Kraj

W pogoni za normalsami

Polityka nie polega tylko na odgadywaniu, co wzbudzi sympatię umiarkowanych wyborców, ale na głoszeniu wartości, walce o podmiotowość, przesuwaniu granic tego, co akceptowalne, i dziesiątkach innych rzeczy. Wszystko to gdzieś ginie, jeśli za podstawowy cel stawiamy sobie kalkulowanie, co jest do przełknięcia dla normalsów.

Gdy tylko w Polsce zaczyna się dziać coś ważnego, natychmiast pada pytanie: co o tym sądzą normalsi? Co myślą umiarkowani obywatele i obywatelki, którzy nie uczestniczą na co dzień w sporach ideologicznych? To jedno z ulubionych pytań komentatorów politycznych w Polsce. Nie dziwi więc, że pojawiło się już pierwszego dnia protestów kobiet, od razu w pakiecie z sugestią, że normalsi nie kupią wulgaryzmów, radykalnych postulatów ani nadmiernej krytyki Kościoła katolickiego.

Nie mam zamiaru was przekonywać, że takie pytania są absurdalne – bo nie są. To naturalne, że zastanawiamy się, po której stronie staną osoby mniej zaangażowane, niezdecydowane lub te, które czują, że spór nie dotyczy ich bezpośrednio. Zawsze lepiej, gdy tacy ludzie są za nami, a nie przeciw nam. Szczególnie gdy mają podjąć jakąś decyzję wyborczą.

Strażnicy dobrych obyczajów trzymają mniejszości w więziennej celi

Warto mieć jednak świadomość, że obsesyjne skupianie się na normalsach i ocenianie każdego sporu politycznego przez pryzmat ich potencjalnych reakcji ma negatywne skutki uboczne dla życia politycznego. Normalsi – czy też wyobrażenia na ich temat – stają się orężem retorycznym, które służy do przepychania własnej agendy politycznej pod pozorem obiektywnego relacjonowania poglądów i odczuć milczącej większości.

Chowanie się za normalsami

Nazywam tę strategię „chowaniem się za normalsami”. Polega ona na wygłaszaniu mocnych opinii, ale w imieniu nie własnym, lecz „umiarkowanej części społeczeństwa”.

Ta strategia była często stosowana w dyskusji o Margot. Zatroskani komentatorzy ogłaszali, że ludzie przestaną popierać prawa osób LGBT+, jeśli będą zmuszeni patrzeć na środkowe palce albo flagi na pomnikach. Takie postawienie sprawy od razu nasuwało pytanie o polityczne i moralne priorytety. Zaraz, zaraz, twierdzicie, że można się wypiąć na tysiące dyskryminowanych osób, bo jedna z nich pokazała środkowy palec?

Lichocka przestawia wajchę… środkowym palcem

Cały trik polega oczywiście na tym, że ściśle rzecz biorąc, zatroskany komentator nic takiego nie powiedział. Wcale nie twierdzi, że istnieje tu jakaś symetria – on tylko puszcza w publiczny obieg przekonanie, że tak właśnie zareagują normalsi.

Mamy więc na przykład Agatę Bielik-Robson, która pisze – oczywiście w trosce o dyskryminowane osoby – że nie ma w tym nic dziwnego, jeśli „liberał nie chce uczestniczyć w wojnie kulturowej”, którą jej zdaniem wywołały wspólnie prawica z lewicą.

Czy to znaczy, że Bielik-Robson stawia znak równości między ludźmi walczącymi o prawa osób LGBT+ a tymi, którzy te prawa naruszają? Gdzieżby! Ona tylko rekonstruuje sposób myślenia liberała-normalsa i napomina lewicę, że ta musi w swoich działaniach uwzględnić jego odczucia. Podaje nawet konkretny przykład takiego liberalnego normalsa – to Witold Gadomski.

A więc mamy go! To Gadomski jest gotów olać prawa całej społeczności LGBT+, bo kilka osób uraziło jego uczucia estetyczne. Tylko że znowu – nie do końca. Bo Gadomski też pisze nie tyle o sobie, co o bliżej nieokreślonym ogóle Polaków, obawiając się, że wojna kulturowa „wprowadza w społeczeństwie podziały trudne do zasypania”.

Wygląda na to, że łatwiej znaleźć w mediach reprezentantów normalsów niż ich samych. Ale problem sięga głębiej – wystarczy się zastanowić nad konsekwencjami tego rodzaju tekstów.

Nie wiem, jakie sukcesy mają Bielik-Robson i Gadomski w kwestii walki o prawa osób LGBT+, wiem natomiast, że przy okazji wczuwania się w punkt widzenia normalsów udało im się powielić całą masę prawicowych stereotypów: lewica prowokuje, aktywiści LGBT+ są agresywni, prawa człowieka to rodzaj wojny kulturowej i tak dalej. Oczywiście, wszystko to w trosce o skuteczną walkę na rzecz praw mniejszości. Bo nic tak nie pomoże osobom LGBT+ jak opisywanie ich za pomocą prawicowego języka.

Sami doradcy partyjni

Skutkiem chowania się za normalsami jest również to, że coraz więcej komentatorów zachowuje się jak doradcy partyjni, których jedynym celem jest kalkulowanie, w jaki sposób można poprawić sobie sondaże przez trafienie właśnie do normalsów.

Nie zrozumcie mnie źle. Tego typu kalkulacje są normalną częścią demokratycznej polityki. Każda partia musi mieć ludzi, którzy potrafią myśleć w kategoriach sondaży, a część publicystów również powinna zwracać uwagę na ten aspekt. Podobnie jednak jak Galopujący Major jestem zwolennikiem podziału ról w polityce.

Frase: Odległy horyzont lewicy

czytaj także

Coś złego dzieje się z debatą publiczną, gdy zbyt wiele osób przywiązuje wagę głównie do wcelowania się w gusta wyobrażonych normalsów, aby podbić poparcie danej partii, ruchu czy inicjatywy politycznej. Nagle się okazuje, że mało kto chce przekonywać do nowych idei albo opowiadać się po stronie określonych wartości – większość komentatorów jest zbyt zajęta rekonstruowaniem myśli i odczuć normalsów.

To prowadzi do absurdów. Zamiast cieszyć się z największych protestów w historii III RP, zamiast im sekundować i docenić zaangażowanie ludzi, z których wielu pewnie nie interesuje się na co dzień polityką, zaczynamy smęcić i pytać, czy aby na pewno protesty kobiet przekonają tych umiarkowanych i niezdecydowanych. Kiedy się czyta takie rozważania, można odnieść wrażenie, że wyciągnięcie na ulice setek tysięcy osób to takie tam sobie wydarzonko, bez większego znaczenia, jeśli tylko sondaże nie pokażą w ciągu tygodnia, góra dwóch, wzrastającego poparcia ze strony normalsów.

A niby od kiedy to celem masowych protestów jest natychmiastowa zmiana sondaży i rozkochanie w sobie normalsów? Gdyby tak wyglądały standardy oceny działań politycznych, to wiele legendarnych ruchów na rzecz praw człowieka należałoby uznać za totalną klapę.

Tak zwany zdrowy rozsądek pcha nas w objęcia radykałów z prawicy

Szesnaście procent – taki odsetek przepytywanych Amerykanów uznał w maju 1964 roku, czyli niecałe dwanaście miesięcy po słynnym marszu na Waszyngton, że masowe demonstracje pomagają sprawie Afroamerykanów. Martin Luther King, ten to był fatalny, jeśli chodzi o przekonywanie normalsów, co?

Podaję przykład słynnego pastora przy okazji każdego protestu w obronie praw człowieka, bo trzeba nieustannie przypominać, jak wyglądają i jakie skutki wywołują realne protesty, a nie te urojone, które maszerują w głowach co poniektórych komentatorów politycznych.

Do czego służy polityka

Raz jeszcze – to wszystko nie znaczy, że nie trzeba się przejmować normalsami. Niech postępowe siły polityczne wsłuchują się w ich opinie, rozmawiają z nimi, szukają nici porozumienia. Nie czekajmy jednak na to, aż rewolucję polityczną przeprowadzi za nas Netflix, zmieniając stosunek normalsów do progresywnych idei. To jest zadanie także dla polityczek, dziennikarek, aktywistek.

Obrońcy „kompromisu” to symetryści z wieszakami

Polityka nie polega tylko na odgadywaniu, co wzbudzi sympatię umiarkowanych wyborców, ale na głoszeniu swoich wartości, walce o własną podmiotowość, przesuwaniu granic tego, co akceptowalne, prowokowaniu, ulicznym sprzeciwie i dziesiątkach innych rzeczy.

Wszystko to gdzieś ginie, jeśli za podstawowy cel stawiamy sobie kalkulowanie, co jest do przełknięcia dla umiarkowanych wyborców, a czego ci wyborcy już nie zniosą. Ta fiksacja służy głównie tym, dla których reprezentowanie punktu widzenia normalsów stało się ulubionym sposobem pacyfikowania w zalążku jakiegokolwiek przejawu postępu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij