Kraj

Wolę ciche wieczory niż dziecięcy śmiech. I czuję się z tym doskonale

Boimy się odejścia od patriarchalnej normy, gdzie naszą najważniejszą powinnością jest macierzyństwo. Potrzebujemy zmiany optyki na taką, gdzie bezdzietne kobiety są pełnoprawnymi członkiniami społeczeństwa, spełniają swoje osobiste potrzeby, ale też z przyjemnością dokładają cegiełkę do budowania lepszej przyszłości dla siebie i cudzych dzieci.

Ta dyskusja wybucha co jakiś czas, tylko dość rzadko ma twarz bezdzietnej, szczęśliwej kobiety. Słowa Kaczyńskiego o dawaniu w szyję rozgrzały emocje. Media społecznościowe zalały posty pełne tłumaczeń i argumentów, dlaczego Polki nie rodzą. Pojawiły się też pomysły ze strony progresywnej, co możemy z tym zrobić. Niezależnie od sympatii politycznych tkwimy przy patriarchalnym założeniu, że macierzyństwo jest sensem naszego życia i należy zrobić wszystko, co się da, żeby Polki jak najwięcej rodziły. Politycy, ale też niektóre aktywistki ubierają te postulaty w różne słowa, tylko przekaz, tak czy inaczej, zostaje ten sam – mamy mieć dzieci.

Wszyscy wiedzą lepiej, nawet od bezdzietnych z wyboru. Konserwatyści powiedzą nam, że zakochamy się w małych rączkach, gdy po porodzie lekarz położy nam wątłe ciałko na brzuchu. Lewa strona wielokrotnie da nam do zrozumienia w lakonicznych przekazach, że wystarczą tanie mieszkania, terapia lub odpowiedni partner, którego interesuje rodzicielstwo bliskości i wtedy przyjdzie ten czas, żeby jeszcze pomyśleć, trochę się zastanowić, a potem wcielić w życie popularne hasło z aborcyjnych protestów „urodzę wam lewaka”.

Temat za chwilę znów wróci jak bumerang. Przy dźwiękach Last Christmas, będziemy się uczyć społecznej etykiety, zanim usiądziemy do świątecznych stołów. Dowiemy się po raz kolejny, że o takie sprawy jak dzieci pytać już nie wypada. Dlaczego? Bo Kasia poczuje się źle, Marysia bardzo się stara, tylko jej nie wychodzi, za to Ania chciała wziąć kredyt, ale jest wojna, inflacja i kryzys, więc bank nie zrobi przelewu, żeby mogła urządzić różowy pokoik.

Cała reszta, która nie rodzi, bo lubi posiedzieć przy choince z herbatą albo iść na pasterkę 18+, organizowaną przez lokalny bar, staje się niewygodna. Bezdzietność ma jedną poprawną twarz. Taką, na której widać łzy rozpaczy i rozczarowania, najlepiej pomieszane z bezradnością. Tylko nie we wszystkich czterech ścianach rozbrzmiewa dziecięcy śmiech albo słychać tęsknotę za małymi rączkami.

Bezdzietność to dla wielu najlepsza decyzja z możliwych, świadoma i dająca szczęście, przypominająca nie o braku, tylko o możliwościach.

Czy dzieci można zabierać ze sobą na wizytki? Oraz inne pytania o miejsce dzieci w społeczeństwie

Nie chwal się przespanymi nocami

Media społecznościowe edukują nas, wstawiając hasła z kolorowymi grafikami, że macierzyństwo to wybór. Pod spodem umieszczają jednak szereg asekuracyjnych tłumaczeń, żeby przypadkiem nikt nie pomyślał, że… kobieta może nie lubić dzieci? Jakiś czas temu wnikliwi obserwatorzy progresywnych baniek w mediach społecznościowych mogli uczestniczyć w debacie, która sugerowała, że mówienie o braku sympatii do dzieci jest formą dyskryminacji, najczęściej ze strony bezdzietnych.

Popularnością wciąż cieszą się też grafiki, które wartościują kobiety za ich decyzje prokreacyjne. Ogromną falę ponownych udostępnień w mediach społecznościowych gwarantują cytaty, stawiające macierzyństwo zawsze w centrum życia kobiet, jak choćby ten z popularnego fanpage’a Kobus: „Jest na świecie taka miłość, która jest bezinteresowna i najprawdziwsza ze wszystkich – to miłość matki do dziecka”. Inny fanpage uznający rolę matki za najważniejszą, to Women’s News Polska. Możemy na nim obejrzeć w postaci rysunkowych animacji wiele historii kobiet, których celem życiowym jest zostanie matką, ale też tych, które nie zrealizowały się w tej roli, gorzko tego żałując.

Uciec od przemocy: jakich zmian potrzebują domy dziecka i DPS-y?

Decydując się na bezdzietność, można również nie mieć ochoty na szukanie z dziećmi kontaktu i rezygnować z obecności w miejscach typowo rodzinnych. Zawsze w takiej sytuacji padają argumenty o kolejnej próbie rzekomej dyskryminacji i braku empatii względem dzieci i ich rodziców. Nie jest jednak celem ciągłe oddzielanie jednych od drugich w przestrzeniach publicznych, ale są momenty, w których można nie mieć ochoty na obecność najmłodszych w najbliższym otoczeniu. I to jest w porządku, bezdzietni mają prawo odczuwać zirytowanie, a nawet niechęć do uczestnictwa w sytuacjach, które zmuszają ich do interakcji z dziećmi. Nie zwalnia to nikogo z empatii ani szacunku względem dzieci i ich rodziców.

Pamiętajmy jednak, że to działa w dwie strony i tutaj swoją rolę odgrywają wspomniani rodzice, a przede wszystkim ich zaangażowanie w to, co robi dziecko chociażby podczas posiłku w restauracji. Dlatego tak istotne jest budowanie powszechnej świadomości na temat stawiania granic i życia zorientowanego na różne potrzeby.

Co prawda można już mówić, że nie chce się rodzić, byle nie za głośno. I co najważniejsze – bez entuzjazmu. Notorycznie w stronę bezdzietnych wypowiadane są ciągle te same zdania – „odmieni ci się”, „będziesz żałować” albo pełne presji stwierdzenie „zegar biologiczny tyka”.

Boimy się odejścia od patriarchalnej normy, gdzie naszą najważniejszą powinnością jest macierzyństwo. Potrzebujemy zmiany optyki na taką, gdzie bezdzietne kobiety są pełnoprawnymi członkiniami społeczeństwa, spełniają swoje osobiste potrzeby, ale też z przyjemnością dokładają cegiełkę do budowania lepszej przyszłości dla siebie i cudzych dzieci. Tak może wyglądać bezdzietność z wyboru.

Czy sekslalki zasługują na szacunek?

czytaj także

Na Instagramie poleciłam swoim odbiorczyniom książkę Linn Strømsborg Nigdy, nigdy, nigdy, w której autorka opowiada o bezdzietności. Można się domyślić, że lubi swoje życie bez dzieci, chociaż doświadcza ze strony otoczenia różnych przykrości i nacisków na zmianę decyzji.

W Polsce również mamy do czynienia z wieloma naciskami, zarówno ze strony państwa, jak i najbliższego środowiska. Politycy stosują coraz więcej zachęt, które mają przekonać Polki do rodzenia, nie widząc jednocześnie sprzeczności w swoich działaniach, realizowanych m.in. przez zaostrzanie prawa antyaborcyjnego.

Jednym z pomysłów jest chociażby emerytura dla matek, które urodziły przynajmniej czwórkę dzieci. Pomysł sam w sobie nie jest najgorszym rozwiązaniem, o ile byłby wstępem do emerytury gwarantowanej dla wszystkich obywateli. Feminizacja starości jest faktem, a gospodarstwa domowe prowadzone przez osoby żyjące w pojedynkę są częściej zagrożone ubóstwem. Polityka faworyzująca rodziców zamyka się też na coraz donioślejsze głosy pracownic i pracowników DPS-ów, którzy mówią o rosnącym zapotrzebowaniu na dostępność świadczonych przez nich usług. A wszystkie udogodnienia, które miałyby dać poczucie większego bezpieczeństwa bezdzietnym, są przecież doskonałą ochroną również dla osób posiadających potomstwo.

Polska starość jest samotna, chora i biedna

czytaj także

Bezdzietni w kontrze do rodziców? Niekoniecznie

Tymczasem obie strony spoglądają na siebie przez pryzmat straty. Ci, którzy zdecydowali się na potomstwo, często nie rozumieją dobrowolnej rezygnacji z doświadczenia, jakim jest wychowanie małego człowieka. Z kolei ci, którzy zdecydowali się zostać bezdzietni, nie rozumieją, jak można dobrowolnie podporządkować swoje życie pod wychowanie dziecka. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest polaryzująca polityka, która nigdy nie eksponuje punktów wspólnych łączących życie bezdzietnych i tych, którzy dzieci mają lub chcieliby mieć.

Zamiast ciągłego pokazywania różnic pomiędzy rodzicami i bezdzietnymi, lepszym rozwiązaniem jest uświadomienie sobie, że osobiste wybory są zazwyczaj najlepsze tylko dla nas i w żaden sposób nie odpowiadają na potrzeby tych, którzy czują inaczej.

Życie skrojone pod swoje potrzeby brzmi jak esencja samospełnienia, którego każdy chciałby doświadczyć. Wśród klasy średniej większość ma na to dość spore szanse, ale to do bezdzietnych przylega łatka podłych egoistów, zorientowanych wyłącznie na siebie. Niesłusznie – na tym polu spotykają się i bezdzietność, i rodzicielstwo.

Wszyscy jesteśmy w dużym stopniu zorientowani na samospełnienie. Rodzice, którzy dobrowolnie zdecydowali się na dzieci, zrealizowali w ten sposób swoje pragnienia, stawiając je wyżej niż cokolwiek innego. Każdy człowiek doświadcza w życiu wiele cierpienia, by na koniec umrzeć, zazwyczaj w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Mimo tej oczywistej wiedzy rodzice skazują dzieci na przejście takiej drogi w imię własnych pragnień o posiadaniu potomstwa. W ten sposób to swoje pragnienia uznają za nadrzędne. Ja jako bezdzietna robię dokładnie tak samo, z tą różnicą, że moje pragnienia mogę najlepiej spełniać, nie mając dzieci.

Jest nam do siebie bliżej, niż zakładamy. Wszyscy tworzymy tkankę społeczną, której poszczególne elementy wciąż się uzupełniają.

Ta książka zmieniła moje podejście do dzieci

Niezależnie od tego, czy chcemy mieć dzieci, czy zrobimy wszystko, żeby nie rodzić, jesteśmy częścią jednej układanki. I w tej układance możemy się uczyć od siebie nawzajem, bez dodawania lub ujmowania komukolwiek wartości na podstawie decyzji prokreacyjnych. Równie szczęśliwa może być matka piątki dzieci i bezdzietna lambadziara. Przestańmy się doszukiwać tragedii w biografiach, gdzie płacz dziecka nie wyrywa kobiet ze snu.

Dajmy sobie zgodę na myślenie, że życie bez dzieci może być szczęśliwe, pełne i satysfakcjonujące. A przy kolejnej społecznej dyskusji o niskim przyroście naturalnym, zamiast tłumaczyć się z braku śpioszków w szufladzie, miejmy odwagę zakomunikować, że dobrze nam tak, jak jest – bez dzieci, po prostu.

**
Sylwia Kwaśniewska jest absolwentką socjologii i indywidualnych studiów międzyobszarowych (ISM) na Uniwersytecie Śląskim. Współautorka publikacji Nieodpłatna praca kobiet polskich w czasie pandemii wydanej przez wydawnictwo Gnome. Interesuje się feminizmem, literaturą i herstorią.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij