Kraj

Nie szarżujący ułan, ale ktoś, kto zabije ci dziecko na drodze

Język, którym mówimy o wypadkach drogowych, dobór słów, metafor i skojarzeń – wszystko to zdradza, jak bardzo wypieramy to, co się dzieje na drogach.

W jednym z filmów dokumentalnych o konflikcie izraelsko-palestyńskim bohater mówi, że każdy zna tam kogoś, kto stracił bliskich w zamachu. Film kręcono jeszcze przed wybudowaniem muru bezpieczeństwa – dziś pewnie każdy Palestyńczyk zna kogoś skrzywdzonego przez izraelskie wojsko, ale ja, oglądając palestyńskie obrazki, cały czas zastanawiałem się, czy podobne zdanie, dotyczące pewnej wspólnoty traumy, mogło paść w Polsce? I bardzo szybko doszedłem do wniosku, że tak.

Autoholizm – uzależnienie, które zabija [rozmowa z Martą Żakowską]

W Polsce także każdy zna kogoś. Kogoś, kto stracił bliskich w wypadki samochodowym. Tak jak w kolejne intifady łączą pamięć izrelsko-palestyńską, jak kolejne zamieszki łączyć mogą pamięć Francuzów, a kolejne wojny najnowszą pamięć Ukraińców, tak w Polsce doświadczeniem spajającym społeczeństwo jest śmierć w blaszanej puszce i przydrożne krzyże.

Wzrosły one tak głęboko w naszą świadomość, że są już niemal niezauważalne. Mijamy je ze wzruszeniem ramion, tak jak ze wzruszeniem ramion czytamy o kolejnym wypadku śmiertelnym. Tylko obcokrajowcy czasami są zszokowani liczbą tych krzyży, i ci młodzi strażacy, którzy nagle orientują się, że większość ich pracy to nie będzie gaszenie pożarów, tylko rozcinanie blachy zmiażdżonych aut i wyciąganie zwłok.

Zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego Polska, tak rzekomo wrażliwa na  życie, stworzyła sobie uniwersum drogowe, które jest jednym z najniebezpieczniejszych w Europie? Dlaczego Polacy tak jeżdżą po Polsce, chociaż gdy tylko wjadą do Szwecji, nagle są spokojni, wyważeni i bardzo ostrożni? Dlaczego jeżdżą tak nadal, mimo podwyższenia kar za naruszenie prędkości?

Bartosz Józefiak w ciekawym, wielowątkowym reportażu Wszyscy tak jeżdżą daje bardzo wiele pomocnych odpowiedzi. Bo polscy kierowcy wszędzie się spieszą i są zapracowani. Bo w mężczyznach buzuje testosteron. Bo Polacy nie ufają państwu i jego przepisom. Bo szefostwo w pracy do tego zmusza. Bo, wreszcie, kary przez lata były komicznie niskie, a gdy masz pieniądze i status społeczny, to państwo nic ci nie zrobi.

Józefiak pisze, że adwokat, który spowodował śmiertelny wypadek i zasłynął zrzuceniem winy na ofiarę, jadącą jego zdaniem „trumną na kółkach”, a w jego krwi znaleziono ślady kokainy, nie miał nawet odebranego prawa jazdy. Cała grupa celebrytów jeździ pijana po Warszawie i dostają komiczne dla nich kary, od których zaraz się odwołują. Michał Żewłakow, Maciej Szczęsny, Beata Kozidrak, Daniel Olbrychski, Włodzimierz Cimoszewicz – nie ponieśli żadnych społecznych konsekwencji.

Piractwo drogowe Tuska i Schetyny jest groźniejsze niż pisowskie złodziejstwa

Ale myślę, że jest coś jeszcze. Coś, co siedzi głębiej i powoduje taką znieczulicę, lekceważenie, a w praktyce akceptację tego, co się dzieje na drogach. To nasz język. Język, którym mówimy o wypadkach drogowych. Dobór słów, metafor i skojarzeń – wszystko to zdradza, jak bardzo wypieramy to, co się dzieje.

Samochód potrącił pieszego – to najbardziej popularny opis wypadku drogowego z udziałem ludzi. No właśnie, ale czy rzeczywiście mamy tu opis ludzi? Czy to samochód sam, bez kierowcy, kogoś potrącił, czy jednak ktoś tym samochodem kierował? Wykreślenie z tego opisu człowieka sprawia surrealistyczne wrażenie, że oto po drogach jeżdżą zabójcze auta, a nie zabójczy kierowcy.

Drugim oszustwem językowym jest słowo „potrącił”, czasami „potrącił śmiertelnie”. Z czym kojarzy się potrącenie? Z taranowaniem, łamaniem kości, miażdżeniem czaszki? Nie, przecież potrącamy się o meble, sklepowe wózki, ludzkie biodra podczas tańca. Ot, jechał samochód i lekko kogoś niechcący pacnął. Jak wyglądałby odbiór wypadku w mediach, gdyby nie napisano, że „samochód potrącił kobietę na pasach”, tylko że „24-letni kierowca zabił na pasach matkę 3-letniej córki” albo „28-letni rajdowiec skazał dożywotnio na wózek inwalidzki 56-letniego mężczyznę czekającego na autobus”?

O stworzeniu korzystnej dla morderców za kółkiem i odbijającej się w języku umowie społecznej pisze też Marta Żakowska w Autoholizmie:

„Tylko w bardzo drastycznych sytuacjach przypominamy sobie, że to »coś« pędzi, waży kilka ton i sami to stworzyliśmy. »Pod kołami różowego mercedesa zginęła 83-latka«. A potem okazuje się, że ktoś jednak to »coś« prowadził, a dzięki sprzyjającej zabójczym prędkościom infrastrukturze i kulturze miast samochodowych mógł się rozpędzić, więc wcisnął gaz do dechy. Po czym dostał względnie łagodną karę. Inżynierowie dróg budujący je tak, by warunkowały duże prędkości, pozostają bezkarni. Bezkarne, w większości środowisk, pozostają też urbanistyka dająca priorytet wygodzie samochodów oraz kultura samochodowa, kult aut i szybkiego poruszania się”.

Gen samochodozy

Nowomowa samochodozy siedzi w nas tak głęboko, że jak widać w książkach Józefiaka czy Żakowskiej, mówią nią nawet policjanci z drogówki i wszyscy inni, którzy zawodowo mają dbać o bezpieczeństwo na drogach. Z litości pominę frazę „jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”, która na szczęście stała się gorzką, memową kpiną. Wciąż jednak słyszymy, że ktoś jeździ „brawurowo” albo „szarżuje za kierownicą”. Tymczasem brawura ma bardzo pozytywne konotacje znaczeniowe. Jest, owszem, lekkim przegięciem, małym wyjściem poza normę, ale jednocześnie dowodzi odwagi. Jest przecież „brawura na polu walki” czy „brawurowy atak naszego oddziału”.

Nie masz samochodu? Widocznie możesz sobie na to pozwolić

Ten język wojennego bohaterstwa jest tutaj nieprzypadkowy, bo bardzo często występuje on razem z owym „szarżowaniem za kółkiem”, czy wręcz „ułańską fantazją”. Nawiązanie do kawalerii, jej popisowych szarż i fantazji to kolejna rzecz, która wzbudza pozytywne skojarzenia, zwłaszcza młodych chłopaków, którzy niczym ich bohaterscy przodkowie musza się gdzieś wyszaleć. Młodość ma swoje prawa. Może i wariaci, ale pozytywni wariaci, odważni, brawurowi, gotowi do ataku, szarżujący przez życie.

A może by tak nazywać tych ludzi potencjalnymi mordercami? Może zamiast opisu „brawurowej jazdy po mieście” pisać o „potencjalnym zamachu terrorystycznym na dzieci stojące przed szkołą”. Może wyrzućmy do kosza te wszystkie metafory kawaleryjskie, zacznijmy mówić i pisać językiem cierpienia ofiar, a nie językiem przyjemności sprawców. Nie „kolejny wariat”, ale „kolejny morderca za kółkiem”. Nie szarżujący ułan, ale ktoś, kto zabije ci dziecko na drodze.

Zacznijmy wreszcie nazywać rzeczy po imieniu, zamiast tkwić w XIX-wiecznej mitologii chłopczyka na koniku, która jest nie tylko kłamliwa, ale przede wszystkim sprawa, że sprawcom wszystko uchodzi niemal na sucho.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij