Kraj, Weekend

Przyszłość rodzi się w małych miastach

Duże miasta mają kapitał społeczny i każdy inny, ale są nieraz dramatycznie źle zarządzane. To, czym wyróżniają się wielkie miasta na niekorzyść, to… brak miłości. Liderzy nie kochają tych miast, bo widzą ambicje polityczne na innym poziomie – mówi Joanna Erbel w rozmowie z Michałem Sutowskim.

Michał Sutowski: W latach 90. Polska miała podążać za wytycznymi Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, aby osiągnąć dobrobyt. Czy teraz powinniśmy zamienić wytyczne neoliberalne na „ekonomię obwarzanka” rodem z Amsterdamu? A zamiast konsensusu waszyngtońskiego – prywatyzować, liberalizować, deregulować – realizować Cele Zrównoważonego Rozwoju ONZ? Zdołamy wyjść z myślenia o rozwoju à la lata 90.?

Joanna Erbel: To się już dzieje. Przeczucie, że model transformacji realizowany po 1989 roku się wyczerpał, jest już powszechne, to już nie są tylko głosy lewicowych partii czy aktywistów. Po prostu kolejne pokolenie wchodzące w dorosłość nie ma już szansy ani nadziei polepszyć swojego bytu względem własnych rodziców, spodziewa się raczej pogorszenia. To najlepiej widać po polityce mieszkaniowej.

„Weź kredyt” nie jest już rozwiązaniem?

Pokolenie, które na rynku pracy było w początkach transformacji, uwłaszczyło się na zasobie komunalnym i zakładowym z czasów PRL. Odtąd mieszkanie na własność stało się Świętym Graalem i obowiązującym horyzontem dążeń. Tyle że kolejne pokolenia miały do niego coraz trudniejszy dostęp – pierwszymi ofiarami tego oszustwa padli ludzie urodzeni w latach 70., których mieszkania na kredyt frankowy nieraz z dnia na dzień stawały się mniej warte niż obciążająca je hipoteka.

Ktoś jednak te mieszkania kupuje, skoro budujemy ich bodaj najwięcej od czasów schyłkowego Gierka, ponad 250 tysięcy rocznie.

Mieszkania nadal schodzą, ale nie kupuje ich kolejne pokolenie młodych, tylko fundusze inwestycyjne oraz zamożniejsza część pokolenia wyżu demograficznego, czyli tzw. boomersów, którzy za oszczędności kupują lokale inwestycyjne. Nie można już powiedzieć: jesteście młodzi, macie czas, zaciśnijcie pasa i kupcie coś na kredyt, bo raz, że samą zdolność kredytową ma coraz mniej osób, dwa – wizja pracy na umowę przez kolejne 30 lat jest czymś raczej abstrakcyjnym.

Krótko mówiąc, to, co było domyślną ścieżką aspirującej klasy średniej: przeprowadzić się do metropolii, kupić mieszkanie na kredyt i się na nim uwłaszczyć, przestało być racjonalne już wiele lat temu, gdy frank podskoczył do 4 złotych. A przy obecnych stopach procentowych jest po prostu nieosiągalne.

Mieszkaniowa podróż w czasie

czytaj także

A jednocześnie mieszkania w metropoliach będą coraz droższe, choćby ze względu na napływ nowych mieszkańców.

Takich procesów jest coraz więcej, w związku z czym powinniśmy porzucić narrację o jednym, globalnym wzorcu nowoczesności, który zakładał, że należy oderwać się od lokalnych korzeni i najlepiej przeprowadzić do stolicy. Wracamy dziś w kierunku tożsamości opartej na lokalnych potencjałach…

Co to znaczy?

Z jednej strony mamy tożsamość rozumianą jako przywiązanie do miejsca i dumę ze swych korzeni – to jest ta nuta godnościowa, w którą PiS kilka lat temu uderzył bardzo skutecznie. Ale są jeszcze zasoby: przestrzenne, lokalowe i ludzkie. To wszystko stwarza możliwość mniejszym miastom, które zauważają swoją szansę po pandemii. W czasach, kiedy część pracy odbywa się zdalnie, one mogą powalczyć o najbardziej mobilną klasę średnią.

Piszesz w swojej książce, że „przyszłość rodzi się w małych miastach”, ale w raporcie zespołu prof. Śleszyńskiego sprzed kilku lat czytaliśmy, że w Polsce następuje proces metropolizacji, tzn. że miasta małe i średnie się wyludniają i starzeją.

Owszem, tylko że potem przyszła pandemia, która wywróciła do góry nogami zasady działania rynku pracy i cały nasz stosunek do rzeczywistości. Po pierwsze, metropolie przestają tak wiele oferować – po co ci lotnisko, skoro nigdzie z niego nie polecisz? Po drugie, praca zdalna zaczyna być traktowana jako stan normalny – czas dojazdu do pracy jest mniej ważny, gdy wiele spotkań odbywa się na video callach.

Nie wszystkim to odpowiada. Także pracodawcom.

Oczywiście rodzi to napięcia – taki np. Elon Musk wciąż żyje wizją, że wszyscy jego pracownicy powinni wrócić do biura na co najmniej (!) 40 godzin tygodniowo, żeby móc ten czas spędzić pod kontrolą kamer wizjonera, budować nowy świat i może polecieć na Marsa. Ale już takie np. Airbnb cieszy się na pracę zdalną, bo ma nadzieję na współpracę z ludźmi, którzy do metropolii przeprowadzić się nie chcą lub nie mogą. No i po trzecie, widzę trend w stronę ogólnego spowolnienia, już nie chodzi nawet o work-life balance, tylko o bardziej zrównoważony sposób pracy, który nazywany jest obecnie work-life fit.

Ekonomia fuchy, czyli jak zburzyć poczucie stabilności pracy

Czyli?

Pomysły w rodzaju czterodniowego dnia pracy padają już nawet z ust polityków głównego nurtu. A sektor IT niemal powszechnie deklaruje: nie wracamy do dawnego trybu pracy.

Ale to wszystko są trendy dotyczące kilku, może kilkunastu procent pracowników. Czy trend do wyludniania się miast małych i średnich nie jest po prostu silniejszy?

To jasne, że nie wszyscy się od razu wyprowadzą z Warszawy czy Trójmiasta, ale też moje podejście do przyszłości jest raczej spiralne, iteracyjne – pewne procesy będą się dokonywały cyklami, będą też zastoje.

Weźmy konkretny przykład mniejszego miasta w awangardzie zmian. Chrzanów postawił na politykę mieszkaniową równolegle do rozwoju gospodarczego gminy, notabene na skutek lektury raportu pt. Polska średnich miast przez burmistrza Roberta Maciaszka – jak sam mówił, serce mu pękało, że z jego miasta może kiedyś zostać połowa, kiedy on robi w najlepsze karierę gdzie indziej.

Pływalnia w Chrzanowie, Mariusz Paździora – praca własna, CC BY-SA 3.0

Ale na czym to w praktyce polega? Ta polityka mieszkaniowa?

Najpierw uruchomili działki pod inwestycje deweloperskie, bo to można zrobić najszybciej. Potem pozyskali z Europejskiego Banku Inwestycyjnego środki na zewnętrzny know-how, dzięki czemu odpalili nowy projekt całej ekodzielnicy, który współtworzyła m.in. Aleksandra Wasilkowska. Teraz korzystają z wehikułu inwestycyjnego, jakim jest Społeczna Inicjatywa Mieszkaniowa – to takie nowe TBS-y, wprowadzone od 2021 roku – do którego miasto wniosło aportem działkę pod budowę, to już jest kolejnych 60 mieszkań. Do tego Chrzanów planuje na terenie po dawnej szkole wyższej zorganizować cowork po to, żeby pracownicy korporacji z siedzibami w większych miastach nie musieli spędzać trzech godzin dziennie na dojazdach.

Nawet najlepsza polityka mieszkaniowa nie zadziała, jeżeli do budowania mieszkań nie przekonamy samorządowców

I co, przeprowadzą się?

Na jednej z debat burmistrz Maciaszek mówił o planach kampanii zachęcającej – w Krakowie – do przeniesienia się do Chrzanowa. Przekaz będzie taki, że u nas jest jezioro, do pracy blisko, a przecież pandemia pokazała wyraźnie, że albo mamy blisko do zieleni i dobry widok z okna, albo jesteśmy bardzo nieszczęśliwi.

Niekorzystne, betonowe otoczenie męczy w niesłychanym stopniu, a koszty regeneracji psychofizycznej robią się bardzo wysokie. Pracownicy korporacji dobrze to wiedzą, ich pracodawcy też. Podobnie jak rozumieją zbędność kosztów utrzymywania wielkopowierzchniowych biur w dużych miastach.

To znaczy, że to jest pomysł dla miejscowości położonych niedaleko metropolii. Z Chrzanowa do Katowic jest tylko 35 km, do Krakowa 60.

Ale trend przenoszenia pracowników widać też np. w Wałbrzychu, gdzie po raz pierwszy bodaj od początku transformacji pojawił się przyrost mieszkanek i mieszkańców – a stamtąd do Wrocławia jest już ponad 80 km.

Uchodźcy z Ukrainy pomogą docenić potencjał mniejszych miast

Rozumiem, że można się trochę pożywić na pracownikach zdalnych, pracujących na miejscu za korporacyjne stawki, ale to chyba nie wystarczy. Z drugiej strony wiemy, że tworzenie dobrych miejsc pracy wcale nie jest proste. Specjalne Strefy Ekonomiczne, popularne wśród polskich samorządowców przez ostatnie dekady, to raczej recepta na ściąganie taniej produkcji i niewielkie wpływy do budżetu.

Zależy, w jaki sposób tego instrumentu używasz. Maciaszek na przykład szuka inwestorów do SSE w ten sposób, że władze wykupują i scalają działki przy autostradzie, a więc w terenie, który nie nadaje się na mieszkania, ale na inwestycje już tak – po to, żeby nie wycinać okolicznego lasu. I chce mieć tam branżę cleantech, żeby tworzyć miejsca pracy dla specjalistów wysokiej klasy o dużych dochodach.

Mówisz dużo o roli lidera politycznego, ale czy taka personalizacja władzy, zależność rozwoju miasta od inicjatywy jednej osoby to jest dobre zjawisko?

Są też różne modele zmian w mieście – ten chrzanowski jest raczej odgórny, z ambitnym i doświadczonym w biznesie burmistrzem, który ma doświadczenie w Sejmie i w biznesie, ale są też takie miasta jak Racibórz, z młodą ekipą skupioną wokół wiceprezydenta Dawida Wacławczyka. Tam raczej włącza się mieszkańców, podnosząc ich inicjatywy do rangi projektów wdrażanych przez władze.

Racibórz. Fot. János Korom Dr./flickr.com

O jakiego rodzaju projekty tam chodzi?

To mogą być nieraz małe rzeczy, jak np. zrobienie Szlaku Azalii i Różaneczników, co jest odpowiedzią na oczekiwanie mieszkańców, żeby w mieście była nie tylko zieleń, ale też zieleń trwała i solidna. Ale też – to jest wspólne dla wielu takich inicjatywnych samorządowców – w Raciborzu rozmontowano tradycyjne Dni Miasta, czyli sprowadzenie za ciężkie pieniądze gwiazdy muzyki popularnej, która nie pamięta, czy jest akurat w Kościanie, Kostrzyniu, Kaliszu, czy Koszalinie. Wspólnie z mieszkańcami stwierdzili, że to jest dla nich obraźliwe, więc rozbili jeden taki event na serię małych imprez w miejscach, jak sąd, straż pożarna czy zwykłe osiedla, gdzie przez kilka tygodni umacnia się więzi sąsiedzkie i lokalne.

Dlaczego miasta mniejsze mają być bardziej innowacyjne? To raczej w tych dużych gromadzi się kapitał społeczny, czyli ludzie z kontaktami i pomysłami. Jest ich po prostu więcej w jednym miejscu.

Tak, duże miasta mają kapitał społeczny i każdy inny, ale są nieraz dramatycznie źle zarządzane. To naprawdę przygnębiające, jak wiele sensownych inicjatyw jeszcze z poprzedniej kadencji samorządowej zostało zatrzymanych np. w Warszawie. Zwolnienie wiceprezydenta Pawła Rabieja, który dowiózł skutecznie jedyny duży program obiecany przez Trzaskowskiego w wyborach 2018 roku, czyli miejsca w żłobkach; potem też wyłączenie Justyny Glusman z prac zarządu miasta, było bardzo charakterystyczne.

Ale to są personalia. Jak to się przekłada na sprawy widoczne dla mieszkańców?

A np. wyhamowanie programu mieszkaniowego, które wraz z zespołem doprowadziliśmy do konsultacji jeszcze pod koniec poprzedniej kadencji. Gdybym się spodziewała, że Rafał Trzaskowski zignoruje ten wątek – wbrew swoim zapowiedziom wyborczym, tobyśmy przyśpieszyli z pracami, które za czasów Hanny Gronkiewicz-Waltz toczyły się bardzo sprawnie. To samo dotyczy warszawskiego programu Centra Lokalne, czyli tworzenia ośrodków spotkań lokalnych społeczności w dzielnicach. Był też program Osiedla Warszawy…

Na stronie Urzędu Miasta czytamy, że chodzi o „analizę obszarów, gdzie możliwy jest rozwój funkcji mieszkaniowej rozumianej zgodnie ze współczesnymi standardami – w powiązaniu z miejscami pracy i wypoczynku, z usługami i zielenią, a przede wszystkim z miejscami, gdzie można dojechać komunikacją miejską”. Pilotażem miały być objęte tereny Portu Żerańskiego i dawnego FSO.

Tak, były jeszcze rozmowy z PFR na temat możliwości budowy kilku tysięcy dostępnych cenowo mieszkań. Były obietnice dla osiedla Jazdów, że miasto wesprze rozwój tamtejszych inicjatyw. W tych wszystkich obszarach nie dzieje się praktycznie nic – za to mamy plac Pięciu Rogów w Śródmieściu, który – chociaż to dobry ruch w stronę stopniowego usuwania aut z centrum, jak na obecnie wyzwania klimatyczne jest zbyt betonowy.

Rosną raty kredytów? Pora na dostępny najem

Ale żeby nie krytykować tylko Warszawy – jak popatrzymy na Wrocław, to tamtejsze Nowe Żerniki, osiedle, które sama wskazywałam jako przykład bardzo innowacyjnych działań, zostało mocno okrojone. Z pierwotnego planu osiedla został jeden międzypokoleniowy TBS.

Może po prostu w ostatnich latach zmieniły się warunki działania samorządów. Bardzo wiele ma problemy z finansowaniem.

Gdyby tylko o to chodziło, nie byłoby takich przykładów jak Włocławek, który postawił w tej kadencji na budowę mieszkań komunalnych, wykorzystując środki z Banku Gospodarstwa Krajowego, i planuje kolejne. Czy wspomniany wcześniej Chrzanów. Ambitnie do mieszkalnictwa podchodzi również 17-tysięczny Pleszew, który planuje budować mieszkania w czterech segmentach: miejskie mieszkania z dojściem do własności (część skierowana dla osób przyjezdnych), mieszkania na wynajem, mieszkania komunalne oraz mieszkania deweloperskie. A to wszystko w ramach dobrej urbanistyki, czyli miasta 15-minutowego, reklamowanego jako „Kompaktowy Pleszew”. A przecież nikt nie powie, że te miasta mają więcej niż metropolie środków na mieszkania komunalne czy TBS-y.

No to czemu Pleszew może, a metropolie nie mogą?

To, czym wyróżniają się wielkie miasta na niekorzyść, to… brak miłości. Liderzy nie kochają tych miast, bo widzą ambicje polityczne na innym poziomie. I naprawdę trudno jest dobrze zarządzać, jak się większość uwagi poświęca polityce na tzw. korcie centralnym.

Czy te wszystkie zmiany na poziomie mikro, na poziomie miast czy nawet osiedli, o których piszesz w Wychylonych w przyszłość – to nie jest aby pomysł na dobre czasy? Wymyślony dla ludzi, którzy mają zaspokojone podstawowe potrzeby i szukają czegoś więcej? A nie na wielopiętrowy kryzys, kiedy rosną ceny energii, wali się ochrona zdrowia, a tuż za granicą spadają bomby i rakiety?

Wręcz przeciwnie, to jest projekt oparty na naszych bardzo przyziemnych cechach, np. poczuciu, że naprawdę dobrze czujemy się wśród swoich, choć ta swojość może być raczej terytorialna niż symboliczna, na poziomie narodu. A także na poczuciu zawstydzenia, że jakieś miasto – taki np. Chrzanów czy Pleszew – ma lepszą politykę mieszkaniową niż taka np. Warszawa. To również wizja, że w sytuacji zagrożenia musimy polegać na ludziach, którzy mieszkają blisko nas.

Kontekst wojny też jest tu kluczowy, bo moje myślenie o potencjale małych miast ma w tle wizje budowania odporności w lokalnych warunkach i przy maksymalnym wykorzystaniu lokalnych zasobów.

Ale żeby te zasoby uruchamiać, to rozumiem, że ktoś tam musi zjechać, wrócić. Jak system ochrony zdrowia się wali, to chcesz mieszkać blisko przychodni czy lekarza. Oni są raczej w dużych miastach.

Jak jest kryzys, to chcesz być blisko tego – i tych, którzy są najważniejsi. Dlatego wiele osób nie będzie chciało pracować na drugim końcu Polski niż ten, gdzie mieszkają ich najbliżsi – przy niedostępnej praktycznie opiece dla osób starszych i walącej się ochronie zdrowia. Zwłaszcza gdy towarzyszy temu ograniczenie mobilności, ze względu na rosnące ceny paliwa i chroniczne opóźnienia na PKP. Wtedy jeszcze mocniej się zastanowisz, czy na pewno kupić dwa pokoje na 30-letni kredyt w dużym mieście, czy może większe bliżej rodziny. W miejscu, gdzie można wspólnie postawić spółdzielnię energetyczną i przestać z przerażeniem obserwować wahania cen kilowatogodziny prądu.

Spółdzielnia energetyczna. Fot. G Witteveen/Flickr.com

Ale to wszystko nie zrobi się bez odpowiednich warunków. Czy to „wyjedź do małego miasta, załóż spółdzielnię” to nie będzie kolejna pusta obietnica po „zmień pracę, weź kredyt”?

Kiedy kolejne gminy się zorientują, że można przyciągać całe rodziny – najpierw te z klasy średniej – to zaczną oferować nowe usługi, ale też remontować szkoły, może we współpracy z deweloperami w ramach specustawy. Wiele mniejszych miast ma różne zasoby mieszkaniowe, ale też takie budynki, które można przystosować do celów mieszkalnych.

Do takich przedsięwzięć nadają się np. spółdzielnie rozwojowe – w Coop Tech Hubie testujemy teraz taki model intelektualnie, a wdrażany będzie w Dąbrowie Górniczej. To sposób na pozyskanie środków od osób na miejscu, które mają potencjał finansowy, czas, energię i wiedzę – żeby pieniądze nie musiały koniecznie iść w górę jako podatek, a potem wracać okrojone. To zwiększa lokalny obieg pieniądza, co pomaga zachować gminie finansową stabilność. Ale każde miasto musi na własny użytek rozpoznać, jakie ma zasoby, a jakie dołożyć może społeczność.

Wychodząc poza alternatywę – dystopia-utopia, jako sposób działania na rzecz lepszego świata i opowiadania go proponujesz, za Kevinem Kelly, pojęcie „protopii”. Jak piszesz, to „proces, który jest ciągłym ulepszaniem”, wymagający dużej dozy optymizmu. Jednocześnie jest czymś innym niż tworzenie idealnego modelu rzeczywistości od zera, zakłada „wychylenie w przyszłość i wyjście poza jeden z głównych mankamentów współczesności, czyli doraźne krótkoterminowe działania, abstrahujące od długoterminowych skutków”. Czyli co to właściwie jest – inżynieria społeczna na poziomie mikro? Utopia, tylko bardziej ostrożna i praktykowana na małą skalę? Laboratorium rozwiązań?

To metodologia, która zakłada, że jak są rzeczy do zrobienia, to je robimy, żeby sprawdzić w praktyce, jak one zadziałają, a nie debatować o ich słuszności na poziomie modeli intelektualnych i wielkich scenariuszy. A to dlatego, że w praktyce bardzo drobne interwencje mogą otworzyć zupełnie nowe możliwości, a także rodzić nieoczekiwane efekty uboczne.

Mieszkania? Tutaj wolny rynek to zdecydowanie za mało

czytaj także

Jakiś przykład?

A proszę bardzo: jak przyszło do tworzenia budżetów obywatelskich, to okazało się, że ich podstawa prawna jest identyczna z tą, która pozwala zabierać głos w konsultacjach społecznych. A to znaczy, że zgodnie z prawem musimy pozwolić wszystkim mieszkankom i mieszkańcom miasta – a nie tylko pełnoletnim, zameldowanym czy płacącym na miejscu podatki – zgłosić projekt lub zagłosować nad konkretną inicjatywą. Efekt uboczny np. w Krakowie był taki, że trzy razy więcej obcokrajowców głosuje na budżety obywatelskie niż w tzw. puli ogólnej. I w ten sposób nowa możliwość wpływu na rzeczywistość pozwala włączyć osoby, które po prostu mieszkają w mieście.

Polaków i cudzoziemców?

Podobnie dostęp do budżetu obywatelskiego mają również dzieci, bo definicja mieszkańca nie zakłada, że dopiero osoba pełnoletnia może mieć głos. Gdyby debatowano politycznie o tym, kto ma do tego prawo i czy to będzie dobry wehikuł partycypacji politycznej mniejszości – zrobiłoby się piekło.

Uchodźcy w Warszawie szukają dachu nad głową. Hieny z Airbnb zwęszyły okazję

Zostaje pytanie o skalowalność takich rozwiązań.

Żeby przekonać do czegokolwiek większość, ludzie muszą to zobaczyć. Liczba osób, które na poziomie abstrakcyjnym potrafią modelować rzeczywistość, to jakiś ułamek procenta społeczeństwa. Normalni ludzie chcą się czemuś przyjrzeć, doświadczyć tego, przeżyć w swoim ciele – by móc stwierdzić, czy to jest OK, czy nie. I na tym też polega prototypowanie.

Drugim jego elementem jest tzw. zwinne zarządzanie, które zrodziło się w super zwinnym świecie programistów. Chodzi w nim o to, że masz wyznaczony ogólny cel, ale dzielisz go na mniejsze odcinki, a zespoły, które go tworzą, mają dowozić te kolejne odcinki i sprawdzać, czy dana metoda działania się sprawdza, czy wymaga korekt.

To może zastąpić plany i strategie długofalowe? Bo w coś takiego celowały kolejne rządy, ale też miasta. Była Polska 2030, była Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju…

Ze strategiami problem polega na tym, że one się błyskawicznie dezaktualizują. W grudniu 2019 roku firma doradcza ARUP opublikowała raport Four Plausible Futures o tym, jak będzie wyglądał świat w roku 2050. I to, czego oni się spodziewali za 30 lat w jednym ze scenariuszy – że ludzie będą chodzili w maseczkach ze względu na smog i że problemem będą choroby zakaźne – wydarzyło się po trzech miesiącach na masową skalę. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na snucie planów na odległą przyszłość. Także dlatego, że wiedza, którą już mamy, jest wystarczająca, by podejmować różne działania i obserwować na bieżąco, które ścieżki się sprawdzają.

Skoro rzeczywistość zmienia się tak szybko, to jak biurokracja ma za tym nadążyć?

To jest kolejny atut małych miast, tzn. że jakiś pomysł może się złożyć w całość w głowie burmistrza, który ma większą czy mniejszą kontrolę nad wszystkimi pionami administracji.

To dobrze?

Z punktu widzenia zwinności tak, bo struktury dużych samorządów są bardzo inercyjne – zanim się powoła odpowiednie zespoły i uzgodni kalendarze, mijają miesiące.

Przedstawiasz Chrzanów, Włocławek czy Racibórz jako bardzo obiecujące przykłady innowacji, ale co z metropoliami i większymi miastami? Czy naprawdę wszyscy ich prezydenci nie kochają swych małych ojczyzn?

Kiedyś duże i średnie miasta były w awangardzie, choć ich historie nie zawsze trafiały do szerszej świadomości. Lublin bardzo przyspieszył przy okazji przygotowań do Europejskiej Stolicy Kultury. Bardzo nowoczesną politykę mieszkaniową poprzez TBS-y prowadziły Szczecin i Stargard Szczeciński. Sopot świetnie zinkubował procedury partycypacji obywatelskiej – szybciej niż Gdynia i Gdańsk, które mają dużo lepszy obywatelski PR. Teraz w Rzeszowie dzieją się bardzo ciekawe rzeczy i bardzo kibicuję prezydentowi Fijołkowi, który trochę na wzór Amsterdamu włącza biznes i aktywistów do współpracy w obszarze technologii i zielonych rozwiązań – inaczej niż np. Gdynia, która ze swoim Urban Labem naśladuje raczej partycypacyjny model barceloński.

Sopot to jedno z najbogatszych miast w Polsce, Rzeszów ma ogromny potencjał przemysłowy. To nie są takie miasta samograje? Trochę jak bogate i nowoczesne Kopenhaga czy Amsterdam?

Tak, ale nie wystarczy mieć potencjały, bo zanim zmienił się lider – to przypadek Rzeszowa – było tam znacznie mniej progresywnych działań. W przyszłości obserwowałabym uważnie, co będzie się działo na naszej ścianie zachodniej, czyli w miastach w odległości godziny jazdy autem od granicy Niemiec. Już dziś widać rosnące ceny działek w tym regionie – strach wojenny sprawia, że wolimy być bliżej bardziej przyjaznej granicy.

Czy tego rodzaju działania są możliwe w warunkach tak ostrego konfliktu politycznego, jaki mamy dzisiaj? Albo inaczej: czy nie jest tak, że dzisiaj trudno jest się dogadać nawet w najbardziej podstawowych sprawach? I że wspólny mianownik, gdy chodzi o wizję przyszłości, jest dziś bardzo niewielki?

Polityka mieszkaniowa to przykład, że to jest możliwe, choć nie zawsze dochodzi do skutku. Wszyscy się zgadzamy, że mieszkania na wynajem są potrzebne, powtarzają to praktycznie wszystkie siły polityczne. W innych sprawach mogą się różnić bardzo mocno, spierać ostro – jak choćby o prawo kobiet do aborcji czy stan praworządności w Polsce.

Ale?

Ale to nie jest powód, żeby samorządy nie miały korzystać np. z ram prawnych i instytucjonalnych budowy mieszkań wspólnie z Polskim Funduszem Rozwoju, które przygotowała minister Jadwiga Emilewicz, a które obowiązują od dwóch lat. Fakt, że samorządy – z chlubnymi wyjątkami, w rodzaju Włocławka czy Chrzanowa – z tego za mało korzystają, to moim zdaniem skandal polityczny. Porównywalny z tym, jak PiS miesiącami blokował pieniądze dla Polski na sprawiedliwą transformację energetyczną.

Czarzasty: PiS bierze pełną odpowiedzialność za to, czy Unia odblokuje wsparcie dla Polski

Mówisz o osi władza centralna – samorządy, ale ten konflikt działa również na dole.

To zależy, czy potrafimy wyjść z przestrzeni wirtualnej do realnej, na poziom społeczności terytorialnych, gdzie łatwiej o widzenie oponenta jako żywej osoby, która ma różne lęki i nadzieje, a nie tylko popiera rząd lub opozycję. Te wszystkie napięcia znane z mediów ogólnokrajowych można świadomie łagodzić – przywoływany przeze mnie burmistrz Chrzanowa tuż po wygranej, robiąc zmiany w urzędzie, awansował ludzi po kompetencjach. Ważne projekty prowadzi osoba, która w kampanii pracowała z jego kontrkandydatem. To silny przekaz, że po wyborach liczy się przede wszystkim dobro miasta, a nie osobiste animozje.

Chrzanów jawi się w twojej opowieści jako protopijna arkadia.

Przywołuję ciągle przykłady tego miasta, bo ono faktycznie trochę jest jak z bajki, ale takiej, której scenariusz pisze sam burmistrz. Pokazuje, jak za pomocą małych rzeczy, skupienia na konkretnym celu, ułatwiania ludziom pracy – można ominąć ten koszmarny konflikt na poziomie centralnym. I zarazem płacić ludziom, którym samorząd nie może zaoferować konkurencyjnych wobec sektora prywatnego stawek, poczuciem wpływu i perspektywą, że nie będą musieli wyjeżdżać.

Jakich zmian byś oczekiwała po ewentualnej zmianie władzy na poziomie krajowym? Żeby te wszystkie pomysły i inicjatywy miały większe szanse realizacji?

Trzeba wesprzeć pilotaże dla lokalnych spółdzielni rozwojowych i pomagać miastom, które chcą się rozwijać, szukać pomysłu na siebie. Doradztwo eksperckie na pewno jest kluczowe – trudno jest je zorganizować bez środków zewnętrznych. Druga rzecz to zadbać o uregulowanie pracy zdalnej, bo to wciąż trochę dziki obszar rynku pracy. Trzecia to dalsze ułatwienia w tworzeniu spółdzielni energetycznych, bez których trudno myśleć o prawdziwej odporności obywateli. Ale na poziomie centralnym najważniejsze wydaje mi się podpięcie jak największej liczby miejscowości do różnych form transportu publicznego.

PiS nie umie budować mieszkań. A kto chce i umie? Lewica ma plan

Żeby łatwiej z nich było wyjechać?

Żeby lepiej się w nich mieszkało. Do tego potrzebne są właśnie mieszkania, o których już mówiliśmy; dobry internet, ale też transport publiczny, który pozwala przemieścić się do większego miasta. Ze względu na dostępność miejsc pracy, instytucje kultury, ale i życiowe bezpieczeństwo – bo transport publiczny to warunek równego dostępu do ochrony zdrowia.

**

Joanna Erbel – socjolożka, działaczka miejska, ekspertka do spraw mieszkaniowych. Założycielka Fundacji Blisko. Koordynowała prace nad przygotowaniem polityki mieszkaniowej i programu Mieszkania2030 dla m.st. Warszawy. W latach 2017–2020 zajmowała się tematem innowacji mieszkaniowych w PFR Nieruchomości. Członkini Rady Fundacji Rynku Najmu. Członkini Zarządu PLZ Spółdzielni. Liderka klubu samorządowego w CoopTech Hub. Niedawno ukazała się jej najnowsza książka Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze (2022).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij