Rok, w którym nic dobrego się raczej nie stało, może przynajmniej służyć za lekcję poglądową politycznych błędów.
Trudno uznać 2021 rok za udany pod jakimkolwiek względem. Pandemia, niedobory części towarów, gwałtowne spory o podatki, szczepienia i politykę covidową, załamanie się polskiej ochrony zdrowia, kolejne lockdowny i przede wszystkim tysiące niepotrzebnych zgonów, które dowiodły, że życie nad Wisłą wyceniane jest wyjątkowo nisko. Do tego podgrzana do czerwoności sytuacja międzynarodowa i zupełnie irracjonalne spory polskiego rządu z Brukselą, a ostatnio nawet z USA, czego efektem jest osłabienie naszej pozycji w Europie i na świecie.
Równocześnie jednak trudno zaprzeczyć, że mijający rok był przynajmniej niezwykle interesujący. A życie w burzliwych czasach przynosi też wiele korzyści. Można się na przykład czegoś dowiedzieć lub nauczyć. Pod względem dydaktycznym 2021 rok był wyjątkowo urodzajny. Przypomniał nam o kilku starych prawdach, ale też nauczył kilku nowych. Oczywiście, nie ma co się łudzić, już w styczniu większość z nich zapomnimy.
czytaj także
Cięcia kosztów generują koszty
Winą za inflację obciąża się zwykle bank centralny lub rząd. Działania obu instytucji oczywiście mogły się częściowo do niej przyczynić, jednak główną przyczyną są zerwane łańcuchy dostaw i potężne bariery podażowe. One zaś są efektem między innymi przyjętego już w latach 90. modelu dostaw zwanego „just-in-time” lub szerzej, modelu produkcji typu „lean” – czyli odchudzonej.
Ten model produkcji i dostaw wymyślony przez Toyotę zaczęły przejmować wszystkie branże, żeby ograni… to znaczy, optymalizować koszty – głównie magazynowania. Polega on z grubsza na tym, że ogranicza się zapasy do minimum, byle tylko wystarczyło ich na bieżącą produkcję, zawsze przecież będzie można domówić. W latach 1981–2000 firmy w USA ograniczały zapasy o 2 proc. rocznie, a w tym stuleciu zapasy w przeciętnej firmie spadły z 55 do 30 dni. Gdy pandemia przerwała łańcuchy dostaw, wszyscy czołowi producenci – od samochodów, przez elektronikę, aż po odzież – obudzili się z ręką w nocniku. Brakowało komponentów, nie było skąd ich ściągnąć, a ceny poszybowały w kosmos. I teraz płacimy za to wszyscy podwyższoną inflacją.
Tusk straszy drożyzną, lajki zbierają ceny w warzywniaku. Przedstawiamy absurdy paniki inflacyjnej
czytaj także
Bankowa polityka mieszkaniowa to igranie z ogniem
Wydawało się, że po 2008 roku wszyscy już zrozumieli, że powierzenie polityki mieszkaniowej bankom nie jest przesadnie rozsądne. Poprzedni kryzys gospodarczy rozpoczął się przecież na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, gdzie udzielano ich niemal każdemu, kto umiał złożyć wniosek. Administracja Clintona postanowiła zapewnić wszystkim obywatelom dom na kredyt, a FED chętnie im to ułatwił. Skończyło się potężnym kolapsem, gdy okazało się, że w stworzonych dla sekurytyzacji pakietach kredytów hipotecznych poukrywanych jest mnóstwo toksycznych umów. Tymczasem rządzący naszym krajem postanowili powtórzyć wyczyny zza oceanu i po porażce całkiem nieźle pomyślanego Mieszkania+ skupili się na udostępnieniu Polkom i Polakom kredytów hipotecznych.
Mieszkaniowy „Polski Ład” jeszcze nie wszedł w życie, ale obniżka stóp procentowych niemal do zera wraz z brakiem publicznego mieszkalnictwa wystarczyły, żeby zapędzić rodaków do placówek bankowych. Liczba i wartość udzielonych w tym roku kredytów mieszkaniowych były rekordowe. Problem w tym, że tych wszystkich nowych kredytobiorców czeka teraz seria podwyżek stóp, a więc raty o kilkaset złotych wyższe niż w momencie nabycia lokalu. A to dopiero początek – według prognoz rynkowych stopa NBP może dojść nawet do 3–4 proc. Wtedy od powtórki z frankowiczów będzie nas dzielić bardzo niewiele.
Pomożemy wam się zadłużyć, czyli prawicowy rząd kapituluje w sprawie mieszkań
czytaj także
Rynek sam niczego nie wyreguluje
Gdy politycy nie mają pomysłu na rozwiązanie jakiegoś problemu, postanawiają to powierzyć wyrokom rynku. Rynek, dzięki zbalansowaniu popytu i podaży, szybko doprowadzi do sytuacji optymalnej. Podaż dostosuje się do popytu, a ceny do siły nabywczej – a w każdym razie politycy wciąż w to wierzą.
W tym roku mieliśmy co najmniej dwa dowody na to, że rynek puszczony samopas raczej sytuację wykoślawi, niż ją unormuje. Napływ inwestorów, głównie indywidualnych, na polski rynek mieszkaniowy doprowadził do tak szybkiego wzrostu ich cen, że dostępność mieszkań zaczęła spadać, i to pomimo szybkiego wzrostu płac. Ceny mieszkań oderwały się od realnej siły nabywczej mieszkańców, a popyt na nie nadal nie jest zaspokojony.
Jak bardzo muszą zdrożeć emisje, żeby Polska odeszła od węgla?
czytaj także
Na szczeblu UE obserwujemy podobny problem w przypadku praw do emisji CO2. Stworzono rynkowy mechanizm handlu uprawnieniami, do którego dopuszczono właściwie każdego, kto chciałby nimi handlować, nawet jeśli sam z nich nie korzysta. Uprawnienia EUA zaczęły być traktowane jak aktywa inwestycyjne, co skończyło się spektakularnym, bo trzykrotnym, wzrostem ich ceny.
Granie na przeczekanie bywa śmiertelnie groźne
Gdy swego czasu miałem kontuzję kolana, zamiast operacji ortopeda zalecił mi „przyjęcie pozycji wyczekiwania”. Podobno sprawdza się to lepiej niż inwazyjne zabiegi. Dla kolana nie skończyło się to zbyt dobrze, więc od tamtej pory mam sporą nieufność do strategii przeczekiwania problemów. Niestety, polscy politycy postanowili przeczekać kluczowe problemy naszego kraju, a skutki są opłakane.
Sztandarowym przykładem jest czwarta fala pandemii – od początku władza robiła wszystko, żeby za dużo nie zrobić, bo mogłoby to nieco uszczuplić jej poparcie. Zarówno sondażowe, jak i wśród posłów. Rządzący postanowili więc przeczekać czwartą falę pandemii z nadzieją, że rozejdzie się po kościach. W efekcie umiera kilkaset osób dziennie.
Czwarta fala pandemii. „Pora na łagodny przymus już dawno minęła”
czytaj także
Polska postanowiła też wziąć na przeczekanie politykę klimatyczną UE i w czasie, gdy uprawnienia do emisji były kilkukrotnie tańsze niż obecnie, zamiast zielonych inwestycji mieliśmy próby rozbudowy bloków węglowych. W rezultacie czeka nas seria podwyżek cen energii, po których wielu i wiele z nas może się nie pozbierać.
Świat nie jest płaski
Gdy w 2005 roku Thomas Friedman wydawał książkę Świat jest płaski, będącą wyznaniem wiary w globalizację, wydawało się, że integracja planety może przebiegać tylko w jednym kierunku, nawet jeśli poszczególne obozy polityczne mocno się różniły co do tego, komu i jakie przypadną z niej korzyści. W 2021 roku wiemy już, że świat nie jest tak mały, jak się wydawało, a rozrzucenie łańcuchów dostaw po całym globie sprawdza się tylko do momentu, kiedy coś pójdzie nie tak.
Kryzys kontenerowy, zamknięte z powodu pandemii fabryki oraz zatkane porty w Chinach sprawiły, że zaczęło brakować nawet mebli w Ikei. Jakby tego było mało, na pewien czas kontenerowiec Ever Given zablokował Kanał Sueski. Nacjonalistyczna polityka największych mocarstw, czyli USA i Chin, doprowadziła także do przywrócenia wielu barier handlowych i nakładania sobie wzajemnie ceł na wybrane towary.
Pfizer nic nie musi, państwo nic nie może. Co kryją umowy o zakupie szczepionki
czytaj także
Znów się też okazało, że kapitał ma narodowość. Nieprzypadkowo na początku akcji szczepień Unia Europejska była w tyle – żadna z pierwszych dostępnych szczepionek nie została wyprodukowana w Europie kontynentalnej. Musieliśmy się użerać z Pfizerem i AstraZenecą, które nie wywiązywały się z dostaw, gdyż najpierw postanowiły zaopatrzyć państwa im bliższe. Na tapet powróciły więc tematy „suwerenności strategicznej” Unii Europejskiej oraz relokacji produkcji kluczowych dóbr i komponentów z Azji do Europy.
Bez dobrej polityki nie ma dobrej ekonomiki
2021 rok przypomniał także, że polityka stoi przed ekonomią. Efektywną politykę ekonomiczną można prowadzić wtedy, gdy prowadzi się dobrą politykę w ogóle, a więc ma się poparcie społeczne i parlamentarne oraz generalne zaufanie i poważanie. Utrata powagi i zaufania uniemożliwia skuteczne przeprowadzanie potrzebnych reform w odpowiednim kształcie.
Dlatego też po raz kolejny jako państwo nie wykorzystaliśmy okazji do wprowadzenia u nas progresji podatkowej. Nie dlatego, że to zły pomysł lub nie da się zbudować dla niego poparcia społecznego. Po prostu rządzący zabrali się do tego najgorzej – rozbici wewnętrznie i zużyci władzą nie potrafili zbudować poparcia dla projektu nawet we własnych szeregach. Poza tym, społeczeństwo coraz mniej ufające rządowej propagandzie gremialnie uwierzyło przekazowi mediów liberalnych, chociaż akurat w tym przypadku to właśnie one były pełne przekłamań i manipulacji. W rezultacie powstała dziwaczna reforma podatkowa, wprowadzająca głównie więcej chaosu, utrwalająca większość patologii i wykoślawiająca pierwotny projekt, chociaż już nawet ten ostatni nie był zbyt udany.
czytaj także
Nawet w Polsce państwo potrafi działać sprawnie
Na koniec wreszcie coś miłego. W 2021 roku przekonaliśmy się, że państwo polskie nie musi być z kartonu. W niektórych przypadkach potrafi działać całkiem sprawnie. Mimo początkowych perturbacji akcja szczepień została zorganizowana zadziwiająco efektywnie. W styczniu chyba mało kto się spodziewał, że w 2021 roku uda się podać 45 milionów dawek szczepionki i w pełni zaszczepić 21 milionów obywateli. Szczepienia w Polsce są powszechnie dostępne, a trzecią dawkę można przyjąć niemalże z biegu w pobliskiej aptece.
Oczywiście, odsetek zaszczepionych Polaków i Polek wciąż jest zdecydowanie zbyt niski, co jest efektem skandalicznie biernej polityki covidowej rządu i braku restrykcji dla niezaszczepionych – czyli punktu czwartego. Jednak sama organizacja akcji szczepień przebiegła zaskakująco sprawnie. To jeden z nielicznych sukcesików, który możemy zapisać na poczet 2021 roku. Oby w 2022 roku pozytywnych zaskoczeń było więcej niż tych negatywnych.