki, a to przekłada się także na pieniądze. Bo jeśli ortopeda źle złoży nogę i nie wykona operacji naprawczej, to w najgorszym razie ma pani krótszą nogę, odczuwa ból i utyka. I można tutaj liczyć na zadośćuczynienie w wysokości przeciętnie dwustu tysięcy złotych. A kiedy ginekolog przeprowadzi zbyt późno cesarskie cięcie, gdy już występuje zamartwica płodu, to dojdzie do ciężkiego niedotlenienia i dziecko będzie w stanie wegetatywnym, co przełoży się na wielomilionowe zobowiązanie.

Lekarzy, którzy narzekają na tak zwaną roszczeniowość pacjentów, zapytałabym, kto z nich, lekarzy położników, zamieniłby się miejscami z matką czy ojcem dziecka, które na skutek błędów przy porodzie ma najcięższą postać mózgowego porażenia, wymaga całodobowej opieki kilku osób, cierpi i będzie żyło w takim stanie przez kilkadziesiąt lat? Czy na pewno moralnie i z każdego innego punktu widzenia słuszne jest odmawianie rodzinie dotkniętej taką tragedią prawa do odpowiednio wysokiego odszkodowania za błąd przy porodzie? Nie twierdzę, że lekarze mają płacić te odszkodowania z własnej kieszeni, od tego jest ubezpieczenie. Ale nie mogą narzekać, że zeznają jako świadkowie w takich sprawach i że jest to dla nich marnowanie czasu.

Osobną kwestią jest odpowiedzialność karna lekarzy, ale to temat rzeka. Na pewno są sytuacje, które muszą być przedmiotem działań śledczych, zgadzam się jednak, że droga karna jest w Polsce nadużywana. Dzieje się tak jednak przede wszystkim dlatego, że pacjenci, będąc na znacznie słabszej pozycji, próbują korzystać ze wszystkich dostępnych narzędzi dochodzenia swoich praw.

Wydrzyńska: Zmuszanie do ciąży to przemoc, to gwałt

Wielokrotnie słyszałam od lekarzy, że po fakcie łatwo jest ocenić, co trzeba było zrobić. Poza tym na ciąży i porodach, podobnie jak na polityce, wszyscy się znają.

Oczywiście każdy lekarz powie, że post factum łatwo mówić, a dokumentacja nie odzwierciedla wszystkiego, że trzeba było być w tamtym miejscu i czasie i tak dalej. Ale po pierwsze, to dokumentacja medyczna ma teoretycznie być wiernym odzwierciedleniem przebiegu leczenia czy porodu. Po drugie, czasami nie ma większego znaczenia, że coś jest nieprecyzyjnie zapisane w dokumentacji.

Natomiast istnieją pewne fakty czy dowody, które są do zweryfikowania szkiełkiem i okiem, czyli na przykład wydruk badania KTG. I tutaj nie potrzeba studiów medycznych, żeby nauczyć się oceniać, w którym momencie to KTG budzi co najmniej niepokój, jeżeli chodzi o dobrostan płodu. Przyznaję, że przebieg porodu jest na pewno bardziej zrozumiały dla pacjenta, a także dla prawnika zajmującego się prawem medycznym niż na przykład przebieg operacji kardiochirurgicznej. W jakiś sposób to się też może przekładać na liczbę spraw toczących się przeciwko ginekologom i tych przeciwko na przykład kardiochirurgom.

Panuje powszechna opinia, że lekarz na lekarza nie będzie donosił. To prawda?

Na pewno jest coś na rzeczy. Solidarność w środowisku lekarskim była i wciąż jest bardzo mocna. Świadkowie po stronie szpitala zwykle mówią jednym głosem. Chyba że sytuacja procesowa nakaże im chronić przede wszystkim siebie. Natomiast tam, gdzie są mocne dowody, mamy dokumentację medyczną, istnieje zapis KTG i to wszystko jest weryfikowalne, nawet biegłemu sprzyjającemu podmiotowi leczniczemu trudno jest podsumować, że przebieg leczenia nie budzi zastrzeżeń. Do tego mamy odpowiedzialność karną biegłych sądowych za wydanie fałszywej opinii. Na marginesie powiem, że powściągliwe nastawienie lekarzy do oceny postępowania kolegów po fachu kończy się wtedy, kiedy sami stają się ofiarami ich błędów. Prowadzę szereg spraw w imieniu lekarzy będących zarazem poszkodowanymi pacjentami albo członkami rodzin poszkodowanych – i wówczas, gdy są w innej roli, w innej sytuacji życiowej i prawnej, ich ocena przebiegu leczenia jest niezwykle krytyczna, a często bardziej surowa niż moja.

Tchórze nienawidzący kobiet znów po stronie przemocy

Czy prowadziła pani sprawę, w której pojawiła się nieprawdziwa dokumentacja medyczna?

Oczywiście, zdarzają się „odtworzone” lub podmienione fragmenty dokumentacji albo tak zwane uzupełnienia, czyli pojawiające się znikąd „wkładki”, które opisują rzekomo wykonaną procedurę. Zdarzają się również ślady ingerencji w dokumentację prowadzoną elektronicznie. To wszystko ma krótkie nogi, ale wymaga doświadczenia w ocenie tej dokumentacji. Z jednej strony ginekolodzy skarżą się, że pacjentki już na izbie przyjęć odgrażają się, że jeśli coś pójdzie nie tak, to prawnicy ich zniszczą. A do tego opinia publiczna, która błyskawicznie feruje wyroki. Tak było w przypadku śmierci pani Agnieszki z Częstochowy, choć tam akurat lekarze nie popełnili błędu. Byłam jedną z pierwszych osób, które publicznie powiedziały, że nie dopatrują się prostej analogii między sprawą pani Izabeli a pani Agnieszki.

Ma pani rację, jeśli chodzi o presję opinii publicznej, ale to nie tyle kwestia błędów i ginekologów, ile znak czasu. Dziś można być szybko zlinczowanym przez opinię publiczną. Ale los dzieci i śmierć matki wszystkich porusza, więc łatwiej jest uderzyć w najbardziej wrażliwe struny. Z drugiej strony, w wielu znanych mi przypadkach, gdyby nie media, sprawy o błąd medyczny zostałyby szybko i sprawnie zamiecione pod dywan. Więc w tym sporze jestem za wolnymi mediami, czyli czwartą władzą, tylko mądrze i rzetelnie wykonywaną, z poszanowaniem praw wszystkich stron sporu.

Wystąpienie Natalii Broniarczyk w sejmie było jak otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu

**

Pod koniec marca 2023 Prokuratura Regionalna w Katowicach umorzyła niektóre wątki śledztwa dotyczącego śmierci trzydziestoletniej Izabeli. Śledczy nie dopatrzyli się przestępstwa w zachowaniu położnych, które opiekowały się kobietą, poświadczenia nieprawdy w dokumentacji medycznej ani nieprawidłowości w opiece nad Izabelą już po zatrzymaniu u niej krążenia. Nadal kontynuowane jest śledztwo przeciwko trzem lekarzom.

**

Rozmowa pochodzi z książki Ginekolodzy 2. Kolejne tajemnice i jeszcze większy strach, która ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B. Dziękujemy za zgodę na przedruk.

**

mec. Jolanta Budzowska – od ponad dwudziestu lat zajmuje się sprawami karnymi i cywilnymi w zakresie błędów medycznych, w tym problematyką praw pacjenta i dochodzeniem roszczeń odszkodowawczych z tytułu błędów medycznych. Ma w dorobku najwyższe wygrane dla poszkodowanych pacjentów w kilkuset procesach cywilnych toczących się przed sądami w całej Polsce. Jest pełnomocniczką rodzin Izabeli z Pszczyny i Doroty z Nowego Targu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij