Kraj

„Mokebe uwodziciel”, czyli dlaczego polscy mężczyźni nienawidzą migrantów

Jak uczy nas psychoanaliza – naddatek kryje często brak. Tak jak w opowieści o masowym wojennym oporze Polaków kryje się ich powszechna wówczas bezsilność wobec nazistowskiej i radzieckiej okupacji, tak i dziś polski mężczyzna klei wizję siebie jako niezłomnego obrońcy kobiet, podczas gdy w rzeczywistości jest po szyję zanurzony w lęku.

Prawica kocha wielkie słowa – kultura, cywilizacja, rasa, prawo i porządek, wstrzemięźliwość i cnota – to ich stały słownik. To jednak tylko dekoracje. Za nimi kryje się, jak zawsze, przede wszystkim interes i lęk.

Nie inaczej jest w materii migracji. Tu też pompatyczne deklaracje kryją wyraźny konflikt interesów i sporą dozę lęku. Zagrożone są bowiem dwa cenne „zasoby” – praca i partnerki – a spora grupa lokalsów ma nie za wiele kart w tym rozdaniu, żeby o oba zawalczyć. Konieczne jest więc wytoczenie ciężkich dział dyskursywnych – fantazji, strachów, grubych mitów i niezwykle pompatycznej narracji.

Bosomtwe: Napisałam książkę o Polsce i Polakach, a nie o czarności [rozmowa]

Od skinowskich zinów z lat dziewięćdziesiątych, przez patrole Polish Defense League z lat zerowych (mające walczyć z międzyrasowymi parami klubach) po aktualne lżenie „inżynierów” – motyw jest stały. Cennym „zasobem” jest tu kobieta. Jej obrońcami – biali miejscowi paladyni. Chutliwym „nachodzcą” raz czarny, raz Arab, innym razem latynos czy indus. Czasem molestuje, innym razem gwałci, w skrytości ducha marzy o mordzie. Jedyną zaporą jest tu niezłomny polski mężczyzna.

Cóż jednak, kiedy statystyki nie potwierdzają nadreprezentacji migrantów w rubrykach tych przestępstw? Skąd ten obraz? Warto zastanowić się, co sprawia, że wśród mężczyzn wytwarza się taka fantazja. Zarówno ta heroiczna o obronie, jak i ta mroczna o demonicznych sprawcach. Jaką rolę w tej opowieści gra kobieta? I co kryje ten wyobrażony naddatek męskiej sprawczości i mocy?

Bierna niewiasta i jej aktywny rycerz

Polak wobec wizji „zalewu”, „no go zone” i „sylwestrowych gwałtów” chce grać przed samym sobą rolę niezłomnego obrońcy ojczyzny, utożsamianej z narażoną na pohańbienie kobieta. Biernej, ale cennej. Drogiej sercu i ciału, ale bez rycerskiego ramienia bezbronnej. Nie jest możliwe bowiem, że dobrowolnie pragnie ona smagłego czy czarnego migranta, a ulega mu tylko pod naporem jego zwierzęcej siły. Jej kontakt z obcym jest więc z założenia przymusowy, a jeśli jakaś dziewczyna opiera się tej interpretacji, już czeka młodociany szon patrol, co by jej udowodnić, że jest kurwiszczem. A i w wersji „dorosłej” mamy tu zbulwersowanych „wolnościowców” (sic!) z „Najwyższego Czasu”, wstrząśniętych faktem, że w Warszawie odbywa się seksimpreza „Blacked Warsaw”, polegająca na tym, że „białe kobiety” zapisują się na eroparty z czarnymi mężczyznami.

Pomijając więc takie „patologie”, kobietę w tym ujęciu się ubezwłasnowolnia, a całą winę za międzyrasowy kontakt przerzuca się na kolorową „bestię”, która nie jest w stanie utrzymać na wodzy swojego popędu. Jest ona z natury swej dzika w sposób zwierzęcy, instynktowny, niepohamowany seksualnie, a jej popęd splata się z agresją i nie podlega kontroli rozumu.

Rasizm w Polsce nie jest domeną środowisk skrajnych

To zresztą stare dobre, głównie pozapolskiego rodowodu, klisze. Z jednej strony są one dziedzictwem amerykańskiego niewolnictwa i towarzyszącej mu segregacji rasowej. Z drugiej, wyrastają z europejskiego kolonializmu. W USA taka wizja czarnych miała wspomagać prawną segregację. Ta zaś historycznie brała się z wykształconych przez kilkaset lat narzędzi kontroli niewielkiej liczebnie na południu USA grupy białych nad rosnącą liczbą czarnych niewolników. Prawna bariera i towarzyszące jej emocje lęku i odrazy, oddzielać miały europejską z pochodzenia biedotę od mas afrykańskich niewolnych, nie pozwalając na ich wspólny front przeciwko właścicielom.

Wizja „czarnej bestii”, którą marzy o gwałcie na białej kobiecie, miała także odstraszyć owe od nawiązywania z nimi relacji, które mogłyby zaowocować związkiem czy małżeństwem (z czasem zresztą w wielu stanach po prostu zakazanymi). Biały biedak miał się bać czarnego i na nim skupić swoje emocje. Wytwarzało to też jakąś ramę wspólnoty między miliarderem „Elonem” i mieszkającym w trailer parku bezrobotnym „Earlem”. W końcu obaj byli biali, nie to co mieszkający w przyczepie obok Leroy czy Jamal.

Podobne mechanizmy działały w koloniach. Wąska warstwa zarządców musiała oddzielić się od lokalsów i aby to zrobić nie wystarczały restrykcyjne prawo i karabiny, ale konieczna była też wizja „dzikiego”, którego dopiero Europejczyk nauczy przez lata kontroli nieujarzmionych wcześniej popędów. Do tego jednak czasu jest on, jak brutalne dziecko, popędliwy i niepohamowany w swych apetytach, rozpasany, groźny. Mamy więc tu także rys usprawiedliwienia, czemu biały może zajmować nowe tereny i robić w nich za władcę. Jest jak ojciec-gospodarz, który wychowuje czarnego-dziecko.

Inżynierowie kobiecych serc

Po co jednak to wszystko polskiemu mężczyźnie, człowiekowi z kraju, który nie ma w dziejach ani niewolnictwa, ani kolonializmu? Jak uczy nas psychoanaliza – naddatek kryje często brak. Podobnie jest i w tym przypadku. Tak jak w opowieści o masowym wojennym oporze Polaków kryje się ich powszechna wówczas bezsilność wobec nazistowskiej i radzieckiej okupacji, tak i dziś polski mężczyzna klei wizję siebie jako niezłomnego obrońcy kobiet, podczas gdy w rzeczywistości jest po szyję zanurzony w lęku. Nie ma bowiem nic, poza rasistowskimi pohukiwaniami, żeby wygrać walkę z migrantem o atrakcyjną sąsiadkę – ani pieniędzy, ani wykształcenia, ani perspektyw na zmianę tej sytuacji.

Już samo użycie słowa „inżynierowie” ma zaatakować nawet domniemane kompetencje migrantów. Ich ewentualne wykształcenie musi zostać zaatakowane i obśmiane, bo to ono jest tu groźne. Jest to bowiem przestrzeń, w której niewykwalifikowany mężczyzna z małego ośrodka po prostu z miejsca przegrywa ze studentem z Afryki, Bliskiego Wschodu czy Azji, którego rodzina ma wystarczająco zasobów, żeby opłacić mu edukacje, naukę języków obcych i życie w Polsce (które przecież tanie nie jest).

Taki migrant nie może stać się ikoną migracji, bo to z miejsca zmiatałoby z planszy słabiej uposażoną kohortę lokalsów. Dlatego też szybciutko przyjął się ironiczny „inżynier” na określenie migrantów, rozciągając ją na każdego przybyłego, co by rozpuścić grupę lepiej sytuowanych w masie biednych pracowników sezonowych czy wyrobników z fabryk i gastro i ukryć ekonomiczną przewagę wyższych warstw przybyłych nad polskim niewykwalifikowanym zawodowo mężczyzną. Nie ma on bowiem szans na konkurencję z kenijskim lekarzem, indyjskim informatykiem czy kolumbijskim handlowcem, którzy zarabiają znacząco powyżej średniej i są tak zwaną „dobrą partią”.

Nie ma ich jednak aż tak wielu, żeby niewykwalifikowany Polak tego jakoś nie przebolał. W końcu raczej nie wyhaczą mu koleżanki z osiedla, ale partnerek szukać będą raczej w swojej warstwie społecznej. W przypadku migrantów bez wykształcenia i majątku dochodzi tu jednak konkurencja o pracę z lokalsami, szczególnie w branżach takich jak logistyka, przemysł, usługi czy budowlanka. A wśród pracowników sezonowych i azylantów dominują wyraźnie liczebnością mężczyźni.

Dyskursywna pałka

Zarówno obecność „inżynierów”, jak i pracowników sezonowych w efekcie przekłada się na pogorszenie się sytuacji matrymonialnej na polskim rynku, szczególnie w percepcji małych miast i terenów wiejskich. W końcu nie od parady Rolnik szuka żony ma już jedenaście serii. Kobiety bowiem pierwsze migrują do większych ośrodków, częściej się kształcą i mają silną presję na awans społeczny.

Kiedy więc w percepcji wielu mężczyzn zmniejsza się „podaż” kobiet na ich lokalnym rynku, każde zwiększenie się liczebne mężczyzn zmniejsza ich szanse na zdobycie partnerki. Nie więc dziwnego, że łatwo popadają w rasistowskie i ksenofobiczne fantazje. Tonący brzydko się chwyta, a kiedy nie trudniej wygrać uczciwie konkurencję, ucieka się do dyskursywnej ksenofobicznej pałki i obrzydzania domniemanej konkurencji.

A kiedy dodamy do tego nierealistyczne wzorce estetyczne, które coraz częściej dotyczą i mężczyzn, wzrastającą liczbę inceli, spadającą ilość kontaktów seksualnych i mniejsze zaangażowanie w intymne relacje (bo niskie pensje, życie z rodzicami, wszechobecność porno i wyraźny kryzys zdrowia psychicznego u młodszego pokolenia), to wszystko razem zwiększa frustrację u części młodych mężczyzn i poczucie lęku. W takiej sytuacji zawsze przyda się kozioł ofiarny, żeby napięcie to rozładować: zły czarny molester i gwałciciel, którego powstrzymują tylko dzielne szeregi polskich rycerzy dobra, prawdy i piękna.

I tak oto, na kolejnym żyznym podglebiu, rosną szeregi Konfederacji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Witkowski
Przemysław Witkowski
Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych
Badacz ekstremizmów politycznych; adiunkt w Collegium Civitas; współpracownik think tanków Counter Extremism Project oraz International Centre for Counter-Terrorism; autor książek: „Chwała Supermanom. Ideologia a popkultura” (2017), „Laboratorium Przemocy. Polityczna historia Romów” (2020), „Faszyzm, który nadchodzi” (2023) oraz „Partia Rosyjska” (2023); zastępca dyrektora Instytutu Myśli Politycznej im. Gabriela Narutowicza.
Zamknij